Mimo wojny. Dlaczego UE wciąż kupuje rosyjski gaz?

Ponad dwa lata od rozpoczęcia przez Rosję  inwazji na Ukrainę  rosyjski gaz nadal płynie do Europy. Podczas gdy Unia Europejska znacznie zmniejszyła import gazu z Rosji, wciąż zasila on niektóre europejskie domy i firmy, powiększając w ten sposób dochody Kremla.

Gdy wybuchła wojna w Ukrainie, europejscy przywódcy liczyli się z długotrwałą zależnością zarówno od rosyjskiego gazu, jak i rosyjskiej ropy naftowej. Szczególnym problemem był gaz, ponieważ w 2021 roku z Rosji pochodziło 34 procent gazu w Unii Europejskiej.

Szczególnie uzależnione były państwa Europy Środkowej i Wschodniej. Gdy Unia Europejska  rozważała wprowadzenie zakazu, głosem sprzeciwu wobec takiego kroku szybko stał się kanclerz Niemiec. „Europa rozmyślnie wyłączyła z sankcji dostawy energii z Rosji. W tej chwili nie można bowiem w żaden inny sposób zapewnić Europie dostaw energii do wytwarzania ciepła, zapewnienia mobilności, czy dostaw prądu dla mieszkańców i przemysłu”, powiedział wówczas Olaf Scholz.

Podchwycił to Władimir Putin. W ciągu 2022 roku Rosja  sama ograniczyła import gazu do Europy. Jej przywódcy bali się, że zimą zabraknie energii. Te obawy się nie urzeczywistniły, ale kluczowy jest tu fakt, że Unia faktycznie nigdy nie nałożyła sankcji na rosyjski gaz.

– To nigdy nie były sankcje – zwraca uwagę Benjamin Hilgenstock z Kijowskiej Szkoły Ekonomii. – To była dobrowolna i sprytna decyzja krajów, żeby zdywersyfikować dostawy i nie być dłużej szantażowanym przez Rosję – wyjaśnia w rozmowie z DW.

Sankcje nie osłabiły rosyjskiej gospodarki

LNG zamiast rurociągów 

Według unijnych danych udział rosyjskiego gazu docierającego do państw członkowskich poprzez gazociągi w całym imporcie gazu ziemnego spadł z 40 procent w 2021 roku do około 8 procent w 2023 roku. Jednak po uwzględnieniu LNG, to znaczy gazu skroplonego, czyli schłodzonego do temperatury przejścia w stan ciekły lub niższej, żeby można go było transportować statkami, całkowity udział rosyjskiego gazu w unijnym imporcie w ubiegłym roku sięgnął 15 procent.

Kluczowym sposobem zmniejszania przez Unię Europejską zależności od rosyjskiego gazu było zwiększanie importu LNG z krajów takich jak USA czy Katar. Bezwiednie doprowadziło to jednak do napływu do Unii sporo tańszego rosyjskiego LNG.

Specjalizująca się w zbieraniu i analizie danych dotyczących globalnego handlu firma Kpler twierdzi, że Rosja jest dziś drugim pod względem wielkości dostawcą skroplonego gazu ziemnego do Unii Europejskiej. 15,5 miliona ton sprzedanych przez nią Europie w 2023 roku stanowiło 16 procent całkowitych dostaw LNG na unijny rynek. To wzrost o 40 procent w porównaniu z ilością LNG sprzedanego przez Rosję do Unii w 2021 roku.

Wolumen importu w 2023 roku był nieco niższy niż rok wcześniej, ale dane z pierwszego kwartału 2024 r. pokazują, że rosyjski eksport LNG do Europy ponownie wzrósł, a mianowicie o 5 procent rok do roku. Szczególnie dużymi importerami były Francja, Hiszpania i Belgia. Te trzy kraje odpowiadały za 87 procent importu LNG do Unii w 2023 roku.

Deutschland Wilhelmshaven | Eröffnung von LNG-Terminal | Spezialschiff "Höegh Esperanza"
Niemcy szybko zwiększyły swoje możliwości w zakresie LNG, rozwijając terminale takie jak ten w Wilhelmshaven.null Michael Sohn/REUTERS

Reeksport gazu z Europy

Jednak znaczna część tego LNG nie jest potrzebna na rynku europejskim i jest przeładowywana w europejskich portach przed reeksportem do krajów trzecich na całym świecie, a niektóre unijne państwa i firmy na tym korzystają.

– Spora część rosyjskiego LNG, który trafia do Europy, jest po prostu przeładowywana – mówi Hilgenstock. – Nie ma to zatem nic wspólnego z dostawami gazu ziemnego do Europy. Tu chodzi jedynie o zarabianie pieniędzy na ułatwianiu eksportu rosyjskiego LNG przez europejskie firmy.

Według najnowszego raportu Centrum Badań nad Energią i Czystym Powietrzem (CREA) w 2023 roku niemal jedna czwarta europejskiego importu LNG z Rosji (22 procent) została przeładowana, by dalej dotrzeć na rynki światowe. Petras Katinas, analityk do spraw energii w CREA, powiedział DW, że większość tego LNG została sprzedana do państw w Azji.

W rezultacie kilku członków Unii, takich jak Szwecja, Finlandia i kraje bałtyckie, wywiera presję, żeby wprowadzić całkowity zakaz rosyjskiego LNG. To jednak wymagałoby zgody wszystkich państw członkowskich.

Unijne dyskusje koncentrują się na razie na zakazie reeksportu rosyjskiego LNG z europejskich portów. Rozważane jest również nałożenie sankcji na kluczowe rosyjskie projekty LNG, takie jak Arctic LNG 2, terminal UST Luga LNG i zakłady w Murmańsku, twierdzi agencja prasowa Bloomberg.

– Powinniśmy rzeczywiście wprowadzić zakaz rosyjskiego LNG – mówi Hilgenstock. – Nie sądzimy, żeby odgrywał on jakąkolwiek znaczącą rolę w dostawach gazu do Europy. Można go też stosunkowo łatwo zastąpić gazem skroplonym z innych źródeł – podkreśla. Badanie przeprowadzone w 2023 roku przez brukselski thinktank Bruegel potwierdza tę analizę.

Jednak unijny regulator energetyczny Acer ostrzegł ostatnio, że każde ograniczanie importu rosyjskiego LNG powinno przebiegać „stopniowo”, żeby uniknąć szoku energetycznego.

Austria i Węgry wciąż podłączone

Gaz rurociągowy z Rosji nadal dociera do Unii Europejskiej. Chociaż gazociągi Nord Stream nie działają, a Jamał nie dostarcza już gazu z Rosji do Europy, rosyjski gaz płynie wciąż do austriackiego hubu gazowego Baumgarten gazociągami przecinającymi Ukrainę. Austriacka państwowa spółka energetyczna OMV ma kontrakt z rosyjskim koncernem gazowym Gazprom do 2040 roku.

W lutym Austria potwierdziła, że 98 procent jej importu gazu w grudniu 2023 roku pochodziło z Rosji. Rząd w Wiedniu twierdzi, że chce zerwać kontrakt z Gazpromem tak wcześnie, jak tylko będzie to możliwe, ale żeby stało się to zgodnie z prawem, konieczne są unijne sankcje na rosyjski gaz.

Podobnie jak Austria, import rosyjskiego gazu w dużych ilościach kontynuują także Węgry. Niedawno zawarły również umowę gazową z Turcją, ale eksperci twierdzą, że i ten gaz, który jest dostarczany gazociągiem Turkstream, również pochodzi z Rosji.

Hilgenstock twierdzi, że niektóre kraje nadal kupują rosyjski gaz, ponieważ ciągną korzyści z tanich, atrakcyjnych kontraktów. – Tak więc dopóki nie zostanie wprowadzone embargo na rosyjski gaz ziemny, dopóty naprawdę będzie zależało od tych krajów, co zrobią – mówi ekspert z Kijowa.

Dla państw takich jak Austria i Węgry, zakończenie importu gazu dostarczanego gazociągami z Rosji może być ostatecznie wymuszone przez Ukrainę. Kijów obstaje bowiem przy tym, że nie odnowi istniejących umów z Gazpromem, które pozwalają na przepływ gazu przez jego terytorium. Porozumienie to wygasa z końcem 2024 roku.

Czas na embargo?

Chociaż rosyjski gaz nadal dociera do Europy, jego łączny udział w europejskim imporcie gazu spadł od 2021 roku drastycznie.

Unia Europejska twierdzi, że chce się całkowicie uwolnić od rosyjskiego gazu do 2027 roku i ten cel wydaje się coraz bardziej realistyczny, uważa Hilgenstock. – Myślę, że jeśli ta cała obrzydliwa afera nam coś pokazała, to jest to fakt, że rzeczywiście możemy stosunkowo szybko zdywersyfikować nasze dostawy gazu i innych źródeł energii bez udziału Rosji – mówi.

Ekspert z Kijowa uważa jednak, że warunki polityczne „nie są obecnie szczególnie sprzyjające” dla całkowitego embarga na gaz, a zwłaszcza na gaz przesyłany gazociągami. Wskazuje, że potencjalną barierą może być prezydencja Węgier w Unii Europejskiej w drugiej połowie 2024 roku. Budapeszt ma bliższe więzi z Moskwą niż większość unijnych państw członkowskich.

W kwestii LNG Hilgenstock jest bardziej optymistyczny i uważa, że oprócz samej Unii działania mogą podjąć także wielcy importerzy skroplonego gazu ziemnego, tacy jak Hiszpania czy Belgia.

– Ten skryty import rosyjskiego gazu jest ogromnym problemem, zwłaszcza z punktu widzenia przekazu – mówi. – A poza tym pomagamy Rosji utrzymać jej łańcuchy dostaw LNG, czego czynić nie powinniśmy – podkreśla Benjamin Hilgenstock z Kijowskiej Szkoły Ekonomii.

Artykuł ukazał się pierwotnie na stronach Redakcji Angielskiej DW 

Jak żyją Rosjanie w Serbii?

Europa: zaginęło ponad 50 tys. małoletnich uchodźców

W Niemczech według danych Federalnego Urzędu Kryminalny (BKA) poszukiwanych jest obecnie 2005 młodocianych uchodźców. Od 2021 roku w skali całego kontynentu ich liczba wzrosła ponad dwukrotnie – z 18 300. W RFN poszukiwano wówczas 792 takich osób.

Niepełne statystyki

Szczególnie wielu zaginionych małoletnich uchodźców bez opieki naliczono we Włoszech i Austrii – w obu przypadkach po więcej niż 20 tysięcy. Natomiast niektóre inne kraje, takie jak Hiszpania czy Grecja, w ogóle nie zbierają informacji o takich osobach.

Unijny pakt o migracji

W maju kraje Unii Europejskiej mają uchwalić pakt o migracji i azylu, zawierający zarówno propozycje rozwiązań prawnych służących lepszej rejestracji małoletnich uchodźców bez opieki, jak i ogólnoeuropejskie reguły wyszukiwania opiekunów.

Dane liczbowe o poszukiwanych małoletnich uchodźcach podała publiczna stacja radiowo-telewizyjna Rundfunk Berlin-Brandenburg (rbb), uczestnicząca w pracach sieci Lost in Europe.

(AFP/pesz)

Chcesz mieć stały dostęp do naszych treści? Dołącz do nas na Facebooku!

Komisja Europejska wszczyna postępowanie przeciwko spółce Meta

Komisja Europejska wszczęła postępowanie przeciwko grupie Meta na Facebooku i Instagramie w związku z podejrzeniem naruszenia prawa UE. Komisja ogłosiła w Brukseli, że bada między innymi, czy amerykańska firma  przestrzegała europejskich przepisów dotyczących reklam politycznych. Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen powiedziała, że jej organ podjął kroki mające na celu ochronę obywateli europejskich przed ukierunkowaną dezinformacją i manipulacją ze strony państw trzecich. – Jeśli podejrzewamy naruszenie zasad, działamy. Ma to zastosowanie przez cały czas, ale szczególnie w czasie demokratycznych wyborów – powiedziała von der Leyen, dodając, że domniemane naruszenia obejmują niewystarczające zwalczanie przez Metę rozprzestrzeniania się wprowadzających w błąd reklam i kampanii dezinformacyjnych w UE.

Co więcej, Komisja podejrzewa, że na przykład możliwość składania przez użytkowników skarg dotyczących treści na platformach nie spełnia wymogów prawa europejskiego. Co więcej, Meta nie zapewnia badaczom wystarczającego dostępu do danych.

Ustawa o usługach cyfrowych ustanawia surowe zasady

Nowe prawo UE wymaga od platform takich jak Facebook, X, Google i wielu innych, aby podejmowały szybsze i bardziej rygorystyczne niż dotychczas działania przeciwko nielegalnym treściom, takim jak mowa nienawiści w Internecie. Tak zwany DSA (Digital Services Act) ma również na celu ułatwienie użytkownikom zgłaszanie nielegalnych treści. Zasadniczo duże serwisy, takie jak Facebook i Instagram, muszą przestrzegać większej liczby przepisów niż małe, a Komisja podkreśla, że wszczęcie procedury jest jedynie badaniem podejrzenia; wstępna ocena organu nie stanowi jeszcze ostatecznego wyniku. Komisja będzie nadal gromadzić dowody, na przykład poprzez przesłuchania.

Obawy o wpływ na wybory europejskie

W październiku unijny komisarz ds. przemysłu Thierry Breton ostrzegł już Facebooka przed zbyt dużą ilością zmanipulowanych treści na platformie w związku z wyborami. Breton napisał, że chce być natychmiast poinformowany o szczegółach środków podjętych przez Facebooka w celu ograniczenia dezinformacji, również w odniesieniu do nadchodzących wyborów w UE. Wiele osób w UE spodziewa się, że Rosja chce wpłynąć na wynik wyborów. W ubiegłym tygodniu belgijska prezydencja w Radzie UE uruchomiła mechanizm reagowania kryzysowego społeczności międzynarodowej (IPCR), który ma ułatwić dialog na temat bieżących środków przeciwko rosyjskim wpływom.

Dochodzenia przeciwko X i TikTok

Postępowania przeciwko platformie internetowej TikTok i serwisowi krótkich wiadomości X (dawniej Twitter) są już w toku. TikTok jest badany pod kątem tego, czy chińska firma zagraża zdrowiu psychicznemu nieletnich za pomocą swojej wersji aplikacji TikTok Lite.

X otrzymał katalog pytań w związku ze doniesieniami dotyczącymi nielegalnych i wprowadzających w błąd postów na temat ataku islamistycznego Hamasu na Izrael, na które firma prawdopodobnie nie odpowiedziała w sposób satysfakcjonujący Komisję Europejską. Postępowanie przeciwko X zostało wszczęte w połowie grudnia.

(DPA/du)

 

Dlaczego pył z Sahary dociera do Europy?

Wiejący znad Sahary wiatr  przywiał w tym tygodniu pył do odległej o tysiące kilometrów greckiej stolicy, Aten. Efektem było niesamowitej urody zjawisko, dzięki któremu wszystko przybrało czerwonawo-pomarańczowy odcień. Akropol zaś, przynajmniej przez chwilę, wyglądał tak, jakby został przeniesiony na Marsa.

Burze, które unoszą pył znad Sahary i transportują go do Europy, są zjawiskiem częstym i zdarzają się od lat. Zajmijmy się więc tym, jak powstają, jak się przemieszczają i czy są groźne.

Jak się rodzi i rozwija burza pyłowa na Saharze?

Burze  pyłowe zdarzają się, gdy nad ciągnącą się przez całą Afrykę Północną pustynią Sahara wieją silne wiatry i jest sucho. Carlos Perez Garcia Pando, ekspert do spraw piasku i pyłu z Barcelona Supercomputing Center, mówi DW, że pustynne piaski składają się z wielu różnych cząstek.

Niektóre są duże i ciężkie. Są to pierwsze cząstki podrywane przez silne wiatry. Ale to nie one przedostaną się ostatecznie przez Morze Śródziemne  do Europy.

Te większe cząstki muszą bowiem nieuchronnie spaść na ziemię. Uderzają wtedy w ziarnka piasku i rozbijają je na bardzo drobne cząstki, tłumaczy Garcia Pando. I to te mniejsze cząstki ostatecznie pokonują wielkie odległości, ponieważ są tak małe i lekkie.

Aby takie burze mogły się pojawić, musi być sucho, ponieważ w przeciwnym razie cząstki zlepiają się ze sobą i stają się zbyt ciężkie, żeby pokonać wielkie dystanse. Burze piaskowe są zaś najbardziej prawdopodobne tam, gdzie jest mało roślinności, która by mogła osłabiać wiatr i spowalniać burzę.

BdTD | Syrien
Pył z Sahary dociera także do innych krajów, na przykład do Syriinull Aref Watad/AFP/Getty Images

Dlaczego burze przenoszą pył do Europy?

Burze pyłowe zdarzają się na Saharze regularnie. Żeby jednak mogły się przesunąć tysiące kilometrów na północ, musi zapanować też sprzyjająca pogoda, która przyniesie silne wiatry, zdolne je przepchnąć na wielkie odległości.

Pył znad Sahary jest transportowany nad Morzem Śródziemnym do Europy przez układy niżowe. Garcia Pando tłumaczy, że w takich systemach pogodowych nagromadzona jest wielka ilość energii niezbędnej, by wywołać silne wiatry. Na półkuli północnej wieją one w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Zazwyczaj występują na wiosnę.

Cząstki pyłu, które ostatecznie docierają do Europy, mogą pozostawać w powietrzu tak długo, ponieważ są znacznie mniejsze niż piasek, który opada znacznie szybciej, napisał DW Stuart Evans, ekspert do spraw pyłu na Uniwersytecie Buffalo w Nowym Jorku. „To, co dociera do Europy, to burza pyłowa, a nie piaskowa”, podkreślił w nadesłanym do DW e-mailu.

Czy burze pyłowe są problemem?

– To się powtarzało przez całe dzieje, pył jest prawie tak stary jak Ziemia – mówi Garcia Pando. – To nic nowego – dodaje.

Ekspert z Barcelony podkreśla, że celem analizowania burz pyłowych nie jest wzbudzanie strachu. Chodzi raczej o zrozumienie tego zjawiska i jego wpływu na społeczeństwo i klimat. Garcia Pando wyjaśnia, że pył nie zawsze jest czymś złym, jest bowiem na przykład swego rodzaju odżywką dla lasów i oceanów. Dostarcza im żelaza i fosforu.

Ilość pyłu na Ziemi wzrasta od czasów przedindustrialnych, mówi naukowiec. Jest to w dużej mierze spowodowane uprawą ziemi przez człowieka, ale także zmianami klimatycznymi.

Aby zrozumieć, jak to działa, trzeba wyobrazić sobie grudkę zaskorupiałego brudu, mówi Garcia Pando. Jeśli się na nią nadepnie lub przejedzie po niej auto, cząstki brudu oderwą się od tej grudki, a wiatr będzie mógł je łatwiej unieść.

Teraz wiesz: skąd się bierze piasek?

W odniesieniu do zmian klimatu Garcia Pando wskazuje na źródła wody, które wysychają, gdy jest susza. Gdy takie jezioro już wyschnie, „osady, które pozostaną na dnie, będą silniej podlegać erozji i mogą łatwiej trafić do atmosfery”, tłumaczy ekspert od piasku i pyłu.

Ale jak na razie naukowcy wciąż nie mają pewności, czy na Ziemi będzie więcej, czy mniej wiatru w wyniku zmian klimatu. Trudno więc powiedzieć, jak to będzie z burzami pyłowymi w przyszłości.

– Jest to jeden z kluczowych elementów niepewności, z którymi mamy do czynienia w prognozowaniu przyszłości pyłu – mówi Garcia Pando. – Zrozumienie, jak będą ewoluować wiatry w różnych sytuacjach. Nie tylko średnie wiatry, ale także ekstremalne – podkreśla.

Zachowaj bezpieczeństwo podczas burzy pyłowej

Gdy człowiek się znajdzie w burzy pyłowej w Europie, to zdaniem Garcii Pando powinien postępować zgodnie z tymi samymi radami, których udzielają eksperci w dniach, kiedy jakość powietrza jest szczególnie niska. Pył stanowi zagrożenie dla układu oddechowego, dlatego należy nosić maskę i powstrzymywać się od uprawiania sportu na świeżym powietrzu. Dotyczy to zwłaszcza ludzi z chorobami układu oddechowego.

Artykuł ukazał się pierwotnie nad stronach Redakcji Angielskiej DW

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

Niemiecka minister wzywa do kolejnego rozszerzenia UE

Przed przypadającą 1 maja br. 20. rocznicą rozszerzenia  w 2004 rokuUE o państwa Europy Środkowej i Wschodniej, w tym o Polskę, szefowa niemieckiej dyplomacji Annalena Baerbock apeluje o szybkie przyjęcie nowych członków do Wspólnoty.

Niebezpieczne szare strefy

„Polityczne i geograficzne ‚szare strefy' na Bałkanach albo na wschód od UE są bardzo niebezpieczne” – napisała w artykule dla zagranicznych mediów. „Nie możemy pozwolić sobie na istnienie takich ‚szarych stref' gdyż stanowią one zaproszenie dla (prezydenta Rosji Władimira) Putina do ingerencji i destabilizacji” – dodała. 

„Najpóźniej od rozpoczęcia rosyjskiej wojny przeciwko Ukrainie wiemy, że rozszerzenie naszej UE jest dziś geopolityczną koniecznością” – uważa Baerbock. Jej zdaniem, tak jak 20 lat temu, tak i dziś dla milionów Europejek i Europejczyków możliwość stania się obywatelem UE jest szansą i obietnicą. „Nie możemy zaprzepaścić szansy na uczynienie naszej Unii większą i silniejszą – a tym samym także bezpieczniejszą” – podkreśliła niemiecka minister.

Konieczne reformy UE

Baerbock przypomniała też, że pokolenie rozszerzenia UE z 2004 roku musiało wykazać się odwagą, by „ nie dać się zwieść przeciwnym wiatrom i populistycznym hasłom”. „Nasze pokolenie stoi teraz w obliczu zadania obrony i wzmocnienia pokojowego i wolnościowego projektu europejskiego, nawet jeśli będzie to nas kosztować niewiarygodnie dużo siły” – zaapelowała Baerbock. Aby się powiodło, konieczne są reformy, w tym ograniczenie możliwości stosowania weta w Radzie UE – uważa szefowa niemieckiej dyplomacji.

Jej artykuł miał ukazać się w poniedziałek (29.04.2024) w gazetach m.in. na Litwie, Łotwie, w Grecji i Rumunii. 

W środę, 1 maja, Baerbock spotka się z szefem polskiej dyplomacji Radosławem Sikorskim w Słubicach i Frankfurcie nad Odrą, gdzie wspólnie wezmą udział w Pikniku Europejskim z okazji 20. rocznicy wstąpienia Polski do UE oraz spotkaniu ze studentami Uniwersytetu Europejskiego Viadrina.

(DPA/widz)

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Szef dyplomacji Francji: potrzebujemy drugiej polisy na życie obok NATO

„Musimy zawrzeć drugą polisę na życie obok NATO” – mówi szef francuskiej dyplomacji w opublikowanym dziś (29.04.2024) wywiadzie dla niemieckiego dziennika „Die Welt”. Stéphane Séjourné wyjaśnia koncepcję wzmocnienia europejskiej obronności i autonomii strategicznej UE, przedstawioną przez prezydenta Francji Emmanuela Macrona.

„W zasadzie co cztery lata jesteśmy zależni od decyzji 250 tys. amerykańskich wyborców w swing states (stanach niezdecydowanych – red.). Oczywiście Stany Zjednoczone pozostają bliskim sojusznikiem, ale musimy być w stanie rozwijać własną suwerenność i strategiczną autonomię” – powiedział Séjourné.

„Bezwzględnie potrzebujemy standaryzacji systemów uzbrojenia na poziomie europejskim. Celem musi być interoperacyjność, tzn. aby materiały wojskowe mogły być używane przez wszystkie kraje bez żadnych problemów. Europa musi stać się światowym liderem rynku w tej dziedzinie” – podkreślił, dodając, że taka filozofia przyświeca również innym propozycjom Macrona, np. dotyczących sektorów żywności i zdrowia czy polityki przemysłowej. „Europa musi ponownie postrzegać siebie jako potęgę i uwolnić się od zależności” – mówił francuski polityk.

Wzmocnić europejski filar NATO

Jak wyjaśnił, nie chodzi o tworzenie konkurencyjnych standardów wobec NATO. „Chodzi raczej o interoperacyjność całego sprzętu. Byłby to ważny krok w kierunku wzmocnienia europejskiego filaru NATO. Rozwój europejskiego przemysłu obronnego nie powinien być jednak substytutem, ale uzupełnieniem” – powiedział Séjourné.

Francja dostarczyła Ukrainie m.in. pociski manewrujące Storm Shadow/Scalp
Francja dostarczyła Ukrainie m.in. pociski manewrujące Storm Shadow/Scalpnull Malcolm Park/Avalon/Photoshot/picture alliance

Według niego prezydent Macron, ostrzegając kilka dni temu w przemówieniu na Sorbonie przed „śmiercią Europy”, zarysował zagrożenia dla naszego kontynentu. „Wojna w Ukrainie wyraźnie pokazuje, że żyjemy w czasach w wielkich geopolitycznych wstrząsów. Wrogie państwa chcą ponownie podzielić świat na dwa bloki” – powiedział. I zapewnił, że Macron zamierza „intensywnie przedyskutować” swoje propozycje z niemieckim rządem, aby uzgodnić stanowiska.

Europejska tarcza antyrakietowa

Polityk odrzucił też sugestię, jakoby Francja nie należała do liderów pomocy militarnej dla Ukrainy. „Na przykład, jako pierwsi dostarczyliśmy Ukraińcom zachodnie czołgi. Wyposażamy ich w zdolności, które mają dla nich kluczowe znaczenie – takie jak pociski Scalp. Znaczne szkody wyrządzone rosyjskiej armii na Krymie pokazują, jak dobrze one działają” – mówił.

Séjourné wyjaśniał także, dlaczego Francja nie przystąpiła do niemieckiej inicjatwy europejskiej tarczy antyrakietowej ESSI. Ostatnio zamiar udziału w tym projekcie, obejmujących 21 krajów, zgłosiła Polska. „Niemiecki projekt ma na celu zakup przez europejskich partnerów niemieckiego sprzętu, amerykańskich Patriotów i izraelskich pocisków Arrow. Francja posiada własny sprzęt obrony powietrznej i nie ma ani zamiaru, ani potrzeby kupowania zagranicznego sprzętu. Nie oznacza to, że zniechęcamy naszych partnerów do wzmacniania obrony powietrznej, wręcz przeciwnie. Zachęcamy ich jednak do zakupu europejskiego sprzętu w perspektywie długofalowej. Mam na myśli w szczególności system SAMP/T NG (system obrony powietrznej opracowany przez Francję i Włochy – przyp. red.), który wkrótce będzie dostępny i którego wydajność będzie znakomita” – powiedział francuski minister. I dodał: „Uzależniając się, Europejczycy szykują sobie problemy na przyszłość”.

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Rosja i Iran mają sposoby na zachodnie sankcje

Iran to wie, Chiny to wiedzą i rząd USA najwyraźniej też to wie: pomimo obowiązywania sankcji nałożonych na irański przemysł naftowy, rekordowe ilości ropy naftowej trafiają z Iranu do Państwa Środka.

– Jeśli wierzyć chińskiemu rządowi, kraj ten nie importuje ropy z Iranu. Zero. Ani jednej baryłki. Zamiast tego importuje dużo malezyjskiej ropy naftowej. Do tego stopnia, że według oficjalnych danych chińskich służb celnych, kraj ten kupuje ponad dwa razy więcej malezyjskiej ropy niż Malezja faktycznie produkuje – opisuje cały proceder specjalizujący się w sprawach energii dziennikarz agencji Bloomberg Javier Blas.

Według niego dzięki prostym sztuczkom irańska ropa staje się malezyjską ropą. Handlarze ropą twierdzą, że „to najprostsza i najtańsza droga obejścia amerykańskich sankcji”. W ten sposób w zeszłym roku Malezja stała się czwartym po Arabii Saudyjskiej, Rosji i Iraku dostawcą ropy naftowej do Chin. 

W omijaniu sankcji Iranowi od wielu lat pomagają Zjednoczone Emiraty Arabskie. Przez Dubaj często przechodzi do Islamskiej Republiki to, co figuruje na długich listach zakazanych towarów USA i UE. Zakazane dostawy ropy naftowej są również aranżowane i przetwarzane przez Emiraty Arabskie.

Przez Dubaj do Iranu trafia wiele produktów z długich list zakazanych towarów UE i USA
Przez Dubaj do Iranu trafia wiele produktów z długich list zakazanych towarów UE i USAnull Imaginechina/Tuchong/imago images

Niezależnie od tego, czy chodzi o części zamienne do pojazdów czy samolotów, Iran już dawno zmodyfikował swoje łańcuchy dostaw w taki sposób, że wszystko, na co jest popyt w Iranie, można nabyć za pośrednictwem centrów handlowych i finansowych, takich jak Dubaj. Jest to wprawdzie droższe niż bezpośredni import. Ale zachodnie sankcje, zwłaszcza te nałożone przez USA, są obchodzone w ten sposób od wielu lat.

Azja Środkowa jako centrum przeładunkowe

Także Rosja ma takie centra przeładunkowe dla towarów objętych sankcjami. Również w tym przypadku nie ma prawie żadnego produktu, którego nie można nabyć za pośrednictwem kraju trzeciego. Na przykład części zamienne do niemieckich luksusowych samochodów lub komponenty elektroniczne, które są wykorzystywane do sterowania bronią. Kluczową rolę odgrywają tu byłe republiki radzieckie w Azji Środkowej. Przewaga Moskwy polega na tym, że Federacja Rosyjska jest połączona z krajami takimi jak Kazachstan i Kirgistan unią celną, która sprawia, że transgraniczny handel towarami jest banalnie prosty.

Oznacza to, że objęte sankcjami produkty z Zachodu, które powinny być dla Rosji niedostępne, mogą przedostawać się przez granice międzynarodowe niemal bez przeszkód. Kontrola? Niemal niemożliwa. Sama granica między Federacją Rosyjską a Kazachstanem ma około 7500 kilometrów długości. Armenia to kolejny przykład: sprzedaż niemieckich samochodów i części samochodowych wzrosła tam w zeszłym roku o prawie 1000 procent.

Odkąd 22 lutego 2024 r. UE wprowadziła 13. pakiet sankcji wobec Moskwy, Rosja jest krajem o największej liczbie sankcji na świecie. Potwierdzają to dane Castellum.AI, amerykańskiej platformy compliance dla sektora prywatnego. A jednak Rosja kontynuuje swą wojnę przeciwko Ukrainie, a rosyjska gospodarka wcale się nie załamuje.

Rosyjski rząd podniósł właśnie prognozę wzrostu gospodarczego na ten rok z 2,3 do 2,8 procent PKB. Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) przewiduje nawet wzrost produktu krajowego brutto o 3,2 procent. Uzasadnienie prognozy MFW to zimny prysznic dla zachodnich zwolenników sankcji: wysokie wydatki rządowe i inwestycje związane z wojną przeciwko Ukrainie, a także wysokie dochody z eksportu ropy naftowej – osiągane pomimo zachodnich sankcji – napędzą rosyjską gospodarkę.

Najwięcej sankcji w historii

Do wybuchu wojny w Ukrainie, najwięcej sankcji obowiązywało przeciwko Iranowi. W ciągu ponad dwóch lat po rosyjskiej inwazji na Ukrainę Stany Zjednoczone i UE wielokrotnie nakładały nowe pakiety sankcji. Obecnie Rosja objęta jest ponad 5000 różnych ukierunkowanych sankcji. To więcej niż nałożona na Iran, Wenezuelę, Birmę i Kubę razem.

Sankcje wprowadzone w odpowiedzi na rosyjską inwazję są wymierzone przeciwko politykom i urzędnikom, w tym przeciwko prezydentowi Władimirowi Putinowi, oligarchom, dużym firmom, instytucjom finansowym i aparatowi wojskowo-przemysłowemu, wymienia Castellum.AI. Uzupełniają je daleko idące sankcje w sektorze finansowym, które ograniczają dostęp rosyjskich banków do międzynarodowych rynków finansowych – na przykład poprzez wykluczenie ich z międzynarodowego systemu płatności Swift. Pozbawiają również rosyjski bank centralny dostępu do rezerw walutowych i rezerw złota przechowywanych w krajach G7.

Ałmaty w Kazachstanie. Filia rosyjskiego Alfabanku
Ałmaty w Kazachstanie. Filia rosyjskiego Alfabanku null Anatoly Weisskopf/DW

Haczyk polega na tym, że tylko sankcje nałożone przez Radę Bezpieczeństwa ONZ są wiążące z punktu widzenia prawa międzynarodowego. I jest cały szereg państw jak Indie, Brazylia czy Chiny, które nie przyłączyły się do tych sankcji.

Brak alternatywy

Po co więc nakładać nowe sankcje, jeśli nie można osiągnąć celu, jakim jest zmiana postępowania państw?

– Żyjemy w epoce sankcji. Gdyby nie nałożono żadnych, byłoby to niczym milczące poparcie. Albo jakby w ogóle nie było reakcji na atak, który narusza prawo międzynarodowe – mówi DW Christian von Soest, ekspert w Niemieckim Instytucie Studiów Globalnych i Regionalnych (GIGA) i autor opublikowanej rok temu książki pt. „Sankcje. Potężna broń czy bezsilny manewr?”.

Według niego faktem jest, że sankcje nie doprowadziły do zmiany zachowania Rosji czy Iranu. Jednak USA i UE są w trakcie zaostrzania restrykcji. Według raportu „Wall Street Journal” Stany Zjednoczone przygotowują sankcje przeciwko wielu chińskim bankom w celu wykluczenia ich z globalnego systemu finansowego. Władze chcą zapobiec pomocy finansowej Pekinu dla rosyjskiej produkcji obronnej, donosi amerykańska gazeta finansowa, powołując się na „osoby zaznajomione ze sprawą”.

Także UE wprowadziła zmiany, które mają prowadzić do lepszego egzekwowania sankcji. Od stycznia 2023 r. ma pełnomocnika ds. sankcji, którym jest doświadczony dyplomata David O'Sullivan. – Jego zadaniem jest na przykład podróżowanie do krajów postsowieckich w sąsiedztwie Rosji i przekonywanie tamtejszych rządów do przestrzegania sankcji – wyjaśnia Christian von Soest.

– Obecnie istnieje również tak zwana klauzula „no Russia”, która ma na celu zmuszenie eksporterów do udowodnienia, że dostarczane towary, maszyny, pojazdy, części samochodowe, nie są wysyłane do Rosji. Znamy taką klauzulę końcowego przeznaczenia z ustawy o kontroli broni przeznaczonej do działań wojennej – dodaje ekspert ds. sankcji.

Presja narasta również w przypadku Zjednoczonych Emiratów Arabskich. „ZEA stały się rajem dla obchodzenia irańskich i rosyjskich sankcji” – stwierdza amerykański think tank Atlantic Council. Dlatego też Grupa Specjalna ds. Przeciwdziałania Praniu Pieniędzy (FATF), międzynarodowy organ koordynujący utworzony przez G7, UE i OECD w celu zwalczania prania pieniędzy, umieściła Zjednoczone Emiraty Arabskie na tzw. szarej liście. Lista ta obejmuje kraje, co do których istnieje według FATF zwiększone ryzyko prania pieniędzy i finansowania terroryzmu.

– Generalnym problemem jest to, że zarówno Rosja, jak i Iran mają sposoby na obejście sankcji – mówi Christian von Soest. Teraz musimy zobaczyć, co przyniosą poszczególne działania.

Sankcje nie osłabiły rosyjskiej gospodarki

Chcesz komentować nasze artykuły? Dołącz do nas na Facebooku! >>

TikTok pod pręgierzem USA i UE

Nie ma chyba innej aplikacji tak popularnej wśród dzieci i młodzieży na całym świecie jak TikTok. Oraz innej, która jest aż tak kontrowersyjna. W minionych dniach chińska wideoplatforma kolejny raz naraziła się na nieprzyjemności. Oto przegląd sytuacji.

Co USA mają przeciwko TikTokowi?

Senat Stanów Zjednoczonych opowiedział się za przymusową sprzedażą chińskiej aplikacji w USA. Wcześniej ustawę przegłosowała Izba Reprezentantów. Teraz trafi ona na biurko prezydenta Joego Bidena, który już zapowiedział, że ją podpisze.

W myśl ustawy TikTok ma zostać sprzedany w ciągu 270 dni przez swój chiński koncern macierzysty Bytedance, a termin ten można ewentualnie przedłużyć o 90 dni. W przeciwnym razie TikTok musiałby zostać usunięty z App-Store'ów Apple'a, Google'a & Co.

Amerykańska inicjatywa parlamentarna przeciwko TikTokowi zrodziła się z obaw dotyczących ochrony danych: Bytedance jest podejrzewany o umożliwianie Komunistycznej Partii Chin dostępu do danych użytkowników. W USA to około 170 milionów ludzi. Konkretnie przypuszcza się, że TikTok mógłby zostać zmuszony do wydania danych użytkowników. Poza tym Chiny mogłyby wykorzystywać algorytm TikToka do celów propagandowych i dezinformacyjnych. Przedsiębiorstwo odrzuca te zarzuty.

Wielu młodych ludzi spędza całe godziny na TikToku
Skrolowanie bez końca: wielu młodych ludzi spędza całe godziny na TikTokunull Zacharie Scheurer/dpa-tmn/picture alliance

Dlaczego UE prowadzi postępowanie?

Również Unia Europejska kolejny raz wzięła TikToka na celownik, choć z zupełnie innych przyczyn. Nowe postępowanie ma służyć sprawdzeniu, czy funkcja nagradzająca nowej aplikacji TikTok Lite naraża na szwank zdrowie psychiczne młodzieży, a przez to narusza unijne przepisy. Aplikacja pojawiła się w kwietniu i jest obecnie dostępna w Europie jedynie we Francji i Hiszpanii.

Duże platformy społecznościowe jak Facebook, X (dawniej Twitter), Instagram i właśnie TikTok muszą od sierpnia 2023 roku spełniać normy Aktu o usługach cyfrowych (DSA), który ma uniemożliwiać nielegalną i szkodliwą działalność online. Zakazane są też tak zwane dark patterns, czyli praktyki manipulacyjne, służące przywiązywaniu użytkowników do platform.

AfD przyciąga coraz więcej młodszych wyborców

Komisja Europejska krytykuje TikToka za wprowadzenie aplikacji TikTok Lite w obu krajach UE bez uprzedniej odpowiedniej oceny zagrożeń. Koncern miał do 18 kwietnia czas na przedłożenie sprawozdania na ten temat, ale nie dotrzymał tego terminu. Otrzymał następnie nowy, 24-godzinny termin i według własnego oświadczenia przedstawił żądaną ocenę ryzyka 23 kwietnia.

Znana ze swoich nagrań tańców i popularna wśród młodzieży aplikacja w ten sposób na razie uniknęła grzywny. Unia może bowiem nakładać kary pieniężne w wysokości do jednego procenta rocznych przychodów przedsiębiorstwa. Mogła również zostać zablokowana sporna funkcja nagradzająca nowej wersji aplikacji (patrz niżej).

Już w lutym Unia wdrożyła postępowanie przeciwko TikTokowi. Chodziło wówczas między innymi o domniemaną niewystarczającą ochronę młodzieży.

Szczególnie popularne są filmy z tańcami na TikToku
Szczególnie popularne są filmy z tańcami na TikTokunull ROBIN UTRECHT/picture alliance

Uzależnienie od TikTok Lite

TikTok Lite zawiera nowy system punktowy, którego nie ma w wersji standardowej. Kto ogląda wiele filmów, lajkuje – czyli pozytywnie ocenia – treści, otrzymuje cyfrowe monety. Te monety można wymieniać na bony, na przykład na zakupy w Amazonie. Zdaniem Komisji Europejskiej ta funkcja jest szczególnie uzależniająca.

TikTok Lite jest szczególnie popularny wśród dzieci i młodzieży. Według warunków użytkowania osoby korzystające z aplikacji muszą mieć co najmniej 13 lat, a jeśli mają poniżej 18 lat, to oficjalną zgodę na to muszą wyrazić rodzice lub inni opiekunowie. Według innego zarzutu Komisji nie da się jednak stwierdzić, czy wiek użytkowników jest skutecznie weryfikowany.

Artykuł ukazał się pierwotnie na stronach Redakcji Niemieckiej DW.

Chcesz mieć stały dostęp do naszych treści? Dołącz do nas na Facebooku!

Macron ostrzega przed „śmiercią Europy”

– Istnieje ogromne ryzyko osłabienia, a nawet pozostania w tyle – dodał francuski prezydent. W tym samym miejscu, na paryskim Uniwersytecie Sorbona, w 2017 roku Emmanuel Macorn wygłosił przemówienie na temat polityki europejskiej, uznawane za przełomowe. – Czas, w którym Europa zaopatrywała się w energię i nawozy z Rosji, wytwarzała swoje produkty w Chinach i oddawała swoje bezpieczeństwo w ręce USA, wreszcie dobiegł końca – zaznaczył Macron w czwartkowym (25.04.2024) przemówieniu, powtarzając swój apel o większą suwerenność Europy.

Suwerenność i bezpieczństwo Europy

– Silna Europa to Europa, która budzi szacunek i dba o swoje bezpieczeństwo – powiedział francuski prezydent, wzywając do „wiarygodnej europejskiej obrony”. – W nadchodzących miesiącach zapraszam wszystkich partnerów do zbudowania europejskiej inicjatywy obronnej – mówił.

Taka inicjatywa miałaby obejmować między innymi utworzenie europejskiej akademii wojskowej. Niezbędne są również europejskie zdolności w zakresie cyberbezpieczeństwa. – Europa musi być w stanie bronić tego, co jest bliskie jej sercu; z sojusznikami, jeśli są na to gotowi, ale także samodzielnie, jeśli będzie to konieczne – podkreślił.

Jak apelował Macron, „Europa musi pokazać, że nigdy nie będzie wasalem USA”. Ponadto wezwał ponownie, by preferować europejską produkcję sprzętu wojskowego i zaciągać z tego tytułu wspólne długi; żądań tych Berlin jeszcze w pełni nie podziela.

Emmanuel Macron zapowiedział, że Francja odegra w tym swoją rolę. Odstraszanie nuklearne, którym dysponuje, jest – jak zaakcentował – „istotnym elementem obrony kontynentu europejskiego”. – Dzięki tej wiarygodnej obronie możemy budować gwarancje bezpieczeństwa, których oczekują nasi partnerzy w całej Europie – podkreślił.

Francuski prezydent opowiedział się również za ściślejszą współpracą w walce z nielegalną imigracją. Skrytykował przy tym brytyjskie plany deportacji imigrantów do Rwandy, choć bezpośrednio tego planu nie wskazał. – Nie wierzę w model, który polega na znajdowaniu państw trzecich na kontynencie afrykańskim – mówił. Jego zdaniem jest to „geopolityka cynizmu, która zdradza nasze wartości, tworzy nowe zależności i okaże się całkowicie nieefektywna”.

Dlaczego Niemcy nie mają własnej broni atomowej?

Handel, obronność, energia

W odniesieniu do polityki gospodarczej, Emmanuel Macron wezwał do „reorientacji” europejskiej polityki handlowej, by lepiej bronić interesów własnych Europy. – To nie może zadziałać, jeśli jesteśmy jedynymi, którzy przestrzegają zasad handlu (...), podczas gdy Chińczycy i Amerykanie tego nie robią, a zamiast tego subwencjonują krytyczne sektory.

Preferencyjne traktowanie europejskich produktów w dziedzinie obronności i przestrzeni kosmicznej powinno być zapisane w traktatach europejskich. Powinny też istnieć wyjątki w zakresie subwencji w kluczowych sektorach, jak sztuczna inteligencja i zielone technologie. Obejmuje to również energię jądrową, która jest niskoemisyjna. – Powinniśmy zobowiązać się do stworzenia Europy energii jądrowej – apelował Emmanuel Macron. Wezwał jednocześnie do dalszego rozszerzania europejskiego sojuszu nuklearnego, który liczy już 15 członków.

Mając na uwadze zbliżające się wybory, francuski prezydent ostrzegł przed „powrotem propagandy i dezinformacji”. Wprawdzie nacjonaliści i antyeuropejczycy już nie wzywają swoich krajów do opuszczenia UE, ale zachęcają do lekceważenia jej zasad. – Nie chcą opuścić wspólnego domu i go burzyć, ale też i chcą łamać jego zasady i przestać płacić czynsz – mówił Emmanuel Macron.

Obóz Macrona jest obecnie daleko w tyle za prawicowo-populistyczną partią Zjednoczenie Narodowe (Rassemblement national / RN), która w sondażach uzyskuje około 30 procent głosów. Macron już w roku 2017 – w tej samej reprezentacyjnej sali wykładowej na Sorbonie – wzywał do większej suwerenności Europy i silniejszej wspólnej obrony.

(AFP/jak)

Chcesz komentować nasze artykuły? Dołącz do nas na Facebooku! >>

Pentagon był przygotowany. Broń dla Ukrainy już czeka

Teraz wszystko ma się odbyć szybko: amerykańskie dostawy amunicji trafią do Ukrainy przez Polskę, Niemcy i inne kraje Europy. Departament obrony w Waszyngtonie poczynił już w minionych miesiącach przygotowania na „dzień X”.

Chodziło o podjętą niedawno przez Kongres decyzję o zatwierdzeniu nowego pakietu pomocy dla Ukrainy wartości 60 miliardów dolarów (56 miliardów euro). Na froncie we wschodniej Ukrainie siły ukraińskie znajdują się już od miesięcy pod zmasowanym ostrzałem rosyjskiej artylerii, na który prawie nie są już w stanie odpowiadać z powodu braku amunicji.

Ukraina. Kobiety rozminowują teren

– Myślę, że departament obrony w minionych tygodniach ciężko pracował, żeby osiągnąć gotowość – powiedział w wywiadzie dla DW były naczelny dowódca amerykańskich wojsk lądowych w Europie Ben Hodges. Niemiecki ekspert w sprawach bezpieczeństwa Nico Lange interpretuje to tak, że Pentagon zdążył już przygotować transporty, które teraz bardzo szybko dotrą na zachodnie granice Ukrainy.

Zdecentralizowana logistyka w Ukrainie

Stamtąd – jak wyjaśnia Nico Lange w rozmowie z DW – dostawy będą przewożone na front za pomocą pomysłowego, zdecentralizowanego systemu transportowego, który chroni je przed rosyjskim atakiem z powietrza. – Nowy sprzęt nie zostanie w całości załadowany na jeden pociąg, który mógłby być wtedy atrakcyjnym celem uderzenia, lecz zostanie podzielony na różne pociągi, które jeżdżą także w nocy, i trafi następnie do odpowiednich miejsc operacji – tłumaczy ekspert. Ukraina dysponuje obecnie również flotą zachodnich pojazdów do przewożenia ciężkich ładunków drogami. W Ukrainie obowiązuje nocna godzina policyjna, co utrudnia rosyjskim szpiegom lokalizację szlaków zaopatrzenia.

Emerytowany generał Ben Hodges
Generał dywizji Ben Hodges był do przejścia w stan spoczynku w 2017 roku naczelnym dowódcą sił amerykańskich w Europie. Mieszka w Niemczechnull DW

– Rosyjskie lotnictwo wojskowe, które ma ogromną przewagę pod względem liczby i jakości samolotów, nie było dotychczas w stanie zniszczyć ani jednego pociągu ani konwoju, który przewoził amunicję bądź sprzęt z Rzeszowa do Ukrainy i przez Ukrainę – mówi były amerykański generał dywizji Ben Hodges.

Z Niemiec do Rzeszowa

Po polskiej stronie granicy z Ukrainą regionalne lotnisko w Rzeszowie jest najważniejszym punktem odbioru zachodniej pomocy. Hodges zakłada, że lądują tam amerykańskie samoloty przylatujące z Niemiec. Czy to koleją, czy samolotami C-17, które transportują sprzęt do Rzeszowa – logistyka sił amerykańskich potrafi według niego działać szybko.

Pojazdy wojskowe USA na nabrzeżu w Bremerhaven w północnych Niemczech.
Amerykańskie pojazdy wojskowe na nabrzeżu w Bremerhaven w północnych Niemczech. Tamtejszy port należy od końca II wojny światowej do najważniejszych baz logistycznych sił zbrojnych USA w Europienull Jochen Tack/dpa/picture alliance

Hodges ocenia, że Niemcy są najważniejszym węzłem transportowym, jeśli chodzi o amerykańskie dostawy dla Ukrainy – „ze względu na ich położenie geograficzne, świetnie rozwiniętą infrastrukturę, a wreszcie prawie 80-letnią obecność USA w Niemczech i współpracę z tym krajem”.

Na południowym zachodzie Niemiec, w Nadrenii-Palatynacie, znajduje się również największy magazyn amunicji sił amerykańskich poza USA. Miesau Army Depot leży bardzo blisko największej bazy amerykańskiego lotnictwa wojskowego w Europie w Ramstein.

Pociski ATACMS o zasięgu 300 kilometrów

Ben Hodges powiedział, że częścią najnowszego pakietu pomocy są po raz pierwszy pociski artyleryjskie typu ATACMS o zasięgu 300 kilometrów, o czym zapewnili go jego rozmówcy w Waszyngtonie. Wcześniej prezydent Joe Biden zgadzał się na dostawy broni o zasięgu tylko 150 kilometrów, czyli podobnym do tego, jaki mają przekazywane Ukrainie pociski Scalp i Storm Shadow z Francji i Wielkiej Brytanii.

Lotnisko w Rzeszowie
Lotnisko w Rzeszowie przeobraziło się w ciągu dwóch lat pełnoskalowej rosyjskiej inwazji na Ukrainę w najważniejszy punkt zaopatrzenia Ukrainy w broń i amunicję z Zachodunull Laine Nathan/abaca/picture alliance

Hodges uważa, że dzięki nowym dostawom Ukraina będzie mogła atakować struktury dowodzenia oraz magazyny amunicji i broni Rosjan. Co więcej: – Zamiast czekać na start rosyjskich rakiet i samolotów, a następnie próbować je przechwytywać lub zestrzeliwać, znacznie efektywniej jest zniszczyć miejsce, z którego nadlatują – wskazuje amerykański wojskowy.

Artykuł ukazał się pierwotnie na stronach Redakcji Niemieckiej DW.

Charków. Elektrycy ryzykują życie

Wenecja kontra turyści. Miasto wprowadza opłaty za wstęp

Specjalną opłatę w wysokości pięciu euro za wejście do słynącego z kanałów i zabytków włoskiego miasta będą musieli uiścić ci wszyscy, którzy zechcą odwiedzić je między 8:30 a 16:00. Polegać to ma na wcześniejszym zakupieniu kodu QR, który będzie sprawdzany w najważniejszych punktach miasta.

W tym roku 29 płatnych dni

– Naszym celem jest, by Wenecja stała się lepszym miejscem do życia – tłumaczy ten krok burmistrz miasta Luigi Brugnaro. Zdecydowanie odrzuca oskarżenia o zdzieranie z turystów pieniędzy. – Nie chodzi o to, by zarabiać pieniądze – zapewnia. Zarząd miasta podkreśla również, że opłata ma być pobierana tylko w określone dni, kiedy miasto nad laguną przyciąga szczególnie wielu gości. Ci, którzy nie chcą uiszczać opłaty, mogą na zwiedzanie Wenecji wybrać inny dzień.

Miasto czy laguna - dramat w Wenecji

Na ten rok ustalono 29 takich dni, kiedy będą pobierane opłaty. Wszystkie przypadają na szczytowy sezon turystyczny. Od czwartku opłata w wysokości 5 euro będzie obowiązywać codziennie do 5 maja włącznie. Goście, którzy nie planują nocowania w mieście, będą proszeni do kasy także we wszystkie kolejne weekendy maja i czerwca oraz pierwsze dwa weekendy lipca. Szczegóły znaleźć można na stronie weneckiego zarządu miasta, która jest dostępna w pięciu językach: włoskim, angielskim, hiszpańskim, francuskim i niemieckim (w tym na przykład dziesięć powodów, dla których można uzyskać zwolnienie od opłaty). Zawsze jednak trzeba będzie złożyć stosowny wniosek, nawet jeśli jest się mieszkańcem miasta. Tam też można uiścić opłatę.

Tym samym Wenecja staje się pierwszym miastem na świecie, które podobnie jak parki rozrywki pobiera opłaty za wstęp. – Nie jest to rewolucja, ale pierwszy krok w kierunku stworzenia systemu regulującego dostęp turystów do miasta – mówi Brugnaro. – Celem jest poprawa jakości życia w mieście dla tych, którzy tu mieszkają i pracują – tłumaczy burmistrz Wenecji. Od opłat zwolnieni będą goście nocujący w mieście, przewidziane są też wyjątki np. dla uczniów i studentów.

Presja ze strony UNESCO

Wprowadzając opłatę dzienną, Wenecja odpowiada również na presję ze strony UNESCO. Organizacja ta wpisała miasto i jego laguny w 1987 roku na Listę Światowego Dziedzictwa. Jednak w ubiegłym roku ta oenzetowska organizacja zagroziła, że z powodu „niewystarczających środków ochronnych” w odniesieniu do turystyki masowej przesunie Wenecję Listę Światowego Dziedzictwa w Zagrożeniu (List of World Heritage in Danger; obecnie znajduje się na niej 56 miejsc światowego dziedzictwa, poczynając od Starego Miasta i murów Jerozolimy, które trafiły tam już w 1982 roku, aż po wpisane w ubiegłym roku Sobór Sofijski i Ławrę Pieczerską w Kijowie oraz starówki we Lwowie i w Odessie – przyp.).

Wenecja jest jednym z najbardziej obleganych przez turystów miast Europy
Wenecja jest jednym z najbardziej obleganych przez turystów miast Europynull Ingo Schulz/imageBROKER/picture alliance

Dopiero, gdy we wrześniu rada miasta zagłosowała za wprowadzeniem opłaty dziennej, Komitet Światowego Dziedzictwa zdecydował się nie umieszczać Wenecji na Liście Światowego Dziedzictwa w Zagrożeniu.

Sto tysięcy nocujących turystów

Historyczne centrum Wenecji ma zaledwie nieco ponad 50 tysięcy mieszkańców. Jednak w szczycie sezonu nocuje tam nawet 100 tysięcy turystów, a kolejne dziesiątki tysięcy odwiedzają miasto w ciągu dnia. Celem nowej opłaty jest zmniejszenie, zwłaszcza w godzinach szczytu, liczby turystów jednodniowych, którzy odwiedzają miasto ze względu na kanały, pałace i muzea, ale przynoszą Wenecji mniej pieniędzy niż goście nocujący.

Teraz ci jednodniowi turyści będą przynajmniej wpłacać do kasy miasta opłatę za wstęp. Po dokonaniu płatności online otrzymają kody QR, które będą musieli okazywać kontrolerom wchodząc do historycznego centrum. Ci, którzy nie będą mogli udowodnić, że mają kod lub nocleg w mieście, powinni mieć możliwość uiszczenia opłaty bezpośrednio na miejscu.

Grzywny do 300 euro

Burmistrz Brugnaro obiecuje „bardzo łagodne kontrole”, które będą prowadzone raczej wyrywkowo i w żadnym wypadku nie mają powodować tworzenia się kolejek. Dla turystów, którzy będą próbować prześlizgnąć się i zostaną przyłapani, przewidziana jest grzywna, która ma teoretycznie wynosić od 50 do 300 euro. Władze twierdzą jednak, że przynajmniej na razie postawią raczej na perswazję niż na kary.

(AFP/amp)

Nowe rozporządzenie UE. Przemoc wobec kobiet będzie ostro karana

Parlament Europejski zagłosował za regulacją, która ma spowodować zaostrzenie kar dla przemocy seksualnej i domowej w UE. Cyberstalking, przymusowe małżeństwa, okaleczenie żeńskich narządów płciowych lub przesłanie intymnych zdjęć bez zgody osoby, której dotyczą, mają być  teraz jednakowo karalne we wszystkich krajach UE– postanowiła większość eurodeputowanych w Strasburgu. Ponadto osoby dotknięte przemocą muszą mieć dostęp do bezpiecznego schronienia. Władze państw członkowskich muszą również uświadomić społeczeństwu, że akty seksualne bez zgody są uznawane za przestępstwo.

Kamień milowy

Dyrektywę UE z zadowoleniem przyjęła Niemiecka Rada Kobiet.  – Przemoc wobec kobiet i dziewcząt jest najbardziej powszechnym naruszeniem praw człowieka – powiedziała członkini zarządu Sylvia Haller. Jak podkreśliła: – Właśnie dlatego dyrektywa UE jest kamieniem milowym w dziedzinie ochrony przed przemocą.

Skrytykowała jednak poważną „lukę dotyczącą przestępstwa gwałtu”.

W dyrektywie nie zostały ustanowione ogólnounijne standardy dotyczące gwałtów. Parlament domagał się takiego uregulowania, zgodnie z którym na każdy akt seksualny należy wyrazić zgodę: „Tylko tak oznacza tak”. Jednak kilka krajów w UE, w tym Niemcy, zablokowało to.

Krytycy dowodzili, że w prawie europejskim nie ma podstawy prawnej dla takiej ujednoliconej regulacji i że UE prawdopodobnie przekracza w tej kwestii swoje kompetencje. Dlatego w ustawie nie znalazł się odpowiedni zapis. Wcześniej ponad sto znanych i wpływowych kobiet napisało list otwarty do ministra sprawiedliwości Niemiec Marco Buschmanna, wzywając go do zaniechania blokady zapisu.

Państwa członkowskie UE muszą jeszcze zatwierdzić obecny plan. Jest to jednak uważane za formalność. Na wdrożenie postanowień mają one trzy lata.

(DPA/jar) 

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

UE zwleka z dozbrojeniem Ukrainy

Rosja nieustannie bombarduje infrastrukturę cywilną Ukrainy. Celem dronów, bomb manewrujących i pocisków rosyjskich są zwłaszcza elektrownie i pozycje armii ukraińskiej. Rząd w Kijowie apeluje do zachodnich sojuszników o szybkie dostarczenie sprzętu do obrony przeciwlotnicznej. Ponawiał ten apel na spotkaniach szefów resortów spraw zagranicznych NATO dwa tygodnie temu i – w tym samym składzie – w ramach grupy G7 na Capri, na szczytach unijnych w Brukseli i ostatnio w Luksemburgu.

Josep Borell, Wysoki Przedstawiciel UE ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa
Josep Borell, Wysoki Przedstawiciel UE ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa null Jean-Francois Badias/AP/picture alliance

Potrzebne decyzje
 

Ukraina pilnie potrzebuje systemów obrony powietrznej średniego i krótkiego zasięgu typu Patriot bądź Iris T, by skutecznie odpierać rosyjską agresję. Na linii frontu Ukraińcom brakuje też amunicji. Reakcje zachodnich sojuszników też są niezmienne: dostarczymy sprzęt tak szybko, jak będzie to możliwe i w takim zakresie, by nie nadwątlić naszych własnych zdolności obronnych – powtarzają.


Frustracja rządu w Kijowie  udziela się też unijnym urzędnikom. Także Wysoki Przedstawiciel UE ds. zagranicznych i bezpieczeństwa Josep Borrell stracił cierpliwość wobec 27 niezdecydowanych. – Nie mamy w Brukseli systemów obrony przeciwrakietowej. Patrioty muszą udostępnić bezpośrednio państwa członkowskie – wybuchnął Borrell po wideokonferencji szefów dyplomacji panstw UE i ukraińskiego ministra spraw zagranicznych Dmytro Kułeby 22 kwietnia, która zakończyła się fiaskiem. – Potrzebujemy szybkich decyzji –  dodał. Także polski minister Radosław Sikorski apelował o szybkie udostepnienie Ukrainie rozmieszczonych w UE systemów obrony przeciwrakietowej. 

Obrona przeciwlotniczna pilnie potrzebna

W opinii prezydenta Wołodymyra Zełenskego Ukraina potrzebuje co najmniej 24 systemy obrony przeciwrakietowej typu Patriot, by zapewnić skuteczną obronę całego terytorium. Ukraiński szef dyplomacji Kułeba wzywa do dostarczenia natychmiast choćby sześciu systemów.

Obecnie w Ukrainie rozmieszczone są trzy amerykańskie i trzy systemy Patriot niemieckiej Bundeswehry. Ukraińcy czekają na dostawę trzech kolejnych systemów broni z niemieckich zapasów.

Bez obrony przeciwlotniczej będą ginąć ludzie. Metro w Kijowie służy za schron
Bez obrony przeciwlotniczej będą ginąć ludzie. Metro w Kijowie służy za schronnull Alina Smutko/REUTERS


Niemcy są jedynym krajem w Europie, który uznał, że może obejść się bez Patriotów. Inne kraje, a w tym Polska, Holandia, Hiszpania, Grecja, Rumunia i Szwecja także mają nowoczesne systemy obronne, dostarczane przez Stany Zjednoczone, ale, jak twierdzą, jest ich za mało, by się nimi dzielić.


Baerbock: Nasze zapasy są wyczerpane


Holenderska minister obrony Kajsa Ollogren tłumaczyła na spotkaniu Rady UE w Luksemburgu, że jej kraj robi wszystko, co w jego mocy i szuka sposobów, by dostarczyć jeszcze więcej broni. Jej hiszpański odpowiednik Jose Manuel Albares w rozmowie z reporterami unikał konkretnych deklaracji. – Nie możemy ujawniać publicznie naszych arsenałów broni – argumentował. Szefowa niemieckiej dyplomacji Annalena Baerbock podkreślała, że od miesięcy Niemcy szukają dodatkowego sprzętu dla Ukrainy, ale zapasy są wyczerpane.

Szefowa niemieckiej dyplomacji Annalena Baerbock
Szefowa niemieckiej dyplomacji Annalena Baerbock null Kira Hofmann/AA/photothek.de/picture alliance


Niemcy mają dwanaście systemów Patriot, z których w sumie cztery ma mieć wkrótce Ukraina, a resztę Niemcy potrzebują do ewentualnej samoobrony. Tym bardziej, że dwanaście systemów Niemcy mają tylko w teorii. Nie zostały one bowiem zaprojektowane tak, by mogły służyć jako kompleksowy system obrony do ochrony ludności cywilnej, ale jako mobilne jednostki samoobrony aglomeracji czy dużych jednostek wojskowych.

Oprócz Patriotów Ukraina otrzymała także cztery niemieckie systemy obronne Iris-T. To systemy nowego typu, jeszcze niewdrożone przez Bundeswehrę. Parę systemów obronnych krótkiego zasięgu NASAM dostarczyły też Norwegia, Włochy, Francja oraz USA.

Ameykańska pomoc wojskowa owartości 61 miliardów dolarów, której przekazanie zatwierdził Kongres USA, obejmuje amunicję do NASAM-ów i rakiety typu Patriot. Każdy wystrzał z Patriota kosztuje około czterech milionów dolarów. Sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg podkreślił, że ważna jest nie tylko liczba systemów obronnych, ale także zdolność do ich utrzymania i wyposażenia w amunicję.

Systemy Patriot. Na Ukrainie brakuje systemów obrony przeciwlotniczej i amunicji
Systemy Patriot. Na Ukrainie brakuje systemów obrony przeciwlotniczej i amunicjinull BildFunkMV/IMAGO


Kolejna szansa: Ramstein


Zobowiązania co do pomocy Ukrainie mogą zapaść na kolejnym cyklicznym spotkaniu tzw. grupy z Ramstein pod koniec tego tygodnia. To forum sojuszników Ukrainy, którzy dostarczają broń i sprzęu oraz szkolą ukraińskich żołnierzy. Nie jest to grupa w ramach struktur NATO, ale działa pod przewodnictwem USA. Nazwa pochodzi od miejsca pierwszego spotkania – amerykańskiej bazy lotniczej Ramstein w Niemczech koło Heidelbergu.

 Zdolności ukraińskiej obrony przeciwlotniczej do przechwytywania rosyjskich pocisków rakietowych, bomb manewrujacych i dronów z dnia na dzień się pogarszają – szacuje amerykański think tank Rand.

Pod wpływem oostatnich zmasowanych ataków, wskaźnik obrony spadł poniżej 50 procent, a nawet 80 procent zasobów energii Ukrainy zostało uszkodzonych. Brytyjscy eksperci wojskowi z Royal United Services Institute zakładają, że ukraińska armia może wystrzeliwać tylko 2000 pocisków dziennie. Rosja ma tymczasem do dyspozycji do 10000 pocisków dziennie.

Wojna rozbija ukraińskie rodziny

 

Scholz o odblokowaniu pomocy USA dla Ukrainy: „mocny sygnał”

Kanclerz Niemiec Olaf Scholz wyraził zadowolenie z głosowania Izby Reprezentantów USA za nowym miliardowym pakietem pomocy dla Ukrainy. „Decyzja amerykańskiej Izby Reprezentantów o wsparciu Ukrainy jest w tym czasie mocnym sygnałem” – napisał Scholz w internetowym serwisie X. „Wspólnie stoimy u boku Ukrainek i Ukraińców, którzy walczą o swój wolny, demokratyczny i niepodległy kraj” – podkreślił Scholz.

Wicekanclerz i minister gospodarki Niemiec Robert Habeck powiedział gazecie „Rheinische Post”, że uwolnienie amerykańskiego pakietu pomocowego to „ważna wiadomość dla Ukrainek i Ukraińców, którzy z tak wielką siłą i wolą bronią się przed rosyjską inwazją”. Zapadła w Waszyngtonie decyzja to również sygnał dla przywódcy Kremla Władimira Putina i pokazuje „determinację międzynarodowych partnerów, aby odeprzeć atak Putina na ład pokojowy” –  dodał wicekanclerz. „Bo o to właśnie chodzi: jeśli nie powstrzyma się Putina, on nie poprzestanie”.

Odblokowane miliardy

Po długich sporach Izba Reprezentantów USA zagłosowała w sobotę (20.04.2024) za przyznaniem Ukrainie kolejnych 61 mld dolarów pomocy. Pakiet musi jeszcze zatwierdzić Senat USA, co może nastąpić najwcześniej we wtorek, 23 kwietnia. Opozycyjni Republikanie od miesięcy blokowali pomoc dla Ukrainy.

Kijów apeluje do zachodnich sojuszników, że pilnie potrzebuje większej pomocy wojskowej, aby bronić się przed rosyjską agresją.

Po stronie Ukrainy

Po sobotnim głosowaniu szefowa niemieckiej dyplomacji Annalena Baerbock mówiła o „dniu optymizmu dla Ukrainy i bezpieczeństwa Europy”. „USA+Europa stoją razem po stronie wolności – przeciwko wojnie terroru Putina. To dzień optymizmu dla Ukrainy i bezpieczeństwa Ukrainy i Europy” –napisała w serwisie X.

Również przewodnicząca komisji obrony w Bundestagu Marie-Agnes Strack-Zimmermann z zadowoleniem przyjęła głosowanie w Izbie Reprezentantów. „My, zachodnie demokracje, stoimy razem po stronie Ukrainy i nigdy nie możemy zaprzestać starań” – powiedziała gazecie „Tagesspiegel”.

Przewodniczący parlamentarnej komisji ds. europejskich Anton Hofreiter powiedział tej samej gazecie, że Republikanie „zbyt długo blokowali pomoc dla Ukrainy”. Kompleksowa i szybka pomoc dla Ukrainy jest jego zdaniem teraz niezbędna. „Im silniejsza militarnie jest Ukraina, tym bardziej Putin jest pod presją, by zaprzestać walk i podejść do stołu negocjacyjnego” – zaznaczył polityk Zielonych.

(AFP/dom)

Chcesz skomentować ten artykuł? Dołącz do nas na facebooku! >>

Bez wsparcia z USA Ukraina by się nie utrzymała. Doniesienia z frontu

W sobotę (20.04.2024) wieczorem Izba Reprezentantów USA przyjęła ustawy o wsparciu dla Ukrainy i innych państw, m.in. Tajwanu. Wartość pakietów pomocowych to 95 mld dolarów, w tym niemal 61 mld przeznaczono na wsparcie dla Ukrainy. Ponad 51 mld z tej sumy to fundusz na amuniację i broń potrzebną pilnie ukraińskiej armii. Eksperci mówili o tym od miesięcy, gdy w Izbie pakiet blokowali inspirowani przez Donalda Trumpa Republikanie. 

Tuż przed głosowaniem mówił też o tym dowódca ukraińskiego oddziału artylerii na froncie we wschodniej Ukrainie. – Bez amunicji artyleryjskiej każdy front jest skazany na porażkę – przypomina w rozmowie z DW. Jego ocena sytuacji na froncie jest ponura z uwagi na brak amunicji dla ukraińskich sił zbrojnych. Oficer pragnie pozostać anonimowy – DW zna jego stopień, nazwisko i stanowisko.

Rosja strzela na pełnych obrotach

– Liczba ofiar wzrośnie, bo nie ma możliwości odpowiednio odpowiedzieć ogniem – ostrzega oficer.

Charków. Elektrycy ryzykują życie

Natomiast rosyjscy agresorzy mogą strzelać ze wszystkich dział: ukraińscy żołnierze są przykrywani ogniem zaporowym rosyjskiej artylerii. Rosyjskie samoloty bojowe bombardują ukraińskie pozycje bombami szybującymi – wystrzeliwanymi z bezpiecznej odległości za frontem, poza zasięgiem ukraińskiej obrony przeciwlotniczej, która również ma coraz większe braki.

– W pewnym momencie – mówi oficer – dojdziemy do sytuacji, w której nikt nie będzie już w stanie obronić frontu: wszyscy będą martwi lub ranni – stwierdza. I dodaje, że rezultatem będzie „utrata pozycji i przełamanie frontu”.

Taką perspektywę dla frontu ukraińskiego potwierdzają analizy, m.in. przeprowadzona przez amerykański Instytut Studiów nad Wojną (ISW). Według ISW rosyjscy agresorzy „posuwają się powoli, ale równomiernie w kilku sektorach frontu”.

Teren wielkości Detroit

Według szacunków ISW z połowy kwietnia siły rosyjskie „podbiły od początku roku ponad 360 kilometrów kwadratowych – obszar wielkości Detroit”, największego miasta w stanie Michigan.

W obecnej sytuacji grożba, że Ukraina przegra z siłami Władimira Putina, jest tak duża, jak na początku wojny w 2022 roku. Będzie tak, jeśli nie popłyną znaczące dostawy broni i amunicji od zachodnich sojuszników. Szef CIA Bill Burns i gen. Christopher Cavoli, dowódca amerykańskich sił zbrojnych w Europie, dali to w połowie kwietnia jasno do zrozumienia podczas wystąpień w Waszyngtonie.

„Istnieje bardzo realne ryzyko, że Ukraińcy przegrają na polu bitwy do końca 2024 roku, a przynajmniej – że Putin znajdzie się na pozycji, na której będzie mógł dyktować warunki rozwiązania politycznego” – stwierdził według amerykańskich mediów Burns.

Ukraina nie utrzyma się bez dostaw z USA

Decydujące dla Ukrainy jest to, czy USA szybko dostarczą pomoc. Dałoby jej to duże szanse na „utrzymanie się” w 2024 roku.

Fakt, że szef CIA mówi obecnie o „utrzymaniu się”, wskazuje na nadzieję, że Kijów w pewnym momencie rozwinie własny przemysł zbrojeniowy do takiego stopnia, że ​​Ukraina będzie mogła się obronić w dłuższej perspektywie. A także z pomocą Zachodu zbudować własne siły powietrzne. Od 2023 roku ukraińscy piloci szkolą się na amerykańskich myśliwcach F-16.

Szef CIA William J. Burns ostrzega przed groźbą przegranej Ukrainy
Szef CIA William J. Burns ostrzega przed groźbą przegranej Ukrainynull Jack Gruber-USA TODAY/picture alliance

Jednak szkolenie takie trwa znacznie dłużej, niż to przewidywali eksperci wojskowi NATO.

Rzecznik Ukraińskich Sił Powietrznych nie chciał szczegółowo odpowiedzieć na pytania DW na temat przydatności F-16 i postępu szkolenia ukraińskich pilotów w europejskich krajach NATO, takich jak Rumunia, Wielka Brytania, Niemcy czy Francja. „To bardzo delikatny temat” – napisał rzecznik, zaznaczając, że nie może nic na ten temat powiedzieć. 

Problem z angielskim

Dowódca sił USA w Europie gen. Christopher Cavoli przyznał niedawno podczas wizyty w Waszyngtonie, że ukraińskim pilotom często brakuje znajomości języka angielskiego.

Podobnie jak szef CIA, Cavoli maluje ponury obraz sytuacji Ukraińców na froncie. Jak przyznał, nie potrafi przewidywać przyszłości. – Ale znam prostą matematykę – powiedział najwyższy generał Dowództwa Europejskiego USA (EUCOM): – Z mojego doświadczenia zdobytego na przestrzeni 37 lat służby w armii amerykańskiej wynika, że ​​jeśli jedna strona może strzelać, a druga nie może oddać, to ta strona, która nie może oddać strzału, przegrywa.

Blokowany miesiącami przez Republikanów pakiet pomocowy USA dla Ukrainy, przyjęty 20 kwietnia br., opiewa na kwotę 61 mld dolarów (57,2 mld euro). Oprócz pieniędzy dla ukraińskiego budżetu i pomocy gospodarczej aż 51,7 mld dolarów przeznaczono na dostawy amunicji i broni, jak wynika z komunikatu prasowego premiera Ukrainy Denysa Szmyhala po jego niedawnej wizycie w USA.

Sukcesy Ukrainy wypierają newsy o sytuacji

Kwestia tego, jak istotne w tej fazie wojny są dla Ukrainy szybkie dostawy amunicji z USA, jest wypierana przez doniesienia o sukcesach Ukrainy, zwłaszcza na platformach społecznościowych. W połowie kwietnia Ukraina po raz pierwszy pochwaliła się zestrzeleniem rosyjskiego bombowca ponaddźwiękowego Tupolew Tu-22M3. Po raz koleiny trafiono w pozycje radarowe na okupowanym przez Rosję Półwyspie Krymskim, przez które Moskwa organizuje zaopatrzenie dla swoich żołnierzy na południu Ukrainy.

Ale to oczywiście tylko ukłucia szpilką w porównaniu z ogromną presją ze strony Rosjan na froncie i z powietrza, taką jak niedawne ataki na miasto Czernihów, 70 km na północny wschód od Kijowa czy regularne ostrzały Charkowa, drugiego co do wielkości miasta Ukrainy.

Putin chce sukcesu do 9 maja

Po wizycie na froncie głównodowodzący ukraińskich żołnierzy Ołeksandr Syrski napisał w serwisie Telegram, że Rosja koncentruje się na tym, by „przebić się przez naszą obronę na zachód od Bachmutu i uzyskać dostęp Kanału Doniec-Donbas, zdobyć osadę Czasiw Jar i stworzyć warunki do dalszego marszu w kierunku większego obszaru wokół Kramatorska”.

Gmina Czasiw Jar położona jest na wzniesieniu, co zapewnia ukraińskim obrońcom przewagę. Syrski pisze na Telegramie, że Putin rozkazał rosyjskim siłom zajęcie tego stanowiska do 9 maja, czyli do Dnia Zwycięstwa, w którym Rosja hucznie obchodzi wygraną ZSRR z nazistowskimi Niemcami.

Niemiecki ekspert ds. bezpieczeństwa i Ukrainy Nico Lange pisze w swojej ostatniej analizie, że Ukraina „nie może utrzymać linii frontu na wschodzie, a może jedynie opóźnić rosyjski atak”.

Głównie poprzez wykorzystanie dronów wyposażonych w urządzenia wybuchowe. „Drony nie zastępują artylerii” – przyznaje dwowódca oddziału artylerii we wschodniej Ukrainie, z którym rozmawiała DW. Najważniejsze jest to, czy on i jego ludzie otrzymają teraz zapasy amunicji – tak szybko, jak to możliwe.

Chcesz skomentować ten artykuł? Dołącz do nas na facebooku! >>

Biało-Czerwoni w Hanowerze: to tu podczas Euro 2024 będą trenować i odpoczywać. Wyjątkowe miejsce

Pod uwagę na bazę dla Biało-Czerwonuych brane były Brema i Poczdam, ale ostatecznie wybór PZPN-u padł na Hanower. Biało-Czerwoni skorzystają podczas Euro 2024 z bazy treningowej akademii Hannover 96. To klub o stuletniej tradycji. Drużyna była dwukrotnie mistrzem Niemiec. Teraz jest na piątym miejscu w 2. Bundeslidze.

DW odwiedza kwaterę reprezentacji Polski w Hanowerze

Hanower ma dla polskiej drużyny idealne położenie: stolica Dolnej Saksonii leży w podobnej odległości do Berlina, Hamburga i Dortmundu, gdzie zagrają polscy piłkarze.

– Cieszymy się, że będą u nas trenować Lewandowski czy Szczęsny. Euforia związana z Euro 2024 w mieście jest teraz jeszcze większa. Będziemy dobrymi gospodarzami – mówi Julian Battmer, dyrektor akademii Hannover 96.

– Mamy świetne zaplecze w jednym z najlepszych ośrodków szkoleniowych w Niemczech. Jesteśmy w stałym kontakcie z PZPN-em – dodaje. Tłumaczy, że przedstawiciele PZNP odwiedzili już przyszłą bazę polskich piłkarzy, a teraz ustalane są szczegóły ich pobytu w Hanowerze, a także kwestie związane z bezpieczeństwem reprezentacji Polski.

Julian Battmer, dyrektor akademii klubu Hannover 96
Julian Battmer, dyrektor akademii klubu Hannover 96null DW

Na przyjazd cieszy się też trener bramkarzy juniorów Hannoveru 96 Roland Rasch, który jako dwulatek przyjechał z rodziną z Opola. – Mam dwa serca w jednej piersi. Będę kibicował niemieckiej i polskiej drużynie. Lewandowski jest dobrze znany z Bundesligi i jest wzorem dla młodych piłkarzy w Niemczech – podkreśla.

Rasch zapewnia, że polscy piłkarze będą mieli też do dyspozycji zaplecze do relaksu, fizjoterapii czy odnowy biologicznej. – A przebieralnia to szczególne miejsce. W Niemczech mówi się, że przebieralnia należy do drużyny. Tu jest się czasem bez trenera. Można się tu podzielić wrażeniami, dokonuje się ostatnich szlifów przed treningiem i panuje duży luz – mówi Rasch.

Roland Rasch, trener bramkarzy Hannoveru 96 pochodzi z Opola
Roland Rasch, trener bramkarzy Hannoveru 96 pochodzi z Opolanull DW


Ośrodek treningowy w Hanowerze mieści się obok największego lasu miejskiego w Europie. – Nasi piłkarze chętnie tam biegają. Polakom pewnie też się spodoba – dodaje Rasch.

Biało-Czerwoni będą zakwaterowani w odległości ok. 5 kilometrów od klubu, w czterogwiazdowym hotelu Sheraton Pelikan – w byłej fabryce słynnych piór Pelikana.

Biało-Czerwoni skorzystają z bazy treningowej klubu Hannower 96
Biało-Czerwoni skorzystają z bazy treningowej klubu Hannower 96null DW

Biało-Czerwonych nie może się doczekać Polacy mieszkający w Hanowerze. – Nie udało mi się zdobyć biletu na mistrzostwa, ale mam nadzieję, że tu, w Hanowerze, uda nam się zdobyć autograf – mówi kibic Michał. – Oczywiście będziemy kibicować. Krzyczeliśmy ze szczęścia, jak Wojciech Szczęsny obronił karnego na eliminacjach. Mam nadzieję, że Polacy wyjdą z grupy.

Polscy kibice w Hanowerze: Oliwia, Alan, Julianna (od l. na dole), Anna, Marcin, Alicja
Polscy kibice w Hanowerze: Oliwia, Alan, Julianna (od l. na dole), Anna, Marcin, Alicjanull DW

Kibicuje też Marcin, mieszkający w stolicy Dolnej Saksonii od 35 lat. – Cieszę się, że reprezentacja Polski wróci do Hanoweru. W 2006 r. drużyna gościła w Barsinghausen pod Hanowerem – wspomina. – Szkoda, że trafili na najtrudniejszą grupę: Francję, Austrię i Holandię. Ale trzymamy kciuki – dodaje.

Euro 2024: co ze składem

Trener polskiej reprezentacji Michał Probierz nie podjął jeszcze decyzji na temat składu reprezentacji Polski na Euro 2024. W 1. Bundeslidze gra obecnie czterech Polaków: Dawid Kownacki w Werder Bremen, Robert Gumny i Marcel Łubik w FC Augsburg oraz Marcel Lotka w Borussi Dortmundzie.

Największe szanse na wejście do gry ma Kownacki, którego wartość rynkowa jest szacowana obecnie na 9 mln euro. Najbardziej znana w Bundeslidzie jest aktualnie Ewa Pajor. Sensacją jest zapowiadany transfer Pajor, królowej klasyfikacji strzelczyń Bundesligi, z VfL Wolfsburga do FC Barcelony.

Węgrzy na Ukrainie: „Nie jesteśmy separatystami"

Berehowo to spokojne miasteczko na dalekim zachodzie Ukrainy, zaledwie siedem kilometrów od granicy z Węgrami. Niewiele tu śladów rosyjskiej wojny przeciw Ukrainie. Naloty są rzadkie i nie było żadnych ataków dronów ani pocisków rakietowych na miasto lub jego okolice. Jedynie pomnik w centrum upamiętnia ponad dwudziestu mężczyzn, którzy zginęli walcząc z rosyjską agresją  gdzieś na wschodzie kraju.

W chłodny wiosenny dzień kilka osób pije kawę i rozmawia po węgiersku przy wysokim stole przed cukiernią Parisel w centrum wioski. Należą one do mniejszości węgierskiej w regionie; tutaj, w Berehowie, około połowa z 23 000 mieszkańców to Węgrzy. Jednym z grupy przed kawiarnią jest mężczyzna po czterdziestce, ubrany w mundur wojskowy. Służy jako żołnierz w regionalnej jednostce ochotniczej.

Na pytanie, jak czuje się jako Węgier na Ukrainie, jego mina staje się poważna. – Tak naprawdę nie należymy do nikogo – narzeka. – Tutaj Ukraińcy nazywają nas Węgrami, a tam, na Węgrzech, jesteśmy uważani za Ukraińców lub Rosjan  – dodaje. – Ale my, Węgrzy, tutaj na Zakarpaciu trzymamy się razem. To nasza ojczyzna i ojczyzna naszych przodków – mówi po przerwie.

Zakarpacie jako potencjalne ognisko zapalne

Zakarpacie – tak nazywa się region zachodniej Ukrainy, w którym znajduje się Berehowo. Tradycyjnie mieszkało tu wiele narodowości, w tym Węgrzy, Rumuni, Słowacy, Polacy i Romowie – obok Ukraińców, którzy stanowią większość od połowy XIX wieku. Obecnie na Zakarpaciu mieszka około 1,3 miliona osób. Według ostatniego spisu powszechnego z 2001 r. w regionie mieszkało 150 000 Węgrów, ale teraz jest ich prawdopodobnie mniej niż 100 000.

Od kilku lat Zakarpacie coraz częściej trafia na czołówki gazet politycznych na Ukrainie i Węgrzech. Punktem wyjścia były zmiany w ukraińskim prawie oświatowym od 2017 r., zgodnie z którymi nauczanie języka ojczystego dla mniejszości w gimnazjach i szkołach ponadgimnazjalnych miało zostać ograniczone. Przepisy te nigdy nie zostały wdrożone, ale wywołały duże niepokoje wśród mniejszości  węgierskiej i na samych Węgrzech.

Premier Węgier Viktor Orban  od lat wykorzystuje tę kwestię do coraz ostrzejszej antyukraińskiej retoryki. Jeśli wierzyć jemu i prorządowej propagandzie na Węgrzech, to mniejszość węgierska na Zakarpaciu cierpi obecnie poważne prześladowania polityczne, a jej kultura jest niszczona przez państwo ukraińskie.

Z drugiej strony, na Ukrainie Zakarpacie od kilku lat postrzegane jest jako centrum niepokojów – jako obszar, na którym potencjalnie mogą powtórzyć się separatystyczne scenariusze, takie jak te na wschodzie Ukrainy czy na Krymie w 2014 roku.

Ukrainekonflikt und Ungarische Minderheit in Transkarpatien
Pomnik żołnierzy z Beherowa poległych w walce z rosyjską agresją null Hanna Sokolova-Stekh/DW

Czasem niepokój, czasem spokój

W Berehowie na pierwszy rzut oka nie widać żadnych napięć. Wszędzie w mieście są dwujęzyczne napisy, wiele ulic nosi imiona węgierskich osobistości, wszędzie ludzie bez wahania mówią po węgiersku.

Trudno powiedzieć, co kryje się pod powierzchnią. W rozmowach z Węgrami na ulicy czasem wyczuwa się niepokój, czasem spokój. Na targu w Berehowie, gdzie można znaleźć prawie wszystko, od jedzenia po tanie chińskie drobiazgi i zardzewiałe stare śruby, Węgierka po czterdziestce stoi obok straganu sprzedającego skarpetki i wyjaśnia, że jej mąż wyjechał za granicę „z powodu sytuacji" po rozpoczęciu wojny w 2022 roku. Nie chce powiedzieć, gdzie on jest, mówi tylko, że regularnie podróżuje „tam" ze swoimi dziećmi i że życie rodzinne „nie jest łatwe" teraz podczas wojny. Następnie kobieta pospiesznie odchodzi.

„Wrogi wizerunek Węgrów"

Choć obraz jest niejednoznaczny, gdy pyta się o to ludzi na ulicy, dla Karoliny Darcsi sytuacja jest jasna. Jest ona członkiem rady miasta Berehowo i sekretarzem politycznym Stowarzyszenia Kulturalnego Węgrów na Zakarpaciu (KMKSZ), organizacji bliskiej partii Fidesz premiera Węgier Viktora Orbana. Publiczny wizerunek Węgrów na Ukrainie jest bardzo negatywny i istnieje wiele przejawów dyskryminacji, skarży się Darcsi. Ukraińskie media rozpowszechniają „wrogi wizerunek Węgrów", który jest promowany „na górze" przez ukraińskich polityków.

W grudniu 2023 r. ukraiński parlament zagłosował za wycofaniem restrykcyjnych przepisów dotyczących nauczania języków mniejszości w szkołach, bo takie było zalecenie organów UE. Tym samym spełnił kluczowe żądanie przedstawicieli mniejszości węgierskiej i innych mniejszości na Ukrainie. W przyszłości w szkołach w języku ukraińskim nauczane będą jedynie przedmioty język ukraiński i literatura ukraińska, a także przedmiot obrona narodowa. Karolina Darcsi postrzega to jako pozytywną zmianę. – Ale to może być dopiero początek – mówi i dodaje, że „jest jeszcze wiele do wdrożenia". Jednym z przykładów, które przytacza, jest poprawa lekcji ukraińskiego dla uczniów mniejszości narodowych.

„Jasna przyszłość w europejskiej Ukrainie"

Inny polityczny przedstawiciel mniejszości węgierskiej, Laszlo Zubanics, przewodniczący Demokratycznego Związku Węgrów na Ukrainie (UMDSZ), jest znacznie bardziej pojednawczy. Nie chce nikogo oskarżać. Mówi, że Węgrzy na Zakarpaciu pokazali ukraińskiej opinii publicznej, że nie są oddzieloną częścią populacji, prowadząc wiele kampanii pomocy humanitarnej od początku wojny.

Zubanics był jednym z inicjatorów listu otwartego do premiera Węgier Viktora Orbana pod koniec 2023 roku. Kilku politycznych przedstawicieli Węgrów z Zakarpacia zwróciło się w nim do szefa rządu w Budapeszcie o wsparcie integracji Ukrainy z UE. Była to grzecznie opakowana krytyka blokady i polityki weta Orbana wobec Ukrainy. Zubanics postrzega wycofanie restrykcyjnych przepisów w ustawie oświatowej jako „zmianę kierunku" ukraińskich władz. – Myślę, że w ten sposób Ukraina robi krok na swojej europejskiej ścieżce – mówi przewodniczący UMDSZ. – My, Węgrzy, widzimy dla siebie dobrą przyszłość na tej europejskiej Ukrainie – podkreśla.

Ukrainekonflikt und Ungarische Minderheit in Transkarpatien
Bazar w Beherowie, marzec 2024null Hanna Sokolova-Stekh/DW

„Chcemy żyć jak w Europie"

Ukraiński politolog Dmytro Tuszanskij, który kieruje Instytutem Strategii Środkowoeuropejskiej (ICES) w zachodnioukraińskim mieście Użhorod, uważa, że państwo ukraińskie poświęca zbyt mało uwagi mniejszościom takim jak Węgrzy. – Przedstawiciele naszego państwa powinni częściej podkreślać, że uważają miejscowych Węgrów za lojalnych obywateli – mówi Tuszanskij. – I powinni zrobić wszystko, co w ich mocy, by Węgrzy czuli się tu komfortowo i byli szczęśliwi – podkreśla.

Niepewność i ulga – taki wydaje się być nastrój w Liceum im. Lajosa Kossutha w Berehowie, jednej z najbardziej tradycyjnych instytucji edukacyjnych mniejszości węgierskiej na Zakarpaciu. Dyrektorka szkoły, Emese Zseltvay-Vezsdel, z dumą prezentuje tablicę z wybitnymi gośćmi odwiedzającymi szkołę. Wśród nich jest prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, który był w Berehowie latem 2023 roku. Zseltvay-Vezsdel nie chce komentować kwestii politycznych, ale podkreśla, że „nie ma żadnych problemów między Węgrami i Ukraińcami w życiu codziennym". To „wielka przyjemność", że państwo ukraińskie gwarantuje teraz nauczanie w języku ojczystym.

Jej koleżanka Edit Babjak, która kieruje Wydziałem Edukacji i Kultury w Radzie Miasta Berehowo, okazuje się bardziej rozmowna. – Ludzie często mówią, że my też chcemy takiego scenariusza, jak separatyści na wschodzie Ukrainy. To boli, ponieważ nie jesteśmy tacy – mówi. – Nie ma tu nastrojów separatystycznych i nie chcemy też żyć w warunkach rosyjskich, ale jak w Europie – zapewnia.

Artykuł ukazał się pierwotnie nad stronach Redakcji Niemieckiej DW 

Chcesz skomentować ten artykuł? Dołącz do nas na facebooku! >>

Start energetycznej demokracji w Grecji

Hyperion, pierwsza demokratyczna wspólnota energii odnawialnej w Atenach, bardzo przypomina jedną z najbardziej progresywnych spółdzielni energetycznych w Niemczech. Stojąca za nimi idea jest taka sama: stworzenie demokratycznego kolektywu produkującego energię odnawialną zarówno dla członków spółdzielni, jak i większej wspólnoty.

Z nasłonecznieniem o połowę większym niż w Niemczech, Grecja ma jeden z najwyższych potencjałów energii odnawialnej w Europie. Kraj ten jest uznawany za jedno z najbardziej atrakcyjnych miejsc do inwestowania w energię odnawialną na świecie.

W ciągu ostatniej dekady udział energii odnawialnej w całkowitym zużyciu energii wzrósł w Grecji prawie dwukrotnie, z 11 do 20 procent, głównie w wyniku zwiększania produkcji energii wiatrowej i słonecznej. Grecja zmniejszyła jednocześnie udział węgla w energetyce, a emisje gazów cieplarnianych zredukowała od 2005 roku o 43 procent.

Hyperion to demokratyczny kolektyw produkujący energię odnawialną dla swoich członków i innych osób w szerszej wspólnoci
Hyperion to demokratyczny kolektyw produkujący energię odnawialną dla swoich członków i innych osób w szerszej wspólnocinull Nikoleta Zarifi/Hyperion-Greenpeace

Ale Hyperion i ruch spółdzielni energetycznych w całej Grecji to coś więcej niż tylko czysta energia. – Jesteśmy najlepszym możliwym rozwiązaniem kryzysu klimatycznego – twierdzi Takis Grigoriou, jeden ze współzałożycieli Hyperiona. – Bierzemy sprawy w swoje ręce, produkujemy własną energię, demokratyzujemy sektor energetyczny i przyspieszamy transformację w sprawiedliwy społecznie, partycypacyjny sposób.

Kluczem jest sprawiedliwość społeczna

Hyperion zobowiązał się przekazywać stałą część swoich zysków gospodarstwom domowym o niskich dochodach w Atenach, promującemu kulturę afrykańską centrum kulturalnemu oraz karmiącej ubogich jadłodajni.

Wspólnoty energetyczne, mówi Chris Vrettos, kolejny założyciel Hyperiona, są „rozwiązaniem na przecięciu dwóch głównych kryzysów, przed którymi stoimy: ekologicznej destrukcji i regresu demokracji”. Każdy ze 130 członków Hyperiona ma jeden głos we wszystkich procesach decyzyjnych spółdzielni.

Obniżanie rachunków za energię

Grigoriou, Vrettos i ich koledzy ze spółdzielni – melanż profesjonalistów, drobnych przedsiębiorców i ekologów z Aten – trzy lata zaciekle walczyli o uruchomienie i działanie Hyperiona.

Takis Grigoriou twierdzi, że takie wspólnoty energetyczne, jak Hyperion, „demokratyzują sektor energetyczny”
Takis Grigoriou twierdzi, że takie wspólnoty energetyczne, jak Hyperion, „demokratyzują sektor energetyczny”null Alexia Kalaitzi

Średniej wielkości farma słoneczna należąca do tego projektu znajduje się w pobliżu miasta Stymfalia leżącego 80 km na południowy zachód od Aten, w pobliżu Zatoki Korynckiej, na ziemi dzierżawionej od lokalnego rolnika. W ramach inwestycji wartej 330 tysięcy euro (ponad 1,4 miliona złotych) kolektyw zakupił 925 chińskich paneli słonecznych.

Energia w Grecji jest droga. W 2022 roku cena jej produkcji w Grecji była najwyższa w skali całej Unii Europejskiej. Dlatego Hyperion ocenia, że może spłacić swoją inwestycję w ciągu zaledwie trzech do czterech lat.

Prąd generowany przez elektrownię Hyperiona jest dostarczany do sieci publicznej. Członkowie kolektywu widzą na swoich rachunkach za media wpływy za tę ilość energii elektrycznej, która przypada na każdego z nich zgodnie z jego udziałem w inwestycji. Przypuszczalnie tak będzie przez następnych 25 lat, czyli oczekiwany czas życia paneli słonecznych.

Poprawka do greckich ustaw o wspólnotach energetycznych

Greckie ustawy o wspólnotach energetycznych obowiązują od 2018 roku, a w 2023 roku były nowelizowane. Zmiany, które zostały wprowadzone w kontekście stosownej dyrektywy Unii Europejskiej, rozszerzyły definicję wspólnoty energetycznej, ułatwiając spółdzielniom wytwarzanie energii odnawialnej i czerpanie z niej korzyści. Ponadto nowe prawo umożliwi szersze stosowanie czystej energii produkowanej w trybie „zrób to sam”.

Pierwotna ustawa umożliwiała firmom rejestrowanie się jako wspólnoty energetyczne i funkcjonowanie jako mali producenci energii. Od 2018 roku uczyniło tak ponad tysiąc prywatnych przedsiębiorców.

Nacisk na energetyczną efektywność

Członkowie Hyperiona chętnie podkreślają, że są wspólnotą energetyczną, a nie nastawioną na zysk firmą. Mają grupę czatu online, spotkania i imprezy, podczas których rozmawiają o energii i środowisku.

Współzałożyciel Hyperiona Chris Vrettos uważa, że energia obywatelska to coś więcej niż tylko produkcja prądu
Współzałożyciel Hyperiona Chris Vrettos uważa, że energia obywatelska to coś więcej niż tylko produkcja prądunull privat

Tania i czysta energia to tylko część większej bitwy, twierdzą założyciele Hyperiona. Prawie połowa infrastruktury budowlanej w Grecji ma bardzo niską efektywność energetyczną. Oznacza to, że te budynki potrzebują więcej energii do ogrzewania lub chłodzenia pomieszczeń.

Kolektyw chce świadczyć usługi w zakresie efektywności energetycznej dla swoich członków i ewentualnie także dla gospodarstw domowych o niskich dochodach. – Naprawdę, najpierw powinna być efektywność energetyczna, a następnie energia odnawialna, ponieważ nie musisz produkować energii, której nie użyjesz – mówi Aliki Korovessi, ekspert do spraw oszczędzania energii, który należy do Hyperiona.

Ubóstwo energetyczne i ograniczenia sieci dystrybucyjnej

Grecja ma wysoki wskaźnik ubóstwa energetycznego. Jedno na pięć gospodarstw domowych nie jest w stanie zapewnić sobie wystarczającego ogrzewania. Po inwazji Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku ceny prądu gwałtownie wzrosły, tak samo jak zainteresowanie produkcją własnej energii.

W ciągu niespełna roku, od listopada 2022 roku do sierpnia 2023 roku, zarówno moc generowana przez wspólnoty energetyczne, jak i liczba wniosków o zgodę na samodzielną produkcję prądu potroiły się.

Ograniczenia sieci dystrybucyjnej są jednym z głównych problemów wspólnot energetycznych w Grecji. Według think tanku Green Tank większość wnioskodawców nie może zostać podłączona do sieci. Nowe przepisy przewidują, że więcej miejsca w sieci musi być zarezerwowane na wdrażanie projektów opomiarowania netto i wirtualnego opomiarowania netto (chodzi o umożliwienie używania prądu wyprodukowanego przez prosumenta, czyli producenta i konsumenta w jednej osobie, także poza czasem, kiedy on jest produkowany, czyli de facto o odliczanie od rachunku za prąd tej ilości energii, którą prosument dostarczył do sieci – przyp.).

Wyzwania związane z implementacją

Choć Hyperion optymistycznie patrzy w przyszłość, niektórzy jego członkowie mają obawy dotyczące ich kalkulacji. Jak dotąd bowiem żadna wspólnota energetyczna w Grecji nie widziała, żeby jej inwestycja się opłaciła.

Krajowy system wirtualnego opomiarowania netto polega na tym, że operator sieci oblicza energię zużywaną przez gospodarstwo domowe lub firmę oraz energię wytwarzaną przez wspólnotę z pomocą jej technologii odnawialnej energii. Wspólnocie jest następnie wypłacana różnica. Przynajmniej w teorii.

– Tak się nie dzieje – mówi Vrettos. – Nie jesteśmy do końca pewni, gdzie ten proces się zatyka. Zakład energetyczny twierdzi, że to operator sieci dystrybucyjnej nie wysyła stosownych danych, podczas gdy tenże operator twierdzi, że wysłał dane, ale dostawca nie wykonuje pomiarów – wyjaśnia.

Jest to problem, który Hyperion będzie musiał rozwiązać, jeśli oczekuje, że inne wspólnoty energetyczne pójdą w jego ślady.

Artykuł powstał w ramach sześcioczęściowej serii poświęconej społecznościom energetycznym w Unii Europejskiej, realizowanej przy wsparciu Journalismfund Europe.

 

Dodatek do systemu Windows. Może szpiegować dla Rosjan

Fińska firma WithSecure zajmująca się bezpieczeństwem cyfrowym poinformowała, że odkryła nowy rodzaj szpiegowskiego i złośliwego oprogramowania, które jest wykorzystywane do ataków na niektóre systemy Windows. Oprogramowanie, które eksperci nazwali Kapeka, może zapewnić atakującym długotrwały dostęp do systemu ofiar.

Według firmy WithSecure za oprogramowaniem kryje się rosyjska grupa cyberprzestępcza Sandworm, podległa centrali rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU. Jest znana przede wszystkim ze swoich destrukcyjnych ataków na Ukrainę.

Microsoft potwierdza 

Microsoft potwierdza istnienie złośliwego oprogramowania, na które wpadła fińska firma. W amerykańskim koncernie oprogramowanie znane jest pod nazwą KnuckleTouch.

Rüdiger Trost, ekspert ds. bezpieczeństwa w WithSecure, nazwał to odkrycie „poważnym ciosem dla Rosji, która wykorzystała oprogramowanie w Ukrainie i innych krajach Europy Wschodniej”. – Dzięki temu odkryciu rosyjskie służby specjalne nie mają teraz ważnego dojścia, bo powstałe luki zostaną w krótkim czasie odkryte i zamknięte – powiedział Trost. – Rosja straci siłę w wojnie cybernetycznej, która towarzyszy konwencjonalnej wojnie z Ukrainą – dodał.

Nowe narzędzia

Według dalszych informacji WithSecure złośliwe oprogramowanie ukryte jest jako dodatek (Add-in) do edytora tekstu Microsoft Word. Nie jest masowo rozpowszechnione, ale w bardzo ukierunkowany sposób. – W przypadku oprogramowania Kapeka chodzi prawdopodobnie o specjalnie stworzone narzędzie, które jest wykorzystywane w atakach w ograniczonym zasięgu – powiedział Mohammad Kazem Hassan Nejad, specjalista z WithSecure Intelligence.

Podstępne oprogramowanie jest używane w krajach Europy Wschodniej od połowy 2022 roku.

(DPA/dom)

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Chorwacja przed wyborami: Dwóch kandydatów, zero programu

Jeszcze do marca wynik wyborów w Chorwacji wydawał się być przesądzony. Sondaże przedwyborcze prognozowały zwycięstwo urzędującego od ośmiu lat premiera Andreja Plenkovicia i jego chrześcijańsko-konserwatywnej Chorwackiej Wspólnoty Demokratycznej (HDZ).

Przez lata opozycja sama wyrywała sobie zęby, zajęta wewnętrznymi sporami. Punktowe sukcesy partie opozycyjne odnosiły co najwyżej na szczeblu lokalnym. W stołecznym Zagrzebiu zielono-liberalna „Mozemo!” (Damy radę!) zdobyła w roku 2021 większość w regionalnym parlamencie i mogła mianować burmistrza. Przełom nastąpił przed miesiącem po tym jak urzędujący prezydent Chorwacji – Zoran Milanovic – ogłosił swój start w wyścigu o stanowisko premiera rządu, jako kandydat socjaldemokratów.

Zagrzeb, protesty przeciwko rządowi Andreja Plenkovicia
W lutym przez Chorwację przetoczyła się fala protestów przeciwko rządowi Andreja Plenkovicia, oskarżanego o korupcję null ANTONIO BRONIC/REUTERS

Od wyborów prezydenckich przed czterema laty, Milanović zdołał wypełnić próżnię polityczną na szczeblu ogólnokrajowym i wyrósł na rywala popularnego premiera Andreja Plenkovicia. Po wystawieniu Milanovicia na lidera socjaldemokratów w wyborach parlamentarnych, partia ta odnotowała gwałtowny wzrost poparcia do siedmiu procent.

Różne partie – minimalne różnice programowe

Wynik wyborów jest otwarty tym bardziej, że obie partie polityczne, SDP i HDZ, prawie się nie różnią, zwłaszcza w swoich postulatach socjalnych. Oba ugrupowania priorytetowo traktują wzrost gospodarczy i wysoki standard życia obywateli. Stawiają podobne postulaty typowe dla państwa opiekuńczego – wyższe pensje i emerytury, miesce w przedszkolu dla każdego dziecka oraz program tanich mieszkań. Programy wyglądają tak, jakby obie partie je od siebie nawzajem kopiowały. Ugrupowania łączy też brak wyjaśnienia, z jakich środków ten program socjalny miałby być finansowany. 

Różnice programowe widoczne są jedynie w kwestiach światopoglądowych, a zwłaszcza zakresu praw i mniejszości, np. społeczności LGBTQ+. Podczas gdy konserwatywna HDZ zupełnie pomija te kwestie w swoim programie, socjaldemokraci poświęcają im sporo miejsca, postulując liberalizację prawa do aborcji i sztucznego zapłodnienia.

Inne akcenty w polityce zagranicznej

Brak różnic programowych między głównymi partiami to nie wszystko. – Nie ma także specjalnych różnic osobistych pomiędzy Milanoviciem i Plenkoviciem – podkreśla politolog Zarko Puhovski w wywiadzie dla DW. – Obaj pochodzą z podobnej warstwy społecznej, a nawet mają porównywalne biografie zawodowe – obaj  pracowali w chorwackim resorcie spraw zagranicznych – mówi Puhovski.

Największe różnice widać w polityce zagranicznej. Andrej Plenković, zanim stanął na czele partii HDZ i został premierem Chorwacji, był przez lata eurodeputowanym. Do dziś uchodzi za wzorowego Europejczyka i zgodnego wykonawcę unijnych przepisów i wytycznych Komisji Europejskiej – w tym sankcji wobec Rosji oraz pakietu pomocy wojskowej dla Ukrainy.

Politolog Zarko Puhovski
Politolog Zarko Puhovski dostrzega raczej podobieństwa niż różnice pomiędzy liderami obu rywalizujących partiinull Zoran Arbutina/DW

Aktualny szef socjaldemokratycznej SDP i były premier Zoran Milanović podkreśla konieczność ochrony narodowych interesów w UE, postrzegając UE przede wszystkim jako bankomat do drukowania pieniędzy. – Nie jesteśmy zadowoleni z obecnego wydatkowania funduszy europejskich. Musimy lepiej wykorzystywać te środki. Nie odniesiemy sukcesu w rywalizacji między europejskimi narodami, jeśli lepiej o siebie nie zadbamy – napisał Milanović na swoim profilu fejsbukowym w marcu br.

Obecny prezydent obiecuje trzymać Chorwację z dala od konfliktów, takich jak wojna Rosji z Ukrainą. Wprawdzie zapewnił Ukrainę o pomocy humanitarnej, jednak wyklucza dostawy chorwackiej broni do Ukrainy czy szkolenia ukraińskich żołnierzy w Chorwacji. Chorwacja musi skupić się na innych kwestiach polityki zagranicznej, podkreślił na konferencji prasowej w nadmorskim mieście Opatija w niedzielę (14.04.2024) – Ukraina, Izrael, Iran – to nie są nasze wojny, wieć lepiej trzymać się od nich z daleka.

Obaj rywale są zgodni co do polityki wobec sąsiadującej z Chorwacją Bośni i Hercegowiny – mówi politolog Puhovski. – Obaj uważają, że Chorwaci z Bośni są w niekorzystnej sytuacji i wzywają do obrony ich interesów. Z tą różnicą, że Plenković opiera się na dyplomacji i wsparciu Brukseli, podczas gdy Milanović jest bardziej bezpośredni i wspiera przywódcę bośniackich Serbów – Milorada Dodika.

Kampania wyborcza w Zagrzebiu
Mniejsze partie, tu kampania wyborcza w Zagrzebiu, mogą odebrać SDP i HDZ głosy i odmówić wejscia do koalicji rządowejnull Mehmed Smajic/DW

Rozproszone głosy i wyborczy pat

Oprócz dwóch głównych partii chorwackich – HDZ oraz SDP – jeszcze trzy inne ugrupowania mogą odnieść sukces w wyborach parlamentarnych: prawicowo-nacjonalistyczny „Domovinski pokret” (Ruch na rzecz Ojczyzny), konserwatywny "Most" (Pomost), a także zielono-liberalny „Mozemo!" (Damy radę!). W wyborach startują także mniejszych partie – regionalne bądź reprezentujące mniejszości narodowe.

Politolog Puhovski przypuszcza, że zarówno SDP, jak i HDZ będą miały problemy ze zdobyciem większości parlamentarnej, niezbędnej do rządzenia – inne partie albo nie będą chciały wejść z nimi w koalicję, albo nie będą mogły uzyskać razem większości.

Może się okazać, że jedynym wyjściem z pata będzie wielka koalicja. – Jednak HDZ i SDP są tak skłócone, że taką opcję wykluczam – mówi Puhovski. Kluczowe w wyborach w Chorwacji mogą sie okazać zdolności negocjacyjne obu liderów.  To może być na rękę Plenkoviciowi, który wciąż jest premierem, bo w przeszłości wykazał się talentem w tym zakresie – komentuje Puhovski.

Bośnia i Hercegowina: gospodarka odpadami

Pięć lat po pożarze. Notre-Dame odzyskuje dawną świetność

Już w noc pożaru z 15 na 16 kwietnia 2019 roku prezydent Francji Emmanuel Macron zrobił wiele, żeby uspokoić zszokowany naród. Zapowiedział odbudowę gotyckiej katedry w ciągu pięciu lat i ogłosił ją projektem narodowym. Od tej chwili prace w „Notre-Dame de Paris” („Naszej Pani z Paryża”) idą na pełnych obrotach i najwyraźniej przebiegają zgodnie z harmonogramem.

Według nowego kierownika budowy Philippe’a Josta, „rozpoczęła się być może najbardziej emblematyczna operacja na placu budowy, ponieważ rekonstrukcja katedry staje się widoczna z zewnątrz”. Już wcześniej swoje zadowolenie z postępu prac budowlanych wyraził jego poprzednik, były generał Jean-Louis Georgelin, który zginął w wypadku podczas górskiej wędrówki. Georgelin obiecał w wywiadzie dla gazet grupy wydawniczej „Ouest-France”, że paryska katedra zostanie ponownie otwarta dla zwiedzających w grudniu 2024 roku.

Badania substancji budynku wykazały, że ściany katedry pomimo pożaru pozostały stabilne, podobnie jak i większość sklepień. Mury naw poprzecznych, północnej i południowej, a także przęsła w nawie głównej są już uwolnione od rusztowań. Oszczędzone przez pożar witraże i wielkie organy zostały dokładnie oczyszczone. Po zakończeniu prac zabezpieczających rozpoczęła się renowacja wnętrza.

Tragedia sprzed pięciu lat. Płonie Notre-Dame, ludzie są w szoku
Tragedia sprzed pięciu lat. Płonie Notre-Dame, ludzie są w szokunull Getty Images/AFP/G. van der Hasselt

Krótkie spięcie czy papieros?

Dokładnie pięć lat minęło od tego katastrofalnego pożaru. Historyczna budowla w centrum Paryża została częściowo zniszczona. Paryska straż pożarna walczyła cztery godziny, zanim udało jej się opanować pożar drewnianej więźby dachowej. Zachodnia fasada z głównymi wieżami, ściany nawy głównej, przypory i duże części sklepienia, a także nawy boczne i chór pozostały nienaruszone. Wprawdzie wysoka temperatura, dym, sadza i woda gaśnicza pozostawiły ślady na wyposażeniu kościoła, również i w tym wypadku obeszło się bez większych szkód. Czy przyczyną pożaru było krótkie spięcie, czy też niedopałek papierosa porzucony przez pracownika budowlanego, nie wiadomo do dziś.

Skala zniszczeń nie była aż tak ogromna, jak się początkowo obawiano. – Dzięki Bogu nie wszystkie sklepienia się zawaliły – mówi niemiecka ekspertka od katedr, Barbara Schock-Werner w rozmowie z DW. Zawaliły się tylko trzy. W chórze ziała dziura. Gotycka Madonna pozostała jednak nienaruszona, mimo że zawaliła się znajdująca się obok wieża nad skrzyżowaniem naw. – To jest cud Notre Dame – dodaje Schock-Werner.

Barbara Schock-Werner
Koordynowała niemiecką pomoc w odbudowie: była szefowa nadzoru budowlanego katedry w Kolonii Barbara Schock-Wernernull Imago Images/Future Image

Renowacja okien w Kolonii

Zdjęcia płonącej katedry obiegły cały świat. Wszędzie wywołały wstrząs i ogromną falę gotowości niesienia pomocy. Prezydent Macron obiecał jej odbudowę w ciągu pięciu lat. Sami francuscy darczyńcy zadeklarowali 850 milionów euro. Pieniądze i doświadczenie napłynęły także z Niemiec. Koordynacją niemieckiej pomocy zajęła się Barbara Schock-Werner, była szefowa nadzoru budowlanego katedry w Kolonii.

Cztery okna z Notre-Dame zostały odrestaurowane w warsztatach budowlanych katedry w Kolonii
Nadzwyczajna pomoc z Niemiec: cztery okna z Notre-Dame zostały odrestaurowane w warsztatach budowlanych katedry w Koloniinull Oliver Berg/dpa/picture alliance

I tak warsztaty budowlane kolońskiej katedry odrestaurowały cztery witraże, które zostały poważnie uszkodzone przez płomienie i wysoką temperaturę. W clerestorium (ścianie nawy głównej z oknami wznoszącej się ponad nawami bocznymi romańskiej bądź gotyckiej bazyliki, czyli kościoła, którego nawy boczne są niższe od nawy głównej – przyp.) znajdują się cztery okna o abstrakcyjnych kształtach, które powstały w latach 60. XX wieku. Ich autorem jest francuski witrażysta Jacques Le Chevalier (1896-1987). W warsztacie szklarskim kolońskiej katedry witraże zostały najpierw oczyszczone z toksycznego pyłu ołowianego w specjalnie w tym celu skonstruowanej komorze dekontaminacyjnej, a następnie konserwatorzy oczyścili szyby, pokleili pęknięcia w szkle, zalutowali przerwy w ołowianej sieci, odnowili ołów na krawędziach i ponownie zakitowali zewnętrzne boki paneli okiennych. Odrestaurowane w Kolonii okna powróciły do Paryża latem 2023 roku.

Rzemieślnicy z kolońskiej katedry pomagają przy Notre Dame

Sensacyjne znaleziska po pożarze

Skutkiem dramatycznego pożaru było równie sensacyjne odkrycie, którego dokonali badacze francuscy. Były to żelazne klamry łączące kamienie, z których zbudowana jest katedra. Datowania i analizy metalurgiczne ujawniły, że te żelazne zbrojenia pochodzą z pierwszej fazy budowy kościoła w XII wieku. To sprawia, że Notre-Dame jest prawdopodobnie najstarszym budynkiem kościelnym na świecie z takimi żelaznymi zbrojeniami. Jeszcze ważniejszym jest jednak to, że tym samym została również rozwiązana zagadka, jak w ogóle nawa katedry była w stanie osiągnąć tak wielką wysokość.

Krótko po rozpoczęciu budowy w 1163 roku, z nawą o wysokości 33 metrów (do sklepienia, dach nawy sięga dziesięć metrów wyżej, dwie wieże główne katedry mają po 69 metrów wysokości – przyp.) Notre-Dame stała się najwyższym budynkiem tamtych czasów, dzięki kombinacji architektonicznych sztuczek: pięcionawowy plan budowli, żebrowane sklepienie z cienkimi podporami ukośnymi oraz otwarte, również stosunkowo cienkie przypory na zewnętrznej stronie nawy głównej, które przenoszą ciężar budowli ze ścian, umożliwiły osiągnięcie ogromnej wysokości. Późniejsze katedry były zbudowane nie tylko z kamienia i drewna, ale dodatkowo również posiadały żelazne zbrojenia. To im zapewniało stabilność.

Praca na zawrotnych wysokościach: rzemieślnik pracujący przy konstrukcji nośnej gotyckiej katedry
Praca na zawrotnych wysokościach: rzemieślnik pracujący przy konstrukcji nośnej gotyckiej katedrynull Thomas Samson/AFP/Getty Images

Odbudowa w starym stylu

Aby odbudować średniowieczną więźbę dachową, trzeba było ściąć dwa tysiące dębów. Aby przerobić pnie na belki, rzemieślnicy otrzymali specjalne siekiery. Na ich ostrzach była wygrawerowana fasada katedry. To wszystko można podziwiać na specjalnej wystawie w paryskim muzeum architektury. Wystawa pokazuje również żmudny puzzle, jakim była układanka polegająca na wstawieniu wszystkich kamieni i kawałków drewna z powrotem tam, gdzie się pierwotnie znajdowały, tak by odbudowana budowla była możliwie wierną rekonstrukcją oryginału sprzed pożaru.

Najwspanialszą częścią ekspozycji są jednak posągi dwunastu apostołów i czterech ewangelistów, które architekt Eugène Viollet-le-Duc zgrupował wokół zaprojektowanej przezeń w XIX wieku i umieszczonej na nad skrzyżowaniem naw sygnaturki (iglicy, która runęła podczas pożaru – przyp.). Przetrwały one bez szwanku, ponieważ na krótko przed pożarem zostały zdjęte z dachu w celu renowacji, co było prawdziwym szczęściem w nieszczęściu.

Iglica znów stoi, a rusztowania powoli znikają
Iglica znów stoi, a rusztowania powoli znikająnull Gonzalo Fuentes/REUTERS

Rekonstrukcja Notre-Dame wywołała nawet debatę architektoniczną. Kością niezgody była spalona iglica, która stała w punkcie przecięcia nawy głównej i poprzecznej (transeptu). Zwolennicy nowoczesnej wersji, na przykład ze stali i szkła, podświetlonej od wewnątrz, nie byli w jednak stanie przeforsować swojej koncepcji. Również inne pomysły nie miały szans, powiedział tygodnikowi „Der Spiegel” architekt Philippe Villeneuve, który jest odpowiednikiem generalnego konserwatora zabytków w Polsce. Powiedział jednak, że nigdy nie hamował dyskusji na temat „wszystkich tych idiotycznych pomysłów”. – Wiedziałem, że im bardziej obłąkane projekty, tym większe są szanse na wierną rekonstrukcję – stwierdził.

Krajowa komisja ekspertów ostatecznie jednogłośnie opowiedziała się za historyczną rekonstrukcją. I tak od lutego 2024 roku iglica błyszczy dawną świetnością, wraz ze złotym kogutem i krzyżem. Gotowa jest również więźba dachowa, rusztowania są stopniowo demontowane.

Wewnątrz główny nacisk zostanie położony w nadchodzących miesiącach na elektryczność, ochronę przeciwpożarową, system ogrzewania i wreszcie meble. Francuzi z niecierpliwością czekają teraz na 8 grudnia 2024 roku, dzień, w którym „Nasza Pani z Paryża” ponownie otworzy swoje drzwi. Dla wszystkich, wierzących, czy też nie.

Wirtualny spacer po katedrze Notre Dame

Chcesz komentować nasze artykuły? Dołącz do nas na Facebooku! >>

Spór we Włoszech. Alfa Romeo „Milano” czy „Tychy”?

Niemiecki dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” („FAZ”) pisze o sporze, jaki toczy się między włoskim rządem a producentem Alfa Romeo. Włosko-francuska grupa Stellantis nazwała swojego nowego elektrycznego SUV-a Alfa Milano, samochód jest jednak produkowany w Polsce – w Tychach. Tam Stellantis (powstała z połączenia francuskiej grupy PSA z włoskim Fiatem) produkuje samochody od Opla i Jeepa po Fiata, Lancię i Alfę Romeo.

„To zabronione”

Nowe Alfa Milano ma dobrą prasę, ale kontrowersje budzi nazwa samochodu, w której włoski minister gospodarki Alfredo Urso dopatrzył się naruszenia prawa. „Samochód o nazwie Milano nie może być produkowany w Polsce. To zabronione” – cytuje go „FAZ”.

Urso odnosi się do ustawy z 2003 roku, która zabrania wprowadzania do obrotu produktu o włoskiej nazwie, jeśli został wyprodukowany poza Włochami. Na przykład parmezan wyprodukowany w USA nie może być nazywany „Parmigiano Reggiano”, ponieważ nie pochodzi z włoskiego regionu Emilia-Romania.

A co z samochodami?

Ochrona nazw może mieć sens w przypadku produktów rolnych, które pochodzą bezpośrednio z krajowego rolnictwa. Organizacje rolnicze i izby handlu zagranicznego od dawna narzekają, że włoscy producenci tracą miliardy euro z powodu ponad 600 włosko brzmiących produktów, które są sprzedawane na całym świecie i nie mają nic wspólnego z „Made in Italy” – wyjaśnia niemiecki dziennik.

Ale czy w przypadku samochodów ma to sens? – pyta „FAZ”. W dobie globalizacji ich części są sprowadzane z wielu krajów, a następnie montowane w miejscu, które jest dogodne pod względem transportu i płac.

Alfa Romeo „Tychy”

Dziennik nadmienia, że od dłuższego czasu trwa spór między włoskim rządem a grupą Stellantis, która ze względu na koszty produkuje coraz mniej samochodów i części samochodowych we Włoszech.

Szef Stellantisa Carlos Tavares twierdzi, że Alfa Romeo Milano produkowana w Tychach jest o około 10 tys. euro tańsza niż gdyby była produkowana w Mediolanie. Jednak zmiana nazwy polskiego SUV-a na Alfa Romeo „Tychy” po interwencji włoskiego rządu u portugalskiego szefa francusko-włoskiej grupy jest wykluczona – pisze niemiecki dziennik.

Chcesz skomentować ten artykuł? Dołącz do nas na facebooku! >>

Ukraina: Co dalej z kadencją Zełenskiego?

Formalna kadencja Wołodymyra Zełenskiego kończy się 20 maja br. Kolejne wybory prezydenckie powinny były odbyć się pod koniec marca, ale ukraiński parlament ich nie rozpisał ze względu na obowiązujący w kraju stan wojenny. Tymczasem w ukraińskim społeczeństwie trwa dyskusja nad tym, kto powinien rządzić krajem po zakończeniu obecnej pięcioletniej kadencji Zełenskiego jako prezydenta.

Na początku tego roku tylko nieliczni politycy i komentatorzy odważyli się odpowiedzieć na to pytanie. Pod koniec lutego, gdy Wołodymyr Zełenski podsumował dwa lata wojny z Rosją, określił próby podważania legitymacji jego władzy jako „wrogą propagandę”. – To nie jest opinia naszych zachodnich sojuszników ani nikogo w Ukrainie, to część programu Federacji Rosyjskiej – oświadczył dziennikarzom. Nie zakończyło to jednak dyskusji w tej sprawie.

Wybory podczas wojny?

Zdaniem wielu ukraińskich prawników jest całkiem jasne, że Zełenski zachowa dotychczasową władzę do chwili wyboru nowego prezydenta.

– Jest to jasno określone w konstytucji Ukrainy: po upływie pięciu lat od chwili objęcia stanowiska, uprawnienia prezydenta nie wygasają automatycznie. Kończą się dopiero po objęciu władzy przez nowo wybranego prezydenta, czyli dopiero po wyborach – powiedział w rozmowie z DW Andrij Mahera, ekspert ds. prawa konstytucyjnego z Ukraińskiego Centrum Polityki i Reform Prawnych (CPLR).

Poza tym zarówno wybory prezydenckie, jak i parlamentarne są obecnie zakazane w Ukrainie, ale na różnych podstawach. Konstytucja zakazuje wyborów parlamentarnych, a stan wojenny zakazuje przeprowadzania jakichkolwiek wyborów.

Prezydent Wołodymyr Zełenski rozmawia z żołnierzami w Donbasie podczas wizyty na linii frontu
Prezydent Wołodymyr Zełenski rozmawia z żołnierzami w Donbasie podczas wizyty na linii frontunull Ukrainian Presidential Press Service/REUTERS

Żądanie rezygnacji

Wybory w czasie wojny są zakazane nie tylko dla ochrony wyborców przed możliwymi zagrożeniami. – Pewne konstytucyjne prawa i wolności są również ograniczone: na przykład prawo do wolności słowa, pokojowych zgromadzeń i swobody przemieszczania się. Dlatego niemożliwe jest zagwarantowanie zasady powszechnego prawa wyborczego i wolnych wyborów – wyjaśnia Andrij Mahera.

Podobne stanowisko zajęły w marcu Instytut Legislacji i Ekspertyz Naukowo-Prawnych Narodowej Akademii Nauk Ukrainy oraz ukraińska Centralna Komisja Wyborcza.

W debacie biorą udział nie tylko prawnicy, ale także weterani ukraińskiej polityki, między innymi Hryhorij Omelczenko. W połowie lat 90. ubiegłego stulecia jako poseł był członkiem komisji, która opracowała projekt konstytucji. Teraz podkreśla, że nie jest niedopatrzeniem to, że nie ma w niej jednoznacznego uregulowania dotyczącego przedłużenia kadencji prezydenta. Było to wręcz celowe zabezpieczenie. W liście otwartym do Zełenskiego, opublikowanym w marcu przez gazetę „Ukrajina Mołoda”, Omelczenko wzywa jednak prezydenta, by „nie uzurpował sobie władzy państwowej” i dobrowolnie ustąpił w maju 2024 roku.

Rusłan Stefanczuk jest przewodniczącym ukraińskiego parlamentu od października 2021 roku
Rusłan Stefanczuk jest przewodniczącym ukraińskiego parlamentu od października 2021 rokunull Ukrainian Presidential Press Off/Zumapress/picture alliance

Zełenski nadal z dużym poparciem

Zdaniem obserwatorów legitymacja władzy Wołodymyra Zełenskiego opiera się nie tylko na przepisach prawa, ale także na poparciu obywateli Ukrainy. Pomimo pewnego spadku, jest ono nadal dość wysokie. Według sondażu przeprowadzonego w styczniu przez ukraińskie Centrum Badawcze Razumkowa, 69 procent Ukraińców ufa głowie państwa, a nie ufa Zełenskiemu mniej niż jedna czwarta pytanych.

Inne badanie przeprowadzone przez Kijowski Międzynarodowy Instytut Socjologii (KIIS) na początku lutego pokazuje: 69 procent uważa, że Zełenski powinien pozostać prezydentem do końca stanu wojennego. Tylko 15 procent opowiada się za wyborami w obecnych warunkach, a kolejne 10 procent – za przekazaniem przez prezydenta władzy przewodniczącemu parlamentu Rusłanowi Stefanczukowi.

Anton Hruszecky, dyrektor zarządzający KIIS, ostrzega jednak przed dwoma ostatnimi scenariuszami, ponieważ stanowiłyby one jeszcze większe zagrożenie dla legitymacji rządu i destabilizowałyby sytuację w Ukrainie. – Miliony ludzi przebywają za granicą, miliony są pod okupacją, setki tysięcy służą w armii. Jeśli obywatele nie będą mogli uczestniczyć w wyborach jako wyborcy lub kandydaci, podważy to legalność wyników wyborów – stwierdza.

Trzeci rok rosyjskiej wojny w Ukrainie

Kto może zainicjować działanie TK

Większość pytanych przez DW prawników uważa, że Trybunał Konstytucyjny powinien zakończyć debatę na temat uprawnień prezydenta i ewentualnych wyborów. – Tylko Trybunał Konstytucyjny może interpretować konstytucję i sprawdzać, czy inne ustawy są z nią zgodne – podkreśla Andrij Mahera.

Ale sędziowie Trybunału Konstytucyjnego nie mogą badać tak ważnych kwestii z własnej inicjatywy. Nie każdy też może zainicjować działanie Trybunału Konstytucyjnego. Może on zostać wezwany do działania przede wszystkim przez prezydenta, rząd, Sąd Najwyższy, grupę 45 posłów lub pełnomocnika parlamentu ds. praw człowieka. Do tej nikt z nich tego nie zrobił.

Pod koniec lutego gazeta „Dzerkalo Tyżnia” poinformowała, powołując się na własne źródła, że biuro Zełenskiego pracuje nad wnioskiem do Trybunału Konstytucyjnego, ale nie odważyło się go złożyć samodzielnie. Miałoby to zrobić 45 posłów z klubu poselskiego prezydenckiej partii „Sługa Ludu”. Klub ten twierdzi jednak, że nikt nie wątpi w legalność władzy prezydenta Zełenskiego.

Opozycja też jest zaskakująco jednomyślna. Przedstawiciele różnych sił politycznych oświadczyli, że nie mają zamiaru odwoływać się do Trybunału Konstytucyjnego i przypomnieli o międzypartyjnym porozumieniu o nieprzeprowadzaniu wyborów do końca stanu wojennego.

Artykuł ukazał się pierwotnie nad stronach Redakcji Niemieckiej DW.

Chcesz komentować nasze artykuły? Dołącz do nas na Facebooku! >>

Chińczycy powstrzymują Rosjan przed wymachiwaniem nuklearną szabelką

Prawie pół życia zajmuje się Pan relacją Rosja-Chiny. Czego można się dziś spodziewać po tym sojuszu/niesojuszu?

Dobre określenie sojusz/niesojusz. Tak naprawdę nie do końca wiadomo, jak to z nim jest. Na pewno nie jest to formalny, traktatowy sojusz. Ale z politycznego punktu widzenia ewidentnie coś w rodzaju sojuszu.

Niestety jest to trwały i stabilny układ. Opiera się na trzech filarach. Pierwszy to wzajemne zabezpieczanie tyłów strategicznych. Rosja jest dla Chin spokojem od północy, a Chiny dla Rosji – od wschodu. To było widać w Buczy, gdzie mordowały pułki chabarowskie. Gdyby Rosja miała problem z Chinami, te pułki stałyby nad Amurem, a nie zabijały ukraińskich cywilów.

Czyli podejrzenia, że Chiny mogą zająć Syberię, należy włożyć między bajki?

Ja to nazywam geopolityką starego górala. Chiny zajmujące Syberię to myślenie życzeniowe. Nic takiego nie nastąpi. Chiny nie planują rekonkwisty Syberii, przynajmniej dopóki Rosja będzie miała broń atomową i istnieć będą Stany Zjednoczone jako mocarstwo. Prawda jest taka, że Chiny są dziś mocno prorosyjskie, co z kolei jest podstawowym problemem, jaki Polska ma z Chinami.

Cały Zachód ma ten problem.

Tak, ale dla Polski ma on znaczenie egzystencjalne, bo Zachodowi Rosja nie zagraża, a nam tak.

Drugim filarem relacji rosyjsko-chińskich jest antyamerykanizm, czyli chęć przekształcenia obecnego porządku międzynarodowego w multipolarny, wielobiegunowy. Tu Chiny i Rosja są strategicznymi sojusznikami.

To są dwa absolutnie fundamentalne filary. Mniej istotny jest trzeci, czyli współpraca gospodarcza. Rosja była kiedyś głównym dostawcą broni dla Chin, ale dzisiaj Chiny aż tyle broni nie potrzebują. Od dekady Rosja jest głównym dostawcą ropy, gazu i węgla do Chin. Najważniejsza jest ropa.

Chińskie obawy przed sankcjami

A jak istotne dla Chin są obawy, że mogłyby stracić rynki światowe, angażując się po stronie Rosji w jej wojnie przeciw Ukrainie?

Chińczycy nie chcą oberwać sankcjami wtórnymi. Rubla chcą zarobić, ale i cnoty nie stracić. Na razie im to wychodzi. Przynajmniej formalnie stosują się do sankcji. Chińskie firmy zawieszają, albo ograniczają działalność w Rosji. Albo przechodzą do szarej strefy, wpół legalnie, przez pośredników, ale nie da się, czy też nie chce się ich złapać za rękę.

Chiny pomagają Rosji mocno tam, gdzie nie ma sankcji. Ale robią to tak, by się nie rzucało w oczy. Sprzedają Rosji ciężarówki, koparki, sprzęt budowlany. Na ten temat jest świetny raport Atlantic Council, a w nim taka niesamowita statystyka: wzrost eksportu koparek z Chin do Rosji o 4708 procent! To właśnie chińskie koparki pomogły zbudować Linię Surowikina, która zatrzymała ukraińską kontrofensywę. Tak pomagają Chińczycy.

Michał Lubina, profesor w Instytucie Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiego
Michał Lubina, profesor w Instytucie Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiegonull Aureliusz M. Pedziwol/DW

Czy dla Chin istnieją jakieś czerwone linie? Takie, że gdyby Rosjanie je przekroczyli, Pekin powie: „Hola, hola, stop! Kończymy współpracę”?

Nie! Aż tak, że kończy się współpraca, to na pewno nie. Natomiast Chińczycy powstrzymują Rosjan przed wymachiwaniem nuklearną szabelką. To im się zdecydowanie nie podoba. To jeden z niewielu obszarów, gdzie Zachód i Chiny mówią podobnym głosem.

Poza tym Chiny udają, że nie pomagają Rosji, a Zachód udaje, że im wierzy. Ukraina zresztą też udaje, że Chiny nie wspierają Rosji. Dzięki temu jest przestrzeń do współpracy dyplomatycznej. Bo gdyby otwarcie powiedzieć, że Chiny wspierają Rosję, mogłyby ją wesprzeć jeszcze bardziej, na przykład dostarczając jej pociski artyleryjskie. A dopiero wtedy zrobiłoby się nieprzyjemnie. Lepiej więc grać w tę grę.

Tajwan jest dla Pekinu ropiejącą raną

A jakie znaczenie ma dla Chin wojna Rosji przeciw Ukrainie w kontekście ich ciągot do podbicia Tajwanu?

Te dwie rzeczy są ze sobą powiązane, choćby nie wiem jak Chińczycy się zarzekali, że nie, bo Tajwan jest częścią Chin, a Ukraina jest niepodległa, czy też formalnie niepodległa. Bo to, że Chiny chcą zdobyć Tajwan, jest oczywiste. Mówią to całkiem otwarcie, to ich cel strategiczny, nie zrezygnują z niego.

A względy ekonomiczne?

Względy ekonomiczne są tu wtórne. Tajwan jest dla Pekinu ropiejącą raną, ostatnią pozostałością czasów kolonialnych, czyli „stu lat państwowego upokorzenia”, jak nazywany jest ten okres od 1842 roku, przegranej Chin z Wielką Brytanią w pierwszej wojnie opiumowej, do 1949 roku, gdy Mao Zedong proklamował Chińską Republikę Ludową. Skończył się, ale bez Tajwanu. Chińczycy mają na tym punkcie obsesję. Według nich Tajwan jest bowiem częścią Chin, Taiwan shi Zhongguo de yi bufen. I to jest bardzo istotne.

A ekonomia? Też jest ważna, bo Tajwan produkuje najnowsze półprzewodniki, od których jest uzależniony niemal cały świat. Gdyby więc Chinom udało się capnąć Tajwan, byłby to dla nich ogromny skok technologiczny.

O ile przy okazji nie zbombardują fabryk.

O ile Tajwańczycy tych fabryk nie wysadzą. Chińczycy ich nie zbombardują. Prędzej Amerykanie.

To jest dodatkowy argument, żeby nie zdobywać Tajwanu militarnie, tylko sposobem. Ale duma narodowa jest dla Chińczyków ważniejsza niż półprzewodniki.

Tajwan. Ćwiczenia marynarki wojennej w bazie Tsoying
Tajwan. Ćwiczenia marynarki wojennej w bazie Tsoying null MANDY CHENG/AFP/Getty Images

Rosyjskie poszukiwania na globalnym Południu

Pan się zajmuje także Birmą…

W Birmie jestem absolutnie zakochany, to jest mój drugi obszar działalności intelektualnej. Trudniejszy, bo Birma jest pogrążona w wojnie domowej. Teraz, po zamachu stanu z 2021 roku jest szczególnie źle. Jednym z nieoczekiwanych następstw rosyjskiej inwazji na Ukrainę jest intensyfikacja relacji Rosji z Birmą.

Rosja szuka alternatyw, które mają jej zastąpić Europę?

Dokładnie tak. To jest część procesu jej wychodzenia na globalne Południe. Rosja to nazywa większością świata, czy też globalną większością.

Bo jak się weźmie „tylko” Chiny i Indie…

…a do tego jeszcze Afrykę…

…i Amerykę Południową to się ma rzeczywiście większość.

To oczywiście jest większość świata. Ale wcale nie jest aż tak dobrze, jak życzyliby sobie tego Rosjanie. Rosję tak naprawdę otwarcie popierają tylko Korea Północna, Erytrea… i jeszcze Birma. A raczej rządząca w Birmie junta, bo już nie społeczeństwo. I to już właściwie wszystko. Reszta jest neutralna, ewentualnie życzliwie neutralna.

Jak wielka jest Birma? Na mapie świata nie robi wielkiego wrażenia.

Bo mapy kłamią, to już wiemy od Wisławy Szymborskiej. Birmę widzimy wtłoczoną między Indie a Chiny i dlatego wydaje się taka mała. A to jest drugie pod względem wielkości państwo Azji Południowo-Wschodniej, większa jest tam tylko Indonezja. Birma to 677 tysięcy km kwadratowych.

Dwa razy tyle, co Polska. A ludność?

Słabiutko. W 2014 roku były to 52 miliony. Teraz pewnie z 50 milionów, bo z powodu wojny domowej pouciekali. Z azjatyckiej perspektywy 50 milionów to niemal żart.

Prezydent Władimir Putin i mjanmański generał, głównodowodzący sił zbrojnych Min Aung Hlaing podczas forum gospodarczego we Władywostoku we wrześniu 2022 r.
Prezydent Władimir Putin i mjanmański generał, głównodowodzący sił zbrojnych Min Aung Hlaing podczas forum gospodarczego we Władywostoku we wrześniu 2022 r.null TASS News Agency Host/AP Photo/picture alliance

Daleki Wschód pełen punktów zapalnych

Jak Pan widzi przyszły rozwój w tym regionie? Region to chyba złe słowo; mówimy o jednej czwartej, może nawet jednej trzeciej świata.

Nie ma na to dobrej nazwy. Ja po polsku po staremu mówię Daleki Wschód, ale w świecie to określenie jest już politycznie niepoprawne. Dawniej mówiono Azja-Pacyfik, ale i ten termin powoli odchodzi do lamusa. Jest Azja Wschodnia, ale to znów zbyt wąskie pojęcie. Amerykanie forsują Indo-Pacyfik, ale przeciwko temu ostro protestują Chińczycy.

Ale rozmawiamy po polsku, a zatem używając terminu Daleki Wschód, odpowiem jak politolog, a nie jak birmański wróżbita. Czyli rozczarowująco. Dziś jest to więc obszar stabilności i rozkwitu. Ale osiągnięto je na zasadzie zawieszenia konfliktów. Nie ma drugiego obszaru na świecie, gdzie byłoby tyle punktów zapalnych, które w każdej chwili mogą wybuchnąć i doprowadzić do reakcji łańcuchowej. Tajwan jest jednym z nich. Drugi to podzielona Korea. Kolejny to spory terytorialne między Chinami a Japonią. A także między Chinami a pozostałymi krajami Morza Południowochińskiego: Wietnamem, Indonezją, Malezją, Filipinami.

Wewnątrz Chin?

Nie, tam problemów już nie ma. Ujgurzy spacyfikowani, Tybetańczycy także.

Ale na zewnątrz jest jeszcze Azja Południowa. Indie i Pakistan, czyli spór o Kaszmir. Indie i Chiny, czyli granica w Himalajach. Przecież tam ciągle coś się dzieje. Jest mnóstwo obszarów, które w każdej chwili mogą wybuchnąć i będziemy mieli konflikt światowy.

Deng Xiaoping, który był de facto przywódcą Chin w latach 80., miał takie powiedzenie wobec Japonii: „Zostawmy to przyszłym pokoleniom”. Ale jak długo można zostawiać problemy przyszłym pokoleniom?

Pan mawia, że Chińczycy mają czas.

Chińczycy mają czas, jeżeli czas jest po ich stronie. W wypadku Tajwanu tak nie jest. Tam czas działa na korzyść Tajwańczyków, bo są faktycznie niepodlegli.

Czyli Chińczycy nie mogą czekać stuleci?

Właśnie. Generalnie ta zasada działa tylko do pewnego momentu. Odkładanie problemów na przyszłość jest jakimś sposobem, ale w końcu trzeba je jednak kiedyś rozwiązać.

Ach zapomniałem jeszcze o konflikcie terytorialnym między Japonią a Koreą Południową, teoretycznie sojusznikami. Gdzie w tej Azji nie podrapać, to mamy problemy i rafy, które mogą wszystko wywrócić.

Nie wymienił Pan też Sachalina i Wysp Kurylskich…

Ano tak, rzeczywiście. Japonia bardzo chętnie by je odzyskała. Ale Rosja jest mocarstwem nuklearnym.

I tu się kończy dyskusja?

Przynajmniej na razie. Oczywiście, gdyby Rosja przegrała wojnę na Ukrainie, to Japończycy bardzo chętnie by się tym zajęli. Ale jeszcze nie teraz.

I tym open endem musimy zakończyć. Serdecznie Panu dziękuję za rozmowę.

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Rozmawial: Aureliusz M. Pędziwol

Rozmowa przeprowadzona 4 marca 2024 roku w Mikołajkach podczas IX Europejskiego Kongresu Samorządowego zorganizowanego przez Instytut Studiów Wschodnich z Warszawy.

* Politolog, publicysta i podróżnik Michał Lubina (rocznik 1984) jest profesorem w Instytucie Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiego. Napisał dziesięć książek, w tym: „Niedźwiedź w cieniu smoka. Rosja-Chiny 1991-2014” i “Russia and China: a political marriage of convenience”. Niedawno w wydawnictwie Szczeliny ukazała się jego najnowsza publikacja: „Chiński obwarzanek. Od Tajwanu po Tybet, czyli jak Chiny tworzą imperium”.

Ukraina zwiększa mobilizację do armii

Ukraińcy parlamentarzyści przyjęli (11.04) rygorystyczne zasady mobilizacji do wojska. Rząd przedłożył je parlamentowi jako projekt ustawy pod koniec stycznia. Wcześniej posłowie spędzili całą noc, debatując nad ponad czterema tysiącami poprawek w prawie pustej sali. Ustawa może wejść w życie miesiąc po jej podpisaniu przez prezydenta Wołodymyra Zełenskiego.

- Uchwalcie tę ustawę, potrzebujemy jej pilnie. Bronimy się ostatkiem sił – apelował generał Jurij Sodoł przed rozpoczęciem głosowania w sali plenarnej ukraińskiego parlamentu. Rosyjski okupant zmobilizował siedem do dziesięciu razy więcej żołnierzy niż Ukraińcy na polu bitwy – alarmował Sodoł.
 

Nowe procedury, grzywny i nagrody

– Ustawa zmienia procedurę rejestracji w rejestrze wojskowym i zasady poboru do wojska. Wprowadza podstawy do odroczenia i zwolnienia ze służby wojskowej oraz aktualizuje listę osób kwalifikujących się do poboru do rezerwy. Wreszcie, ogranicza możliwości uchylania się od służby wojskowej" – mówi Pavlo Frolow, deputowany rządzącej partii Sługa Ludu.

Każdy poborowy, który nie zaktualizuje swoich danych osobowych w terytorialnych biurach zastępczych armii, może – na mocy nakazu sądowego – na przykład stracić prawo jazdy, jeśli samochód nie jest dla niego głównym źródłem dochodu. Kto uchyla się od poboru do wojska w trakcie wojny, ten podlega karze grzywny od 17 tysięcy do 22 500 hrywien (to równowartość ok. 400 do 530 euro). Obywatele Ukrainy mogą wnioskować o przetwarzanie dokumentów, dowodu osobistego czy paszportu, w ukraińskich placówkach dyplomatycznych poza granicami kraju tylko wtedy, gdy ich dane osobowe zostaną równocześnie zaktualizowane w krajowym rejestrze wojskowym.

Jako zachętę do pełnienia służby wojskowej, ustawa pozwala poborowym na indywidualny wybór jednostki w armii i daje kontrakt z resortem obrony. Przewiduje również dodatkowy urlop i nagrodę za zniszczenie lub zdobycie broni i sprzętu wroga.

Ukrainisches Parlament verlängert Kriegsrecht bis Mitte November
Ukraiński parlament uchwalił nowa ustawę mobilizacyjnąnull TASS/IMAGO

 

Opozycja ostrzega przed spadkiem motywacji

Ustawa została przyjęta, jednak w zmodyfikowanej formie. Pierwotnie zawierała przepis o zwolnieniu z obowiązku żołnierzy, którzy już służyli przez 36 miesięcy w stanie wojennym. W przeddedniu głosowania właściwa komisja parlamentarna anulowała odpowiedni przepis. Naczelny dowódca sił zbrojnych, Ołeksandr Syrskyj, i minister obrony Ukrainy, Rustem Umerow, wnioskowali wcześniej o przyjęcie odrębnej ustawy o rotacji i demobilizacji.

Poprawkę skrytykowała opozycja, która odmówiła głosowania za przyjęciem ustawy w tej formie. – Prawo do zwolnienia ze służby jest ważnym czynnikiem motywującym. Słudzy Ludu i ich satelici napluli w twarz wojskowym i ich rodzinom – napisała na Telegramie Iryna Herashchenko, jedna z liderek opozycyjnej frakcji Europejska Solidarność.

– Oczywiście nikt nie rzuci broni i nie wróci z frontu do domu. To mało prawdopodobne. Ale wśród żołnierzy walczących na froncie motywacja zdecydowanie spadnie. Motywacji może zabraknąć również tym, którzy chcą się zmobilizować – twierdzi Ihor Rejterowytsch, politolog z Uniwersytetu Tarasa Szewczenki w Kijowie.

 

Nowe regulacje

Tydzień wcześniej w Ukrainie weszła w życie ustawa obniżająca wiek poborowych z 27 do 25 lat. Ukraiński prezydent podpisał ją prawie rok po jej uchwaleniu. Podpisał również ustawę, która umożliwia ministerstwu obrony zbieranie danych o obywatelach w wieku od 17 do 60 lat z różnych rejestrów państwowych. Wszystkie dane muszą być przechowywane w elektronicznych danych poborowego.

Ukraine ukrainische Soldaten in Robotyne
Ukraina potrzebuje pilnie poborowychnull Viacheslav Ratynskyi/REUTERS

Kolejną nowością jest zniesienie kategorii „ograniczonej kwalifikowalności do służby wojskowej”. Ustawa, już podpisana przez prezydenta Zełenskiego, zobowiązuje mężczyzn, wcześniej zakwalifikowanych jako „w ograniczonym stopniu zdolnych do służby wojskowej”, do poddania się nowym badaniom lekarskim w ciągu dziewięciu miesięcy. Lekarze muszą następnie sklasyfikować ich jako „zdolnych” bądź „niezdolnych do służby wojskowej”.

 

Konieczne dalsze niepopularne działania?

W związku z niesłabnąca agresją Rosji Ukraina będzie zmuszona do podejmowania dalszych niepopularnych środków – twierdzi Iwan Jakubez, były dowódca ukraińskich sił powietrznych i pułkownik rezerwy. Limit wieku do mobilizacji do armii może spaść do 21 lat. W opinii Jakubeza ukraińskie siły zbrojne potrzebują jak najszybciej dodatkowych poborowych. Ekspert wojskowy twierdzi, że szkolenie tych, którzy mogą zostać powołani dzięki nowym przepisom, zajmie od trzech do sześciu miesięcy. – Ludzie muszą walczyć. Bez personelu nie uda nam się utrzymać obrony ani obsługiwać sprzętu, pocisków, rakiet, dronów i wszystkich innych technologii wojennych. Naprawdę potrzebujemy powszechnej mobilizacji – apeluje Jakubez.

Ukraińskie władze nie ogłosiły dokładnej liczby rekrutów, którzy zostaną powołani do ukraińskiej armii w tym roku. – Nie potrzebujemy pół miliona osób – powiedział na początku kwietnia prezydent Zełenski, odwołując się do liczby, o której w zeszłym roku mówił ówczesny głównodowodzący, Walerij Sałusznyj.

Trzeci rok rosyjskiej wojny w Ukrainie

Chcesz mieć stały dostęp do naszych treści? Dołącz do nas na Facebooku!

Estonia: Patriarchat Moskiewski organizacją terrorystyczną

Jak informuje portal n-tv, szef estońskiego resortu spraw wewnętrznych Lauri Laanemets chce uznać Patriarchat Moskiewski Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej za organizację terrorystyczną. – Biorąc pod uwagę cały kontekst, jako minister spraw wewnętrznych nie mam innego wyjścia, jak tylko zaproponować parlamentowi, aby Patriarchat Moskiewski został uznany za organizację terrorystyczną – powiedział Lauri Laanemets estońskiemu nadawcy publicznemu Eesti Rahvusringhaaling (ERR).

Odnosząc się do prawosławnych parafii w tym bałtyckim kraju, minister jednocześnie zaznaczył: „To nie ma żadnego wpływu na parafie, nie oznacza też zamknięcia kościołów, ale oznacza zerwanie więzi z Moskwą”. Jak dodał: „Musimy zrozumieć, że dzisiaj Patriarchat Moskiewski podlega Władimirowi Putinowi, który w zasadzie kieruje działaniami terrorystycznymi na świecie”.

„Według Laanemetsa istnieją w Estonii różne gminy, których wewnętrzne funkcjonowanie nie jest bezpośrednio kontrolowane przez Moskwę, ale podporządkowanie się Moskwie stanowi również zagrożenie dla bezpieczeństwa Estoni” – pisze portal n-tv.

Patriarcha Cyryl 

Estoński Kościół Prawosławny Patriarchatu Moskiewskiego liczy ponad 100 tysięcy wyznawców. „Jeśli porównujemy go do terrorystów islamskich, którzy twierdzą, że prowadzą świętą wojnę przeciwko Zachodowi, przeciwko wartościom zachodnim, to patriarcha i patriarchat w Moskwie niczym nie różnią się dziś od tych terrorystów” – cytuje słowa Lauriego Laanemetsa portal n-tv.

Zgodnie z doniesieniem estońskiego nadawcy publicznego ERR jeden z przedstawicieli Estońskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego (MPEOC) wyjaśnił na konferencji prasowej, że MPEOC nie podlega patriarsze moskiewskiemu i nie może być pociągnięty do odpowiedzialności za jego oświadczenia popierające rosyjską wojnę w Ukrainie – pisze dalej n-tv. Tym samym MPEOC odrzucił żądanie Zachodu, aby zrezygnować z podporządkowania się rosyjskiemu patriarsze Cyrylowi.

Rosyjski patriarcha Cyryl wielokrotnie wyrażał poparcie dla inwazji na Ukrainę i mówił wiernym, że rządy Putina są z woli Boga.

(n-tv/dpa/ jar)

Chcesz mieć stały dostęp do naszych treści? Dołącz do nas na Facebooku!

Bruksela: śledztwo ws. rosyjskich wpływów

Sprawę rosyjskiej infiltracji w Brukseli bada belgijski wymiar sprawiedliwości. Według informacji służb wywiadowczych, kontrolowane przez Rosję sieci próbują pomóc prorosyjskim kandydatom odnieść sukces w nadchodzących wyborach europejskich.

– Belgijskie służby wywiadowcze potwierdziły istnienie prorosyjskich sieci ingerencji, które działają w kilku krajach europejskich, a także tutaj, w Belgii – powiedział dziś (12.04.2024) w Brukseli premier Belgii Alexander De Croo.

Prorosyjscy kandydaci

Zdaniem służb cel Moskwy jest jasny: wybrać więcej prorosyjskich kandydatów do Parlamentu Europejskiego i wzmocnić prorosyjskie nastawienie w tej instytucji.

Alexander De Croo nie powiedział, którzy europejscy kandydaci w wyborach, według ustaleń wywiadu, są celem rosyjskich prób wpływania na wyniki wyborów. Potwierdził jedynie, że belgijski wymiar sprawiedliwości wszczął dochodzenie w tej sprawie i że obecnie nic nie wskazuje na przekazywanie w Belgii pieniędzy na ten cel.

Jak rosyjska dezinformacja trafia do młodych

Pod koniec marca rząd Czech umieścił prorosyjski portal internetowy „Voice of Europe” na krajowej liście sankcji w następstwie dochodzenia. Strona ta została uznana za część rosyjskiej operacji wpływu, mającej na celu podważenie integralności terytorialnej, suwerenności i wolności Ukrainy.

Pojawiły się na niej między innymi wywiady z politykiem AfD Petrem Bystroniem i jego partyjnym kolegą Maximilianem Krahem. Czeska gazeta „Denik N” poinformowała, że Bystron mógł również przyjąć pieniądze. Poseł AfD wielokrotnie temu zaprzeczał.

Działania na szczeblu krajowym i unijnym

Premier De Croo podkreślił dziś w Brukseli, że „nie możemy tolerować tego rodzaju rosyjskiego zagrożenia wśród nas”. Stwierdził, że należy podjąć działania na szczeblu krajowym i unijnym. W szczególności zasugerował zbadanie, czy Europejski Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (Olaf) może ścigać tego typu zagrożenia. Jeśli nie, jego mandat powinien zostać rozszerzony.

Alexander De Croo podał, że pozostaje w ścisłym dialogu z przewodniczącą Parlamentu Europejskiego, Robertą Metsolą, w tej sprawie.

Wybory europejskie odbędą się w dniach 6-9 czerwca. Wybieranych będzie w nich ponad 700 członków Parlamentu Europejskiego. Parlament uczestniczy w kształtowaniu prawodawstwa europejskiego, a także ma wpływ na skład Komisji Europejskiej.

(DPA/jak)

Chcesz mieć stały dostęp do naszych treści? Dołącz do nas na Facebooku!

Rosja. Powódź w Orsku – relacje mieszkańców

Topnienie śniegu w górach Ural i ulewne deszcze doprowadziły do powodzi w kilku regionach Federacji Rosyjskiej. Najbardziej ucierpiało miasto Orsk nad rzeką Ural w regionie Orenburga, gdzie przerwany został wał przeciwpowodziowy. W ciągu kilku dni poziom wody osiągnął dwa metry, a zalaniu uległy domy jednorodzinne i pierwsze piętra bloków mieszkalnych. Ponad 6400 osób ewakuowano, co najmniej dwie zginęły. W całym regionie pod wodą znalazło się w sumie ponad 10 tysięcy budynków.

Co mówią ludzie o przerwaniu tamy

Jekaterina z Orska opowiada, że jej rodzice mieszkają w pobliżu wału. Rankiem 5 kwietnia zauważyli nieszczelne miejsca, wieczorem powstała już tam dziura. W ciągu trzech godzin dom znalazł się pod wodą.

Ewakuacja mieszkańców Orska
Ewakuacja mieszkańców Orska po pęknięciu wału przeciwpowodziowego null Russian Ministry of Emergency/Anadolu/picture alliance

Jekaterina z rodziną zdołała znaleźć na jakiś czas schronienie u przyjaciół w pobliżu Orska. Ma nadzieję, że uda jej się uratować część dobytku, kiedy woda się cofnie. Naprawy będą się jednak mogły zacząć zapewne dopiero po ustaleniu przez władze rozmiaru szkód. – Są dziesiątki tysięcy takich domów. Nie wiadomo, kiedy przyjdzie nasza kolej. Ale gdzie mamy mieszkać? Poza tym pomoc finansowa zupełnie nie wystarczy na odbudowę – mówi.

Również dom Jeleny Matwiejewskiej w Orsku został zalany. – Pierwsze piętro znalazło się pod wodą, ale część sprzętów domowych udało się przenieść na drugie – opowiada. Teraz do domu wrócili jej mąż i syn, żeby go pilnować, ponieważ w okolicy widziano rabusiów.

Spontaniczna manifestacja w Orsku

Matwiejewska należy do grupy inicjatywnej, której udało się porozmawiać z gubernatorem regionu Orenburga Denisem Paslerem. – Odłożyć wszystkie telefony! – tymi słowami rozpoczął on spotkanie z ofiarami powodzi. Rozmowa odbyła się 8 kwietnia w gmachu urzędu miasta, przed którym stał w tym czasie tłum kilkuset wzburzonych ludzi. Niektórzy krzyczeli „hańba!”, żądając ustąpienia władz miasta, inni nagrali film, na którym zgodnym chórem wołali „Putinie pomóż!”.

Spontaniczną demonstrację natychmiast otoczyła policja. Funkcjonariusze mówili, że zgromadzenie jest nielegalne. Wzburzony tłum uparcie powtarzał jednak, że służby miejskie nie były przygotowane do powodzi i że już kilka dni przed katastrofą zauważono przecieki w tamie.

Rosyjskie miasto pod wodą. Mieszkańcy protestują

Według Matwiejewskiej jedna z uczestniczek spotkania z gubernatorem wyraziła podejrzenie, że jedną z przyczyn powodzi mogły być machlojki lokalnego kierownictwa: – Jakaś młoda kobieta opowiadała Denisowi Paslerowi, że jej dziadek brał udział w budowie wału i że musiał zawieźć połowę żwiru i materiału budowlanego na prywatną budowę burmistrza. Gubernator twierdził jednak, że przyczyną katastrofy była „nadzwyczajna powódź”. Władze Orska obiecują w tej chwili ludziom pomoc: do 100 tysięcy rubli (około 1000 euro) dla tych, których domy zostały zalane w całości, a w pozostałych przypadkach od 10 000 do 50 000 rubli (około 100–500 euro).

Zarzuty władz wobec mieszkańców

Kreml zareagował raczej powściągliwie na wydarzenia w Orsku. Rzecznik Władimira Putina Dmitrij Pieskow powiedział, że prezydent nie zamierza odwiedzić regionów dotkniętych powodzią, ale cały czas zajmuje się tym tematem.

Na zlecenie Putina do obwodu orenburskiego poleciało już kilku ministrów. Jedna z wypowiedzi ministra ds. sytuacji nadzwyczajnych Aleksandra Kurenkowa wzburzyła jednak ludzi jeszcze bardziej. Powiedział on, że już tydzień przed powodzią zapowiedziano ewakuację. – Zbywano to jednak jako żart – mówił Kurenkow. Utrzymywał, że przez tydzień próbowano przekonać lokalnych mieszkańców, by zgodzili się na ewakuację.

Miasto Orsk najbardziej ucierpiało wskutek powodzi
Miasto Orsk najbardziej ucierpiało wskutek powodzinull Sergei Medvedev/TASS/dpa/picture alliance

Tymczasem urząd miasta zapewniał mieszkańców jeszcze w przeddzień katastrofy, że tama wytrzyma. Burmistrz Wasilij Kozupica pisał 3 kwietnia w swoim kanale na Telegramie, że dokonał inspekcji wału, rozmawiał z mieszkańcami, a ci nie boją się zalania. Rosyjskie federalne władze śledcze wdrożyły jednak postępowanie w sprawie zaniedbania i naruszenia przepisów budowlanych. Przyczyny przerwania wału upatrują w nierealizowaniu niezbędnych prac konserwacyjnych.

Władze federalne nie chcą jednak wziąć odpowiedzialności za usunięcie skutków katastrofy – twierdzi rosyjski politolog Abbas Galjamow. Jego zdaniem w autorytarnej Rosji, gdzie tłumi się wszelkie protesty społeczne, władze coraz bardziej zatracają „ludzkie przymioty”.

– Na najwyższych szczeblach okopali się ludzie, którzy uznają tylko logikę pionowej struktury władzy i zapomnieli, że również społeczeństwo jest podmiotem – wskazuje ekspert. Nie spodziewa się on, że władze podwyższą zapomogi dla ofiar powodzi. Pierwszeństwo ma bowiem finansowanie rosyjskiej wojny z Ukrainą. Lokalne władze szacują obecnie szkody wyrządzone przez powódź w regionie Orenburga na ponad 20 miliardów rubli (około 200 milionów euro).

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

Artykuł ukazał się pierwotnie na stronach Redakcji Niemieckiej DW

Prasa o pakcie migracyjnym: UE zamienia się w twierdzę

Unia Europejska tworzy system azylowy, który wiąże się z wielkimi celami: ma on spowodować ograniczenie liczby osób szukających azylu w UE, sprawiedliwszą ich relokację wewnątrz Unii oraz w najlepszym przypadku osłabienie wpływów partii rasistowskich” – pisze „Frankfurter Rundschau”.

„Brzmi to dobrze. Jednak nie ma nic, co wskazywałoby na to, że te cele zostaną osiągnięte. Cierpienie spowodowane wojnami, ubóstwem i brakiem nadziei jest po prostu zbyt duże, aby ludzie przestali przybywać. Nie będzie sprawiedliwszego rozdziału uchodźców w ramach UE, ponieważ system azylowy daje możliwość państwom takim jak Węgry wykupienia się z ich zobowiązań. I próba osłabienia partii skrajnie prawicowych poprzez stopniowe przejmowanie ich postaw zawsze kończyła się niepowodzeniem. Dodatkowo, zmiany nie przynoszą szybkich rezultatów. To jeszcze bardziej promuje prawicową narrację prawicową, że UE dużo obiecuje, ale nie działa” – czytamy.

Dziennik „Nürnberger Nachrichten” pisze: „Izolować, zniechęcać, deportować – to nowy motyw europejskiej polityki migracyjnej. W środę większość Parlamentu Europejskiego w Brukseli zatwierdziła kontrowersyjną reformę systemu azylowego. W jej centrum jest bez wątpienia znaczne jego zaostrzenie. Można by nawet powiedzieć, że Unia Europejska chce się zamienić w twierdzę. Drut kolczasty zamiast praw człowieka – organizacje pozarządowe mogą teraz ubolewać. Ale dokładnie tę wiadomość większość polityków chce przekazać obywatelom Unii na kilka tygodni przed wyborami do Parlamentu Europejskiego: Razem poradzimy sobie z sytuacją, traktujemy poważnie wasze obawy i zamykamy granice”. 

W ocenie „Berliner Morgenpost” Europa wykonała wreszcie ruch w kwestii polityki azylowej. „UE skupia się teraz na konsekwentnej kontroli granic zewnętrznych oraz na odstraszaniu nieregularnych migrantów, dla których prawo azylu nigdy nie było przeznaczone. Osoby, które wyraźnie nie mają szans na ochronę jako uchodźcy, powinny jak najkrócej pozostawać w obozie i być szybko deportowane. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, obrany nowy kurs powinien ograniczyć tego rodzaju imigrację, nie naruszając prawa azylowego osób potrzebujących ochrony. Należy również bardzo uważać, aby standardy praw człowieka były przestrzegane na granicach zewnętrznych. Niemniej jednak prawdą jest również to, że reforma nie spowoduje szybkiego odciążenia, ponieważ zaostrzone zasady wejdą w życie dopiero za dwa lata. Niemiecka polityka nie powinna czekać na Europę, powinna wykorzystać własne pole manewru” – stwierdza stołeczny dziennik. 

W podobnym tonie komentuje „Mitteldeutsche Zeitung”:Dlatego właściwe jest, że UE chce ujednolicić swoje podejście do sprawy uchodźców. W obliczu wojen i zmian klimatycznych, także w przyszłości nadal będzie przybywało wielu migrantów do Europy. Rozdzielenie tego ciężaru na wielu jest z korzyścią dla Niemiec. Również przetwarzanie wniosków o azyl na granicach zewnętrznych niesie za sobą korzyści. Umożliwia ono sprawiedliwe dystrybuowanie, ograniczenie nielegalnego przekraczania granic i przyspieszenie procesów”.

Niemcy. Brakuje miejsca dla migrantów

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

 

Ukraina atakuje dronami cele w centralnej Rosji. Efekt psychologiczny

Ataki dronów ukraińskich na obiekty przemysłowe w Rosji nie zaważą o przebiegu wojny, twierdzi ekspert do spraw lotnictwa i dronów Walery Romanenko z Narodowego Uniwersytetu Lotniczego w Kijowie. To analiza w odpowiedzi na wzmożone ostatnio ataki ukraińskich sił obronnych w głąb Rosji, jak cele w Tatarstanie zlokalizowane ponad 1200 km od granicy ukraińsko-rosyjskiej.

Do niedawna Romanenko był przekonany, że atak na rafinerię w Niżniekamsku oraz na rosyjską fabrykę dronów kamikadze w Jełabudze Ukraińcy przeprowadzili dronami. Teraz twierdzi, że dokonano tego przy użyciu samolotu  A-22. To lekkie samoloty produkowane w Ukrainie od 1999 r. – Ich liczba jest jednak ograniczona – komentuje ekspert.

Russland | Tatneft Ölraffinerie in Tatarstan
Cel Ukrainy - rafineria w Niżniekamsku w Tatarstanienull Tatarstan Republic President Press Office/TASS/dpa/picture alliance

Niezależnie od tego, czy ataki nastąpiły z użyciem lekkiego samolotu czy dronów, Ukraińcy nie mają „cudownej broni” – podkreśla Wolfgang Richter z Austriackiego Instytutu Polityki Europejskiej i Bezpieczeństwa. Kontratak Ukrainy może jednak – w jego opinii – przynieść konsekwencje.

Po pierwsze, rosyjscy przywódcy obiecywali ludności, że Rosjanie nie odczują walk na froncie ukraińskim. A tylko wczoraj (10.04.2024) zginęło trzech Rosjan od ataku ukraińskiego drona na obszarze kraju. Po drugie – ukraińskie naloty mogą zmusić Kreml do przerzucenia obrony przeciwlotniczej z pogranicza do centrum Rosji. – To z kolei może zmusić ich do wycofania obrony przeciwlotniczej, ulokowanej wzdłuż granicy z Ukrainą i z państwami NATO.

Czy ukraińskie ataki doprowadzą do odwetu? 



Ukraińskie ataki powietrzne na cele w centrum Rosji nie będą punktem zwrotnym w wojnie – twierdzi Richter. Zdanie to podziela również Stefan Meister z Niemieckiej Rady Stosunków Zagranicznych (DGAP) z Berlina. Niemniej jednak, działania te mogą osłabić rosyjską logistykę i zaopatrzenie – twierdzi Meister.

Ekspert DGAP nie wierzy jednak, że skłoni to Rosję do jakichkolwiek kompromisów. Wręcz przeciwnie. Spektakularne akcje Ukraińców mogą rozjuszyć Moskwę i wywołać akcje retorsyjne. Zwłaszcza że Rosja ma większe zasoby niż Ukraina, a to potencjał do prowadzenia wojny ostatecznie zaważy o jej dalszym przebiegu.

Ukraine-Krieg - Krieg der Drohnen | Russische Drohne
Wojna dronównull Andrei Rubtsov/Tass/dpa/picture alliance

Walery Romanenko cytuje Rosjan, mówiąc, że agresor może samodzielnie wyprodukować do 6 tysięcy dronów różnych rozmiarów. – A w Ukrainie jest ich może kilkaset – szacuje. Rosyjska machina wojenna jest nadal gigantyczna – twierdzi.

Raczej sukces medialny niż przełom


Kijów wciąż ma za mało amunicji i broni ciężkiej. W Ukrainie zaczyna brakować też żołnierzy, mówi Meister. Dlatego obawia się, że w perspektywie średnioterminowej Rosjanie mogą zająć kolejne odcinki frontu, zwłaszcza że Kijów nie wykorzystał ostatniego okresu do masowej rozbudowy i umocnienia linii obrony. Jego zdaniem spektakularne ataki mają raczej efekt psychologiczny niż wojskowy.


Ukraina ma legitymację, by atakować i niszczyć rosyjską infrastrukturę, jeśli osłabi to siłę bojową rosyjskich agresorów, podkreśla tymczasem Mychajło Podolak z Kijowa. Doradca ukraińskiego prezydenta w wywiadzie dla DW, potwierdził, że Ukraina nie ma zamiaru zmieniać tej wojennej taktyki.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

Artykuł ukazał się pierwotnie nad stronach Redakcji Niemieckiej DW

Ukraina. Jak drony wpływają na przebieg wojny

Pakt migracyjny: Parlament Europejski przyjął reformę

Parlament Europejski przyjął w środę (10.04) bardziej rygorystyczne przepisy migracyjne i azylowe po latach wewnętrznego sporu w obliczu rosnącej presji migracyjnej.

Przepisy paktu mają wejść w życie w 2026 roku, a Komisja Europejska ma w ciągu najbliższych kilku miesięcy określić, w jaki sposób będą wdrażane. Jeszcze w środę podczas popołudniowej konferencji prasowej premier Donald Tusk powtórzył, że Polska nie zaakceptuje zawartego w pakiecie mechanizmu relokacji migrantów wewnątrz UE, który ma odciążyć najbardziej dotknięte migracją państwa na granicach zewnętrznych.

Pakt migracyjny i ofensywa skrajnej prawicy

„Nie głosujemy nad pakietem idealnym” – przyznała przed głosowaniem europosłanka pilotująca pakt w PE Birgit Sippel. Jak jednak dodała, to „bardzo ważny pierwszy krok w dzieleniu się odpowiedzialnością i rozwiązaniu problemu relokacji”.

Pakt ma celu, aby kraje UE – wszystkie z różnymi priorytetami krajowymi – działały wspólnie w kwestii migracji, stosując ten sam zbiór przepisów.

Wspierający reformę europarlamentarzyści ostrzegali w rozmowie z AFP, że skrajna prawica – która według przewidywań zdobędzie więcej mandatów w czerwcowych wyborach do Parlamentu Europejskiego – wygra, jeśli głosowanie ws. migracji się nie powiedzie.

Skrajna prawica „tak naprawdę nie chce rozwiązań – chce dalszego chaosu i nędzy” – ostrzegła holenderska europosłanka Sophie In 'T Veld z grupy Renew Europe.

Wielu przedstawicieli lewicy, m.in. europejskich Zielonych, jest jednak również przeciwnych paktowi, uznając go za niezgodny z europejską kulturą przyjmowania uchodźców oraz z prawami człowieka. Zarzuty też popiera też ponad 100 organizacji zajmujących się migrantami. Przedstawiciele tych środowisk głośno protestowali na sali plenarnej PE tuż przed głosowaniem.

W Niemczech do uchwalenia paktu wezwała jednak tuż przed głosowaniem szefowa MSZ i liderka Zielonych Annalena Baerbock.

„Aby okazać naszą solidarność wobec nieludzkich warunków na zewnętrznych granicach UE, potrzebne są niezawodne przepisy dotyczące migracji i azylu. Dzięki reformie #GEAS możliwy jest trudny do wynegocjowania kompromis. Teraz do Europy należy wykazanie zdolności do działania” – napisała na X (dawniej: Twitter).

W ostatnich miesiącach niemiecki rząd przyjął szereg rozwiązań, które w samych Niemczech mają ograniczyć nielegalną migrację, a umożliwić przyjmowanie pożądanych na rynku pracy wykwalifikowanych pracowników spoza UE.

Przyspiesznie deportacji osób, którym odmówiono azylu

Pakt migracyjny: co zawiera

Pakt migracyjny to pakiet 10 dokumentów wprowadzających wspólne dla UE rozwiązania ws. migracji. To m.in. wspólny europejski system azylowy (GEAS) i utworzenie ośrodków granicznych, w których będą lokowani nielegalni migranci do czasu weryfikacji ich wniosków o azyl, a także przyspiesza deportacje osób, które z góry nie mają szans na azyl. Pakt umożliwi też odsyłanie migrantów do krajów spoza UE, które są uważane za bezpieczne, jeśli migrant ma jakieś powiązania z tym krajem

Pakt wdraża też zasadę europejskiej solidarności, co oznacza relokacje azylantów do innych państw UE z państw „pierwszej linii”, takich jak Włochy i Grecja, jeśli znajdą się one pod presją napływu migrantów. Alternatywą jest wsparcie finansowe (ustalone kwotowo na migranta) lub inne dla państw „pierwszej linii”.

UE dostrzegła pilną potrzebę wspólnego działania ws. migracji, gdy w 2015 r. trafiła do niej ogromna liczba Syryjczyków. Początkowe pomysły, takie jak podział kwotowy migrantów, spotkały się z odmową kilku krajów, w tym Polski. W ostatnich latach zwrot w prawo w dużej części UE oraz zwiększona niestabilność geopolityczna utrudniły kompromis.

Osiągnięto go, po poprawkach dokonanych w pakiecie przez Komisję Europejską, w grudniu ubiegłego roku – przy sprzeciwie Polski. Polska głosem już nowego rządu Donalda Tuska podtrzymała swoje „nie” dla relokacji, choć ze względu na ponad milion przyjętych uchodźców z Ukrainy nie będzie w najbliższym czasie objęta tym mechanizmem i sama staje się krajem „pierwszej linii”.

Nielegalni migranci na granicy polsko-słowackiej, październik 2023
Nielegalni migranci na granicy polsko-słowackiej, październik 2023null REUTERS

Równolegle z reformą UE zawiera podobne porozumienia, jak to z Turcją z 2016 roku, aby powstrzymać coraz większą presję migracyjną. Osiągnęła już porozumienia z Tunezją, a ostatnio z Egiptem.

Jean-Louis De Brouwer, ekspert ds. migracji, który wcześniej odpowiadał w Komisji za politykę azylową i imigracyjną, ma jednak „poważne wątpliwości” co do ostatecznego funkcjonowania paktu: „Zmierzamy w stronę systemu, który obiektywnie jest znacznie bardziej złożony i wcale nie jestem pewien, czy kraje członkowskie są skłonne podjąć wyzwanie”.

(AFP, DPA/mar)

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

 

Prasa o islamistach: Potrzeba „silnej reakcji państwa”

W sobotę (27.04.) setki osób protestowało przeciw rzekomo wrogiej islamowi  polityce Niemiec. Propagowano hasło: „Kalifat  jest rozwiązaniem”.

„Frankfurter Allgemeine Zeitung” komentuje: „Scena islamistyczna  już dawno odeszła od propagandy terroru w starym stylu. Zamiast tego wizerunek jest kształtowany przez grupy takie jak „Muslim Interaktiv”, które w dużej mierze działają w ramach prawnych. Starają się docierać do potomków rodzin imigrantów, mówiąc o ich odczuwanej lub doświadczanej dyskryminacji. Każda debata na temat chust, każdy spór o wartości zostaje wyolbrzymiony do maksimum, naładowany emocjami, a następnie profesjonalnie rozpowszechniony w internecie. Służą do tego takie działania takie jak demonstracja w Hamburgu, która była ukierunkowaną prowokacją. Grupy takie jak „Muslim Interaktiv” mają wspólny cel z radykalnymi islamistami  starej szkoły: podzielić społeczeństwo. Tylko metody są zupełnie inne. Oni chcą dać młodym ludziom poczucie, że nigdy nie będą należeć do Niemiec.”

„Mitteldeutsche Zeitung” uważa, że „1000 islamistów nie jest strasznych – ani dla Hamburga, ani dla Niemiec, jednak fakt, że hasła takie jak „Kalifat jest rozwiązaniem” są bezkarne, jest zdaniem dziennika nie do przyjęcia i wymaga mocnej reakcji państwa. „Przede wszystkim należy wątpić, czy demonstracja rzeczywiście musiała się odbyć w ten sposób. Ponieważ sam slogan ‘Kalifat jest rozwiązaniem' jest wyraźnie skierowany przeciwko Ustawie Zasadniczej. Dyktuje on surowe religijne zasady mniejszości w społeczeństwie, które w większości jest ukształtowane przez chrześcijaństwo i którego konstytucja jest neutralna w kwestiach światopoglądowych.” Gazeta przypomina, że ponadto niedawno w Berlinie został rozwiązany Kongres Palestyński za propagowanie haseł antyizraelskich i antysemickich, a gorąca atmosfera była wywołana wojną na Bliskim Wschodzie, co „można było zrozumieć”. Jednak takiego powodu nie było w Hamburgu – konstatuje komentator z Halle.

Niepokoje na berlińskim uniwersytecie. W tle antysemityzm

Problem ma wiele aspektów – zauważa „Rhein-Zeitung”, podkreślając, że aspektem budującym jest to, iż wielu muzułmanów w tym kraju jest zbulwersowanych takimi wydarzeniami. „Całkiem sporo z nich na własnej skórze doświadczyło islamskiego terroru i dlatego opuściło swoją ojczyznę. Jednak prawdą jest również, że islamofobia w tym kraju (w Niemczech) coraz więcej młodych muzułmanów, którzy nie mają poczucia przynależności, wpędza w szpony ekstremistów. Kto nie akceptuje tego, że islam nieodwołalnie jest częścią zglobalizowanych Niemiec, podobnie jak inne religie, ignoruje go lub nie traktuje go poważnie, działa na korzyść ekstremistów i tylko podsyca ogień”, pisze dziennik z Koblencji.

W „Koelner Stadt-Anzeiger” czytamy: „Fakt, że w centrum Hamburga między głównym dworcem kolejowym a Aussenalster, bez przeszkód mogą być wznoszone hasła potępiające Niemcy jako „dyktaturę wartości” i propagujące kalifat, jest nie do zniesienia i wymaga silnej reakcji państwa. Wprawdzie przywódcy polityczni w Niemczech muszą uważać, by zbyt nie zawęzić spektrum opinii na temat wojny na Bliskim Wschodzie. Ale z wydarzeniami w Hamburgu nie ma to nic wspólnego. Tamtejszym islamistom konflikt na Bliskim Wschodzie służy w najlepszym razie jako wehikuł. Imigranci, którzy nazywają Niemcy 'dyktaturą wartości', w każdym razie popełniają błąd, mówiąc to w Niemczech. W tej sprawie nie może być dwóch różnych opinii.”

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

Die Welt: atomowa euforia w Polsce

Niemiecki dziennik pisze w poniedziałek (29.04.2024) o polskich planach związanych z budową elektrowni atomowej. Jak zauważa korespondent „Die Welt” Philipp Fritz, duże polskie partie polityczne są zgodne co do tego, że „wejście w energię jądrową jest jedynym sposobem, aby zaspokoić rosnący głód energii i jednocześnie spełnić wymogi polityki klimatycznej UE”. „Jest to dominujące podejście w narodowo-konserwatywnej partii Prawo i Sprawiedliwość (PiS), która tworzyła rząd do grudnia 2023 roku, oraz w Platformie Obywatelskiej (Donalda) Tuska, która obecnie rządzi w kraju wraz z koalicjantami” – pisze. Dodaje, że w Polsce powstać mają co najmniej dwie duże elektrownie atomowe. Pierwsza ma zacząć działać w 2033 roku.

„Niemcy, które w 2023 roku wyłączyły swoje trzy ostatnie elektrownie atomowe, znajdą się w Europie pomiędzy dwoma krajami, które postrzegają energię jądrową jako kluczową technologię: Francją, tradycyjnym mocarstwem atomowym na zachodzie i Polską, która reprezentuje nowe myślenie o energii atomowej” – pisze Philipp Fritz. I wyjaśnia, że „polski zwrot atomowy” nie obejmuje tylko planów budowy dwóch dużych elektrowni, ale dodatkowo małych reaktorów SMR. „Jest już ponad sto projektów. Czyni to z Polski europejskiego lidera, choć budowa reaktorów SMR planowana jest również we Francji, Czechach i innych krajach UE” – pisze niemiecki dziennikarz.

Nuklearny renesans

Według niego technologia ta jest „częściąrenesansu nuklearnego, który nabiera tempa od czasu inwazji Rosji na Ukrainę i późniejszego kryzysu energetycznego w UE – od Ameryki Północnej po Europę i Azję Wschodnią”. „Jak dotąd jednak, według Agencji Energii Jądrowej (NEA), tylko kilka projektów na całym świecie można uznać za SMR. Wkrótce może się to jednak zmienić” – ocenia. Wskazuje na ogłoszone w grudniu ub. roku plany konsorcjum Orlen Synthos Green Energy (OSGE), które podało, że ma zgodę na budowę 24 reaktorów SMR w sześciu lokalizacjach w Polsce. Partner projektu, amerykańska firma GE Hitachi, zamierza zbudować w Polsce reaktor BWRX-300. Pierwszy ma zostać ukończony w 2030 roku.

„Oprócz BWRX-300, Polska opiera się na całej gamie innych technologii SMR. Na przykład w marcu podpisano list intencyjny między polską firmą a Rolls-Royce SMR” - przypomina dziennikarz „Die Welt”. Jak dodaje, kryje się za tym koncepcja, by skorzystać z kilku transferów technologii jednocześnie. Jeżeli dojdzie do „boomu na technologię SMR”, to „Polska byłaby w jego centrum w Europie”. „Towarzyszyłyby temu odpowiednie programy studiów, pojawiłby się przemysł dostawców, w skrócie: cały ekosystem wokół minireaktorów” – opisuje Fritz.

Większość Polaków za energią jądrową

Cytuje jednego z polskich ekspertów w dziedzinie energii Jakuba Wiecha, który m.in. zwraca uwagę na kampanię informacyjna i promocyjną dotyczącą tego tematu w Polsce, w dużej mierze zainicjowaną przez byłego szefa Orlenu Daniela Obajtka. Sprawiło to, że kwestia ta została zauważona przez społeczeństwo – i dobrze przyjęta. „Można wręcz mówić o swego rodzaju euforii. Według sondaży 60 procent Polaków popiera budowę reaktorów SMR, a 75 procent ogólnie opowiada się za rozwojem energetyki jądrowej” – czytamy w „Die Welt”.

Dziennik dodaje, że w przyszłości energia atomowa miałaby zastąpić węgiel, na który w Polsce przypada 70 procent miksu energetycznego. Są też jednak komplikacje dla tych planów, jak np. anulowanie w listopadzie ub. roku przez amerykańską firmę NuScale budowy pierwszej w USA elektrowni jądrowej SMR z powodu kosztów. Firma ta podpisała umowy o wykorzystaniu swoich technologii przez KGHM w Polsce. W innym przypadku Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wydała negatywną opinię – wylicza Fritz. „Pomimo tych zakłóceń, polski rząd prawdopodobnie pozostanie przy swoich planach SMR. Są one już zbyt zaawansowane” – ocenia.

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >>