Mimo wojny. Dlaczego UE wciąż kupuje rosyjski gaz?

Ponad dwa lata od rozpoczęcia przez Rosję  inwazji na Ukrainę  rosyjski gaz nadal płynie do Europy. Podczas gdy Unia Europejska znacznie zmniejszyła import gazu z Rosji, wciąż zasila on niektóre europejskie domy i firmy, powiększając w ten sposób dochody Kremla.

Gdy wybuchła wojna w Ukrainie, europejscy przywódcy liczyli się z długotrwałą zależnością zarówno od rosyjskiego gazu, jak i rosyjskiej ropy naftowej. Szczególnym problemem był gaz, ponieważ w 2021 roku z Rosji pochodziło 34 procent gazu w Unii Europejskiej.

Szczególnie uzależnione były państwa Europy Środkowej i Wschodniej. Gdy Unia Europejska  rozważała wprowadzenie zakazu, głosem sprzeciwu wobec takiego kroku szybko stał się kanclerz Niemiec. „Europa rozmyślnie wyłączyła z sankcji dostawy energii z Rosji. W tej chwili nie można bowiem w żaden inny sposób zapewnić Europie dostaw energii do wytwarzania ciepła, zapewnienia mobilności, czy dostaw prądu dla mieszkańców i przemysłu”, powiedział wówczas Olaf Scholz.

Podchwycił to Władimir Putin. W ciągu 2022 roku Rosja  sama ograniczyła import gazu do Europy. Jej przywódcy bali się, że zimą zabraknie energii. Te obawy się nie urzeczywistniły, ale kluczowy jest tu fakt, że Unia faktycznie nigdy nie nałożyła sankcji na rosyjski gaz.

– To nigdy nie były sankcje – zwraca uwagę Benjamin Hilgenstock z Kijowskiej Szkoły Ekonomii. – To była dobrowolna i sprytna decyzja krajów, żeby zdywersyfikować dostawy i nie być dłużej szantażowanym przez Rosję – wyjaśnia w rozmowie z DW.

Sankcje nie osłabiły rosyjskiej gospodarki

LNG zamiast rurociągów 

Według unijnych danych udział rosyjskiego gazu docierającego do państw członkowskich poprzez gazociągi w całym imporcie gazu ziemnego spadł z 40 procent w 2021 roku do około 8 procent w 2023 roku. Jednak po uwzględnieniu LNG, to znaczy gazu skroplonego, czyli schłodzonego do temperatury przejścia w stan ciekły lub niższej, żeby można go było transportować statkami, całkowity udział rosyjskiego gazu w unijnym imporcie w ubiegłym roku sięgnął 15 procent.

Kluczowym sposobem zmniejszania przez Unię Europejską zależności od rosyjskiego gazu było zwiększanie importu LNG z krajów takich jak USA czy Katar. Bezwiednie doprowadziło to jednak do napływu do Unii sporo tańszego rosyjskiego LNG.

Specjalizująca się w zbieraniu i analizie danych dotyczących globalnego handlu firma Kpler twierdzi, że Rosja jest dziś drugim pod względem wielkości dostawcą skroplonego gazu ziemnego do Unii Europejskiej. 15,5 miliona ton sprzedanych przez nią Europie w 2023 roku stanowiło 16 procent całkowitych dostaw LNG na unijny rynek. To wzrost o 40 procent w porównaniu z ilością LNG sprzedanego przez Rosję do Unii w 2021 roku.

Wolumen importu w 2023 roku był nieco niższy niż rok wcześniej, ale dane z pierwszego kwartału 2024 r. pokazują, że rosyjski eksport LNG do Europy ponownie wzrósł, a mianowicie o 5 procent rok do roku. Szczególnie dużymi importerami były Francja, Hiszpania i Belgia. Te trzy kraje odpowiadały za 87 procent importu LNG do Unii w 2023 roku.

Deutschland Wilhelmshaven | Eröffnung von LNG-Terminal | Spezialschiff "Höegh Esperanza"
Niemcy szybko zwiększyły swoje możliwości w zakresie LNG, rozwijając terminale takie jak ten w Wilhelmshaven.null Michael Sohn/REUTERS

Reeksport gazu z Europy

Jednak znaczna część tego LNG nie jest potrzebna na rynku europejskim i jest przeładowywana w europejskich portach przed reeksportem do krajów trzecich na całym świecie, a niektóre unijne państwa i firmy na tym korzystają.

– Spora część rosyjskiego LNG, który trafia do Europy, jest po prostu przeładowywana – mówi Hilgenstock. – Nie ma to zatem nic wspólnego z dostawami gazu ziemnego do Europy. Tu chodzi jedynie o zarabianie pieniędzy na ułatwianiu eksportu rosyjskiego LNG przez europejskie firmy.

Według najnowszego raportu Centrum Badań nad Energią i Czystym Powietrzem (CREA) w 2023 roku niemal jedna czwarta europejskiego importu LNG z Rosji (22 procent) została przeładowana, by dalej dotrzeć na rynki światowe. Petras Katinas, analityk do spraw energii w CREA, powiedział DW, że większość tego LNG została sprzedana do państw w Azji.

W rezultacie kilku członków Unii, takich jak Szwecja, Finlandia i kraje bałtyckie, wywiera presję, żeby wprowadzić całkowity zakaz rosyjskiego LNG. To jednak wymagałoby zgody wszystkich państw członkowskich.

Unijne dyskusje koncentrują się na razie na zakazie reeksportu rosyjskiego LNG z europejskich portów. Rozważane jest również nałożenie sankcji na kluczowe rosyjskie projekty LNG, takie jak Arctic LNG 2, terminal UST Luga LNG i zakłady w Murmańsku, twierdzi agencja prasowa Bloomberg.

– Powinniśmy rzeczywiście wprowadzić zakaz rosyjskiego LNG – mówi Hilgenstock. – Nie sądzimy, żeby odgrywał on jakąkolwiek znaczącą rolę w dostawach gazu do Europy. Można go też stosunkowo łatwo zastąpić gazem skroplonym z innych źródeł – podkreśla. Badanie przeprowadzone w 2023 roku przez brukselski thinktank Bruegel potwierdza tę analizę.

Jednak unijny regulator energetyczny Acer ostrzegł ostatnio, że każde ograniczanie importu rosyjskiego LNG powinno przebiegać „stopniowo”, żeby uniknąć szoku energetycznego.

Austria i Węgry wciąż podłączone

Gaz rurociągowy z Rosji nadal dociera do Unii Europejskiej. Chociaż gazociągi Nord Stream nie działają, a Jamał nie dostarcza już gazu z Rosji do Europy, rosyjski gaz płynie wciąż do austriackiego hubu gazowego Baumgarten gazociągami przecinającymi Ukrainę. Austriacka państwowa spółka energetyczna OMV ma kontrakt z rosyjskim koncernem gazowym Gazprom do 2040 roku.

W lutym Austria potwierdziła, że 98 procent jej importu gazu w grudniu 2023 roku pochodziło z Rosji. Rząd w Wiedniu twierdzi, że chce zerwać kontrakt z Gazpromem tak wcześnie, jak tylko będzie to możliwe, ale żeby stało się to zgodnie z prawem, konieczne są unijne sankcje na rosyjski gaz.

Podobnie jak Austria, import rosyjskiego gazu w dużych ilościach kontynuują także Węgry. Niedawno zawarły również umowę gazową z Turcją, ale eksperci twierdzą, że i ten gaz, który jest dostarczany gazociągiem Turkstream, również pochodzi z Rosji.

Hilgenstock twierdzi, że niektóre kraje nadal kupują rosyjski gaz, ponieważ ciągną korzyści z tanich, atrakcyjnych kontraktów. – Tak więc dopóki nie zostanie wprowadzone embargo na rosyjski gaz ziemny, dopóty naprawdę będzie zależało od tych krajów, co zrobią – mówi ekspert z Kijowa.

Dla państw takich jak Austria i Węgry, zakończenie importu gazu dostarczanego gazociągami z Rosji może być ostatecznie wymuszone przez Ukrainę. Kijów obstaje bowiem przy tym, że nie odnowi istniejących umów z Gazpromem, które pozwalają na przepływ gazu przez jego terytorium. Porozumienie to wygasa z końcem 2024 roku.

Czas na embargo?

Chociaż rosyjski gaz nadal dociera do Europy, jego łączny udział w europejskim imporcie gazu spadł od 2021 roku drastycznie.

Unia Europejska twierdzi, że chce się całkowicie uwolnić od rosyjskiego gazu do 2027 roku i ten cel wydaje się coraz bardziej realistyczny, uważa Hilgenstock. – Myślę, że jeśli ta cała obrzydliwa afera nam coś pokazała, to jest to fakt, że rzeczywiście możemy stosunkowo szybko zdywersyfikować nasze dostawy gazu i innych źródeł energii bez udziału Rosji – mówi.

Ekspert z Kijowa uważa jednak, że warunki polityczne „nie są obecnie szczególnie sprzyjające” dla całkowitego embarga na gaz, a zwłaszcza na gaz przesyłany gazociągami. Wskazuje, że potencjalną barierą może być prezydencja Węgier w Unii Europejskiej w drugiej połowie 2024 roku. Budapeszt ma bliższe więzi z Moskwą niż większość unijnych państw członkowskich.

W kwestii LNG Hilgenstock jest bardziej optymistyczny i uważa, że oprócz samej Unii działania mogą podjąć także wielcy importerzy skroplonego gazu ziemnego, tacy jak Hiszpania czy Belgia.

– Ten skryty import rosyjskiego gazu jest ogromnym problemem, zwłaszcza z punktu widzenia przekazu – mówi. – A poza tym pomagamy Rosji utrzymać jej łańcuchy dostaw LNG, czego czynić nie powinniśmy – podkreśla Benjamin Hilgenstock z Kijowskiej Szkoły Ekonomii.

Artykuł ukazał się pierwotnie na stronach Redakcji Angielskiej DW 

Jak żyją Rosjanie w Serbii?

Miliardy na kolej w Niemczech. Tysiące kilometrów torów do remontu

Niemiecka kolej Deutsche Bahn (DB) zamierza w tym roku wyremontować dwa tysiące kilometrów torów i odnowić dwa tysiące zwrotnic. „Inwestycje w infrastrukturę torową ze strony DB, państwa i landów sumują się tylko w roku 2024 na około 16,4 miliarda euro” - przekazała w poniedziałek (29.04.24) należąca do państwa spółka DB.

Niemiecka sieć kolejowa uchodzi za przeciążoną i zaniedbaną. Skutkuje to wieloma usterkami oraz koniecznościami napraw, co z kolei przekłada się na częste opóźnienia pociągów. Z danych DB wynika, że w marcu 2024 roku tylko 70,5 procent pasażerów pociągów dalekobieżnych w Niemczech dotarło do celu z opóźnieniem mniejszym niż 15 minut.

Potrzebne miliardy

Co roku w Niemczech przedstawiany jest raport na temat stanu sieci kolejowej. W jego najnowszej edycji (na rok 2022) szacuje się, że na remont przestarzałej infrastruktury potrzeba aktualnie 103,4 miliarda euro. Szczególnie duże zaległości są w przypadku mostów kolejowych (prawie 60 miliardów). Obecna ofensywa inwestycyjna ma na celu zatrzymać proces starzenia się infrastruktury, ale dopiero kolejny raport, na rok 2024, pokaże, czy się to udało.

Anzeige an einem Bahnhof - RE 1 Richtung Magdeburg mit Verspätung
Opóźnienia są zmorą podróżnych w Niemczech null Marcel Ibold/CHROMORANGE/picture alliance

Także sami Niemcy krytycznie oceniają stan kolei, wynika z sondażu przeprowadzonego na zlecenie Niemieckiej Akademii Wiedzy Technicznej. 65 proc. pytanych oceniło, że sieć kolejowa jest w bardzo złym albo raczej w złym stanie. Tylko 12 proc. oceniło, że w miarę dobrym. Mniej niż pół proc. uznało, że w bardzo dobrym. Jeszcze w 2015 roku pozytywne opinie przeważały nad negatywnymi w relacji 41 do 31 procent.

Lepiej na drogach

Dużo lepiej oceniany jest przez Niemców stan autostrad. Tutaj widoczna jest wyraźna przewaga pozytywnych opinii. Tylko 37 proc. pytanych uważa jednak, że powinno się inwestować więcej pieniędzy w kolej niż w drogi. 48 proc. domaga się równego traktowania szyn i autostrad.

Najważniejszym projektem DB w tym roku jest remont generalny niezwykle ważnej trasy kolejowej między Frankfurtem a Mannheim. Na czas remontu trasa ta zostanie całkowicie zamknięta na pięć miesięcy. To pierwsza z 40 dużych inwestycji planowanych w nadchodzących latach.

(DPA/szym)

Norwegia: najpiękniejsza linia kolejowa

Die Welt: atomowa euforia w Polsce

Niemiecki dziennik pisze w poniedziałek (29.04.2024) o polskich planach związanych z budową elektrowni atomowej. Jak zauważa korespondent „Die Welt” Philipp Fritz, duże polskie partie polityczne są zgodne co do tego, że „wejście w energię jądrową jest jedynym sposobem, aby zaspokoić rosnący głód energii i jednocześnie spełnić wymogi polityki klimatycznej UE”. „Jest to dominujące podejście w narodowo-konserwatywnej partii Prawo i Sprawiedliwość (PiS), która tworzyła rząd do grudnia 2023 roku, oraz w Platformie Obywatelskiej (Donalda) Tuska, która obecnie rządzi w kraju wraz z koalicjantami” – pisze. Dodaje, że w Polsce powstać mają co najmniej dwie duże elektrownie atomowe. Pierwsza ma zacząć działać w 2033 roku.

„Niemcy, które w 2023 roku wyłączyły swoje trzy ostatnie elektrownie atomowe, znajdą się w Europie pomiędzy dwoma krajami, które postrzegają energię jądrową jako kluczową technologię: Francją, tradycyjnym mocarstwem atomowym na zachodzie i Polską, która reprezentuje nowe myślenie o energii atomowej” – pisze Philipp Fritz. I wyjaśnia, że „polski zwrot atomowy” nie obejmuje tylko planów budowy dwóch dużych elektrowni, ale dodatkowo małych reaktorów SMR. „Jest już ponad sto projektów. Czyni to z Polski europejskiego lidera, choć budowa reaktorów SMR planowana jest również we Francji, Czechach i innych krajach UE” – pisze niemiecki dziennikarz.

Nuklearny renesans

Według niego technologia ta jest „częściąrenesansu nuklearnego, który nabiera tempa od czasu inwazji Rosji na Ukrainę i późniejszego kryzysu energetycznego w UE – od Ameryki Północnej po Europę i Azję Wschodnią”. „Jak dotąd jednak, według Agencji Energii Jądrowej (NEA), tylko kilka projektów na całym świecie można uznać za SMR. Wkrótce może się to jednak zmienić” – ocenia. Wskazuje na ogłoszone w grudniu ub. roku plany konsorcjum Orlen Synthos Green Energy (OSGE), które podało, że ma zgodę na budowę 24 reaktorów SMR w sześciu lokalizacjach w Polsce. Partner projektu, amerykańska firma GE Hitachi, zamierza zbudować w Polsce reaktor BWRX-300. Pierwszy ma zostać ukończony w 2030 roku.

„Oprócz BWRX-300, Polska opiera się na całej gamie innych technologii SMR. Na przykład w marcu podpisano list intencyjny między polską firmą a Rolls-Royce SMR” - przypomina dziennikarz „Die Welt”. Jak dodaje, kryje się za tym koncepcja, by skorzystać z kilku transferów technologii jednocześnie. Jeżeli dojdzie do „boomu na technologię SMR”, to „Polska byłaby w jego centrum w Europie”. „Towarzyszyłyby temu odpowiednie programy studiów, pojawiłby się przemysł dostawców, w skrócie: cały ekosystem wokół minireaktorów” – opisuje Fritz.

Większość Polaków za energią jądrową

Cytuje jednego z polskich ekspertów w dziedzinie energii Jakuba Wiecha, który m.in. zwraca uwagę na kampanię informacyjna i promocyjną dotyczącą tego tematu w Polsce, w dużej mierze zainicjowaną przez byłego szefa Orlenu Daniela Obajtka. Sprawiło to, że kwestia ta została zauważona przez społeczeństwo – i dobrze przyjęta. „Można wręcz mówić o swego rodzaju euforii. Według sondaży 60 procent Polaków popiera budowę reaktorów SMR, a 75 procent ogólnie opowiada się za rozwojem energetyki jądrowej” – czytamy w „Die Welt”.

Dziennik dodaje, że w przyszłości energia atomowa miałaby zastąpić węgiel, na który w Polsce przypada 70 procent miksu energetycznego. Są też jednak komplikacje dla tych planów, jak np. anulowanie w listopadzie ub. roku przez amerykańską firmę NuScale budowy pierwszej w USA elektrowni jądrowej SMR z powodu kosztów. Firma ta podpisała umowy o wykorzystaniu swoich technologii przez KGHM w Polsce. W innym przypadku Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wydała negatywną opinię – wylicza Fritz. „Pomimo tych zakłóceń, polski rząd prawdopodobnie pozostanie przy swoich planach SMR. Są one już zbyt zaawansowane” – ocenia.

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Koszty pracy w Niemczech i Polsce. Są nowe dane

Koszty pracy w Niemczech rosły w 2023 roku wolniej niż średnia w Unii Europejskiej – podał w czwartek (25.04.2024) Federalny Urząd Statystyczny w Wiesbaden. W ubiegłym roku pracodawcy w Niemczech musieli zapłacić za godzinę pracy 41,30 euro, czyli o 4,8 proc. więcej niż w roku 2022.

Średnio w UE stawka za godzinę pracy z uwzględnieniem dodatkowych kosztów wzrosła o 5,3 proc. W statystyce uwzględniono koszty pracy w przemyśle i u prywatnych usługodawców.

W Niemczech wysokie koszty

Porównanie z innymi krajami wykazało, że po raz kolejny koszty pracy w Niemczech są o około 30 proc. wyższe niż średnia w UE. Powyżej średniej europejskiej plasują się także Luksemburg (53,90 euro za godzinę), Dania (48,10 euro) i Belgia (47,10 euro).

Z kolei do krajów Unii z najniższymi kosztami pracy zaliczają się Węgry (12,80 euro), Rumunia (11 euro) i Bułgaria (9,30 euro). W Polsce koszty za godzinę pracy wynoszą 14,50 euro i są o 10 eurocentów wyższe od Chorwacji i o 20 eurocentów niższe niż na Litwie – wyliczył niemiecki urząd statystyczny. U innych sąsiadów Polski koszty pracy są wyższe – i tak na przykład w Czechach wynoszą 18 euro, a na Słowacji – 17,20 euro

Polska w czołówce

Wraz z rosnącym uprzemysłowieniem i przenoszeniem produkcji z regionów o wysokich płacach, rosną również koszty pracy w krajach Europy Środkowej i Wschodniej. Najwyższe stopy wzrostu w 2023 roku odnotowano na Węgrzech (+19,9 proc.), Rumunii (+16,1 proc.) i w Polsce (+15,9 proc.). Najmniejszy wzrost z kolei we Włoszech (1,4 proc.), Danii (2,5 proc.) i na Malcie (3,2 proc.)

Jak wynika z obliczeń statystyków, Szwecja jest jedynym krajem UE, który odnotował w ubiegłym roku spadek kosztów pracy. Godzina kosztowała szwedzkich pracodawców 38,90 euro – o ponad 3 proc. mniej niż w roku 2022. 

(DPA/dom)

Chcesz skomentować ten artykuł? Dołącz do nas na facebooku! >>

Czy kobiety są lepszymi kierowcami ciężarówek? Historia Brigitte

Hakerzy wykradli technologie Volkswagena. Trop wiedzie do Chin

Pochodzący prawdopodobnie z Chin hakerzy przez lata podkradali technologiczne tajemnice niemieckiego koncernu motoryzacyjnego Volkswagen. Magazyn „Der Spiegel” oraz telewizja ZDF informują w sobotę (20.04.24) o ponad 40 wewnętrznych dokumentach, które pozwalają zrekonstruować zakrojony na szeroką skalę i dotychczas nieznany cyberatak na Volkswagena.

Celem był technologiczny know-how największego w swoim czasie producenta samochodów na świecie. Jak czytamy, ataki zaczęły się w roku 2010, a w kolejnych latach hakerom kilkukrotnie udało się uzyskać dostęp do wewnętrznych danych koncernu. Z analizy przeprowadzonej przez Volkswagena wynika, że za wszystkie ataki odpowiadają prawdopodobnie ci sami sprawcy.

Silniki TSI, skrzynie DSG

Hakerzy mieli interesować się różnymi technologiami – od tych z działu rozwoju silników spalinowych, przez dział rozwoju skrzyń biegów po alternatywne napędy i elektromobilność. „Interesowali się oprogramowaniem sterującym skrzyniami biegów, technicznymi podręcznikami na temat na przykład programowania skrzyń dwusprzęgłowych” - podaje „Der Spiegel” cytując jednego z ekspertów zajmujących się sprawą.

Nie ma jednoznacznych dowodów na to, że za akcją stoją Chiny, ale jest wiele wskazujących na to poszlak. Numery IP komputerów wykorzystanych przez hakerów prowadzą do Pekinu i do chińskiego wojska, mówi jedna z wtajemniczonych osób. Także niemieckie służby specjalne uważają za bardzo prawdopodobne, że był to atak ze strony chińskich „państwowych hakerów”.

(AFP/szym)

VW Golf kończy 50 lat

Start energetycznej demokracji w Grecji

Hyperion, pierwsza demokratyczna wspólnota energii odnawialnej w Atenach, bardzo przypomina jedną z najbardziej progresywnych spółdzielni energetycznych w Niemczech. Stojąca za nimi idea jest taka sama: stworzenie demokratycznego kolektywu produkującego energię odnawialną zarówno dla członków spółdzielni, jak i większej wspólnoty.

Z nasłonecznieniem o połowę większym niż w Niemczech, Grecja ma jeden z najwyższych potencjałów energii odnawialnej w Europie. Kraj ten jest uznawany za jedno z najbardziej atrakcyjnych miejsc do inwestowania w energię odnawialną na świecie.

W ciągu ostatniej dekady udział energii odnawialnej w całkowitym zużyciu energii wzrósł w Grecji prawie dwukrotnie, z 11 do 20 procent, głównie w wyniku zwiększania produkcji energii wiatrowej i słonecznej. Grecja zmniejszyła jednocześnie udział węgla w energetyce, a emisje gazów cieplarnianych zredukowała od 2005 roku o 43 procent.

Hyperion to demokratyczny kolektyw produkujący energię odnawialną dla swoich członków i innych osób w szerszej wspólnoci
Hyperion to demokratyczny kolektyw produkujący energię odnawialną dla swoich członków i innych osób w szerszej wspólnocinull Nikoleta Zarifi/Hyperion-Greenpeace

Ale Hyperion i ruch spółdzielni energetycznych w całej Grecji to coś więcej niż tylko czysta energia. – Jesteśmy najlepszym możliwym rozwiązaniem kryzysu klimatycznego – twierdzi Takis Grigoriou, jeden ze współzałożycieli Hyperiona. – Bierzemy sprawy w swoje ręce, produkujemy własną energię, demokratyzujemy sektor energetyczny i przyspieszamy transformację w sprawiedliwy społecznie, partycypacyjny sposób.

Kluczem jest sprawiedliwość społeczna

Hyperion zobowiązał się przekazywać stałą część swoich zysków gospodarstwom domowym o niskich dochodach w Atenach, promującemu kulturę afrykańską centrum kulturalnemu oraz karmiącej ubogich jadłodajni.

Wspólnoty energetyczne, mówi Chris Vrettos, kolejny założyciel Hyperiona, są „rozwiązaniem na przecięciu dwóch głównych kryzysów, przed którymi stoimy: ekologicznej destrukcji i regresu demokracji”. Każdy ze 130 członków Hyperiona ma jeden głos we wszystkich procesach decyzyjnych spółdzielni.

Obniżanie rachunków za energię

Grigoriou, Vrettos i ich koledzy ze spółdzielni – melanż profesjonalistów, drobnych przedsiębiorców i ekologów z Aten – trzy lata zaciekle walczyli o uruchomienie i działanie Hyperiona.

Takis Grigoriou twierdzi, że takie wspólnoty energetyczne, jak Hyperion, „demokratyzują sektor energetyczny”
Takis Grigoriou twierdzi, że takie wspólnoty energetyczne, jak Hyperion, „demokratyzują sektor energetyczny”null Alexia Kalaitzi

Średniej wielkości farma słoneczna należąca do tego projektu znajduje się w pobliżu miasta Stymfalia leżącego 80 km na południowy zachód od Aten, w pobliżu Zatoki Korynckiej, na ziemi dzierżawionej od lokalnego rolnika. W ramach inwestycji wartej 330 tysięcy euro (ponad 1,4 miliona złotych) kolektyw zakupił 925 chińskich paneli słonecznych.

Energia w Grecji jest droga. W 2022 roku cena jej produkcji w Grecji była najwyższa w skali całej Unii Europejskiej. Dlatego Hyperion ocenia, że może spłacić swoją inwestycję w ciągu zaledwie trzech do czterech lat.

Prąd generowany przez elektrownię Hyperiona jest dostarczany do sieci publicznej. Członkowie kolektywu widzą na swoich rachunkach za media wpływy za tę ilość energii elektrycznej, która przypada na każdego z nich zgodnie z jego udziałem w inwestycji. Przypuszczalnie tak będzie przez następnych 25 lat, czyli oczekiwany czas życia paneli słonecznych.

Poprawka do greckich ustaw o wspólnotach energetycznych

Greckie ustawy o wspólnotach energetycznych obowiązują od 2018 roku, a w 2023 roku były nowelizowane. Zmiany, które zostały wprowadzone w kontekście stosownej dyrektywy Unii Europejskiej, rozszerzyły definicję wspólnoty energetycznej, ułatwiając spółdzielniom wytwarzanie energii odnawialnej i czerpanie z niej korzyści. Ponadto nowe prawo umożliwi szersze stosowanie czystej energii produkowanej w trybie „zrób to sam”.

Pierwotna ustawa umożliwiała firmom rejestrowanie się jako wspólnoty energetyczne i funkcjonowanie jako mali producenci energii. Od 2018 roku uczyniło tak ponad tysiąc prywatnych przedsiębiorców.

Nacisk na energetyczną efektywność

Członkowie Hyperiona chętnie podkreślają, że są wspólnotą energetyczną, a nie nastawioną na zysk firmą. Mają grupę czatu online, spotkania i imprezy, podczas których rozmawiają o energii i środowisku.

Współzałożyciel Hyperiona Chris Vrettos uważa, że energia obywatelska to coś więcej niż tylko produkcja prądu
Współzałożyciel Hyperiona Chris Vrettos uważa, że energia obywatelska to coś więcej niż tylko produkcja prądunull privat

Tania i czysta energia to tylko część większej bitwy, twierdzą założyciele Hyperiona. Prawie połowa infrastruktury budowlanej w Grecji ma bardzo niską efektywność energetyczną. Oznacza to, że te budynki potrzebują więcej energii do ogrzewania lub chłodzenia pomieszczeń.

Kolektyw chce świadczyć usługi w zakresie efektywności energetycznej dla swoich członków i ewentualnie także dla gospodarstw domowych o niskich dochodach. – Naprawdę, najpierw powinna być efektywność energetyczna, a następnie energia odnawialna, ponieważ nie musisz produkować energii, której nie użyjesz – mówi Aliki Korovessi, ekspert do spraw oszczędzania energii, który należy do Hyperiona.

Ubóstwo energetyczne i ograniczenia sieci dystrybucyjnej

Grecja ma wysoki wskaźnik ubóstwa energetycznego. Jedno na pięć gospodarstw domowych nie jest w stanie zapewnić sobie wystarczającego ogrzewania. Po inwazji Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku ceny prądu gwałtownie wzrosły, tak samo jak zainteresowanie produkcją własnej energii.

W ciągu niespełna roku, od listopada 2022 roku do sierpnia 2023 roku, zarówno moc generowana przez wspólnoty energetyczne, jak i liczba wniosków o zgodę na samodzielną produkcję prądu potroiły się.

Ograniczenia sieci dystrybucyjnej są jednym z głównych problemów wspólnot energetycznych w Grecji. Według think tanku Green Tank większość wnioskodawców nie może zostać podłączona do sieci. Nowe przepisy przewidują, że więcej miejsca w sieci musi być zarezerwowane na wdrażanie projektów opomiarowania netto i wirtualnego opomiarowania netto (chodzi o umożliwienie używania prądu wyprodukowanego przez prosumenta, czyli producenta i konsumenta w jednej osobie, także poza czasem, kiedy on jest produkowany, czyli de facto o odliczanie od rachunku za prąd tej ilości energii, którą prosument dostarczył do sieci – przyp.).

Wyzwania związane z implementacją

Choć Hyperion optymistycznie patrzy w przyszłość, niektórzy jego członkowie mają obawy dotyczące ich kalkulacji. Jak dotąd bowiem żadna wspólnota energetyczna w Grecji nie widziała, żeby jej inwestycja się opłaciła.

Krajowy system wirtualnego opomiarowania netto polega na tym, że operator sieci oblicza energię zużywaną przez gospodarstwo domowe lub firmę oraz energię wytwarzaną przez wspólnotę z pomocą jej technologii odnawialnej energii. Wspólnocie jest następnie wypłacana różnica. Przynajmniej w teorii.

– Tak się nie dzieje – mówi Vrettos. – Nie jesteśmy do końca pewni, gdzie ten proces się zatyka. Zakład energetyczny twierdzi, że to operator sieci dystrybucyjnej nie wysyła stosownych danych, podczas gdy tenże operator twierdzi, że wysłał dane, ale dostawca nie wykonuje pomiarów – wyjaśnia.

Jest to problem, który Hyperion będzie musiał rozwiązać, jeśli oczekuje, że inne wspólnoty energetyczne pójdą w jego ślady.

Artykuł powstał w ramach sześcioczęściowej serii poświęconej społecznościom energetycznym w Unii Europejskiej, realizowanej przy wsparciu Journalismfund Europe.

 

Wicekanclerz Niemiec w Ukrainie. Obietnice inwestycji także w sektorze obronnym

Wicekanclerz i minister gospodarki Niemiec Robert Habeck przybył w czwartek (18.04.2024) do Kijowa w towarzystwie dużej delegacji niemieckiej gospodarki. Niemieckie firmy wykazują duże zainteresowanie produkcją w Ukrainie oraz nawiązywaniem partnerstw w różnych dziedzinach: w rolnictwie, sektorze medycznym, a także coraz bardziej w sektorze obronnym i bezpieczeństwa – zapewnił Habeck. Firmy, które wcześniej tylko dostarczały towary do Ukrainy, teraz również będą chciały tam produkować, pomimo trudnej sytuacji obecnie, ale też w nadziei na zbliżenie tego kraju do europejskiego rynku wewnętrznego – powiedział polityk Zielonych.

System przeciwlotniczy

W skłąd delegacji biznesowej wchodzili również przedstawiciele przemysłu zbrojeniowego i bezpieczeństwa. Helmut Rauch, szef firmy zbrojeniowej Diehl Defence, która produkuje systemy obrony przeciwlotniczej Iris-T-SLM powiedział: „Naszym długoterminowym celem jest oczywiście to, żeby systemy mogły być serwisowane, naprawiane i konserwowane na miejscu w Ukrainie”. Dotychczas firma zbrojeniowa Diehl dostarczyła Ukrainie trzy systemy Iris-T SLM. Służą one do ochrony Kijowa. Podczas spotkania Habecka z wicepremierką i ministrem gospodarki Julią Swyrydenko oraz przedstawicielami biznesu Helmut Rauch podkreślił, że jego firma dostarczy czwarty system w ciągu najbliższych tygodni. Kolejne zestawy powinny nadejść jeszcze w tym roku.

Trwałe wsparcie

Po przybyciu do Kijowa Habeck powiedział, że jego wizyta była „sygnałem, iż musimy i zamierzamy zapewnić Ukrainie trwałe wsparcie”. Walka Ukrainy to walka o porządek pokojowy w Europie, dlatego należy finansować tę walkę „w taki sposób, aby nie została przegrana, lecz została wygrana”– podkreślił niemiecki minister.

Wspólna obrona dla Europy

Rozpoczynając podróż Habeck wyjaśnił, że kompleksowe wsparcie Ukrainy obejmuje również  system energetyczny oraz jego odbudowę. Aby to się udało, „kluczowe są inwestycje sektora prywatnego” – podkreślił minister. W jego ocenie Ukraina jako przyszły członek UE z „bardzo dobrze wykształconą ludnością” oferuje możliwości dla niemieckich i międzynarodowych firm.

W zeszłym tygodniu niemiecki rząd zatwierdził 15-punktowy plan odbudowy gospodarczej Ukrainy. Pakiet środków przewiduje finansowe dotacje i i obniżki stóp procentowych dla małych i średnich przedsiębiorstw na Ukrainie, a także gwarancje inwestycyjne dla niemieckich firm.

Ukraina znajduje się w coraz trudniejszej sytuacji: od miesięcy władze w Kijowie apelują do sojuszników o dostarczenie większej ilości amunicji i środków do obrony przeciwlotniczej. Tymczasem w ciągu ostatnich tygodni armia rosyjska odniosła szereg sukcesów na wschodzie Ukrainy.

Problemy z dostawami energii

Podczas wizyty w Kijowie Habeck mówił o „dramatycznej sytuacji” w dostawach energii i wyjaśnił, że rosyjskie wojska oprócz linii frontu wzmacniają ataki na infrastrukturę cywilną oraz krytyczną, taką jak szkoły, szpitale i przemysł energetyczny. W czwartek ukraiński dostawca energii DTEK wraz z rządem Ukrainy wezwali w obliczu ataków rosyjskich do ograniczenia zużycia energii elektrycznej w godzinach wieczornych.

Charków. Elektrycy ryzykują życie

W odniesieniu do „pilnego apelu” niemieckiego rządu do krajów partnerskich w związku z oczywistą słabością ukraińskiej obrony powietrznej, Habeck powiedział, że niemieccy ministrowie wysłali wiadomość: "Dostarczcie więcej, a my pójdziemy naprzód". Ważne było, aby Niemcy nie czekały na ruch innych, ale były „pierwszym graczem”.

Robert Habeck przyjechał w czwartek rano pociągiem do stolicy Kijowa i planował tam między innymi rozmowy z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim. Według ministerstwa gospodarki podróż ta służyła również przygotowaniu konferencji odbudowy Ukrainy, którą rząd niemiecki wspólnie z rządem ukraińskim organizuje 11 i 12 czerwca 2024 roku w Berlinie.

To druga już wizyta ministra gospodarki w Ukrainie od początku rosyjskiej inwazji w lutym 2022 roku. Po wizycie w Kijowie polityk udał się do Mołdawii, gdzie miał spotkać się z premierem Dorinem Receanem.

(AFP,DPA/jar)

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Niemcy rajem podatkowym dla miliarderów

Z przedstawionego w czwartek w Berlinie badania pod hasłem: „Sprawiedliwe opodatkowanie superbogatych” wynika, że miliarderzy płacą w Niemczech mniej podatków niż w Szwajcarii.  – Niemcy są rajem podatkowym dla zamożnych ludzi. Jesteśmy krajem o niskich podatkach – powiedziała referentka organizacji ds. sprawiedliwości podatkowej Netzwerk Steuergerechtigkeit, Julia Jirmann.

Chociaż opodatkowanie dochodów z pracy w Niemczech funkcjonuje dobrze, jednak dla multimilionerów i miliarderów, którzy główne dochody osiągają z działalności przedsiębiorstw oraz nieruchomości, przewidziane są różne ulgi podatkowe i przywileje. Badanie przeprowadzone przez Netzwerk Steuergerechtigkeit wraz z organizacją pomocową Oxfam i austriackim Instytutem Momentum skoncentrowało się na analizie systemów podatkowych w Niemczech, Austrii i Szwajcarii.

Nierówności społeczne

Wynika z niego, że niemieccy miliarderzy płacą skarbówce znacznie poniżej najwyższych stawek podatkowych, wynoszących w Niemczech 47,5 procent. Stawki podatkowe dla miliarderów wynoszą średnio 26 procent. Dla porównania, obciążenie podatkowe i składki od przeciętnych rodzin z klasy średniej wynoszą 43 procent.

W Szwajcarii miliarderzy płacą średnio 32 procent podatków od majątku, przy maksymalnej stawce wynoszącej do 41,5 procent. System podatkowy w Szwajcarii jest bardziej progresywny niż w Niemczech i Austrii, powiedział Manuel Schmitt, referent ds. nierówności społecznych Oxfam. Wezwał on do opodatkowania wysokich majątków także w Niemczech i Austrii, „aby superbogaci również wnieśli uczciwy wkład w powszechny dobrobyt”. Zamiast tego niemiecki minister finansów Christian Lindner (FDP) decyduje się na „cięcia” w dziedzinie współpracy na rzecz rozwoju i wydatków socjalnych.

Dodatkowe wpływy

Jak obliczyli autorzy analizy, podatek od majątku na wzór Szwajcarii przyniósłby Niemcom dodatkowe wpływy w wysokości 73 miliardów euro. Sugerują oni, że niemiecki rząd mógł wykorzystać te pieniądze do załatania dziury budżetowej, szacowanej na 20 miliardów euro i tym samym uniknąć cięć w budżecie na rozwój. W ten sposób można by sfinansować także pilni potrzebne inwestycje na rzecz ochrony klimatu i większej sprawiedliwości społecznej.

Do określenia stawki podatkowej i obciążeń podatkowych typowych przedstawicieli najbogatszych, stanowiących 0,1 procent populacji, autorzy badania wykorzystali model obliczeniowy. Dodatkowo eksperci z Niemiec, Austrii i Szwajcarii obliczyli stawki podatkowe konkretnych miliarderów, takich jak spadkobiercy BMW Susanne Klatten i Stefan Quandt, na podstawie publicznie dostępnych danych dotyczących udziałów w spółkach i rocznych raportów finansowych.

(EPD/jar) 

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

 

Zamiast bankomatu. Wypłacanie pieniędzy w sklepach coraz popularniejsze

Dla wielu klientów to bardzo wygodne rozwiązanie. Zamiast wyciągać pieniądze w bankomacie, mogą dostać gotówkę przy sklepowej kasie, robiąc zakupy. W Niemczech wypłacanie pieniędzy w sklepach robi się coraz popularniejsze. Sklepy oferujące tę usługę, mogą jednak wpaść w kłopoty – wynika z opublikowanej w środę (17.04) analizy Instytutu Badań nad Handlem w Kolonii (EHI).

- Coraz więcej ludzi chce wyciągać pieniądze, ale coraz mniej płaci gotówką. Gdy ilość gotówki w obrocie nadal będzie spadać, to handlowcom trudno będzie nadal oferować tę usługę i pokryć popyt. Trzeba by wówczas dokupywać gotówkę od podmiotu emitującego – mówi jeden z autorów analizy Horst Ruetter.

Ponad 17 mln euro opłat

Dane pokazują, że wypłacanie gotówki przy sklepowej kasie jest coraz popularniejsze. W 2019 roku wypłacono w ten sposób klientom 2,23 miliarda euro. W roku 2023 było to już ponad 12,3 miliarda. Usługa oferowana jest w Niemczech m.in. przez sieci supermarketów Rewe i Edeka, a także przez drogerie DM i Rossmann oraz przez niektóre markety budowlane.

Sklepy muszą za to płacić. Prowizja dla banków wynosi od 0,1 do 0,2 procent wypłacanej kwoty, podaje EHI. W roku 2023 handlowcy zapłacili z tego tytułu bankom 17,23 miliona euro.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

Horst Ruetter przewduje, że liczby te będą rosły. – Może to spowodować, że zwłaszcza przedpołudniami, gdy kasy są jeszcze puste, sklepy nie będą w stanie wypłacać gotówki klientom. Sklepy musiałyby w takiej sytuacji robić dodatkowe zapasy pieniędzy – mówi.

Z analizy EHI wynika, że punkt krytyczny zostanie osiągnięty, gdy transakcje gotówkowe zaczną stanowić mniej niż 25 procent wszystkich.

Przedstawiciele handlu zapewniają, że na razie nie mają jednak tych problemów i nie muszą zamawiać gotówki. Niektórzy chcą jednak zwiększyć presję na banki, aby te obniżyły swoje opłaty za wydawanie klientom gotówki przy kasach.

(DPA/szym)

Cypr. Wyspa przyciąga bogatych Rosjan i Irańczyków

Prasa o wizycie Scholza w Chinach: „Sprzedaje Niemcy”

Ekonomiczny dziennik „Handelsblatt” krytykuje zbyt łagodną postawę kanclerza Niemiec. „Scholz powtarza błędy swojej poprzedniczki Angeli Merkel. Zamiast osiągnąć coś dla całej niemieckiej gospodarki i Niemiec, pozwoliła ona sobie na zbyt duże kierowanie się partykularnymi interesami wielkich korporacji” – uważa gazeta z Duesseldorfu. Zdaniem dziennika teraz byłby odpowiedni czas, aby zmierzyć się z chińskim przywództwem. „Chińska gospodarka wykazuje słabości. Pekin jest uzależniony od współpracy z Niemcami i Europą. Ale kanclerz działa zbyt ostrożnie. Tym samym sprzedaje Niemcy i znaczenie tego kraju dla Chin poniżej wartości” – ocenia „Handelsblatt”.

Wychodząca na Łużycach „Lausitzer Rundschau” uważa, że efekty wizyty kanclerza Niemiec w Chinach są stosunkowo niewielkie. „Również tym razem oczekiwania były wysokie: wojna w Ukrainie i konflikty handlowe były jednymi z najważniejszych tematów” – czytamy. Gazeta stwierdza, że Olaf Scholz „dość odważnie” skierował listę palących tematów do przywódcy Chin Xi Jinpinga. „Nie uzyskał jednak od niego zbyt wiele: sprzeczność w kwestiach gospodarczych, kilka niejasnych założeń pokojowych, (nie było) nawet spodziewanej zgody na udział w szwajcarskiej konferencji na temat Ukrainy. Nie trzeba jednak od razu mówić o porażce. Po prostu, to wszystko, co było możliwe” – podsumowuje dziennik.

Napięta wizyta w Chinach

Inny punkt widzenia prezentuje „Mitteldeutsche Zeitung”: „We wszystkim, co Scholz omawia z Xi, należy brać pod uwagę, że siedzi on naprzeciwko najpotężniejszego sojusznika Putina. Tak długo, jak wojna przeciwko Ukrainie nie zaszkodzi Chinom, ale osłabi za to bezpieczeństwo i gospodarkę Europy, Xi będzie patrzył na to ze spokojem. W każdym razie trudno uwierzyć, że mocarstwo nuklearne z 1,4 mld obywateli miałoby być zbyt słabe, by wpłynąć na Putina. Eskalacja konfliktu na Bliskim Wschodzie między Izraelem a partnerem Rosji, Iranem, wojenna pożoga w regionie i zniszczenie całego porządku międzynarodowego poprzez dwie duże wojny mogą wydawać się Chinom bardziej zagrażające”.

Gazeta „Lepiziger Volkszeitung” przypomina, że już na początku swojej kadencji kanclerz Olaf Scholz sprowokował Pekin stwierdzeniem, że Chiny są tylko jednym z wielu partnerów Niemiec. „Co więcej, po raz pierwszy spotkał się z jego zaciekłymi konkurentami – Indiami i Japonią – oraz okiełznał kraje Globalnego Południa. 'De-risking' stał się powszechnym zwrotem – ograniczanie ryzyka dla Niemiec wynikającego z ekonomicznej zależności od Chin” – pisze dziennik z Lipska i ocenia, że z perspektywy Xi Jinpinga, którego władza przypomina dyktaturę, Niemcy stały się w ten sposób mniej godnym zaufania partnerem. „To również jest ryzykowne. Ale umowa gazowa z Rosją pokazała, dokąd może prowadzić jednostronna zależność” – konkluduje „Leipziger Volkszeitung”.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

Niemcy do remontu generalnego. Ale skąd pieniądze?

Koncern chemiczny BASF należy do przemysłowych gigantów Niemiec. Działa na całym świecie, ma około 230 zakładów produkcyjnych i blisko 112 tysięcy pracowników. Jedna trzecia z nich jest zatrudniona w kolebce firmy w Ludwigshafen, godzinę jazdy samochodem od Frankfurtu nad Menem. – To największe zakłady chemiczne na świecie – mówi prezes zarządu Martin Brudermüller.

Są to jednak również zakłady w tarapatach. – W 2023 roku na całym świecie zarabialiśmy pieniądze, ale w Ludwigshafen ponieśliśmy stratę 1,5 mld euro – relacjonował szef BASF w połowie marca w Berlinie. Koncernowi dają się w Niemczech we znaki przede wszystkim wyższe koszty energii i restrykcyjne przepisy w sprawie ochrony klimatu.

Przesyłanie droższe niż wytwarzanie 

Produkcja ma zostać zelektryfikowana, zapotrzebowanie na prąd wzrośnie trzy-, a może czterokrotnie. Ale skąd wziąć tę energię? – Musimy wyłączyć nasze bardzo wydajne siłownie gazowe w Ludwigshafen – skarży się Brudermüller, zmuszony do szukania rozwiązań alternatywnych. – Jeśli będę musiał, wybuduję elektrownie wiatrowe na Morzu Północnym.

Jego firma ma już udziały w morskiej farmie wiatrowej u wybrzeży Holandii. Niemieccy operatorzy sieci elektroenergetycznych podwoili jednak ostatnio w styczniu 2024 roku ceny za korzystanie z linii przesyłowych. Przesyłanie prądu do Ludwigshafen kosztuje teraz więcej niż jego wytwarzanie na Morzu Północnym.

Deutschland | BASF Jahrespressekonferenz zur Berichterstattung für das Gesamtjahr 2023 | Dr. Martin Brudermüller
Szef BASF Martin Brudermüller wątpi w przyszłość zakładów swojej firmy w Niemczechnull BASF SE

Koszty nowej polityki 

Operatorzy sieci potrzebują pieniędzy na rozwój infrastruktury energetycznej. Dotychczas zaplanowano około 14 tys. kilometrów nowych linii wysokiego napięcia, a w przewidywalnym czasie niezbędne okażą się zapewne tysiące kilometrów następnych. Zaplanowane wielomiliardowe subwencje rządu Niemiec nie dojdą do skutku, po tym jak Federalny Trybunał Konstytucyjny uznał politykę budżetową gabinetu za częściowo sprzeczną z konstytucją.

Rząd w Berlinie musi teraz oszczędzać, co oznacza większe wydatki dla konsumentów i przedsiębiorstw. Nie tylko szef BASF patrzy na to sceptycznie. Razem z prezesami koncernu telekomunikacyjnego Deutsche Telekom i energetycznego giganta E.on Brudermüller napisał memorandum, w którym wszyscy trzej biją na alarm i domagają się innego sposobu finansowania kosztów transformacji energetyki. Tym bardziej, że opłaty za korzystanie z sieci przesyłowych będą zapewne dalej rosnąć.

Ważna infrastruktura

Jednak nie tylko infrastruktura energetyczna przyprawia trzech prezesów o ból głowy. Także pozostała infrastruktura w Niemczech jest ich zdaniem „niewystarczająca” i staje się „barierą wzrostu”. Międzynarodowa konkurencyjność Niemiec opierała się przez dziesiątki lat na dobrze rozwiniętej i niezawodnie działającej infrastrukturze, zwłaszcza w dziedzinie energetyki, transportu i telekomunikacji. Od lat istnieje groźba, że ten konkurencyjny atut zamieni się w swoje przeciwieństwo.

– Infrastruktura to być albo nie być – twierdzi Brudermüller, wskazując na zdezelowane drogi i autostrady, wysłużone mosty i drogi wodne, niepunktualną i niesolidną Deutsche Bahn, brak linii do przesyłania energii, kulejącą rozbudowę sieci światłowodowej i zbyt mało zaawansowaną cyfryzację administracji publicznej. – Jeśli sobie z tym nie poradzimy, to Niemcy przestaną przyciągać zagraniczne firmy – podkreśla.

Bau der Stromtrasse NordLink zwischen Norwegen und Deutschland
Tysiące kilometrów kabli energetycznych układa się pod ziemią. To droższe niż linie naziemne, ale przeciwko tym ostatnim jest wiele protestównull Carsten Rehder/dpa/picture alliance

Wszystko do remontu

Rząd Niemiec dobrze słyszy tę krytykę. Minister cyfryzacji i transportu Volker Wissing z FDP widzi ogromną potrzebę działań w zakresie infrastruktury. Sprawą najpilniejszą jest - jego zdaniem - sieć transportowa na czele z koleją, autostradami i drogami krajowymi. Samych tylko 4500 wiaduktów autostradowych jest w tak złym stanie, że część z nich można już tylko wysadzić w powietrze i zbudować nowe.

W Deutsche Bahn na 40 odcinkach tras kolejowych o łącznej długości ponad 4 tys. kilometrów tory i trakcja są tak zużyte, że trzeba je zbudować całkowicie od nowa. Dotacja rządu wynosi do 2027 roku około 27 mld euro. Już teraz można przewidzieć, że to nie wystarczy.

Spór o kotwicę budżetową

Federacja, kraje związkowe i samorządy mają zdecydowanie zbyt mało środków, by nadrobić zaległości w dziedzinie naprawy i modernizacji infrastruktury. Zwłaszcza że zapisana w Ustawie Zasadniczej kotwica zadłużenia  przewiduje, iż wydatki państwa nie mogą przekraczać jego przychodów.

Ta zasada jest przyczyną poważnego sporu w rządzie Olafa Scholza, negocjującym obecnie budżet na rok 2025. SPD  i Zieloni  najchętniej zawiesiliby znów kotwicę budżetową, tak jak to się już stało w sytuacjach kryzysowych w ostatnich latach, czyli podczas pandemii i z powodu wojny w Ukrainie. FDP jest przeciwnego zdania i upiera się, że od 2025 roku wszystkie ministerstwa muszą zacząć oszczędzać. Nawet bez większych wydatków na infrastrukturę w budżecie powstanie zapewne luka na sumę 25-30 mld euro.

Znaleźć prywatnych sponsorów

Minister Wissing popiera kotwicę budżetową. Jeśli w budżecie nie można zapewnić środków na niezbędne inwestycje, to trzeba szukać innych sposobów – twierdzi. Szef resortu transportu podkreśla, że niemieckie społeczeństwo jest bardzo zamożne. – Musimy mobilizować kapitał prywatny – postuluje. Minister chce w tym celu stworzyć specjalny fundusz infrastrukturalny.

O ile Volker Wissing przewiduje pozyskiwanie pieniędzy przede wszystkim na infrastrukturę transportową, to szef FDP i minister finansów Christian Lindner  potrafi sobie wyobrazić jeszcze więcej. W wywiadzie dla ARD zwrócił on uwagę, że na przykład firmy ubezpieczeniowe zarządzają ogromnymi sumami od swoich klientów. – Warto zadać sobie wszelki trud, żeby zmobilizować te pieniądze na przykład do rozwoju sieci energetycznych i sieci wodorowych – powiedział.

Jak jednak ma funkcjonować taki fundusz? Prywatni inwestorzy na pewno udostępnią swoje pieniądze na dłuższy okres tylko pod warunkiem, że będą mogli liczyć na odpowiednie zyski. Czy na autostradach trzeba będzie pobierać myto, czy trzeba będzie płacić za przejazd przez most? Ministerstwo transportu nie udziela jeszcze odpowiedzi na takie techniczne pytania.

Berlin | Auslieferung des letzten ICE 4 an die Deutsche Bahn
Minister transportu Volker Wissing (w środku) podczas przekazania kolei nowego pociągu ICEnull Sebastian Gollnow/dpa/(picture alliance

Finansowanie z długu publicznego? 

Socjaldemokraci i Zieloni znacznie chętniej zreformowaliby kotwicę budżetową w ten sposób, że inwestycje w infrastrukturę można by finansować również z kredytów. Pomysł ten popiera wielu ekonomistów. Nawet w świecie gospodarki, który opowiada się za ścisłą dyscypliną budżetową, rosną sympatie dla bardziej elastycznej interpretacji kotwicy budżetowej.

Michael Hüther, szef zbliżonego do środowiska pracodawców Instytutu Gospodarki Niemieckiej, proponuje utworzenie pozabudżetowego funduszu specjalnego na rzecz infrastruktury i transformacji w wysokości 500 mld euro. Wzorcem dla niego ma być fundusz specjalny dla Bundeswehry, na który państwo zaciągnęło kredyty na kwotę 100 mld euro po dokonaniu w tym celu koniecznych zmian w Ustawie Zasadniczej większością dwóch trzecich głosów. Fundusz ten ma więc teraz rangę konstytucyjną tak samo, jak hamulec zadłużenia.

Artykuł ukazał się pierwotnie nad stronach Redakcji Niemieckiej DW

 

Rheinmetall zbuduje fabrykę amunicji na Litwie

Litewski rząd i niemiecka firma podpisały we wtorek list intencyjny w sprawie budowy zakładu produkcyjnego pocisków artyleryjskich kalibru 155 milimetrów. – Będzie to największa inwestycja obronna w historii Litwy – powiedziała dziennikarzom litewska minister gospodarki Ausrine Armonaite.

– Nadszedł czas, abyśmy my, demokracje, wzmocnili nasz arsenał – wyjaśniła szefowa litewskiego rządu. Ingrida Simonyte mówiła o „warunku wstępnym obrony wolności". Litewski minister obrony Laurynas Kasciunas wyjaśnił, że wojna na Ukrainie pokazała znaczenie niezależnych dostaw amunicji "jako integralnej części bezpieczeństwa narodowego i obrony".

Lokalizacja w pobliżu bazy NATO?

Niemcy są ważnym dostawcą broni dla Litwy. Litwini zakupili między innymi samobieżne haubice PzH 2000, które wykorzystują pociski kalibru 155 milimetrów. Litwa chce je kupić od fabryki Rheinmetall.

Lokalizacja zakładu produkcyjnego i kwota inwestycji są nadal negocjowane między rządem w Wilnie a niemiecką firmą zbrojeniową. Jednak agencja informacyjna BNS poinformowała w tym tygodniu, że rozważana jest lokalizacja w pobliżu bazy lotniczej NATO w północnej Litwie.

Według Rheinmetall firma zamierza również zbudować co najmniej cztery fabryki w Ukrainie. Kijów pilnie potrzebuje amunicji, aby odeprzeć rosyjską inwazję.

(AFPD/du)

 

MFW obniża prognozy wzrostu dla Niemiec – znów na szarym końcu

Fundusz uznaje za możliwy wzrost gospodarczy nad Renem i Łabą już tylko o 0,2 procent. Jeszcze pod koniec stycznia analitycy MFW uważali, że Niemcy mają szansę na zwiększenie PKB o 0,5 procent. Żadna inna spośród czołowych gospodarek świata nie musi się zadowolić tak słabymi notowaniami.

W uzasadnieniu Międzynarodowy Fundusz Walutowy zwrócił uwagę na utrzymującą się słabą konsumpcję wewnętrzną. Niemcy silniej niż inne wielkie gospodarki narodowe odczuły ponadto rosyjski atak na Ukrainę, który doprowadził do znacznego wzrostu cen energii.

Oczekiwana poprawa sytuacji 

W ubiegłym roku niemiecka gospodarka skurczyła się o 0,3 procent, podczas gdy wiele innych krajów w Europie i na innych kontynentach weszło na ścieżkę wyraźnego wzrostu. W 2025 r. MFW oczekuje w Niemczech wzrostu PKB o 1,3 procent. To również o 0,3 punktu procentowego mniej, niż spodziewano się w styczniu. W skali międzynarodowej RFN przestałaby jednak wtedy być czerwoną latarnią, gdyż niższej dynamiki Fundusz spodziewa się po Włoszech i Japonii.

Niemcy testują 4-dniowy tydzień pracy

Niezłe prognozy dla gospodarki światowej

Międzynarodowy Fundusz Walutowy w znacznej mierze odwołuje alarm dla gospodarki światowej. Globalny wzrost gospodarczy wyniesie w jego opinii zarówno w tym, jak i w przyszłym roku 3,2 procent – czyli tyle samo, co już w 2023 r. Oznacza to stabilizację po gwałtownym hamowaniu wskutek rosyjskiej napaści na Ukrainę i towarzyszącego jej wzrostu inflacji. W skali wieloletniej są to jednak stosunkowo niskie wskaźniki, gdyż średni roczny globalny wzrost gospodarczy wynosi 3,8 procent.

Jest lepiej, niż można się było spodziewać

Światowa gospodarka okazała się zadziwiająco odporna na wstrząsy – powiedział główny ekonomista MFW Pierre-Olivier Gourinchas. – Mimo wielu ponurych prognoz świat uniknął recesji – dodał. Nie wytworzyły się niekontrolowane spirale wynagrodzeń i cen, a inflacja spada obecnie prawie tak szybko, jak poprzednio rosła – ocenił francuski ekonomista. Zaznaczył jednak, że normalizacja w bogatych państwach uprzemysłowionych jest wyraźniejsza niż w krajach uboższych.

(RTR/pesz)

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

Atak Iranu na Izrael – następstwa gospodarcze

Po odparciu przez Izrael bez większych strat irańskiego ataku, dokonanego z użyciem setek dronów, pocisków manewrujących i rakiet balistycznych, na międzynarodowych rynkach finansowych zapanowało uczucie ulgi: ceny ropy naftowej lekko spadają, a amerykański indeks tzw. futures, S&P 500, osiągnął wartości dodatnie. Mimo to „od piątku geopolityka jest znów największym zmartwieniem dla rynków” – piszą w komunikacie dla klientów analitycy Deutsche Bank.

Za każdym razem, gdy zaostrza się sytuacja geopolityczna na Bliskim Wschodzie, przekłada się to na globalne ceny ropy. Notowania ropy z Morza Północnego Brent i jej amerykańskiego odpowiednika WTI (West Texas Intermediate) są jak wykres temperatury światowej gospodarki.

Już przed uderzeniem Teheranu na Izrael obawy o eskalację na Bliskim Wschodzie wywindowały ceny ropy o mniej więcej dziesięć procent. Zdaniem eksperta w dziedzinie surowców Jorge Leóna z Rystad Energy, firmy konsultacyjnej dla branży energetycznej w Oslo, wzrost ten wynikał „prawie wyłącznie z trwającego konfliktu”.

Eksplozje nad Tel Awiwem w nocy irańskiego ataku 14 kwietnia 2024 r.
Eksplozje nad Tel Awiwem w nocy irańskiego ataku 14 kwietnia 2024 r.null Mostafa Alkharouf /picture alliance/Anadolu

Ceny ropy napędzają inflację

– Ogólna reguła jest taka, że wzrost cen ropy o dziesięć procent podwyższa łączną inflację w krajach uprzemysłowionych o 0,1–0,2 procent. A zatem wzrost ceny ropy w ubiegłym tygodniu podwyższy inflację w tych gospodarkach o mniej więcej 0,1 procent – wylicza Neil Shearing, główny ekonomista Capital Economics.

Jakie jest jednak prawdopodobieństwo tego, że wskutek wzmożonej presji inflacyjnej banki emisyjne zrezygnują z planowanych obniżek stóp procentowych?

Neil Shearing sądzi, że najnowszy wzrost cen nie powinien mieć istotnego wpływu na decyzje banków centralnych w zakresie polityki pieniężnej. Żeby tak się stało, ceny ropy musiałyby wzrosnąć silniej i w bardziej trwały sposób. Decydujące znaczenie mają jego zdaniem skutki dla inflacji bazowej i wzrost cen dla konsumentów bez uwzględnienia żywności i energii. Bowiem dopiero kiedy producenci przerzucą swoje wyższe koszty energii na konsumentów, to banki emisyjne mogą powstrzymać się od zapowiedzianych na 2024 rok obniżek stóp procentowych – twierdzi Shearing.

 

Ostatnio inflacja znów wybiła się na pierwszy plan przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych. W marcu 2024 roku ceny dla konsumentów wzrosły tam na przestrzeni roku o 3,5 procent. Neil Shearing z Capital Economics uważa, że z tego powodu amerykański bank emisyjny Federal Reserve może zdecydować się na obniżkę stóp procentowych dopiero jesienią, o ile w najbliższych miesiącach ceny energii znów nie poszybują w górę.

Wzrost wydobycia ropy na horyzoncie?

Kolejną wielką niewiadomą jest przyszła polityka wydobywcza tak zwanego OPEC+. Rozumie się przez to tradycyjną grupę krajów (Bliski Wschód, Afryka i Wenezuela) wydobywających ropę, współpracującą z państwami nienależącymi do OPEC, takimi jak Rosja, Kazachstan, Meksyk i Oman. Eksperci w dziedzinie surowców intensywnie dyskutują ostatnio o tym, czy na przykład Zjednoczone Emiraty Arabskie (ZEA) nie zechcą zwiększyć swojego wydobycia, aby przeciwdziałać schłodzeniu światowej koniunktury wskutek zbyt wysokich cen ropy.

Kraje wydobywające ropę przedłużyły ostatnio dobrowolne ograniczenie produkcji do końca czerwca. Zmiana tej decyzji może nastąpić dopiero 2 czerwca na posiedzeniu ministrów OPEC – tłumaczy Jorge León. – Jednak w razie dalszej eskalacji sytuacji geopolitycznej w regionie grupa ta mogłaby zwołać w nadchodzących tygodniach nadzwyczajne spotkanie – twierdzi analityk Rystad Energy. Jego zdaniem jest bardzo prawdopodobne, że OPEC zdecydowałby się wtedy na zwiększenie produkcji o prawie sześć milionów baryłek dziennie (1 baryłka to około 159 litrów).

– Utrzymujące się podwyższone ceny ropy napędzałyby inflację na Zachodzie i skłaniały banki centralne do odłożenia na później wszelkich starań o normalizację polityki pieniężnej, co prowadziłoby do osłabienia globalnego wzrostu gospodarczego – wskazuje Jorge León.

Przejęcie przez siły irańskie kontenerowca w Cieśninie Ormuz
Ten kadr z filmu pokazuje według agencji Associated Press przejęcie przez siły irańskie kontenerowca w Cieśninie Ormuznull Mideast Defense Official Handout/AP/dpa/picture alliance

Decydującą rolę dla ewolucji cen ropy odgrywa również sytuacja w Cieśninie Ormuz, gdzie ceny transportu morskiego osiągnęły niebotyczny poziom wskutek ataków sprzymierzonej z Teheranem milicji Hutich na żeglugę międzynarodową. Po zajęciu w sobotę, 13 kwietnia, przez Iran „statku związanego z Izraelem”, jak określiły to władze w Teheranie, cieśnina ta, przez którą transportuje się około jednej piątej sprzedawanej na całym świecie ropy naftowej, znów znalazła się w centrum uwagi.

Czekanie na reakcję Izraela

Teraz rynki czekają na reakcję Izraela. Są sprzeczne sygnały co do odpowiedzi izraelskiego gabinetu wojennego na uderzenie z Iranu. Amerykanie próbują oddziaływać tonująco na rząd w Jerozolimie. Mało kto sądzi jednak, że nie będzie w ogóle żadnej reakcji Izraela.

„Kto oczekuje, że Izrael nie zareaguje na bezprecedensowy atak Iranu, albo cierpi na urojenia, albo nie ma pojęcia o tym, jak funkcjonują rzeczy na Bliskim Wschodzie” – napisał na portalu X Avi Mayer, były redaktor naczelny „Jerusalem Post”. „Brak reakcji  uznano by za tchórzostwo, a to sprowokowałoby tylko kolejne i jeszcze groźniejsze ataki. Izrael na to odpowie” – twierdzi Mayer.

Jaka będzie ta reakcja, dopiero się okaże. – W najgorszym razie energiczne uderzenie odwetowe Izraela mogłoby nakręcić spiralę eskalacji, prowadzącą być może do bezprecedensowego konfliktu regionalnego – obawia się Jorge León.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

Artykuł ukazał się pierwotnie na stronach Redakcji Niemieckiej DW

Atak Iranu na Izrael

Spór we Włoszech. Alfa Romeo „Milano” czy „Tychy”?

Niemiecki dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” („FAZ”) pisze o sporze, jaki toczy się między włoskim rządem a producentem Alfa Romeo. Włosko-francuska grupa Stellantis nazwała swojego nowego elektrycznego SUV-a Alfa Milano, samochód jest jednak produkowany w Polsce – w Tychach. Tam Stellantis (powstała z połączenia francuskiej grupy PSA z włoskim Fiatem) produkuje samochody od Opla i Jeepa po Fiata, Lancię i Alfę Romeo.

„To zabronione”

Nowe Alfa Milano ma dobrą prasę, ale kontrowersje budzi nazwa samochodu, w której włoski minister gospodarki Alfredo Urso dopatrzył się naruszenia prawa. „Samochód o nazwie Milano nie może być produkowany w Polsce. To zabronione” – cytuje go „FAZ”.

Urso odnosi się do ustawy z 2003 roku, która zabrania wprowadzania do obrotu produktu o włoskiej nazwie, jeśli został wyprodukowany poza Włochami. Na przykład parmezan wyprodukowany w USA nie może być nazywany „Parmigiano Reggiano”, ponieważ nie pochodzi z włoskiego regionu Emilia-Romania.

A co z samochodami?

Ochrona nazw może mieć sens w przypadku produktów rolnych, które pochodzą bezpośrednio z krajowego rolnictwa. Organizacje rolnicze i izby handlu zagranicznego od dawna narzekają, że włoscy producenci tracą miliardy euro z powodu ponad 600 włosko brzmiących produktów, które są sprzedawane na całym świecie i nie mają nic wspólnego z „Made in Italy” – wyjaśnia niemiecki dziennik.

Ale czy w przypadku samochodów ma to sens? – pyta „FAZ”. W dobie globalizacji ich części są sprowadzane z wielu krajów, a następnie montowane w miejscu, które jest dogodne pod względem transportu i płac.

Alfa Romeo „Tychy”

Dziennik nadmienia, że od dłuższego czasu trwa spór między włoskim rządem a grupą Stellantis, która ze względu na koszty produkuje coraz mniej samochodów i części samochodowych we Włoszech.

Szef Stellantisa Carlos Tavares twierdzi, że Alfa Romeo Milano produkowana w Tychach jest o około 10 tys. euro tańsza niż gdyby była produkowana w Mediolanie. Jednak zmiana nazwy polskiego SUV-a na Alfa Romeo „Tychy” po interwencji włoskiego rządu u portugalskiego szefa francusko-włoskiej grupy jest wykluczona – pisze niemiecki dziennik.

Chcesz skomentować ten artykuł? Dołącz do nas na facebooku! >>

Der Spiegel: blokada granicy uderza w ukraiński przemysł

Zablokowanie przez protestujących polskich rolników granicy z Ukrainą doprowadziło do istotnego spadku ukraińskiego eksportu towarów nierolniczych – podał niemiecki tygodnik „Der Spiegel”.

Z danych Wiedeńskiego Instytutu Analizy Międzynarodowych Systemów Gospodarczych (WIIW) wynika, że spadek importu jest szczególnie widoczny w przypadku wyrobów przemysłowych. Cały ukraiński import do Polski zmniejszył się o 29 proc.

Eksport zboża z Ukrainy

Blokady mają znacznie mniejszy wpływ na import produktów rolnych. Po otwarciu w minionych miesiącach portów na Morzu Czarnym eksport zboża odbywa się znów głównie drogą morską. Ukraina podwoiła w ubiegłym roku eksport jęczmienia do Chin, natomiast eksport do UE spadł o 14 proc. - pisze „Der Spiegel”.

Redakcja przypomniała, że protesty na polsko-ukraińskich przejściach granicznych trwają od października 2023 roku. Blokady spowodowały znaczne wydłużenie czasu odpraw ciężarówek. Protesty polskich rolników skierowane są przeciwko taniej żywności z Ukrainy i zasadom Zielonego Ładu UE.   

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Niemcy. Liczba bankructw na rekordowym poziomie

Nigdy wcześniej od rozpoczęcia badań w styczniu 2016 r. nie odnotowano więcej bankructw przedsiębiorstw niż w pierwszym kwartale br. – wynika z raportu Instytutu Badań nad Gospodarką (IWH).

Tylko w marcu wniosek o niewypłacalność złożyło 1297 firm w Niemczech. Dotyczyły one zarówno spółek osobowych, jak i korporacyjnych. W porównaniu do lutego br. to wzrost o kolejne dziewięć procent, kiedy to odnotowano 1193 przypadków upadłości.

Wynik ten jest również „o 35 procent wyższy niż w marcu 2023 r. i o 30 procent wyższy od średniej w marcu w latach 2016-2019, tj. przed pandemią koronawirusa” – czytamy w raporcie. Tylko około 20 lat temu, kiedy IWH nie gromadził jeszcze danych, liczby te były znacznie wyższe.

Zła kalkulacja i wyższe koszty

Według ekspertów głównymi przyczynami takiego stanu rzeczy są zwiększone koszty, w tym wyższe stopy procentowe, wyższe koszty pracy i koszty energii. Wiele modeli biznesowych opierało się na założeniu niskich stóp procentowych – ujawnia raport. Kalkulacja ta przestała się sprawdzać od czasu wzrostu kosztów w 2022 r., podsumował badacz niewypłacalności Steffen Müller z IWH. Ponadto firmom coraz bardziej brakuje wykwalifikowanej siły roboczej.

Wiele niewypłacalności jest postrzeganych jako wynik pandemii koronawirusa. „Pomoc w związku z koronawirusem została wykorzystana przede wszystkim do utrzymania przy życiu nieproduktywnych firm, które teraz nie są już w stanie przetrwać w znacznie trudniejszym środowisku” – stwierdził Müller. „Część obecnych wysokich wskaźników niewypłacalności można zatem wyjaśnić stłumioną falą niewypłacalności w czasach koronawirusa”. Podczas pandemii było stosunkowo niewiele przypadków bankructw. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy była pomoc finansowa dla firm udzielona przez niemiecki rząd. Ponadto prawo upadłościowe zostało tymczasowo złagodzone.

Casting na mieszkanie

Większość niewypłacalności dotyczy sektora nieruchomości i budownictwa. W porównaniu do 2020 r. liczba bankructw w sektorze nieruchomości i budownictwa mieszkaniowego wzrosła ponad dwukrotnie. Z jednej strony popyt załamał się, ponieważ tendencja do pracy z domu zmniejszyła zapotrzebowanie na powierzchnię biurową. Ponadto wyższe stopy procentowe zaburzyły kalkulacje nabywców nieruchomości. W branży budowlanej liczba niewypłacalności wzrosła z 353 w pierwszym kwartale 2020 roku do 510 w tym samym okresie 2024 roku.

Lepsza sytuacja w przemyśle

W przemyśle badacze odnotowali jedynie minimalny wzrost o pięć procent (339 przypadków) niewypłacalności. Z kolei w sektorze transportu i logistyki liczba niewypłacalności przedsiębiorstw spadła. W tej branży było o osiem procent mniej niewypłacalności w porównaniu z pierwszym kwartałem 2020 roku. „Podział pokazuje, że sektory takie jak transport, ale także przemysł, nie są tak dotknięte niewypłacalnością, jak można by się spodziewać na podstawie skarg płynących z tych branży” – powiedział Müller. Szefowie wielu stowarzyszeń branżowych skarżyli się niedawno na złą sytuację i brak świadomości tego faktu ze strony polityków, przede wszystkim kanclerza Olafa Scholza.

(RTR, n-tv/stef)

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

Odbudowa Ukrainy: będą gwarancje Niemiec dla firm

Przygotowany przez minister rozwoju Svenję Schulze (SPD) dokument zakłada, że ​​oprócz pomocy publicznej, w pomoc dla Ukrainy powinien być zaangażowany kapitał prywatny. „Niemcy już działają jako jeden z największych sojuszników Ukrainy” – czytamy w dokumencie.

Rząd Niemiec chce się zaangażować w odbudowę infrastruktury i gospodarki broniącej się Ukrainy i wsparcie zarówno dla ukraińskich firm, jak i europejskich inwestorów z wykorzystaniem krajowych instrumentów ds. handlu zagranicznego i współpracy rozwojowej, a także wsparcia europejskiego. Szczegółowe działania mają ustalić na spotkaniach sekretarze stanu z Urzędu Kanclerskiego i resortów spraw zagranicznych, gospodarki, finansów, rolnictwa i rozwoju.

Odbudowa Ukrainy: gwarancje Niemiec dla firm

W dokumencie mowa jest m.in. o rządowych gwarancjach: wsparciu zabezpieczeń dla niemieckich firm na działalność inwestycyjną w Ukrainie i eksport. Ma to minimalizować ryzyko działalności w kraju objętym wojną. Wsparcie takie działało już przed wojną, od 2023 jest stopniowo rozszerzane, o czym pisaliśmy w DW.

Przed wojną około 2000 niemieckich firm prowadziło interesy z Ukrainą i w Ukrainie. Niewiele z nich zrezygnowało, jednym z większych inwestorów jest gigant Bayer AG, który produkuje w Ukrainie nasiona.

„Obecnie w Ukrainie realizowanych jest 46 projektów z gwarancjami inwestycyjnymi dla 21 grup kapitałowych na łączną kwotę (maksymalna odpowiedzialność) ok. 340 mln euro” – czytamy.  W 2023 gwarancje dla kredytów eksportowych wyniosły łącznie około 170 mln euro.

Olaf Scholz o finansowaniu przyszłości Ukrainy

Rząd Niemiec wyraźnie podkreśla w planie znaczenie współpracy z Europejskim Bankiem Inwestycyjnym, Europejskim Bankiem Odbudowy i Rozwoju oraz Bankiem Światowym, np. w finansowaniu infrastruktury krytycznej w Ukrainie, której Niemcy nie sfinansują przez niemiecki bank państwowy KfW.

Inne rozwiązania dla Ukrainy

Niemcy oczekują też od rządu Ukrainy wprowadzenia ograniczeń dla transakcji walutowych i możliwości zaciągania dalszych długów. Podkreślalają też, że do finansowania odbudowy zniszczonego przez Rosję kraju powinny zostać wykorzystane zyski z zamrożonych rosyjskich aktywów za granicą, choć UE rozważa też możliwość wykorzystania tych środków na zakupy broni dla Ukrainy.

Próby odbudowy w Ukrainie są obecnie zawieszone w obliczu wzmożonych rosyjskich ataków na ukraińską infrastrukturę.

(Reuters/mar)

 

Niemiecka prasa: chwiejna koalicja Scholza

„Czy koalicja SPD, Zielonych i FDP pozbiera się w końcu na 18 miesięcy przed kolejnymi wyborami parlamentarnymi i wyjdzie na prostą?” – pyta regionalny dziennik „Rhein-Zeitung”. „A może przepaści, w tym międzyludzkie, są zbyt głębokie, by stworzyć wspólny budżet na 2025 rok?” – dodaje dziennik. I stwierdza, że partie koalicyjne prezentują różne stanowiska nie tylko co do finansów, ale także w kwestiach wojny i pokoju. „Zieloni są za dostarczeniem Ukrainie pocisków manewrujących Taurus, FDP – właściwie też, a SPD i jej kanclerz są temu przeciwni. Zieloni nie chcą jednak potrącać na zbrojenia z projektów społecznych, kanclerz też nie, a Lindner – właściwie tak. Kanclerz Scholz udaje się pod koniec tego tygodnia do Chin, ale w bagażu ma rozłam koalicji” – czytamy.

Dziennik „Augsburger Allgemeine” zastanawia się nad taktyką najmniejszego partnera koalicyjnego – liberalnej FDP. „Wiara, że FDP można uratować tylko przez wystąpienie z koalicji to jak samobójstwo ze strachu przed śmiercią” – czytamy. Zdaniem komentatora liberałowie znaleźliby się wówczas w jednej z najtrudniejszych sytuacji w najnowszej historii partii, która ogromnymi ograniczeniami finansowymi i przedłużającą się recesją nie wywiązuje się ze swoich obowiązków. „Jako partia, która uprawia taktykę zamiast rządzić i która myśli przede wszystkim o sobie, a nie o kraju powierzonym jej przez wyborców”. Przeciwko temu powtarzanemu co rusz przez SPD i Zielonych oskarżeniu nawet najlepszy działacz byłby na przegranej pozycji – pisze dziennik z Augsburga.

Regionalny dziennik z Badenii-Wirtembergii „Südwest Presse” stwierdza, że ten kto zajmuje się niezbędnymi reformami, nie zostanie nagrodzony w wyborach, tylko ukarany. W Niemczech nie da się wygrać wyborów, prezentując twardy program reform – o czym przekonała się już SPD i co przejęła Angela Merkel podczas swoich długich rządów. Olaf Scholz doświadczył upadku swojej partii po reformach „Agenda 2010”, wielokrotnie próbował ją uzdrowić i w końcu nauczył się tego od Merkel – czytamy. „Nic więc dziwnego, że w rozmowach z biznesem kanclerz relatywizuje obecną słabość gospodarczą i odrzuca ją jako taktyczną rozmowę ze strony przedsiębiorców. Robi to również po to, by nie być zmuszonym do głębokich cięć, które mogłyby zagrozić jego i tak już chwiejnemu kanclerstwu. Tam, gdzie nie ma kryzysu, nie ma potrzeby reform” – pisze południowoniemiecki dziennik.

A ekonomiczny „Handelsblatt” dodaje, że Niemcy znajdują się na samym dole wszystkich rankingów wzrostu. Ale podczas gdy wszystkie dane ekonomiczne przemawiają przeciwko Niemcom, a zagranica martwi się, czy Niemcy znów nie są „chorym człowiekiem Europy”, podczas gdy inwestorzy w Davos śmieją się z „niemieckiej szybkości”, a minister gospodarki Niemiec opisuje sytuację gospodarczą jako „dramatyczną”, kanclerz Scholz bawi się w „Majora Toma”. Kanclerz jest całkowicie oderwany od rzeczywistości – stwierdza komentator gazety. „Jeśli Scholz na serio wierzy, że tylko dzięki sile jego słów wszystko się ułoży, niemiecka gospodarka ma jeszcze większy problem. Wtedy szef (niemieckiego) rządu sam jest trudnością strukturalną związaną z niekorzystną lokalizacją (…)” – pisze „Handelsblatt”.

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Niemcy testują 4-dniowy tydzień pracy

Strategia bezpieczeństwa dla portów. W obawie przed atakami

Hamburg: największy port w Niemczech był tętniącą życiem częścią miasta, „niemiecką bramą na świat”. Każdy mógł go zwiedzać, przyglądać się robotnikom, podziwiać statki i marzyć o odległych krajach. To się jednak zmieniło. Duża część portu została odgrodzona, przed odwiedzającymi chronią ją wysokie płoty i zamknięte bramy.

Zmiany następowały stopniowo, wymusiły je przede wszystkim ataki terrorystyczne w USA we wrześniu 2001 roku, które pochłonęły tysiące ofiar i wstrząsnęły zachodnim światem. Wtedy uznano porty za miejsca kluczowe pod względem bezpieczeństwa – to przez nie terroryści mogliby dokonać inwazji. Do tego dochodzą także inne kwestie, takie jak przeładunek narkotyków, nielegalny import i eksport broni czy handel ludźmi. Stanowią one wyzwanie nie tylko dla urzędników celnych, lecz dla całego aparatu bezpieczeństwa państwa.

Odpowiedzią na to było wprowadzenie Międzynarodowego Kodeksu Ochrony Statku i Obiektu Portowego (kodeks ISPS), który został wynegocjowany w 2002 roku pod przewodnictwem Międzynarodowej Organizacji Morskiej (IMO) i wszedł w życie w Europie w 2004 roku. 20 marca 2024 roku niemiecki rząd zaczął prace nad wdrożeniem „Narodowej strategii portowej”, by zastąpić koncepcję obowiązującą jeszcze do 2025 roku. Według ministra transportu Volkera Wissinga (FDP) powstał „podręcznik zawierający prawie 140 konkretnych działań, które wskazują rozwiązania najpilniejszych wyzwań stojących przed portami”.

Port w Hamburgu nocą
 W „niemieckiej bramie na świat” prace prowadzone są także nocą i we mglenull Georg Wendt/dpa/picture alliance

Decydujące dla firm

Według informacji podanych na stronach Federalnego Ministerstwa Cyfryzacji i Transportu porty to „zrównoważone węzły transformacji energetycznej” oraz ważne „miejsca kształcenia i zatrudnienia”, od których zależy ponad pięć milionów miejsc pracy. Należy zagwarantować ich konkurencyjność, wzmocnić ich możliwości „cyfrowe, zautomatyzowane i innowacyjne” oraz wyposażyć je w „infrastrukturę transportową i komunikacyjną opartą na potrzebach”. W związku z tym powołano pięć grup roboczych, które mają „opracować wytyczne i poprzeć je konkretnymi działaniami”.

Alice Kehl, kierowniczka ds. komunikacji w Duisport, operatorze portu śródlądowego w Duisburgu (Nadrenia Północna-Westfalia), z dużym zadowoleniem przyjmuje fakt, „że rząd federalny opracował narodową strategię portową”. Wymienione powyżej obszary działania „w swojej istocie odpowiadają obecnym wyzwaniom. Jeśli chodzi o konkurencyjność, nie tylko niemieckich portów, sami sobie stale utrudniamy i uniemożliwiamy wzrost poprzez nadmierne przeszkody biurokratyczne”.

Centralne Stowarzyszenie Niemieckich Przedsiębiorstw Portów Morskich (ZDS), zrzeszające przedsiębiorców i pracodawców, również z wyraźnym zadowoleniem przyjmuje tę inicjatywę. Jego dyrektor zarządzający, Daniel Hosseus, powiedział DW: – Podzielamy zawarte w nim oceny dotyczące znaczenia portów. Uważamy, że planowane działania są w dużej mierze rozsądne; wiele z nich odpowiada naszym sugestiom.

Centrum kontroli zdalnie sterowanych statków śródlądowych na Renie w Duisburgu
 Infrastruktura krytyczna: centrum kontroli zdalnie sterowanych statków śródlądowych na Renie w Duisburgunull Christoph Reichwein/dpa/picture alliance

Znaczenie portów śródlądowych

Alice Kehl cieszy to, że zostało docenione także znaczenie portów w głębi kraju. Jej zdaniem to bardzo ważne, że nowa strategia rządowa odpowiada na „wiele postulatów, jakie od lat stawiają porty morskie i śródlądowe”, zwracając uwagę również na „szczególne znaczenie portów śródlądowych dla zaopatrzenia przemysłu”.

Port w Duisburgu to największy port śródlądowy w Europie. Jego znaczenie dla Zagłębia Ruhry i istniejącego tam przemysłu stalowego oraz dla zakładów chemicznych położonych wzdłuż Renu, takich jak firmy Bayer i BASF, jest nie do przecenienia. Miasto leży także na zachodnim krańcu chińskiego Nowego Jedwabnego Szlaku – sieci dróg i tras kolejowych łączących Europę Zachodnią z Azją Środkową i Chinami. Port stanowi ważne przejście z ruchu lądowego na niemieckie drogi wodne i dalej przez Ren do Morza Północnego.

Porty nawet daleko od morza: załadunek kontenerów w porcie Ren-Neckar w Mannheim
Porty nawet daleko od morza: załadunek kontenerów w porcie Ren-Neckar w Mannheimnull Uwe Anspach/dpa/picture-alliance

Bezpieczeństwo najważniejsze, ale…

Zwłaszcza w odniesieniu do znaczenia Chin dla niemieckiej gospodarki czynnik bezpieczeństwa jest głównym punktem strategii portowej. Niemniej jednak operatorzy portów nie wykazują zdecydowanego stanowiska w tej kwestii. – Ochrona infrastruktury krytycznej dotyczy różnorodnych zagrożeń, począwszy od ataków wojskowych, przez działalność przestępczą i terrorystyczną, aż po klęski żywiołowe – mówi DW Daniel Hosseus. Na pocieszenie dodaje: – Już same firmy wiele robią we własnym interesie. Nie chce jednak podać żadnych szczegółów i ostrzega: – W każdym razie nie powinniśmy tworzyć pozorów bezpieczeństwa za pomocą biurokracji.

 Pociąg opuszcza stację Chongqing w Chinach, zmierzając do portu śródlądowego Duisburg-Ruhrort
Ten pociąg właśnie opuszcza stację Chongqing w Chinach, zmierzając do portu śródlądowego Duisburg-Ruhrortnull Tang Yi/Xinhua News Agency/picture alliance

Alice Kehl z Duisport wypowiada się w podobnym tonie: – Niezależnie od wymogów prawnych, stale pracujemy nad udoskonalaniem naszych środków bezpieczeństwa. Odbywa się to na przykład poprzez stworzenie zespołu ds. bezpieczeństwa portu – no i oczywiście poprzez wiele innych działań – tłumaczy. Podkreśla, że istnieją już „liczne regulacje”. Podwyższanie standardów bezpieczeństwa jest zdecydowanie konieczne, „ale zawsze należy brać pod uwagę to, czy są one wykonalne i opłacalne dla przedsiębiorstwa”.

Skąd brać pieniądze?

Jeszcze nim „Narodowa strategia portowa” została napisana, dla ZDS było jasne, czego będzie brakowało: pieniędzy. Daniel Hosseus podaje przykład. – Rząd Niemiec wydaje obecnie zaledwie 38 mln na utrzymanie i rozbudowę portów – zaledwie 38 milionów! Obecnie szacuje się, że ukończenie niedokończonego wieżowca w Hamburgu kosztuje od 500 do 600 mln euro! – wyjaśnia, wzywając rząd federalny do „większego zaangażowania”.

Alice Kehl również krytykuje działania rządu. W jej ocenie za nową strategią nie stoi „żaden finansowo wiążący udział rządu federalnego”. Wymaga to również „jasnych i wiążących przepisów”. – Ograniczenie biurokracji oznacza bezpieczeństwo planowania, a tym samym wzmocnienie Niemiec jako gospodarczej lokalizacji – przecież to jest celem Narodowej strategii portowej – wyjaśnia.

Artykuł ukazał się pierwotnie na stronach Redakcji Niemieckiej DW

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

Ulga dla pasażerów. Koniec strajków w lotnictwie

W wyniku postępowania pojednawczego związek zawodowy Verdi i stowarzyszenie pracodawców BDLS uzgodniły wyższe stawki dla pracowników ochrony lotnisk. Verdi oświadczył w poniedziałek (08.04.2024), że komisja arbitrażowa, składająca się także z przedstawicieli obu stron, jednogłośnie wydała rekomendację pojednawczą.

Przyjęcie lub odrzucenie zalecenia pojednawczego musi teraz zostać rozstrzygnięte przez strony układu zbiorowego. Mają na to czas do godz. 12:00 we wtorek. Do tego czasu Verdi nie będzie wzywać do strajków. Przyjęcie zalecenia przedstawionego przez rozjemcę Hansa-Henninga Lühra jest prawdopodobne i oznaczałoby podwyżki od 13,1 do 15,1 procent w ciągu 15 miesięcy – wyjaśnił BDLS.

Strajki personelu naziemnego sparaliżowały na początku lutego jedenaście lotnisk w całych Niemczech, a także poważnie wpłynęły na ruch lotniczy na początku i w połowie marca. Bez kontrolerów bezpieczeństwa wiele lotów musiało zostać odwołanych.

Trwają jeszcze negocjacje Lufthansy w sprawie podwyżek dla personelu kabinowego. Będą one kontynuowane w tym tygodniu. Z docierających do mediów informacji wynika, że także tu poczyniono konstruktywne kroki w kierunku rozwiązania płacowego sporu.

(RTR/stef)

Chcesz komentować nasze artykuły? Dołącz do nas na Facebooku! >>

Minimalizacja ryzyka w biznesie z Chinami. Co z globalizacją?

Mulfingen, mała gmina we wschodniej części Badenii-Wirtembergii, jest często nazywana „Doliną wentylatorów”, ponieważ osiedliło się w niej wielu producentów tych urządzeń. Choć Mulfingen ma mniej niż 4000 mieszkańców, działające tutaj i w sąsiednich gminach przedsiębiorstwa prowadzą światowe interesy.

Jednym z nich jest EBM-Papst. – Jako firma globalna mamy ponad trzydzieści oddziałów w najważniejszych krajach świata – mówi Thomas Nürnberger, szef sprzedaży firmy w rozmowie z DW.

Około dwóch trzecich ogólnej liczby 15 000 pracowników firmy zatrudnionych jest na terenie Chin. Podobnie jak wiele innych niemieckich przedsiębiorstw średniej wielkości, EBM-Papst skupia się od prawie 30 lat na rynku chińskim. Obecnie jest to nie tylko najważniejszy rynek zbytu, ale także główna lokalizacja produkcji dla całego łańcucha dostaw. 

– Powstaliśmy jeszcze w czasach globalizacji, gdy tworzyliśmy światowe łańcuchy dostaw. Obecnie około 30 procent materiałów w chińskim zakładzie jest z Europy. Tutaj w Niemczech około 20 do 30 procent pochodzi z krajów spoza Europy takich, jak Chiny – tłumaczy Thomas Nürnberger odpowiedzialny za lokalizację w Chinach.

W jego ocenie właśnie to przesyłanie części komponentów musi się zmienić. – Od kilku lat staramy się rozwiązać kwestię łańcuchów dostaw. Zasadniczo chcemy produkować w Chinach dla Chin. I w ciągu najbliższych dwóch lat chcemy osiągnąć wskaźnik lokalizacji na poziomie 95 procent.

Globalne łańcuchy dostaw czynnikiem ryzyka

„Lokalnie dla lokalnego rynku” to nowa strategia producenta wentylatorów. Wszędzie ma być lokalnie dostarczane, produkowane i sprzedawane, aby zredukować ryzyka związane z dotychczasowymi globalnymi łańcuchami dostaw.

– Zmiana sytuacji nauczyła nas, że globalne łańcuchy dostaw i inne zależności gospodarcze w ostatecznym rozrachunku niekoniecznie muszą działać stabilizująco – mówi DW Jürgen Matthes, ekspert ds. Chin w Instytucie Gospodarki (IW) w Kolonii. I ostrzega: „Mogą one prowadzić do wywierania presji”. Dotyczy to zarówno przedsiębiorstw, jak i polityki.

Z tego właśnie powodu rząd Niemiec w swojej opublikowanej w zeszłym roku strategii dotyczącej Chin opowiada się za „de-riskingiem” – czyli redukcją ryzyka. Firmy nie muszą się odcinać od swoich lukratywnych interesów w Chinach, ale powinny dokładnie analizować potencjalne zagrożenia.

Firma EBM-Papst opracowała takie plany dla różnych scenariuszy ryzyka – mówi Thomas Nürnberger:  – Na przykład nasze linie produkcyjne mogą zostać przeniesione z Chin do Indii w ciągu dwóch do trzech miesięcy, chociaż obecnie nie spodziewamy się takiej konieczności – wskazuje ekspert.

Rosnący biznes z Chinami

Ten radykalny plan awaryjny byłby prawdopodobnie uruchamiany tylko w przypadku skrajnych sytuacji, takich jak wybuch wojny między komunistycznym Chinami a demokratycznie rządzonym wyspiarskim Tajwanem. Obecnie firma z Niemiec nie rozważa redukcji ani nawet zamknięcia działalności w Chinach – podkreśla szef chińskiego oddziału EBM-Papst. Wręcz przeciwnie: Właśnie pod koniec marca firma otworzyła w Szanghaju swoje nowe centrum operacyjne na terenie Azji. Działalność w Chinach ma stać się bardziej autonomiczna, co ma zmniejszyć ryzyko.

– Patrząc na nową centralę w Szanghaju, przygotowaliśmy naszą organizację w Chinach w taki sposób, że w każdej chwili możemy oddzielić chińskie przedsiębiorstwo od reszty świata w bardzo krótkim czasie. Jesteśmy już na to przygotowani – wyjaśnia  założenia strategiczne prezes EBM-Papst Klaus Geißdörfer,

Oddzielne łańcuchy dostaw nie są rozwiązaniem

Faktycznie, wiele niemieckich firm chce iść w tym kierunku – potwierdza specjalista od Chin, ekonomista Jürgen Matthes.  – Widzimy, że biznes z Chinami w wielu przedsiębiorstwach ustawiany jest jako podmiot samodzielny. Wygląda na to, że jest to możliwe – wskazuje.

Jednak takie działania nadal nie uwalniają niemieckich przedsiębiorstw od ryzyka. Jak wyjaśniają szefowie firmy EBM-Papst, odłączenie od firmy-matki może być zwiększone maksymalnie do 95 procent. Jednak te pięć procent „pozostałego ryzyka” nie można bagatelizować – ostrzega Jürgen Matthes. W jego ocenie „znalezienie alternatywy w niektórych miejscach może okazać się trudne”. Decydujące pytanie brzmi, co może się stać w przypadku wybuchu wojny.  – Wcześniej przedsiębiorcy musieliby albo importować wiele produktów z Chin do Niemiec z wyprzedzeniem, albo już mieć na wyciągnięcie ręki europejskich dostawców, aby szybko znaleźć zamienników – wyjaśnia ekspert. Jürgen Matthes wątpi jednak, czy w ogóle możliwe jest korzystanie z zastępczych europejskich dostawców. Wielu przedsiębiorców skarży się w badaniach, że „w przypadku wielu produktów, które importują z Chin, bardzo trudno jest znaleźć takich zamienników”.

Na pytanie, jak wyglądałby sytuacja w zakładach EBM-Papst w Mulfinger, gdyby nagle wybuchła wojna o Tajwan, prezes przedsiębiorstwa Klaus Geißdörfer nie ma jeszcze gotowej odpowiedzi.

Ewentualny konflikt zbrojny między Pekinem a Tajwanem jest jednym z licznych zagrożeń dla niemieckiego biznesu
Ewentualny konflikt zbrojny między Pekinem a Tajwanem jest jednym z licznych zagrożeń dla niemieckiego biznesunull Taiwan's Ministry of National Defense/AFP

Mniejsze ryzyko, ale uzależnienie pozostaje

Poseł do Bundestagu i ekspert ds. Chin w klubie parlamentarnym CDU/CSU, Nicolas Zippelius, widzi w planach minimalizowania ryzyka w biznesie z Chinami jeszcze jeden problem. – Jeśli teraz więcej inwestuje się w Chinach, zależność ta może zostać tylko częściowo zminimalizowana. Widzę jednak, że niektóre firmy przenoszą wręcz swoje siedziby do Chin i tam podejmują jeszcze większe inwestycje, ponieważ jest to bardziej dochodowe niż tutaj w Niemczech czy w UE – mówi poseł.

Według przeprowadzonej styczniu ankiety Niemieckiej Izby Handlowej w Chinach (AHK), około połowa jej członków planuje zwiększyć swoje inwestycje w Chinach w ciągu najbliższych dwóch lat. W wywiadzie dla chińskiej państwowej agencji prasowej Xinhua szef AHK Maximilian Butek powiedział, że zdaniem wielu niemieckich biznesmenów „największym ryzykiem jest brak obecności w Chinach i w konsekwencji utrata globalnej konkurencyjności”.

Polityk CDU Nicolas Zippelius zauważa, że „przy temacie minimalizacji ryzyka chodzi o więcej niż tylko kwestie biznesowe”. Pilnie trzeba uczynić „Niemcy lub Europę znowu na tyle atrakcyjnymi, aby przedsiębiorstwa zaczęły więcej inwestować u nas”.

Odejść od globalizacji

Szefowie firmy EBM-Papst podzielają tę opinię. Pierwotnym celem globalizacji było budowanie globalnych sieci w celu połączenia miejsc, gdzie znajdują się najlepsze czynniki kosztowe. – Z tej koncepcji coraz bardziej się wycofujemy –podkreśla Klaus Geißdörfer w rozmowie z DW. Miejmy nadzieję, że strategia „Lokalnie dla rynku lokalnego” może przynieść długoterminowe korzyści.

2024: rok wyzwań dla Niemiec

Dla zakładu w Mulfingen oznacza to, że w przyszłości będzie mniej części pochodzących z Chin, a produkty będą bardziej dostosowane do klientów europejskich.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

Rusza sezon szparagowy. Wysokie ceny

Miłośnicy szparagów będą musieli jeszcze przez jakiś czas żyć z relatywnie niewielką podażą i wysokimi cenami. Jak powiedział Simon Schumacher ze Związku Południowoniemieckich Producentów Szparagów i Truskawek (VSSE) w Bruchsal koło Karlsruhe, popyt na to warzywo nadal przewyższa produkcję.

Powodem jest stosunkowo łagodna zima. A szparagi lubią niższe temperatury. I dopiero gdy robi się ciepło, roślina wypuszcza liczne pędy. „Teraz tylko pojedyncze pędy wyszły z ziemi, żeby sprawdzić, czy zamarzną” – wyjaśnia ekspert.

To spowolniło rozpoczęcie zbiorów. Zaczęły się bardzo wcześnie, ale z niewielkimi ilościami szparagów. Także na północy nie można na razie spodziewać się dużych plonów. Jednym z powodów jest utrzymująca się wilgotna pogoda. Według Izby Rolniczej w Szlezwiku-Holszytnie ceny szparagów będą podobne jak w ubiegłym roku.

20 euro za kilogram

Ceny za kilogram szparagów zaczną spadać prawdopodobnie dopiero wtedy, gdy zbiory będą już w pełni. Federalny Urząd Statystyczny niedawno podał, że szparagi w ubiegłym roku w kwietniu były o około 34,6 procent droższe niż w maju. Kilogram szparagów najwyższej jakości kosztuje obecnie 20 euro.

Jednak zwłaszcza w punktach sprzedaży przy farmach szparagów jest sporo różnych tańszych ofert. Dotyczą one szparagów połamanych lub o zmienionym lekko ubarwieniu. Ale, jak zapewnia szef VSSE, wygląd nie ma żadnego wpływu na smak tego warzywa.

Aby odpowiednio zareklamować szparagi, plantatorzy, gastronomia i handel planują zorganizować tzw. „Festiwal Szparagów w Niemczech”, który potrwa tydzień i rozpocznie się 3 maja „Dniem niemieckiego szparaga”. Wielu miejscach będą specjalne oferty.

Sezon na szparagi w pełni!

Import nawet zza oceanu

Według Federalnego Urzędu Statystycznego w 2023 roku w Niemczech zebrano około 111 900 ton szparagów, co oznacza wzrost o 1,4 procenta w skali rocznej. Po dużym spadku w 2022 roku w porównaniu do poprzednich lat, poziom zbiorów pozostał na stosunkowo niskim poziomie również w ubiegłym roku. Ponadto 19,300 ton szparagów - większość (86 procent) między marcem a czerwcem sprowadzono z zagranicy. Najważniejszymi krajami pochodzenia były Grecja, Hiszpania, Włochy, Meksyk i Peru.

Z danych statystycznych wynika, że w 2023 roku najwięcej szparagów zostało zebranych w Dolnej Saksonii - 22 800 ton, następnie w Brandenburgii - 22 200 ton oraz w Nadrenii Północnej-Westfalii - 20 800 ton. Mimo spadku o cztery procent w ciągu jednego roku do 20 400 hektarów, szparagi wciąż były największym uprawianym warzywem w Niemczech w 2023 roku, oświadczyli statystycy. Wyprzedziły uprawę cebuli spożywczą (15.100 hektarów) i marchwi (13.500 hektarów).

(DPA/jar) 

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

Ropa naftowa, miedź i złoto coraz droższe: co się dzieje?

Baryłka o pojemności 159 litrów, jednostka miary powszechnie stosowana na światowym rynku ropy naftowej, po raz kolejny wywołuje zamieszanie. Choć na początku tego roku cena za baryłkę północnomorskiej ropy Brent wynosiła nieco ponad 70 dolarów, obecnie zbliża się do poziomu 90 dolarów, co oznacza wzrost o ponad 20 proc.

Podwyżkę cen na stacjach benzynowych odczuwają miliony kierowców. Ceny benzyny wzrosły od początku bieżącego roku o około 10 centów za litr i tendencja ta jest rosnąca. Zdaniem Carstena Frischa, analityka ds. surowców w Commerzbanku, składają się na to różne rzeczy. „Wzrost cen ropy naftowej wynika z koincydencji gospodarczego optymizmu, mniejszych dostaw ropy i ciągłych napięć na Bliskim Wschodzie” – wyjaśnia.

Dwie wojny windują ceny ropy

Do wzrostu cen ropy naftowej przyczyniły się zwłaszcza wydarzenia na Bliskim Wschodzie. I tak na przykład ostatnio zginęło siedmiu członków irańskiej Gwardii Rewolucyjnej, najpotężniejszej siły militarnej Iranu, która jest także głównym rozdającym w gospodarce. Zostali oni zabici w domniemanym izraelskim ataku na irańską ambasadę w Syrii. Incydenty takie jak ten pokazują, jak szybko może dojść do eskalacji konfliktu w regionie, zwiększając tym samym obawy o dostawy ropy i generując niepokój na rynku. „Ostatnio wzrosła także liczba ataków ukraińskich dronów na rafinerie w Rosji” – dodaje Fritsch.

Linda Yu, analityczka ds. surowców niemieckiego DZ Bank, również postrzega napięcia geopolityczne jako jeden z głównych czynników wpływających na rozwój cen ropy naftowej. – Poza tym jak dotąd ograniczony popyt powinien wzrosnąć, a słaba koniunktura w Chinach i Europie powinna się ożywić – stwierdziła w rozmowie z DW. Perspektywa światowego ożywienia gospodarczego i związany z tym rosnący popyt na ropę naftową windują ceny.

Płonąca rafineria ropy naftowej w Riazaniu po ataku ukraińskich dronów
Płonąca rafineria ropy naftowej w Riazaniu po ataku ukraińskich dronównull Video Obtained By Reuters/via REUTERS

Miedź i złoto błyszczą

Ogólnie rzecz biorąc, ceny surowców, w tym miedzi i złota, w ostatnim czasie wzrosły. Na przykład cena za uncję złota wzrosła do ponad 2300 dolarów, co stanowi najwyższy poziom w historii. Według Carstena Fritscha w dziedzinie surowców naturalnych można obecnie mówić o cenowym „rajdzie”. Wszystkie przyczyny wzrostu cen – od ropy po złoto – są podobne. – Przeważnie są to oznaki rosnącego popytu w połączeniu z wiadomościami o ograniczonej podaży – wyjaśnia.

Cena miedzi, będącej ważnym metalem przemysłowym, jest obecnie napędzana spekulacjami wokół obniżki stóp procentowych przez Rezerwę Federalną Stanów Zjednoczonych. To z kolei osłabia dolara amerykańskiego, sprawiając, że surowce będące przedmiotem obrotu w dolarach, takie jak miedź, są tańsze dla inwestorów w innych obszarach walutowych, co zwiększa popyt, a tym samym ich cenę.

Jednak w przypadku złota – zwykle bezpiecznej inwestycji w sytuacjach kryzysowych – inwestorzy i obserwatorzy rynku zastanawiają się nad przyczynami wzrostu cen. Część z nich podejrzewa związek z oczekiwaną obniżką stóp procentowych. Jednak Światowa Rada Złota (WGC) wskazuje również na panujące obecnie duże zainteresowanie ze strony różnych banków centralnych. W ostatnim czasie kontynuowały one zakupy złota „na najwyższym poziomie”. Wspomina się tu o bankach centralnych Chin, ale także Polski, Czech, Indii, Singapuru i Libii. Tak więc także i w tym przypadku wyższy popyt napędza wzrost cen.

Miedź jest surowcem naturalnym ważnym dla przemysłu
Miedź jest surowcem naturalnym ważnym dla przemysłunull Bodo Marks/dpa/picture alliance

OPEC: Nie planuje się żadnych ograniczeń

W przypadku ropy wpływ na ograniczenie podaży wywiera także OPEC. Organizacja Państw Eksportujących Ropę Naftową kilka miesięcy temu ograniczyła produkcję. W połowie tego tygodnia podała do wiadomości, że nie będzie wprowadzać żadnych zmian w polityce dotyczącej wydobywania ropy naftowej. Prawdopodobnie pomoże to utrzymać napięcie na światowych rynkach w ciągu najbliższych kilku miesięcy, jeszcze bardziej windując cenę ropy naftowej. Ponadto, według agencji informacyjnej Bloomberg, Irak wyprodukował więcej ropy niż ustalono w marcu tego roku, wzrósł także eksport rosyjskiej ropy. Linda Yu spodziewa się, że cena tego surowca będzie w ciągu roku nadal rosła, osiągając 95 dolarów za baryłkę.

Europa. Świńskie sadło jako paliwo do samolotów

Jako że cena ropy naftowej jest ściśle skorelowana z cenami benzyny i oleju napędowego, nie są to dobre wiadomości dla kierowców – przynajmniej nie dla tych, którzy korzystają z samochodu z silnikiem spalinowym. Będą oni musieli sięgnąć głębiej do kieszeni. Wskazuje na to także bieżąca analiza automobilklubu ADAC, dotycząca kształtowania się cen paliw w marcu 2024. Według niej cena za litr Super E10 rosła przez trzy tygodnie z rzędu, osiągając średnią miesięczną na poziomie 1,787 euro.

Z kolei cena oleju napędowego prawie się nie zmieniła. Zdaniem ADAC wynika to najprawdopodobniej z tego, że kończy się sezon grzewczy i spada popyt na olej opałowy, który jest bardzo podobny do oleju napędowego.

Artykuł ukazał się pierwotnie na stronach Redakcji Niemieckiej DW.

Chcesz mieć stały dostęp do naszych treści? Dołącz do nas na Facebooku!

Deutsche Bahn: aukcje tysięcy zapomnianych rzeczy

W ubiegłym roku koleje niemieckie skierowały na aukcje między innymi wiele zapomnianych rowerów. – Szacuje się, że każdego roku na naszych 5 400 stacjach kolejowych i w ich pobliżu znajduje się około 2 700 zgubionych rowerów – wyjaśniła rzeczniczka Deutsche Bahn zapytana o to przez Niemiecką Agencję Prasową.

Prawo do pieniędzy

Około połowy z nich sprzedaje się na licytacjach po co najmniej dziesięciu tygodniach przechowywania. Cena roweru na aukcji w Berlinie-Lichtenbergu zależy od jego typu i stanu technicznego. Rzeczniczka Deutsche Bahn podała, że średnia cena roweru sprzedanego na aukcji wynosi 60 euro. Pod młotek idą w różnych miastach także rowery elektryczne, a chętni są gotowi zapłacić za nie ponad 300 euro.

– Wpływy z każdego roweru są przez jakiś czas przechowywane – zaznaczyła rzeczniczka. Jeśli byli właściciele sprzedanych rowerów zgłoszą się w ciągu trzech lat od aukcji, mają prawo do uzyskanych pieniędzy i te zostaną im wypłacone. W przeciwnym razie pieniądze te zostaną użyte do sfinansowania zarządzania utraconym mieniem, jak dodała rzeczniczka DB.

Green Minds: Nowe życie starych ubrań

Sztuczna szczęka i suknia ślubna

Zarządzanie utraconym mieniem, a w tym jego przechowywanie i zwrot właścicielowi, wiąże się z wysokimi kosztami. Każdego roku w pociągach i na stacjach kolejowych Deutsche Bahn w całym kraju podróżni gubią około 250 tys. różnych przedmiotów. To prawie 700 przedmiotów dziennie. Są wśród nich rzeczy codziennego użytku, jak telefony komórkowe, ale zdarzają się także obiekty nietypowe, w tym sztuczne szczęki, a nawet suknie ślubne i togi sędziowskie.

Według Deutsche Bahn średnio 60 procent zgubionych przedmiotów może zostać zwróconych ich właścicielom. To „grupy produktów o wysokiej wartości, jak notebooki, wskaźnik ten wynosi nawet do 90 procent”. Każdy, kto zostawił swój rower w pociągu, może udowodnić, że jest on jego własnością, podając jego cechy, między innymi markę pojazdu i jego kolor, a także miejsce, w którym go pozostawiono. Numer ramy nie musi być podany. Koleje niemieckie utrzymują ponad 80 centrów rzeczy zgubionych-znalezionych w całym kraju.

(DPA/jak)

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na Facebooku! >> 

Trzy czwarte Niemców utrzymuje się z własnej pracy

Trzy czwarte (76 proc.) osób w Niemczech  w grupie wiekowej od 25 do 64 lat, czyli 34 i pół miliona osób żyje z własnej pracy. Dane te ogłosił niemiecki Federalny Urząd Statystyczny we wtorek (2.04.). Dla ośmiu procent mieszkańców Niemiec  z tej grupy wiekowej głównym źródłem utrzymania jest wsparcie od najbliższych osób, na przykład od partnera, przez krewnych, takich jak ich partner, było głównym źródłem dochodu.

Znaczne różnice między kobietami a mężczyznami

Sześć procent finansuje swoje wydatki głównie z zasiłku  dla bezrobotnych lub zasiłku obywatelskiego. Kolejne pięć procent otrzymuje emerytury, jeden procent żyje z zasiłku rodzicielskiego, a trzy procent to odbiorcy innych form wsparcia, takich jak pomoc społeczna lub zasiłek chorobowy. Dla co setnej osoby głównym źródłem utrzymania są zyski z własnego kapitału lub przychody z najmu i dzierżawy.

„Istnieją znaczne różnice między mężczyznami i kobietami pod względem głównego źródła utrzymania“. Podczas gdy 83 procent mężczyzn w wieku od 25 do 64 lat uzyskuje środki utrzymania z własnej pracy, to odsetek ten wynosi wśród kobiet tylko 69. Natomiast 13 procent kobiet stwierdziło, że otrzymywało wsparcie od bliskiej osoby (mężczyźni: dwa procent), a 2 procent żyje z zasiłku rodzicielskiego (mężczyźni: 0,1 procent).

Mniejsze różnice między płciami istnieją natomiast w odniesieniu do innych źródeł dochodu, takich jak zasiłek dla bezrobotnych i zasiłek obywatelski.

Imigranci rzadziej utrzymują się z własnej pracy

Imigranci  – tj. osoby, które same wyemigrowały do Niemiec od 1950 roku – rzadziej zarabiają na swoje utrzymanie poprzez pracę. Robi to 67 procent z nich, podczas gdy wśród mężczyzn bez historii migracji jest to 80 procent.

„Różnica jest szczególnie wyraźna wśród imigrantek“, jak informują statystycy. Tylko nieco ponad połowa z nich (55 procent) podaje własne zatrudnienie jako główne źródło utrzymania. W przypadku kobiet bez historii imigracji liczba ta wynosi 74 procent.

Przyczynami różnic są między innymi: struktura gospodarstw domowych, kwalifikacje zawodowe, możliwości wejścia i awansu na rynku pracy, jak również region pochodzenia.

Znacznie mniejsze różnice można zaobserwować w drugim pokoleniu imigrantów, tj.dzieci rodziców, którzy przybyli do Niemiec w okresie od 1950 roku.

(Reuters/sier)

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

Prawie jednej czwartej Niemców nie stać na urlop

Wiele osób właśnie cieszy się świętami wielkanocnymi, ale 22,6 proc. osób w Niemczech – jak wynika z danych unijnego urzędu statystycznego Eurostat – nie ma pieniędzy nawet na tygodniowy wyjazd wakacyjny raz w roku.

Odsetek ten jest najwyższy wśród osób samotnych z dziećmi (43,2 proc.), ale nawet wśród rodzin z dwójką dorosłych i trójką lub więcej dzieci (31,3 proc.), ponadprzeciętna liczba z nich nie może sobie pozwolić, by wyjechać na siedem dni.

Posłanka do Bundestagu Sahra Wagenknecht zwróciła się o te dane do Federalnego Urzędu Statystycznego. Odsetek ludności, dla której tygodniowe wakacje są zbyt drogie, wzrósł w latach 2022-2023 o 0,4 punktu procentowego.

Ogólnie rzecz biorąc, osoby samotne (30,4 proc.) niemal dwukrotnie częściej niż pary (16,8 proc.) mają zbyt mało pieniędzy na wakacyjny wyjazd. Liczby te również nieznacznie wzrosły. Dotyczy to także gospodarstw domowych bez dzieci, które nie są w stanie zafundować sobie urlopu; odsetek ten wzrósł z 21,1 do 22 proc. W przypadku gospodarstw domowych z dziećmi odsetek ten nieznacznie spadł z 23,7 do 23,5 procent, nadal jednak znajduje się powyżej średniej.

Wielkanoc w Niemczech

Zdaniem Sahry Wagenknecht „taki rozwój sytuacji jest haniebny”: „Prawie jedna czwarta nie może nawet wziąć tygodnia wolnego”. Liderka nowej partii – Sojusz Sahry Wagenknecht (BSW) – nazwała to „wskaźnikiem upadku kraju za rządów obecnej koalicji”, rząd bowiem sprawił, że miliony obywateli stały się biedniejsze. – Potrzebujemy zwrotu w polityce gospodarczej i społecznej w Niemczech – zażądała lewicowa polityk.

Dane Eurostatu pokazują, że odsetek ludności, która ma zbyt mało pieniędzy na tygodniowe wakacje, wahał się w ostatnich latach na poziomie około jednej piątej. W 2020 roku wynosił 22,4 proc., następnie 19,9 proc. w 2021 roku, 22,2 proc. w kolejnym i 22,6 proc. w ubiegłym. Prawdopodobnie pewną rolę odegrała tu wysoka stopa inflacji po rosyjskim ataku na Ukrainę.

(DPA/jak)

Chcesz mieć stały dostęp do naszych treści? Dołącz do nas na Facebooku!

Lidl liczy zyski, a rolnicy straty

Zarówno w Polsce, jak i w Niemczech w okresie przed Świętami Wielkanocnymi trwa bitwa na ceny pomiędzy największymi graczami na rynku supermarketów i dyskontów. Nad Wisłą od wielu tygodni klienci obserwują rywalizację dwóch sieci, Biedronki i Lidla. W każdej gazetce i na billboardach sieci starają się udowodnić, że to w ich sklepach ceny produktów są obecnie najniższe.

Dla niemieckiej sieci Lidl stawianie na jak najniższe ceny to od dekad przepis na przyciągnięcie klientów i pomnażanie zysków. Ta strategia ma też swoje ciemne strony: pracownicy narzekają na trudne warunki pracy, a rolnicy alarmują, że przez ceny dyktowane przez dyskonty ich działalność staje się nieopłacalna.

Wielka czwórka

Lidl i Aldi to dwie niemieckie sieci dyskontów, które od lat rozbudowują sieć swoich sklepów w Polsce. Te dwa koncerny konkurują też od dekad o miano najpopularniejszej sieci w Niemczech. Razem z Rewe i Edeka tworzą tzw. „wielką czwórkę”, która kontroluje blisko 80 proc. niemieckiego rynku handlu detalicznego.

Zakupy w sklepie Aldi
Zakupy w sklepie Aldinull picture-alliance/empics

Lidl jest częścią koncernu Schwarz Gruppe, do którego należą także hipermarkety Kaufland. Lidl stał się na przestrzeni ostatnich dekad symbolem niemieckiej ekspansji. W sklepach tej marki kupują Polacy, Włosi, Francuzi i Anglicy. W samych Niemczech sieć posiada ponad 3 tys. sklepów. Łącznie na całym świecie Schwarz Gruppe zatrudnia ponad pół miliona pracowników. Od lat Lidle pojawiają się także w Stanach Zjednoczonych.

To właśnie za oceanem założyciel koncernu Dieter Schwarz w latach 50. XX w. podpatrzył ideę sklepów wielkopowierzchniowych, w których klienci sami wybierali produkty i udawali się z nimi do kas.

Od momentu założenia pierwszego sklepu w 1968 r. Schwarz pracował nad udoskonalaniem formuły dyskontu. W jej centrum zawsze znajdowała się niska cena. W kolejnych dekadach „wielka czwórka” poprzez optymalizację procesów stworzyła warunki, które obecnie panują w całych Niemczech. To kraj, gdzie pomimo dużych zarobków, ceny produktów spożywczych są niższe niż w większości innych państw unijnych. Według Eurostatu Niemcy w 2022 r. wydawali tylko 11,5 proc. miesięcznego budżetu domowego na artykuły spożywcze. Na ten sam cel w tym okresie Polacy musieli przeznaczyć aż 18,7 proc.

Bezwzględne negocjacje

„Znamy surowce, które wchodzą w skład produktu, wiemy, ile energii potrzeba do jego wytworzenia, znamy także wiele innych czynników” – tak w maju 2023 r. w rozmowie z „Handelsblatt” ówczesny szef Lidla na Niemcy Christian Haertnagel tłumaczył, jak koncern prowadzi negocjacje z producentami.

Niemiecka kasjerka o obrzydliwych nawykach klientów

Ten punkt w ostatnich latach coraz częściej staje się przedmiotem krytyki. Mając za sobą argument skali i dotarcia do ogromnej rzeszy klientów negocjatorzy dyskontu żądają od producentów cen na granicy opłacalności.

W tym roku ze względu na rosnące koszty produkcji niemiecki browar Bitburger chciał podnieść ceny swoich piw. Jednak po serii rozmów z „wielką czwórką” musiał z tych planów zrezygnować.

Na podwyżki w czasie inflacji zdecydował się natomiast producent słodyczy Haribo. W efekcie popularne żelki zniknęły z półek sklepów Lidl w całej Europie, a sieć w zamian wystawiła podobne produkty tylko własnej produkcji. Bo też coraz częstsze wchodzenie w rolę producenta to kolejny trend na który stawia Schwarz Gruppe. W Lidlu i Kauflandzie spora część produktów, np. napoje, czekolady, czy kawy to artykuły wyprodukowane w fabrykach należących do koncernu.

Rolnicy na minusie

To z czego cieszyć mogą się klienci jest źródłem frustracji rolników. Nie przez przypadek w czasie ostatniej fali protestów na terenie Niemiec, rolnicy blokowali także centra logistyczne należące do Schwarz Gruppe.

– W przypadku nieprzetworzonej żywności, takiej jak ziemniaki, jabłka itp. rolnicy są faktycznie skazani na ostatnie słowo supermarketów – tłumaczy w rozmowie z polską redakcją Deutsche Welle Reinhild Benning, ekspertka Deutsche Umwelthilfe (DUH), organizacji, która zajmuje się ekologią, w tym także stanem rolnictwa.

Protest rolników w Berlinie, styczeń 2024 r.
Protest rolników w Berlinie, styczeń 2024 r.null Florian Gaertner/photothek/picture alliance

W swoich aktualnych raportach alarmuje, że na przestrzeni ostatnich dekad z całego procesu procesu tworzenia i sprzedaży żywności rolnicy otrzymują coraz mniejszą część zysków, podczas gdy największe profity notują sieci supermarketów.

Ekspertka zauważa jednak, że supermarkety nie są jedynym problemem w tym skomplikowanym systemie. Również wielcy producenci, którzy skupują od rolników ich zbiory dyktują ceny, które nie pokrywają nawet kosztów produkcji.

– Niemiecki przemysł przetwórczy jest bardzo mocno zorientowany na eksport, za granicę trafia nawet 50 proc. produkcji Na rynkach światowych liczy się tylko cena globalna, nie bierze się pod uwagę kwestii zrównoważonego rozwoju. Dlatego firmy nie mogą płacić swoim rolnikom cen pokrywających koszty, bo spowodowałoby to załamanie ich modelu biznesowego – tłumaczy Benning.

AI pomoże w rozwoju

Walka o najniższe ceny na pewno opłaca się samym sieciom. Schwarz Gruppe w 2022 r. odnotowała globalne obroty na poziomie 154,1 mld euro. Obecnie 84-letni Dieter Schwarz, który z tylnego siedzenia wciąż ma duży wpływ na firmę, jest jednym z najbogatszych ludzi w Niemczech. Jego majątek wyceniany jest na ok. 35 mld euro.

Obecnie koncern inwestuje setki milionów euro w projekty technologiczne: powiększa swoją sieć serwerów i rozwija sektor handlu online. W ubiegłym roku wielkie sumy pieniędzy popłynęły z kont koncernu do firmy Aleph Alphas, która pracuje nad sztuczną inteligencją.

Władze Schwarz Gruppe nie ukrywają, że inwestycje w AI mają zwrócić się w postaci implementacji nowych rozwiązań w działania przedsiębiorstwa. Sztuczna inteligencja zautomatyzuje proces robienia zakupów w internecie oraz zbierze dane, żeby mieć jeszcze więcej argumentów w rozmowach z producentami. Pomoże też usprawnić obsługę kas samoobsługowych.

Czy pomoże też wyliczyć lepsze pensje pracowników koncernu? Na ten moment niemieccy pracownicy Lidla i Kauflandu wolą sami zatroszczyć się o swoje interesy. W Wielki Czwartek w wybranych sklepach część personelu strajkowała, domagając się podwyżek.

Chcesz skomentować ten artykuł? Dołącz do nas na facebooku! >>

Green Minds: Opakowania wielokrotnego użytku

Potrzebny „podwójny kop”. Niemiecka prasa o kiepskiej koniunkturze

Wiodące instytuty badawcze znacznie obniżyły swoje oczekiwania dotyczące niemieckiej gospodarki. Spodziewany przez ekspertów wzrost wyniesie w tym roku zaledwie 0,1 proc., czyli mniej niż przewiduje rząd. Prasa komentuje to z rozżaleniem, zarzucając rządowi SPD, FDP i Zielonych, że jego polityka gospodarcza jest niespójna i że traci czas na spory, gdy niemieckie firmy nie wytrzymują coraz większych kosztów działalności.

Potrzebny „podwójny kop”

„Naukowcy zgadzają się, że konieczna jest rewizja hamulca zadłużenia, która umożliwi państwu finansowanie pożyczkami pilnych inwestycji infrastrukturalnych wykraczających poza normalny budżet. Innymi słowy: potrzebny jest teraz „podwójny kop”, aby ożywić gospodarkę. Nie w formie prezentów wyborczych, ale trwałych inwestycji, które utorują drogę do ożywienia i wzrostu dochodów” – pisze „Straubinger Tagblatt/Landshuter Zeitung” z Bawarii.

„W tle trwa zasadniczy spór. Czy państwo powinno szaleńczo dużymi środkami z podatków ratować lub wabić pojedyncze firmy, jak chce (minister gospodarki - red.) Habeck? A może powinno w zasadzie wszystkim firmom ułatwiać osiąganie zysków dzięki mniejszej biurokracji i mniejszym obciążeniom podatkowym? Tego właśnie chce Lindner. Spór o kierunek paraliżuje kraj znacznie bardziej niż hamulec zadłużenia” – ocenia „Neue Osnabrücker Zeitung”.

Minister finansów Christian Lindner, minister gospodarki Robert Habeck i kanclerz Olaf Scholz
Minister finansów Christian Lindner, minister gospodarki Robert Habeck i kanclerz Olaf Scholznull Kay Nietfeld/dpa/picture alliance

„Wbrew wszystkim zapewnieniom koalicjantów, że rzeczywiście zrobią coś dla gospodarki, wyjścia nie widać. A gdy walczące koguty w końcu się w czymś zgodzą, jak w przypadku Ustawy o szansach wzrostu, to wkracza CDU, hamuje i blokuje. Niemcy to wciąż silny kraj. Politycy muszą jednak zrobić więcej, by tak pozostało” – pisze gazeta z Dolnej Saksonii.

Rząd powinien się zdecydować na jedną strategię

„Pomogłoby, gdyby rząd mógł się ostatecznie zdecydować na jedną strategicznie zorientowaną politykę gospodarczą i finansową. Niemcy potrzebują odpowiednich warunków ramowych dla rozwoju firm, takich jak niezawodna infrastruktura i niedroga energia. Z drugiej strony nieuporządkowane dotacje nie są już tak zrównoważone” – zauważa „Mitteldeutsche Zeitung”.

„Obywatele też się niepokoją. Ciągle nowe worki funduszy, które opróżniają się zbyt szybko, a są mało przydatne. W obliczu niepewnej sytuacji polityczną na świecie obywatele więcej oszczędzają – a tych pieniędzy gospodarce brakuje” – czytamy w gazecie z Halle w Saksonii-Anhalt.

Brak kierunku i jasnej koncepcji

„Jako gospodarka silnie zorientowana na eksport Niemcy szczególnie mocno odczuły trudną sytuację na świecie. To jednak tylko częściowo wyjaśnia tę słabość. Eksperci zwracają uwagę, że koalicja nie ponosi odpowiedzialności za wszystkie trudności. Niemniej jednak rząd pada na deski” – pisze „Ludwigsburger Kreiszeitung”.

„Zarzuca mu się, że jego działania polityczne – hasło: Ustawa o szansach - były sprzedawane jako wielki sukces, ale nie rozwiązały zasadniczych problemów. Działamy ostrożnie, a pieniądze są pompowane w gospodarkę lub ograniczane w nadziei, że nastąpi pożądany efekt. Nie są to jednak ogólne kierunki i jasne koncepcje, które dadzą firmom poczucie bezpieczeństwa i zachęcą je do inwestowania w Niemczech” – ocenia gazeta z Badenii-Wirtembergii.

Niemcy testują 4-dniowy tydzień pracy

„Ministrowie gospodarki i finansów są zgodni, że należy zająć się problemami strukturalnymi, u kanclerza tego zrozumienie jest wyraźne mniej. Pakiet dla rozwoju autorstwa koalicji powinien wychodzić od zmian strukturalnych. Jeśli następnie na drugim etapie będzie potrzeba więcej pieniędzy, aby złagodzić skutki reform, instytuty i Bundesbank wskażą drogę do ostrożnej reformy hamulca zadłużenia: po sytuacji nadzwyczajnej, w której hamulec został zawieszony na rok, powinna zostać przewidziana trzyletnia faza przejściowa, aby uniknąć nagłego odnowienia długów z roku na rok” – pisze „Rhein-Zeitung” z Koblencji w Nadrenii-Palatynacie.

„Obciążenia zagrażają miejscom pracy”

„Nie wszystkie przyczyny tego niedostatku mają podłoże krajowe. Ale całkiem sporo tak” – pisze „Die Glocke” z Oelde w Nadrenii Północnej-Westfalii, przypominając spory w koalicji, zwłaszcza między szefami resortów gospodarczych: ministem finansów Christianem Lindnerem z FDP i gospodarki Robertem Habeckiem z Zielonych.

„Niektórzy zamykają fabryki z powodu okropnych kosztów energii, przez które nie mogą nadążyć za konkurencją na rynku światowym. Inni odkładają inwestycje w technologie przyszłości lub przenoszą produkcję do krajów, w których politycy oferują im korzystniejsze warunki, np. w obszarze podatków. Tu rząd Niemiec może, a nawet musi zainicjować reformy. Obciążenia podatkowe średnio na poziomie 30 proc. – w czym zajmujemy niechlubne pierwsze miejsce - zagrażają miejscom pracy, a tym samym podstawie naszego państwa opiekuńczego” – czytamy.

(DPA/mar)

Ceny kakao biją rekordy, ale nie oznacza to zysków dla rolników

Ceny kakao od początku roku szybują w górę. We wtorek 26 marca br. za tonę trzeba było zapłacić ponad 10 tys. dolarów. Jeszcze rok temu za tę samą ilość płacono poniżej 3 tys. dolarów.

Przez dekady ubolewano nad ubóstwem rolników, którzy uprawiają kakao. Regularnie powtarzano, że ich sytuacja byłaby lepsza, gdyby tylko wzrosła cena.

Dwa kraje regionu Afryki Zachodniej Wybrzeże Kości Słoniowej i Ghana odpowiadają za produkcję prawie dwóch trzecich światowych zbiorów kakao. Pomimo tej wyjątkowej pozycji, dotychczas nie były one w stanie przeforsować wyższych cen.

Kakao: mniejsze zbiory z powodu zmian klimatu

Powodem obecnej eksplozji cen na rynku jest ogromny spadek zbiorów. – Obecnie szacuje się, że zbiory na Wybrzeżu Kości Słoniowej i w Ghanie spadły o co najmniej jedną trzecią – tłumaczy Friedel Huetz-Adams, ekspert Suedwind Institut, organizacji z siedzibą w Bonn, która specjalizuje się w tematyce światowego handlu i polityki rozwojowej. – Ponieważ te dwa kraje odpowiadają za 60 proc. światowych zbiorów kakao, to na rynku pojawiły się znaczne niedobory – tłumaczy.

Huetz-Adams wskazuje w rozmowie, że przyczyną słabych zbiorów było zjawisko klimatyczne El Nino. Jego oddziaływanie przełożyło się w krajach tropikalnych na albo zbyt duże, albo zbyt małe opady deszczuw danym okresie oraz doprowadziło nawet w zależności od regionu do przesunięcia w czasie pory deszczowej. Na Wybrzeżu Kości Słoniowej i w Ghanie dodatkowo negatywnie na uprawy oddziaływuje intensywny wyrąb prowadzony w lokalnych lasach.

Hiszpania: Susza - rolnicy wiercą nielegalne studnie

Ponieważ wielu rolników uprawiających kakao jest tak biednych, że ledwo stać ich na nawozy i pestycydy, byli oni szczególnie bezradni w obliczu niekorzystnych warunków pogodowych. – W Ghanie w zeszłym roku w wielu regionach najpierw w ogóle nie padało, a potem padało tak długo, że drzewa kakaowe stały w wodzie przez długi czas. W tym czasie choroby rozprzestrzeniły się na owoce – podkreśla ekspert.

Uprawy kakao: zyski zostają w UE

Największym rynkiem zbytu dla kakao jest Unia Europejska. W krajach UE konsumuje się ok. połowy światowej produkcji. Na drugim miejscu znajdują się Stany Zjednoczone. To w Europie działają koncerny, które przetwarzają ziarna w czekoladę, tabliczki czekolady lub proszek kakaowy. To te firmy tworzą i zatrzymują większość wartości produktów powstających z kakao.

Na każde euro, które kosztuje tabliczka czekolady, tylko ok. siedmiu centów trafia do rolników uprawiających kakao. Producenci i sprzedawcy detaliczni zatrzymują ok. 80 centów.

Sprzedaż jeszcze przed zbiorami

Aby lepiej zaplanować ten wart miliardy euro biznes, producenci czekolady kupują ziarna kakaowca jeszcze na długo przed ich faktycznym zbiorem. Na giełdzie takie transakcje, które odnoszą się do przyszłych dostaw, nazywane są kontraktami terminowymi (futures). Obecne rekordowe ceny kakao dotyczą właśnie tych kontraktów.

Na Wybrzeżu Kości Słoniowej i w Ghanie za sprzedaż zbiorów odpowiadają bowiem państwowe instytucje. Do 80 proc. produkcji sprzedawane jest jeszcze na kilka miesięcy przed rozpoczęciem sezonu zbiorów, które zaczynają się w październiku.

Rolnicy uprawiający kakao pracują w trudnych warunkach
Rolnicy uprawiający kakao pracują w trudnych warunkachnull Godong/picture alliance

– Tragedia polega na tym, że rolnicy z Wybrzeża Kości Słoniowej i Ghany prawie nie odnoszą korzyści w bieżącym sezonie, ponieważ zbiory zostały sprzedane przed wzrostem cen – mówi Huetz-Adams. Większość z nich sprzedawała w zeszłym roku po cenie 1,8 tys. dolarów za tonę, a następnie cierpiała z powodu poważnego załamania się zbiorów.

Handlowcy starają się obecnie znaleźć jak najwięcej kakao w innych krajach. W zależności od transportu i jakości prowadzi to już teraz do wzrostu cen.

Rolnicy mogą zarobić

Huetz-Adams twierdzi, że ceny kontraktów terminowych na giełdzie wskazują, że ceny kakao utrzymają się na wysokim poziomie przez następne półtora do dwóch lat. Jest to zatem dobra wiadomość dla rolników w głównych krajach produkujących kakao.

– Cena rynkowa jest ponad dwukrotnie wyższa niż rok temu, nawet w przypadku dostaw pod koniec 2025 roku. Jeśli uda nam się zapewnić, że duża część tych pieniędzy dotrze do rolników, to ta eksplozja cen może stać się szansą – uważa.

Ceny nie rosną z powodu większego popytu

Nie wiadomo jednak, czy uda się rozwiązać problemy ubóstwa, niedożywienia i pracy dzieci w sektorze kakao, nad którymi ubolewa się od ponad 25 lat. Wynika to z faktu, że obecny wzrost cen jest spowodowany niedoborami, a nie rosnącym popytem.

– Tak, W Chinach i Indiach zwiększyła się konsumpcja czekolady. Ale oba kraje razem importują wciąż o połowę mniej kakao niż tylko same Niemcy – wskazuje Huetz-Adams. – Od 15 lat słyszę, że Chińczycy już wkrótce zaczną jeść znacznie więcej czekolady. Jednak wciąż tak się nie dzieje.

Z drugiej strony, dalszy wzrost cen czekolady w Europie jest tylko kwestią czasu. – Ceny czekolady wzrosły w Niemczech jeszcze przed Bożym Narodzeniem 2023 r. ze względu na wzrost cen surowców. A wzrosty i tak dotyczą produktów czekoladowych, do produkcji których użyto ziaren z poprzedniego sezonu lub kupionych jeszcze po niskich cenach – podkreśla ekspert.

Gospodarka Niemiec. Jest gorzej niż się spodziewano

Niemiecka gospodarka zmaga się z trudnościami. W wiosennym raporcie pięć wiodących instytutów ekonomicznych znacznie obniżyło swoje prognozy na bieżący rok. Teraz spodziewają się wzrostu produkcji gospodarczej jedynie o 0,1 procent. Jesienią ub.r. zakładali jeszcze, że produkt krajowy brutto wzrośnie w 2024 roku o 1,3 procent.

Według analityków, którzy przedstawili swoje prognozy w środę (27.03.) w Berlinie, zarówno w kraju, jak i zagranicą widoczne są „przeciwności”, które negatywnie wpływają na niemiecką gospodarkę.

Prawie jak przed pandemią

Produkcja gospodarcza jest obecnie na poziomie niewiele wyższym niż przed pandemią. „Od tego czasu produktywność w Niemczech drepcze w miejscu” – napisano w wiosennym raporcie. Utrzymująca się niepewność co do polityki gospodarczej wpływa na inwestycje firm, które prawdopodobnie pozostaną na poziomie z 2017 r., pomimo oczekiwanego ożywienia w nadchodzącym roku.

„W obecnej triadzie powolnej gospodarki, paraliżującej polityki i słabego wzrostu, tylko ton gospodarczy zmienia się z mało znaczącego na poważny” – mówi Stefan Kooths, szef badań ekonomicznych w Kilońskim Instytucie Gospodarki Światowej (IfW Kiel). Chociaż wiosną prawdopodobnie rozpocznie się ożywienie, ogólny impet nie będzie zbyt duży.

Niemiecka gospodarka wpadła w recesję

Zdaniem ekspertów konsumpcja prywatna stanie się w 2024 roku najważniejszą siłą napędową gospodarki. Pozytywną wiadomością dla pracowników jest to, że ich realne wynagrodzenia prawdopodobnie wzrosną zarówno w tym, jak i w przyszłym roku. Jednak: „Oczekuje się, że poziom obserwowany pod koniec 2021 r. – tj. przed drastycznym wzrostem inflacji – zostanie osiągnięty dopiero w drugim kwartale 2025 r.” – stwierdzili analitycy w oświadczeniu dotyczącym płac realnych.

Są też dobre wiadomości

Według raportu spodziewany jest dalszy spadek stopy inflacji do 2,3 procent w tym roku i do 1,8 procent w przyszłym roku. W 2023 r. inflacja wynosiła jeszcze 5,9 procent. Europejski Bank Centralny (EBC) dąży do osiągnięcia wskaźnika 2 proc. w strefie euro.

Zgodnie z analizą bezrobocie prawdopodobnie wzrośnie już tylko nieznacznie i wiosną zacznie spadać. Instytuty prognozują roczne stopy bezrobocia na poziomie 5,8 proc. (2024 r.) i 5,5 proc. (2025 r.).

Według naukowców wygląda na to, że w przyszłym roku nastąpi ożywienie – nawet jeśli obniżyli swoją prognozę z 1,5 do 1,4 procent. W wyniku opóźnionego ożywienia, w 2025 r. produkcja gospodarcza ma być o ponad 30 mld euro niższa.

Tak zwaną Wiosenną Wspólną Prognozę Gospodarczą opracowali: Niemiecki Instytut Badań Gospodarczych w Berlinie, Instytut Gospodarki Światowej w Kilonii, Instytut Badań Gospodarczych Leibniza w Halle, Instytut Badań Gospodarczych Leibniza w Essen i Instytut Ifo w Monachium. Ich raport służy jako podstawa dla własnej prognozy niemieckiego rządu.

(DPA/stef)

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

Prasa po strajkach na kolei: bilans zysków i strat

Niemieckie gazety komentują w środę (27.03.2024) porozumienie płacowe pomiędzy związkiem zawodowym maszynistów GDL oraz niemiecką koleją Deutsche Bahn, które zakończyło serię strajków. Kompromis krytykuje gospodarczy dziennik „Handelsblatt”. „W dramatycznie starzejącym się społeczeństwie marzenie o powszechnym 35-godzinnym tygodniu pracy przy równej płacy jest iluzoryczne. Kto tego chce, musi powiedzieć, w jaki sposób poprzez imigrację lub automatyzację można zniwelować luki, jakie powstaną. Albo wyjaśnić ludziom, że nowy wspaniały świat pracy jest możliwy tylko za cenę utraty dobrobytu. Niemcy nie przetrwają w międzynarodowej konkurencji, jeśli będą zbiorowym parkiem rekreacyjnym” – ocenia „Handelsblatt”. 

Z kolei według gazety „Frankfurter Rundschau” „na zakończeniu gorącego sporu płacowego wygrali wszyscy: pasażerowie, GDL i Claus Weselsky (szef związku – red.), a także zarząd Kolei”. „To klasyczny kompromis. Wszystkie strony mogą wskazać na sukcesy, wszyscy muszą iść na ustępstwa” – ocenia gazeta. Dodaje, że kończy się „skomplikowany spór płacowy, który wiele kosztował podróżnych i gospodarkę”. „Jednak nie bez powodów wraz z upływem czasu związek zawodowy miał coraz większe trudności z pozyskaniem zrozumienia opinii publicznej w trakcie konfliktu. Kosztem była sympatia. I dodało to skrzydeł zwolennikom ograniczenia prawa do strajku. Przy czym spór pokazał, że nie jest to potrzebne. Kolej i GDL porozumieli się dopiero wtedy, gdy mediatorzy zniknęli” –  pisze „Frankfurter Rundschau”.

Nowe strajki za rok?

Gazeta „Westfaelische Nachrichten”  z Muenster pisze, że podróżni wreszcie mogą odetchnąć z ulgą i „wyjechać na Wielkanoc do krewnych i przyjaciół, nie obawiając się odwołania pociągów z powodu strajków”. „Tyle dobrych wiadomości. Ale przy dokładniejszym przyjrzeniu się, liczne strajki ogromnie zaszkodziły maszynistom w Niemczech, jak również całemu ruchowi związkowemu” – ocenia dziennik. 

Szef związku zawodowego maszynistów GDL Claus Weselsky
Szef związku zawodowego maszynistów GDL Claus Weselskynull Sebastian Willnow/dpa/picture alliance

Z kolei „Stuttgarter Zeitung” przewiduje, że za rok znów może dojść do strajków na kolei w Niemczech, gdy wygaśnie układ zbiorowy pomiędzy Deutsche Bahn, a drugim większym związkiem zawodowym pracowników kolei EVG. „Trudno sobie wyobrazić, że EVG zadowoli się czymś mniejszym niż GDL” – dodaje. I zauważa, że także w innych branżach zaostrzają się spory płacowe i także tam skrócenie czasu pracy dla pracujących w trybie zmianowym jest wysoko na liście postulatów. „Dzięki maksymalnym żądaniom w stylu GDL można zyskać członków (związków - red.). Już obecnie niedobór wykwalifikowanej siły roboczej wzmocnił pozycję negocjacyjną i pewność siebie pracowników. W tym sensie umowa pomiędzy Koleją a GDL nie jest końcem sporów płacowych, ale zaledwie przystankiem” – pisze „Stuttgarter Zeitung”.

„Strajki muszą mieć odczuwalne skutki”

Według „Nuernberger Zeitung” teraz „można w napięciu czekać na to, jak wielu maszynistów zdecyduje się na to, by w ramach uzgodnionego dobrowolnego modelu skrócić albo jednak wydłużyć czas pracy – i tym samym dostać więcej pieniędzy”. „Jeżeli większość zdecydowałaby się na dłuższą pracę, to narracja Weselsky’ego, że wyczerpująca praca zmianowa wymaga redukcji czasu pracy, zostałaby co najmniej przynajmniej osłabiona. Tak samo jak argument, że krótszy czas pracy czyni zawód maszynisty atrakcyjniejszym” – zauważa dziennik z Norymbergii.

Z kolei lewicowy dziennik „Junge Welt” broni maszynistów. „Na pewno dla niektórych pasażerów kolei było to nieprzyjemne że nie mogli odbyć planowanej podróży. Ale jeżeli strajki nie maja odczuwalnych konsekwencji, to nie ma też potrzeby przedstawiania w trakcie negocjacji lepszych propozycji płacowych” – ocenia. „Czy teraz wszystko jest w porządku? Na pewno nie. Wprawdzie w układzie zbiorowym zapisano, że jego zakres nie zostanie rozszerzony. Ale to nie oznacza, że konflikty o czas pracy zostały odłożone ad acta po wsze czasy” – dodaje „Junge Welt”. Ocenia, że w przyszłości politycy powinni trzymać się od tych sporów z daleka, „zwłaszcza ci, którzy zawsze odwołują się do autonomii płacowej, gdy związki zawodowe żądają wsparcia, jak w sprawie ogólnie wiążących układów zbiorowych w handlu. W tej sprawie od niemal roku nie ma zakończenia, ale prawie nikt nie wie o wielu strajkach, ponieważ nie mają one żadnych widocznych konsekwencji” – dodaje „Junge Welt”.

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Niemiecki minister: ukraińskie zboże nie niszczy rynku UE

Przed wtorkowym (26.03.2024) posiedzeniem unijnych ministrów rolnictwa w Brukseli niemiecki minister Cem Oezdemir pośrednio skrytykował m.in. polskich rolników, protestujących przeciwko importowi rolnemu z Ukrainy.  – Czasem mam wrażenie, że wielu nie rozumie, iż obrona Ukrainy – a tym samym także obrona nas wszystkich – nie polega tylko na dostawach broni i amunicji do obrony przed rosyjską agresją, ale też na tym, by nie brać udziału w putinowskiej propagandzie – powiedział dziennikarzom polityk niemieckich Zielonych.

Uważa on, że „nie ma żadnych dowodów na to”, iż ceny zboża spadają z powodu importu z Ukrainy. – Ten, kto tak mówi powinien udowodnić za pomocą faktów i liczb – powiedział Oezdemir. Według niego pełne spichlerze w Polsce są zaś skutkiem tego, że „poprzedni minister z PiS miał wspaniały pomysł, by dawać rolnikom rady, kiedy mają sprzedawać swoje zboże”. Chodzi o wypowiedzi byłego ministra rolnictwa Henryka Kowalczyka, który w 2022 r. faktycznie radził wówczas polskim rolnikom, by wstrzymali się ze sprzedażą zboża.

– Jestem gotów na to, byśmy solidarnie pomogli tam, gdzie dochodzi do zakłóceń na rynku. Ale winić Ukrainę za błędy, których należy szukać gdzie indziej, jest niesprawiedliwe. To pomaga narracji i propagandzie Putina – oświadczył niemiecki minister. I dodał, że jest za utrzymaniem „trudnego kompromisu”, który udało się w UE wynegocjować w tej sprawie.

Spór o bezcłowy handel z Ukrainą

Według tego kompromisu umowa o bezcłowym handlu UE z Ukrainą, wprowadzonym po rosyjskiej napaści na ten kraj, ma zostać przedłużona po raz kolejny i obowiązywać do czerwca 2025. Zawierać ma jednak zabezpieczenia, pozwalające chronić unijnych rolników przed skutkami nadmiernego wzrostu importu produktów rolnych. Rozszerzono listę produktów, które mają być objęte ograniczeniami w imporcie; do jaj, drobiu i cukru dodano owies, kukurydzę, kasze i miód. Część organizacji rolniczych skrytykowało fakt, że na liście nie ma pszenicy. W przypadku stwierdzenia przez Komisję Europejską, że wystąpiły zakłócenia na rynku UE lub na rynkach jednego lub większej liczby krajów unijnych w związku z importem z Ukrainy, ma ona reagować wprowadzeniem ceł i kontyngentów.

Protest polskich rolników przeciwko unijnym przepisom oraz importowi zboża z Ukrainy
Protest polskich rolników przeciwko unijnym przepisom oraz importowi zboża z Ukrainynull Lukasz Glowala/REUTERS

Porozumienie to, wynegocjowane w zeszłym tygodniu przez KE, Parlament Europejski i belgijską prezydencję w radzie UE, wymaga jeszcze zatwierdzenia przez europarlament i ambasadorów państw członkowskich. Głosowanie w gronie państw UE planowane jest wstępnie na środę, 27 marca. Nie jest jasne, czy kompromis ten ma poparcie wymaganej kwalifikowanej większości w Radzie UE. Oprócz Polski zastrzeżenia mają Węgry i Francja.

Ustępstwa wobec europejskich rolników

Dziś udało się z kolei zatwierdzić porozumienie w sprawie zmniejszenia obciążeń administracyjnych i poluzowania niektórych wymogów środowiskowych dla rolników. Propozycję Komisji Europejskiej w tej sprawie poparła większość przedstawicieli państw unijnych w Specjalnym Komitecie ds. Rolnictwa. To odpowiedź na obawy europejskich rolników, którzy od tygodniprotestują w wielu krajach Unii.

Proponowane rozwiązania dotyczą m.in. norm mających na celu zapewnienie dobrego i ekologicznego stanu gleb. Co do zasady rolnicy musza przestrzegać tych wymogów, aby korzystać z dopłat rolnych UE.  Wiąże się to na przykład z ugorowaniem i stosowaniem płodozmianu. KE zaproponowała, aby było to dobrowolne, a nie obowiązkowe. Jednocześnie państwa członkowskie mają zachęcać do ugorowania pomimo złagodzenia przepisów. Małe gospodarstwa o powierzchni poniżej 10 hektarów nie będą podlegać kontrolom i karom związanych z przestrzeganiem wymogów warunkowości wspólnej polityki rolnej.

Rolnicy znów na ulicach Brukseli

W ocenie niemieckiego resortu rolnictwa zaproponowane przez KE zmiany te obniżają ambicje wspólnej polityki rolnej związane z ochroną środowiska. Dlatego Niemcy zapowiadały starania o korektę tych rozwiązań. – Ograniczenie biurokracji nie powinno oznaczać, że ucierpi na tym ochrona środowiska – ostrzegł minister Oezdemir.

Pomimo tych ustępstw rolnicy znów protestowali we wtorek na ulicach Brukseli. Około 250 ciągników zablokowało drogi w europejskiej dzielnicy w stolicy Belgii i ważne drogi wjazdowe do miasta. Belgijska policja ostrzegła przed „wyjątkowo niebezpieczną sytuacją na autostradach”. Jak donosi agencja AFP, protestujący podpalili bele siana i opony samochodowe oraz wyrzucili obornik na drogi.

DPA, AFP/ widz

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Brązowe jajka znikną ze sklepów. Powód jest prosty

Za kilka lat w supermarketach prawdopodobnie zniknie wybór między jajami brązowymi a białymi. – Już teraz jest coraz mniej brązowych jaj, wkrótce prawdopodobnie nie będzie ich wcale – uważa Henner Schoenecke, przewodniczący Federalnego Stowarzyszenia Niemieckich Producentów Jaj.

Hodowcy stawiają na białe

Powodem jest to, że wielu hodowców przestawia się na białe kury. – Mają większy potencjał genetyczny niż kury brązowe. Żyją dłużej i dłużej niosą jaja – wyjaśnia Henner Schoenecke.

Białe kury są też łatwiejsze w utrzymaniu i bardziej mobilne. Łatwiej znajdują pożywienie i wodę, są też lżejsze i mniejsze; podobnie jak znoszone przez nie jaja. Dzięki temu znoszenie jaj jest mniej męczące. – W przeszłości brązowe jaja miały twardszą skorupkę, dzisiaj już nie. Nie ma też różnicy w smaku – dodaje przewodniczący stowarzyszenia hodowców. Jak przyznaje, brązowe jaja oferuje już tylko kilku regionalnych hodowców.

Kury kontra biośmieci!

Białe czy brązowe?

Białe kury znoszą białe, a brązowe kury – brązowe jaja. Taka zasada obowiązuje przynajmniej dla ras kur hodowanych w Niemczech. Według Federalnego Stowarzyszenia Niemieckich Producentów Jaj w supermarketach odsetek brązowych jaj wynosi około 30 procent. Jeszcze dziesięć lat temu sprzedawano więcej brązowych jaj niż białych.

Z sondażu przeprowadzonego na zlecenie Stowarzyszenia Niemieckiego Przemysłu Drobiarskiego wśród klientów wynika, że osoby starsze chętniej kupują brązowe jaja. Młodsi klienci zazwyczaj nie zwracają uwagi na kolor, dla nich ważniejszy jest sposób hodowli i regionalność. – Większości klientom kolor skorupki jest obojętny – mówi rzecznik sieci supermarketów Rewe. Jednym z wyjątków jest Wielkanoc – wtedy preferowane są białe jajka.

(AFP/dom)

Chcesz skomentować nasze artykuły? Dołącz do nas na facebooku! >>

Potrzebny „podwójny kop”. Niemiecka prasa o kiepskiej koniunkturze

Wiodące instytuty badawcze znacznie obniżyły swoje oczekiwania dotyczące niemieckiej gospodarki. Spodziewany przez ekspertów wzrost wyniesie w tym roku zaledwie 0,1 proc., czyli mniej niż przewiduje rząd. Prasa komentuje to z rozżaleniem, zarzucając rządowi SPD, FDP i Zielonych, że jego polityka gospodarcza jest niespójna i że traci czas na spory, gdy niemieckie firmy nie wytrzymują coraz większych kosztów działalności.

Potrzebny „podwójny kop”

„Naukowcy zgadzają się, że konieczna jest rewizja hamulca zadłużenia, która umożliwi państwu finansowanie pożyczkami pilnych inwestycji infrastrukturalnych wykraczających poza normalny budżet. Innymi słowy: potrzebny jest teraz „podwójny kop”, aby ożywić gospodarkę. Nie w formie prezentów wyborczych, ale trwałych inwestycji, które utorują drogę do ożywienia i wzrostu dochodów” – pisze „Straubinger Tagblatt/Landshuter Zeitung” z Bawarii.

„W tle trwa zasadniczy spór. Czy państwo powinno szaleńczo dużymi środkami z podatków ratować lub wabić pojedyncze firmy, jak chce (minister gospodarki - red.) Habeck? A może powinno w zasadzie wszystkim firmom ułatwiać osiąganie zysków dzięki mniejszej biurokracji i mniejszym obciążeniom podatkowym? Tego właśnie chce Lindner. Spór o kierunek paraliżuje kraj znacznie bardziej niż hamulec zadłużenia” – ocenia „Neue Osnabrücker Zeitung”.

Minister finansów Christian Lindner, minister gospodarki Robert Habeck i kanclerz Olaf Scholz
Minister finansów Christian Lindner, minister gospodarki Robert Habeck i kanclerz Olaf Scholznull Kay Nietfeld/dpa/picture alliance

„Wbrew wszystkim zapewnieniom koalicjantów, że rzeczywiście zrobią coś dla gospodarki, wyjścia nie widać. A gdy walczące koguty w końcu się w czymś zgodzą, jak w przypadku Ustawy o szansach wzrostu, to wkracza CDU, hamuje i blokuje. Niemcy to wciąż silny kraj. Politycy muszą jednak zrobić więcej, by tak pozostało” – pisze gazeta z Dolnej Saksonii.

Rząd powinien się zdecydować na jedną strategię

„Pomogłoby, gdyby rząd mógł się ostatecznie zdecydować na jedną strategicznie zorientowaną politykę gospodarczą i finansową. Niemcy potrzebują odpowiednich warunków ramowych dla rozwoju firm, takich jak niezawodna infrastruktura i niedroga energia. Z drugiej strony nieuporządkowane dotacje nie są już tak zrównoważone” – zauważa „Mitteldeutsche Zeitung”.

„Obywatele też się niepokoją. Ciągle nowe worki funduszy, które opróżniają się zbyt szybko, a są mało przydatne. W obliczu niepewnej sytuacji polityczną na świecie obywatele więcej oszczędzają – a tych pieniędzy gospodarce brakuje” – czytamy w gazecie z Halle w Saksonii-Anhalt.

Brak kierunku i jasnej koncepcji

„Jako gospodarka silnie zorientowana na eksport Niemcy szczególnie mocno odczuły trudną sytuację na świecie. To jednak tylko częściowo wyjaśnia tę słabość. Eksperci zwracają uwagę, że koalicja nie ponosi odpowiedzialności za wszystkie trudności. Niemniej jednak rząd pada na deski” – pisze „Ludwigsburger Kreiszeitung”.

„Zarzuca mu się, że jego działania polityczne – hasło: Ustawa o szansach - były sprzedawane jako wielki sukces, ale nie rozwiązały zasadniczych problemów. Działamy ostrożnie, a pieniądze są pompowane w gospodarkę lub ograniczane w nadziei, że nastąpi pożądany efekt. Nie są to jednak ogólne kierunki i jasne koncepcje, które dadzą firmom poczucie bezpieczeństwa i zachęcą je do inwestowania w Niemczech” – ocenia gazeta z Badenii-Wirtembergii.

Niemcy testują 4-dniowy tydzień pracy

„Ministrowie gospodarki i finansów są zgodni, że należy zająć się problemami strukturalnymi, u kanclerza tego zrozumienie jest wyraźne mniej. Pakiet dla rozwoju autorstwa koalicji powinien wychodzić od zmian strukturalnych. Jeśli następnie na drugim etapie będzie potrzeba więcej pieniędzy, aby złagodzić skutki reform, instytuty i Bundesbank wskażą drogę do ostrożnej reformy hamulca zadłużenia: po sytuacji nadzwyczajnej, w której hamulec został zawieszony na rok, powinna zostać przewidziana trzyletnia faza przejściowa, aby uniknąć nagłego odnowienia długów z roku na rok” – pisze „Rhein-Zeitung” z Koblencji w Nadrenii-Palatynacie.

„Obciążenia zagrażają miejscom pracy”

„Nie wszystkie przyczyny tego niedostatku mają podłoże krajowe. Ale całkiem sporo tak” – pisze „Die Glocke” z Oelde w Nadrenii Północnej-Westfalii, przypominając spory w koalicji, zwłaszcza między szefami resortów gospodarczych: ministem finansów Christianem Lindnerem z FDP i gospodarki Robertem Habeckiem z Zielonych.

„Niektórzy zamykają fabryki z powodu okropnych kosztów energii, przez które nie mogą nadążyć za konkurencją na rynku światowym. Inni odkładają inwestycje w technologie przyszłości lub przenoszą produkcję do krajów, w których politycy oferują im korzystniejsze warunki, np. w obszarze podatków. Tu rząd Niemiec może, a nawet musi zainicjować reformy. Obciążenia podatkowe średnio na poziomie 30 proc. – w czym zajmujemy niechlubne pierwsze miejsce - zagrażają miejscom pracy, a tym samym podstawie naszego państwa opiekuńczego” – czytamy.

(DPA/mar)

Ceny kakao biją rekordy, ale nie oznacza to zysków dla rolników

Ceny kakao od początku roku szybują w górę. We wtorek 26 marca br. za tonę trzeba było zapłacić ponad 10 tys. dolarów. Jeszcze rok temu za tę samą ilość płacono poniżej 3 tys. dolarów.

Przez dekady ubolewano nad ubóstwem rolników, którzy uprawiają kakao. Regularnie powtarzano, że ich sytuacja byłaby lepsza, gdyby tylko wzrosła cena.

Dwa kraje regionu Afryki Zachodniej Wybrzeże Kości Słoniowej i Ghana odpowiadają za produkcję prawie dwóch trzecich światowych zbiorów kakao. Pomimo tej wyjątkowej pozycji, dotychczas nie były one w stanie przeforsować wyższych cen.

Kakao: mniejsze zbiory z powodu zmian klimatu

Powodem obecnej eksplozji cen na rynku jest ogromny spadek zbiorów. – Obecnie szacuje się, że zbiory na Wybrzeżu Kości Słoniowej i w Ghanie spadły o co najmniej jedną trzecią – tłumaczy Friedel Huetz-Adams, ekspert Suedwind Institut, organizacji z siedzibą w Bonn, która specjalizuje się w tematyce światowego handlu i polityki rozwojowej. – Ponieważ te dwa kraje odpowiadają za 60 proc. światowych zbiorów kakao, to na rynku pojawiły się znaczne niedobory – tłumaczy.

Huetz-Adams wskazuje w rozmowie, że przyczyną słabych zbiorów było zjawisko klimatyczne El Nino. Jego oddziaływanie przełożyło się w krajach tropikalnych na albo zbyt duże, albo zbyt małe opady deszczuw danym okresie oraz doprowadziło nawet w zależności od regionu do przesunięcia w czasie pory deszczowej. Na Wybrzeżu Kości Słoniowej i w Ghanie dodatkowo negatywnie na uprawy oddziaływuje intensywny wyrąb prowadzony w lokalnych lasach.

Hiszpania: Susza - rolnicy wiercą nielegalne studnie

Ponieważ wielu rolników uprawiających kakao jest tak biednych, że ledwo stać ich na nawozy i pestycydy, byli oni szczególnie bezradni w obliczu niekorzystnych warunków pogodowych. – W Ghanie w zeszłym roku w wielu regionach najpierw w ogóle nie padało, a potem padało tak długo, że drzewa kakaowe stały w wodzie przez długi czas. W tym czasie choroby rozprzestrzeniły się na owoce – podkreśla ekspert.

Uprawy kakao: zyski zostają w UE

Największym rynkiem zbytu dla kakao jest Unia Europejska. W krajach UE konsumuje się ok. połowy światowej produkcji. Na drugim miejscu znajdują się Stany Zjednoczone. To w Europie działają koncerny, które przetwarzają ziarna w czekoladę, tabliczki czekolady lub proszek kakaowy. To te firmy tworzą i zatrzymują większość wartości produktów powstających z kakao.

Na każde euro, które kosztuje tabliczka czekolady, tylko ok. siedmiu centów trafia do rolników uprawiających kakao. Producenci i sprzedawcy detaliczni zatrzymują ok. 80 centów.

Sprzedaż jeszcze przed zbiorami

Aby lepiej zaplanować ten wart miliardy euro biznes, producenci czekolady kupują ziarna kakaowca jeszcze na długo przed ich faktycznym zbiorem. Na giełdzie takie transakcje, które odnoszą się do przyszłych dostaw, nazywane są kontraktami terminowymi (futures). Obecne rekordowe ceny kakao dotyczą właśnie tych kontraktów.

Na Wybrzeżu Kości Słoniowej i w Ghanie za sprzedaż zbiorów odpowiadają bowiem państwowe instytucje. Do 80 proc. produkcji sprzedawane jest jeszcze na kilka miesięcy przed rozpoczęciem sezonu zbiorów, które zaczynają się w październiku.

Rolnicy uprawiający kakao pracują w trudnych warunkach
Rolnicy uprawiający kakao pracują w trudnych warunkachnull Godong/picture alliance

– Tragedia polega na tym, że rolnicy z Wybrzeża Kości Słoniowej i Ghany prawie nie odnoszą korzyści w bieżącym sezonie, ponieważ zbiory zostały sprzedane przed wzrostem cen – mówi Huetz-Adams. Większość z nich sprzedawała w zeszłym roku po cenie 1,8 tys. dolarów za tonę, a następnie cierpiała z powodu poważnego załamania się zbiorów.

Handlowcy starają się obecnie znaleźć jak najwięcej kakao w innych krajach. W zależności od transportu i jakości prowadzi to już teraz do wzrostu cen.

Rolnicy mogą zarobić

Huetz-Adams twierdzi, że ceny kontraktów terminowych na giełdzie wskazują, że ceny kakao utrzymają się na wysokim poziomie przez następne półtora do dwóch lat. Jest to zatem dobra wiadomość dla rolników w głównych krajach produkujących kakao.

– Cena rynkowa jest ponad dwukrotnie wyższa niż rok temu, nawet w przypadku dostaw pod koniec 2025 roku. Jeśli uda nam się zapewnić, że duża część tych pieniędzy dotrze do rolników, to ta eksplozja cen może stać się szansą – uważa.

Ceny nie rosną z powodu większego popytu

Nie wiadomo jednak, czy uda się rozwiązać problemy ubóstwa, niedożywienia i pracy dzieci w sektorze kakao, nad którymi ubolewa się od ponad 25 lat. Wynika to z faktu, że obecny wzrost cen jest spowodowany niedoborami, a nie rosnącym popytem.

– Tak, W Chinach i Indiach zwiększyła się konsumpcja czekolady. Ale oba kraje razem importują wciąż o połowę mniej kakao niż tylko same Niemcy – wskazuje Huetz-Adams. – Od 15 lat słyszę, że Chińczycy już wkrótce zaczną jeść znacznie więcej czekolady. Jednak wciąż tak się nie dzieje.

Z drugiej strony, dalszy wzrost cen czekolady w Europie jest tylko kwestią czasu. – Ceny czekolady wzrosły w Niemczech jeszcze przed Bożym Narodzeniem 2023 r. ze względu na wzrost cen surowców. A wzrosty i tak dotyczą produktów czekoladowych, do produkcji których użyto ziaren z poprzedniego sezonu lub kupionych jeszcze po niskich cenach – podkreśla ekspert.