Sikorski w BamS: Czy Niemcy posłuchają Polski?

„Niemieccy politycy wydają się być zadowoleni z tego, że Rosja dopiero za cztery do pięciu lat będzie gotowa (do ataku na NATO) i uważają, że do tego czasu Niemcy będą przygotowane (do obrony). Problemem jest to, że Rosja, zanim dotrze do Niemiec, musi przejść przez inne kraje” – powiedział Radosław Sikorski w wywiadzie dla „Bild am Sonntag”.

„Rosja w ostatnich 500 latach naszej historii wielokrotnie atakowała Polskę. Nie bylibyśmy więc (atakiem) zaskoczeni. Rosja poniosłaby porażkę, ponieważ jako Zachód jesteśmy zdecydowanie silniejsi niż Rosja. Ukraina nie walczy dziś sama. W przeciwieństwie do czasów minionych tym razem nie walczylibyśmy sami” – wyjaśnił szef polskiej dyplomacji.

Putin wykorzysta Ukrainę jak Hitler Czechosłowację

„Stoimy przed wyborem – albo będziemy mieli pokonaną rosyjską armię poza granicami Ukrainy, albo zwycięską rosyjską armię na granicy z Polską” -  podkreślił minister. W przypadku zwycięstwa Putin postąpi z Ukrainą tak jak Hitler z Czechosłowacją – „wykorzysta potencjał przemysłowy i ludzki Ukrainy do dalszej wojny”.

„Lepiej byłoby zatrzymać Putina na Ukrainie – 500 do 700 kilometrów stąd” – zaznaczył Sikorski. 

Zdaniem ministra nie ma obecnie przesłanek wskazujących na zamiar użycia przez Moskwę broni atomowej. „Nie ma fizycznych oznak wskazujących na wydobycie głowic z magazynów. Wiedzielibyśmy o tym z wyprzedzeniem” – wyjaśnił. Sikorski zaznaczył, że Putin nie decyduje sam o użyciu broni atomowej, a łańcuch decyzyjny obejmuje ministerstwo obrony i sztab naczelny.  Putin musiałby przekonać swoich generałów. Jak dodał, Waszyngton wyraźnie ostrzegł Rosję przed sięgnięcie po broń atomową.   

Niemcy, słuchajcie Polaków!

Sikorski ma nadzieję na zmianę decyzji Niemiec w sprawie przekazania Ukrainie pocisków manewrujących Taurus. „Stany Zjednoczone przekazały Ukrainie rakiety dalekiego zasięgu – słynne rakiety ATACMS o zasięgu 300 km. Mam nadzieję, że niemiecki kanclerz zrozumie, że chodzi o reakcję na drastyczną eskalację ze strony Rosji. Rosjanie zniszczyli 70 proc. potencjału  wytwarzania energii elektrycznej. To jest właściwie zbrodnia wojenna” – powiedział Sikorski. Scholz odmówił przekazania armii ukraińskiej Taurusów, gdyż ich obsługa wymagałaby jego zdaniem udziału niemieckich żołnierzy.  

„Myślę, że teraz wiemy wszyscy, że Putin reaguje tylko na presję, na najmocniejsze  argumenty czystej siły. Ostrzegaliśmy Niemców przed tym w kontekście Nord Stream, ale wtedy nas nie słuchano. Mam nadzieję, że teraz posłuchacie nas” – powiedział Sikorski. Szef polskiej dyplomacji spotka się w przyszłym tygodniu z niemiecką minister spraw zagranicznych Annaleną Baerbock.  

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Die Welt: atomowa euforia w Polsce

Niemiecki dziennik pisze w poniedziałek (29.04.2024) o polskich planach związanych z budową elektrowni atomowej. Jak zauważa korespondent „Die Welt” Philipp Fritz, duże polskie partie polityczne są zgodne co do tego, że „wejście w energię jądrową jest jedynym sposobem, aby zaspokoić rosnący głód energii i jednocześnie spełnić wymogi polityki klimatycznej UE”. „Jest to dominujące podejście w narodowo-konserwatywnej partii Prawo i Sprawiedliwość (PiS), która tworzyła rząd do grudnia 2023 roku, oraz w Platformie Obywatelskiej (Donalda) Tuska, która obecnie rządzi w kraju wraz z koalicjantami” – pisze. Dodaje, że w Polsce powstać mają co najmniej dwie duże elektrownie atomowe. Pierwsza ma zacząć działać w 2033 roku.

„Niemcy, które w 2023 roku wyłączyły swoje trzy ostatnie elektrownie atomowe, znajdą się w Europie pomiędzy dwoma krajami, które postrzegają energię jądrową jako kluczową technologię: Francją, tradycyjnym mocarstwem atomowym na zachodzie i Polską, która reprezentuje nowe myślenie o energii atomowej” – pisze Philipp Fritz. I wyjaśnia, że „polski zwrot atomowy” nie obejmuje tylko planów budowy dwóch dużych elektrowni, ale dodatkowo małych reaktorów SMR. „Jest już ponad sto projektów. Czyni to z Polski europejskiego lidera, choć budowa reaktorów SMR planowana jest również we Francji, Czechach i innych krajach UE” – pisze niemiecki dziennikarz.

Nuklearny renesans

Według niego technologia ta jest „częściąrenesansu nuklearnego, który nabiera tempa od czasu inwazji Rosji na Ukrainę i późniejszego kryzysu energetycznego w UE – od Ameryki Północnej po Europę i Azję Wschodnią”. „Jak dotąd jednak, według Agencji Energii Jądrowej (NEA), tylko kilka projektów na całym świecie można uznać za SMR. Wkrótce może się to jednak zmienić” – ocenia. Wskazuje na ogłoszone w grudniu ub. roku plany konsorcjum Orlen Synthos Green Energy (OSGE), które podało, że ma zgodę na budowę 24 reaktorów SMR w sześciu lokalizacjach w Polsce. Partner projektu, amerykańska firma GE Hitachi, zamierza zbudować w Polsce reaktor BWRX-300. Pierwszy ma zostać ukończony w 2030 roku.

„Oprócz BWRX-300, Polska opiera się na całej gamie innych technologii SMR. Na przykład w marcu podpisano list intencyjny między polską firmą a Rolls-Royce SMR” - przypomina dziennikarz „Die Welt”. Jak dodaje, kryje się za tym koncepcja, by skorzystać z kilku transferów technologii jednocześnie. Jeżeli dojdzie do „boomu na technologię SMR”, to „Polska byłaby w jego centrum w Europie”. „Towarzyszyłyby temu odpowiednie programy studiów, pojawiłby się przemysł dostawców, w skrócie: cały ekosystem wokół minireaktorów” – opisuje Fritz.

Większość Polaków za energią jądrową

Cytuje jednego z polskich ekspertów w dziedzinie energii Jakuba Wiecha, który m.in. zwraca uwagę na kampanię informacyjna i promocyjną dotyczącą tego tematu w Polsce, w dużej mierze zainicjowaną przez byłego szefa Orlenu Daniela Obajtka. Sprawiło to, że kwestia ta została zauważona przez społeczeństwo – i dobrze przyjęta. „Można wręcz mówić o swego rodzaju euforii. Według sondaży 60 procent Polaków popiera budowę reaktorów SMR, a 75 procent ogólnie opowiada się za rozwojem energetyki jądrowej” – czytamy w „Die Welt”.

Dziennik dodaje, że w przyszłości energia atomowa miałaby zastąpić węgiel, na który w Polsce przypada 70 procent miksu energetycznego. Są też jednak komplikacje dla tych planów, jak np. anulowanie w listopadzie ub. roku przez amerykańską firmę NuScale budowy pierwszej w USA elektrowni jądrowej SMR z powodu kosztów. Firma ta podpisała umowy o wykorzystaniu swoich technologii przez KGHM w Polsce. W innym przypadku Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wydała negatywną opinię – wylicza Fritz. „Pomimo tych zakłóceń, polski rząd prawdopodobnie pozostanie przy swoich planach SMR. Są one już zbyt zaawansowane” – ocenia.

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Prof. Ziemer: „Koniecznie należy ożywić Traktat o dobrym sąsiedztwie”

DW: – Panie Profesorze, na początku pana kariery naukowej zajmował się Pan jako politolog krajami frankofońskimi. W którym momencie w spektrum Pana zainteresowań pojawiła się Europa Wschodnia i Polska?

Prof. Dr. hab. Klaus Ziemer*:  – Już na drugim roku studiów zauważyłem, że Polski prawie nie było w dyskursie w społeczeństwie niemieckim, mimo strasznej polityki okupacyjnej podczas II wojny światowej. Toteż nauczyłem się polskiego i w 1972 r. w ramach egzaminu państwowego z historii napisałem pracę o stosunkach między Hitlerem i Piłsudskim. Następnie – ponieważ na uniwersytecie w Heidelbergu zaistniała korzystna okazja wzięcia udziału w projekcie badawczym – doktoryzowałem się na temat frankofońskiej Afryki. Z Polską nadal byłem na różne sposoby związany, a od 1975 r. jestem żonaty z Polką. Od początku lat 80. całkowicie skoncentrowałem się zawodowo na Polsce i ówczesnych krajach „realnego socjalizmu".

– Kierował pan Niemieckim Instytutem Historycznym w Warszawie w czasie, kiedy Polska znajdowała się w procesie akcesyjnym oraz bezpośrednio po wstąpieniu Polski do UE. Mocno obecna w stosunkach bilateralnych była wówczas jak i jest dziś tematyka dotycząca historii Polski i Niemiec (debata o odszkodowaniach za pracę przymusową, Erika Steinbach i Centrum przeciwko Wypędzeniom). Kiedy dyskurs historyczny w obopólnych relacjach będzie odgrywał mniejszą rolę?

– W pierwszym dziesięcioleciu lat 2000. mogłem śledzić w Warszawie wymienione debaty, jak chociażby postulaty Eryki Steinbach utworzenia „Centrum przeciwko Wypędzeniom“ w Berlinie i żądania „Powiernictwa Pruskiego" zwrotu nieruchomości niemieckim wypędzonym. Jednocześnie w 2001 r. w Polsce wywołała szok publikacja polsko-amerykańskiego historyka Jana Tomasza Grossa o Jedwabnem, mówiąca o tym, że w tej miejscowości w północnowschodniej Polsce w 1941 r. Polacy zamordowali swych żydowskich współobywateli. Stawiała pod znakiem zapytania stereotyp, jakoby Polacy od końca XVIII wieku zawsze byli ofiarami albo bohaterami, także w walce o wolność innych. Było to dla mnie wówczas irytujące – obserwować, jak niewiele, czy też w jak mało zróżnicowany sposób debaty w sąsiednim kraju przenikają do opinii publicznej w Niemczech i w Polsce. Chociażby odrzucenie skargi Powiernictwa Pruskiego przez Europejski Trybunał Praw Człowieka w październiku 2008 r. stało się w Polsce wiadomością dnia we wszystkich mediach, podczas gdy w Niemczech ledwo zostało to zarejestrowane.

Niemieccy i polscy historycy od ponad pół wieku sukcesywnie prowadzą owocny dialog. Liczne prace naukowe także młodych niemieckich historyczek i historyków na przykład o niemieckich zbrodniach wojennych w Polsce wypełniły w międzyczasie całe regały. Jednakże mają one swój odbiór wśród publiczności fachowej i nie docierają do szerokiej opinii publicznej.

– Które wątki polsko-niemieckiej historii są pana zdaniem niewystarczająco obecne w Niemczech?

– Przede wszystkim w niemieckich podręcznikach historii prawie w ogóle nie pojawia się niemiecka polityka okupacyjna w Polsce oraz w całej okupowanej przez Niemcy w II wojnie światowej Europie Środkowo-Wschodniej i Południowo-Wschodniej. I odpowiednio mała jest tu też odnośna wiedza. Jeśli Polacy mogliby być pewni, że przynajmniej większość Niemców wie, co działo się w Polsce podczas okupacji niemieckiej, dyskusja o tym w większości polskich mediów mogłaby odbywać się prawdopodobnie nieco bardziej spokojnie.

Istotną kwestią jest wykorzystywanie historii w polityce. Zrozumiały jest protest strony polskiej, kiedy w niemieckich i międzynarodowych mediach mówi się o „polskich obozach koncentracyjnych", mając na myśli niemieckie obozy śmierci na terytorium dzisiejszej Polski.

Reparacje dla Polski. „Kreatywny“ kompromis?

Czymś innym jest jednak, jeśli w programie szkolnym za rządów PiS polska młodzież ma uczyć się przede wszystkim być dumną z polskiej historii, podczas gdy jej ciemne strony, które także istnieją, mają pozostawać w dużej mierze raczej wyparte.

PiS używał wyliczeń szkód wojennych poniesionych z winy Niemiec oraz ponawianego ciągle żądania reparacji w wysokości ponad biliona euro, aby legitymizować własną bieżącą politykę - wywołując i podtrzymując odpowiednio antyniemieckie nastawienie w społeczeństwie.

Należy mieć nadzieję, że planowany w Berlinie „Dom Niemiecko-Polski" nie tylko otrzyma godny pomnik upamiętniający polskie ofiary zbrodni podczas II wojny światowej, lecz też stanie się żywym miejscem dyskusji o historii, gdzie będzie toczyć się rzeczowa debata na trudne historyczne tematy nie tylko wśród wyspecjalizowanych historyków.

– Obserwując stosunki polsko-niemieckie w przeszłości, zwłaszcza w dziesięcioleciach po II wojnie światowej, można stwierdzić, że inicjatywy obywatelskie, dążące do zbliżenia między Polską a Niemcami, często wyprzedzały o krok oficjalną politykę. Gdzie znajdują się one dziś ?

– Brak komunikacji między Niemcami a Polską po 1945 r. został przełamany najpierw przez inicjatywy kościelne, jak Memorandum Wschodnie Kościoła Ewangelickiego w Niemczech i wymiana listów między katolickimi biskupami z Polski i Niemiec w 1965 r. Willy Brandt powiedział kiedyś, że dialog kościołów i ich wiernych poprzedził dialog polityków. Ostatnimi laty, kiedy rząd PiS zredukował do minimum stosunki na płaszczyźnie państwowej, liczne spotkania polsko-niemieckie odbywały się z ramienia społeczeństw obywatelskich, w ramach partnerstw miast (funkcjonuje ich kilkaset), poprzez wymianę w środowisku akademickim, aktywności Polsko-Niemieckiej Współpracy Młodzieży, czy w obszarze gospodarki.

Gest, który przeszedł do historii

– Od ponad 20 lat Polska jest obok Niemiec członkiem Unii Europejskiej. Jak pana zdaniem wypada bilans koegzystencji w tych strukturach?

– Za rządów pod przewodnictwem PO Polska w konstruktywny sposób dążyła do wprowadzania swoich interesów do UE, chociażby poprzez przedstawioną razem ze Szwecją inicjatywę Partnerstwa Wschodniego UE, które miało przybliżyć do UE sześć byłych republik Związku Radzieckiego, w tym Ukrainę. Zupełnie odmienna była polityka Polski za rządów PiS (2015-23). Zarzucano UE, że jest zdominowana przez duże państwa, szczególnie przez Niemcy i dąży do ograniczenia suwerenności państw członkowskich. Polska wraz z Chorwacją w 2016 r. powołała do życia Inicjatywę Trójmorza, do której należy wszystkich 12 państw UE ze środkowo-wschodniej i południowo-wschodniej Europy. Ta „Inicjatywa" mająca pomóc Polsce odzyskać wiodącą rolę w jej „tradycyjnym" obszarze wpływów w Europie Wschodniej, zdołała jednak dotychczas wykazać jedynie nieznaczną skuteczność. Rozbudowa infrastruktury transportowej od państw bałtyckich po Morze Czarne i Adriatyk – jeden z jej głównych, aczkolwiek bardzo kosztownych celów – jest popierana także przez nowy rząd.

– W latach rządu PiS odczuwalna była twarda retoryka ze strony Polski w relacjach bilateralnych. Po zmianie rządu w grudniu 2023 r. możliwe stało się zbliżenie w stosunkach polsko-niemieckich. Jakie zadania w kontekście bilateralnym są pilne teraz, po latach stagnacji?

– Przede wszystkim koniecznie należy ożywić na płaszczyźnie rządowej „Traktat polsko-niemiecki o dobrym sąsiedztwie“ z 1991 r. Przewidywane bowiem w umowie np. coroczne konsultacje międzyrządowe od r. 2018 się nie odbywały. Pierwsze spotkanie obu rządów z szerokim udziałem ministerstw zostało wyznaczone teraz na lipiec. Z pewnością odbywają się rozmowy przygotowawcze, podczas których sondowana jest priorytetowość najważniejszych tematów do omówienia.

– Tradycyjnie Polska jest nieufna w kwestii bliskości między Rosją i Niemcami. Po najeździe przez Rosję Ukrainy w lutym 2022 r. Niemcy skorygowały swoją politykę wschodnią. Dąży się także do wspólnych kroków w kwestii wojny obronnej w Ukrainie („współpracować ścislej, lepiej i w zsynchronizowany sposób" deklarowała minister spraw zagranicznych Baerbock w Brukseli). Jednakże oczekiwania Europy Wschodniej w stosunku do Niemiec nie zawsze są spełniane. Jakie są tego przyczyny?

– Wielokrotnie Niemcy traktowały Rosję jako tego „właściwego“ sąsiada na wschodzie. Region pomiędzy budził niewielkie zainteresowanie. Społeczeństwa tego regionu nie były prawie postrzegane jako samodzielne podmioty. Odpowiednio niewielkie są kompetencje w kwestiach historii i problematyki dotyczącej krajów, które po II wojnie światowej stały się częścią sowieckiej strefy wpływów czy nawet częścią ZSRR. Konieczna jest gruntowna zmiana myślenia także wśród elit politycznych. Punktem wyjściowym powinien być nowy system współrzędnych, jaki powstał po napaści Rosji na Ukrainę. Upłynie zapewne trochę czasu, zanim taka zmiana myślenia rzeczywiście będzie zinternalizowana przez elity polityczne. Dodatkowo dochodzi pewna niemiecka wstrzemięźliwość, jeśli chodzi o zaspokajanie potrzeb militarnych Ukrainy. Stoi za tym pewnie obawa, by nie zostać wciągniętym w bezpośrednią konfrontację militarną z Rosją.

– W ostatnich miesiącach można było odnotować starania o ożywienie Trójkąta Weimarskiego  formatu dla dyskursu politycznego między Polską, Francją i Niemcami. Jakie możliwości otwierają się przed tą trilateralną wymianą?

– O konkretnych obszarach polityki, których ma dotyczyć współpraca trilateralna, będzie pewnie mowa w najbliższym czasie podczas spotkań przygotowawczych na płaszczyźnie rządowej. Minister spraw zagranicznych Sikorski w swym exposé przed Sejmem podkreślił znaczenie Trójkąta Weimarskiego. Można by chociażby rozważyć, w jaki sposób mogłaby być wspierana Ukraina z ramienia inicjatyw tego trilateralnego formatu. Impulsy odnośnie obszarów współpracy mogłyby nadchodzić także od naukowców, chociażby za pośrednictwem trilateralnej fundacji Genshagen spod Berlina.

Emmanuel Macron, Olaf Scholz i Donald Tusk podczas spotkania Trójkąta Weimarskiego w Berlinie, marzec 2024
Emmanuel Macron, Olaf Scholz i Donald Tusk podczas spotkania Trójkąta Weimarskiego w Berlinie, marzec 2024null Tobias Schwarz/AFP/Getty Images

 

– Jak wpływa wojna prowadzona przez Rosję w Ukrainie i dążenie do integracji Ukrainy z Zachodem na stosunki niemiecko-polskie?

– W przeszłości rządy Niemiec i Polski rzeczywiście zajmowały odmienne pozycje przynajmniej w stosunku do militarnej integracji Ukrainy z Zachodem. I tak na szczycie NATO w 2008 r. w Bukareszcie doszło do ostrych napięć pomiędzy przedstawicielami rządów Polski i Niemiec w sprawie przystąpienia Ukrainy do NATO, popieranego przez Polskę, ale kategorycznie odrzucanego przez Niemcy, uwzględniające stanowisko Rosji. Wojna prowadzona przez Rosję w Ukrainie doprowadziła w Niemczech do „punktu zwrotnego" (Zeitenwende) w stosunkach z Rosją i do przybliżenia do pozycji Polski. Obie strony popierają ścisłą współpracę Ukrainy z Zachodem i współpracują na rzecz pomocy militarnej dla Ukrainy.

Po wstąpieniu do UE Ukraina byłaby wyraźnie najbiedniejszym jej krajem członkowskim, do którego płynęłoby wiele środków unijnych. Dotknęłoby to przede wszystkim Polskę, która od lat jest największym odbiorcą netto środków z UE. Zanim Ukraina i inne państwa, mające dziś status państw kandydujących, będą mogły stać się członkami UE, Unia – aby zachować zdolność działania – musiałaby gruntownie zmienić swoją konstytucję. To potrwa kilka lat. W tym czasie strona niemiecka i polska z pewnością będą w ścisłym dialogu na temat konsekwencji, jakie będą wynikać z zapowiadających się zmian w UE.

– Podczas wizyty inauguracyjnej w styczniu 2024 r. w Berlinie minister spraw zagranicznych RP Radosław Sikorski akcentował, że Polska i Niemcy będą szukać wspólnych pól do owocnej współpracy, zarówno bilateralnej, jak też europejskiej i międzynarodowej. O jakich obszarach współpracy mogłaby być mowa?

– W obszarze bilateralnym mogłyby to być próby podejścia w konstruktywny sposób do kwestii reparacji. W kontekście prawa międzynarodowego problem jest rozwiązany. W obu społeczeństwach, szczególnie oczywiście w Polsce, istnieje jednakże poczucie, że tutaj oprócz istotnej pomocy dla żyjących jeszcze ofiar niemieckiej polityki okupacyjnej powinien także mieć miejsce wkład materialny o wymiarze symbolicznym, jak chociażby odbudowa zniszczonych historycznych budynków, np. Pałacu Saskiego i Pałacu Brühla w Warszawie. Albo że Niemcy powinny wesprzeć finansowo ważne w przyszłości projekty infrastrukturalne, jak np. budowę linii kolejowej dużych prędkości między Warszawą i Berlinem, która nie tylko połączyłaby jeszcze bardziej oba społeczeństwa, lecz też zapewniła lepszą integrację z odpowiednimi europejskimi sieciami szyn kolejowych.

– Czy centrum Europy może przesunąć się w najbliższych latach bardziej na wschód?

– Poprzez wojnę Rosji w Ukrainie już teraz obszar między Niemcami a Rosją bardzo zyskał na znaczeniu, przede wszystkim Polska, kraj Unii Europejskiej o największej kompetencji historycznej w regionie. Trzeba mieć nadzieję, że w duchu odpowiedzialności europejskiej wykorzysta ona te kompetencje w procesie integracji jej wschodnich sąsiadów w zachodnich strukturach współpracy. Trójkąt Weimarski mógłby być formatem służącym co najmniej do przygotowania podstawowych decyzji odnośnie tego procesu.

*Prof. Dr. hab. Klaus Ziemer - (ur. 1946) niemiecki politolog i historyk. Wykładał politologię na uniwersytecie w Trewirze oraz na uniwersytecie im. kard. Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. W latach 1998-2008 był dyrektorem Niemieckiego Instytutu Historycznego w Warszawie. Laureat tegorocznej Nagrody Viadriny, przyznawanej przez Uniwersytet Europejski we Frankfurcie nad Odrą za wkład i zaangażowanie w pojednanie i współpracę między Polską i Niemcami.

Eksperci w Tagesspieglu: Polska wykorzystała szansę w UE

„Polska potrafiła wykorzystać członkostwo w UE i uczestnictwo w unijnym rynku wewnętrznym jako siłę napędową modernizacji” – ocenił Kai-Olaf Lang z niemieckiego think tanku Fundacja Nauki i Polityki podczas dyskusji zorganizowanej przez redakcję dziennika „Tagesspiegel” z okazji 20. rocznicy wstąpienia Polski do UE.  

Redakcja wydawanej w Berlinie gazety opublikowała w sobotę relację z przebiegu debaty. 

EU katalizatorem przemian w Polsce

Do podobnego wniosku doszła Irene Hahn-Fuhr, która przez wiele lat kierowała warszawskim biurem zbliżonej do partii Zieloni Fundacji Heinricha Boella. Jej zdaniem członkostwo w UE stało się „katalizatorem” przemian, natrafiając w Polsce na „żyzną glebę” z powodu umiłowania przez Polaków wolności i ich gotowości do efektywnej pracy. Jako przykład podała cyfryzację, chociażby w administracji, znacznie bardziej zaawansowaną w Polsce niż w Niemczech

Eksperci wskazali na „demokratyczną odporność” polskiego społeczeństwa, która doszła do głosu podczas niedawnych wyborów parlamentarnych. Zwrócili też uwagę na głębokie podziały w polskim społeczeństwie.

Problem z suwerennością

„Dla wielu Polaków zmiany przebiegały zbyt szybko” – uważa Agnieszka Łada-Konefał, wicedyrektorka Niemieckiego Instytutu Spraw Polski (DPI) w Darmstadt. Konflikt na linii miasta-wieś nie jest jednak, jak zastrzegła, tylko polskim problemem, lecz występuje także w Niemczechi Francji.

Agnieszka Łada-Konefał
Agnieszka Łada-Konefałnull Grzegorz Litynski

Hahn-Fuhr wskazała na inne od niemieckiego rozumienie w Polsce pojęcia narodowej suwerenności, co wynika z doświadczeń z komunizmem. „Stopień oddania suwerenności strukturom unijnym jest w Polsce punktem spornym” – tłumaczyła.

Łada-Konefał zwróciła uwagę na brak zrozumienia w UE dla polskich ostrzeżeń przed Rosją. Z czasem Polska stała się odważniejsza i ma poczucie własnej wartości. „Nie chcemy być dłużej uczniami słuchającymi nauk z Zachodu” – powiedziała. Potwierdził to Lang mówiąc, że wielu Polaków uważa, iż „boksują w niższej wadze niż powinni”.

Polacy nie chcą być nadal uczniami

Eksperci potwierdzili znany fakt, iż Niemcy zbyt mało wiedzą o Polsce. Nowym zjawiskiem jest spadek zainteresowania Niemcami. „Obraz Niemców w Polsce stał się bardziej realistyczny” – oceniła Łada-Konefał. Zdaniem Langa jest to przejaw normalizacji. „Poprzez członkostwo w UE powstała nowa bliskość (między Polakami a Niemcami), ale także potencjał konfliktów, coś w rodzaju stresu kooperacyjnego” – wyjaśnił politolog dodając, że w relacjach międzynarodowych konflikty są normalnym zjawiskiem. Decydująca jest jego zdaniem „kultura ich rozwiązywania”, która w ostatnich latach zanikła. „Teraz pojawiła się nowa szansa” – powiedział Lang.   

Chcesz skomentować ten artykuł? Dołącz do nas na facebooku! >>

Berliner Zeitung: PiS próbuje zrobić z Sikorskiego rosyjskiego agenta

„Swoim przemówieniem Radosław Sikorski chciał osiągnąć dwa cele. Po pierwsze, chciał pokazać Zachodowi, ale także własnym wyborcom, że Polska powróciła do europejskiej wspólnoty. Po drugie, chciał pokazać wyborcom PiS i innych prawicowych partii, że Polska prowadzi niezależną politykę, chociaż obecny liberalny rząd Donalda Tuska opowiada się za głębszą europejską integracją” – czytamy w „Berliner Zeitung”.

Minister zarzucił PiS, że podczas epidemii koronawirusa chciało zdegradować UE do roli strefy wolnego handlu. „W strefach wolnego handlu nie przeznacza się milionów euro na wzajemną pomoc, nie kupuje się wspólnie broni i nie wprowadza się sankcji” – cytuje ministra autor.

Sikorski krytykuje prawicę za porównanie UE do ZSRR

Zwracając się do polityków skrajnej prawicy – PiS i Konfederacji, które porównują członkostwo w UE z wcześniejszym panowaniem Związku Sowieckiego w Polsce, Sikorski powiedział, że w ten sposób „bezczeszczą groby Polaków, którzy rzeczywiście zginęli z rąk sowieckich ciemiężców”. Autor zwrócił uwagę na fragment przemówienia szefa MSZ, w którym mówił on o błogosławieństwie polskiego papieża dla wstąpienia Polski do UE.

„Minister Sikorski zna bardzo dobrze prawicę. Sam pochodzi z tego obozu, a w latach 2005-2007 był ministrem obrony w pierwszym rządzie PiS. Według kryteriów zachodniej polityki jest światopoglądowo konserwatystą. To tłumaczy prawdopodobnie odwołanie się do Jana Pawła II” – wyjaśnił autor.

Zdaniem „Berliner Zeitung”, Sikorski wypowiedział słowa, „których od dawna w polskiej polityce nie słyszano”. Powiedział - „Polska jest gotowa do współpracy z nieimperialną Rosją, która przestrzega prawa innych narodów do samostanowienia”.

Czy możliwa jest nieimperialna Rosja?

 Autor pisze, że polscy politycy uważają, iż „nieimperialna Rosja” nie jest możliwa. Jego zdaniem prawicowo-populistyczne skrzydło PiS wykorzysta te słowa przeciwko Sikorskiemu. „PiS spróbuje zrobić z Sikorskiego 'rosyjskiego agenta'” – przepowiada autor.

„Berliner Zeitung” zwraca ponadto uwagę na wypowiedź Sikorskiego dotyczącą roli Chin. Szef MSZ przypomniał, że Chiny były w minionych stuleciach ofiarą polityki kolonialnej i wyraził nadzieję, że władze w Pekinie sprzeciwią się „współczesnemu kolonializmowi” w wykonaniu Władimira Putina.

Na zakończenie autor zreferował fragment przemówienia ministra, w którym mówił on o kilkakrotnie większym potencjale wojskowym, ludnościowym i gospodarczym UE i NATO w porównaniu z Rosją. „Dochód narodowy na głowę w Polsce jest o jedną trzecią większy niż w Rosji, chociaż nie mamy ropy, gazu ani złóż złota. I nie napadamy na nikogo. Nasze dochody są bardziej równo podzielone” – tłumaczył.

„Berliner Zeitung” zwraca uwagę na zmianę stanowiska Sikorskiego, który jeszcze kilka miesięcy temu wzywał do przygotowania się do ewentualnej wojny na terytorium Polski. „Dzisiaj jego słowa brzmiały inaczej” – konkluduje autor. 

Chcesz mieć stały dostęp do naszych treści? Dołącz do nas na Facebooku!

  

FAZ: Niedokończone rozszerzenie UE na wschód

„Polska, Czechy i Węgry powinny wkrótce przyjąć euro” – pisze „Frankfurter Allgemeine Zeitung” („FAZ”). Niemiecki dziennik analizuje gospodarcze efekty rozszerzenia UE na wschód. Nadmienia, że 20 lat temu radość z tego „historycznego aktu” nie była powszechna. W Niemczech przeważały obawy przed nowymi imigrantami i nisko opłacanymi pracownikami zalewającymi rynek pracy, a ówczesny kanclerz Gerhard Schröder podsycał obawy przed migracją zarobkową i ostrzegał przed „dumpingiem podatkowym”.

Ekspansja na wschód

W rezultacie dwóch na trzech Niemców postrzegało rozszerzenie UE bardziej jako ryzyko niż szansę. „Co za błędny wniosek. Dzięki ekspansji na wschód ludzie wzbogacili się, także w Niemczech”. Większy efekt wzrostu odnotowały nowe kraje członkowskie, które „imponująco nadrobiły zaległości” – pisze „FAZ”. Dziennik podaje, że od 2004 roku polski PKB na mieszkańca podwoił się, zagraniczne inwestycje wywołały boom gospodarczy w całym regionie, stopa bezrobocia należy do najniższych w UE, a płace zbliżyły się do standardów UE.

Ale poparcie dla UE spada, a eurosceptyczne partie zyskują na popularności – pisze „FAZ”, dodając, że częściowo jest to spowodowane różnicą w poziomie dobrobytu panującego w miastach i na wsi: „Co drugie weto wobec decyzji Brukseli pochodziło ostatnio z Węgier – kraju, który „chyba najmniej wykorzystał swoje możliwości” – a forint, w przeciwieństwie do korony i złotego, stracił połowę swojej wartości względem dolara”.

Demonstracja jedności

Niezakończony proces

„Obstrukcyjna polityka” Viktora Orbana pokazuje również, że UE nie może tak dalej funkcjonować, zwłaszcza jeśli ma się rozwijać. Musi najpierw zaostrzyć własne zasady, zreformować procesy, wyjaśnić związki finansowe, zanim nowi członkowie (Ukraina, Mołdawia, kraje Bałkanów Zachodnich) będą mogli do niej dołączyć. Dopóki tak się nie stanie, trzeba starać się zacieśnić więzy gospodarcze – pisze „FAZ”.

Często przywoływana pokojowa transformacja społeczna, ekologiczna i polityczna „jeszcze się nie zmaterializowała nawet 20 lat po przystąpieniu” 10 państw do UE. Wiele wskazuje na to, że „spójność będzie poddawana dalszym testom”, a kolejne kroki w kierunku wyrównania warunków życia w UE będą znacznie trudniejsze. Wyższy dług publiczny, niski wskaźnik urodzeń, transformacja energetyczna, brak wykwalifikowanych pracowników – to tylko niektóre z wyzwań.

„Słowacy i Bałtowie czerpią korzyści z integracji z dużym rynkiem kapitałowym euro. Polska, Czechy i Węgry mogłyby podkreślić swoje członkostwo w UE poprzez ostateczne przyjęcie euro. Ich przystąpienie do wspólnej waluty byłoby krokiem w kierunku zakończenia rozszerzenia UE na wschód”.

Chcesz skomentować nasze artykuły? Dołącz do nas na facebooku! >>

Bild: Saksonia zapłaci miliony euro za odbiór odpadów z Polski

Reporterzy niemieckiego dziennika wybrali się do polskiej wsi Tuplice w woj. lubuskim w pobliżu granicy z Niemcami, gdzie na terenie dawnej cegielni od lat zalegają nielegalnie przywiezione z Niemiec odpady. „Co najmniej 20 tysięcy ton żużli pocynkowych leży bez żadnego zabezpieczenia na skraju rozlewiska Nysy. Od 2013 roku opady deszczu wypłukują z granulatu do wód gruntowych niebezpieczne substancje, jak cynk kadm, ołów, arsen i rtęć” – pisze wysokonakładowy „Bild”.

Pod koniec marca polska minister minister klimatu i środowiska Paulina Hennig-Kloska poinformowała, że jeszcze w tym roku niemiecki kraj związkowy Saksonia ma usunąć odpady, co potwierdziło następnie DW saksońskie Ministerstwo ds. Energii, Ochrony Klimatu, Środowiska i Rolnictwa.

Zapłacą podatnicy

Rzecznik saksońskiej Dyrekcji Krajowej, czyli administracji landu, Ingolf Ulrich mówi w rozmowie z „Bildem”, że niebezpieczne odpady w Tuplicach pochodzą „z Saksonii”. „Trop prowadzi do Rudaw i firmy Befesa Zinc Freiberg GmbH. Przyznaje ona w rozmowie z ‚Bildem’, że faktycznie była producentem żużlu pocynkowego. Mimo to firma od lat uparcie odmawia usunięcia własnych śmieci. Powód: za wywóz odpowiedzialny był broker odpadów. Jednak firma realizująca zlecenie, Mineral Projekt Chemnitz, od lat jest w stanie upadłości…” – pisze gazeta.

I dodaje, że „ponieważ także Polska wywiera presję”, Saksonia zamierza usunąć odpady „za pieniądze podatników”, a jednocześnie „pociągnąć do odpowiedzialności sprawcę”. Rzecznik administracji wyjaśnia, że takie działania wynikają z przepisów europejskich. Koszt to 2,5 mln euro, a przetarg już się rozpoczął – dodaje „Bild”.

Skarga na Niemcy w Brukseli i Luksemburgu

Według polskich władz na terenie czterech województw zalega w sumie ok. 35 tysięcy ton odpadów nielegalnie przywiezionych z zagranicy, przede wszystkim z Niemiec. Po wielu bezowocnych apelach do niemieckich władz federalnych i regionalnych o usunięcie tych odpadów zgodnie z przepisami UE, w zeszłym roku poprzedni polski rząd Zjednoczonej Prawicy złożył skargi na Niemcy do Komisji Europejskiej oraz do Trybunału Sprawiedliwości UE.

Na początku kwietnia br. niemiecki resort środowiska deklarował, że jest zainteresowany polubownym rozstrzygnięciemsporu prawnego. Sprawa ta leży jednak w kompetencji niemieckich krajów związkowych, a nie rządu federalnego. Strona polska mówi o planach organizacji oględzin składowisk odpadów dla przedstawicieli władz niemieckich landów, aby doprowadzić do takiego rozwiązania, jak w Tuplicach.

DW odwiedza kwaterę reprezentacji Polski w Hanowerze

Die Welt: polska demonstracja siły w Waszyngtonie

Niemiecki dziennik przypomina o niedawnej wizycie prezydenta Andrzeja Dudy w USA i jego spotkaniu z byłym amerykańskim prezydentem i kandydatem w tegorocznych wyborach prezydenckich Donaldem Trumpem. Rozmawiali oni o pomocy militarnej dla Ukrainy. „Krótko po spotkaniu Trumpa i Dudy Izba Reprezentantów USA, po kilkumiesięcznej blokadzie przez Republikanów, zgodziła się na pomoc wojskową dla Ukrainy w wysokości 61 mld dolarów. Od tego czasu jest wiele spekulacji o powodach zmiany nastawienia części Partii Republikańskiej” – piszą Stefanie Bolzen i Philipp Fritz.  „Być może jednak była to perswazja polskiego prezydenta Dudy? Wciąż jest on starym przyjacielem prawdopodobnego republikańskiego kandydata na prezydenta (Donalda) Trumpa” – dodają.

Jak pisze niemiecki dziennik, w minionych tygodniach „Polska rozpoczęła dyplomatyczną ofensywę w Waszyngtonie, aby zapewnić, że Ukraina otrzyma pilnie potrzebną pomoc wojskową”. „Polscy doradcy polityczni, dyplomaci i politycy, jak na przykład przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych w polskim parlamencie Paweł Kowal byli ostatnio bardziej aktywni w USA” – zauważa „Welt”, przypominając także o wizycie Dudy i premiera Donalda Tuska w Waszyngtonie i ich wspólnym spotkaniu z prezydentem Joe Bidenem.

Ważna rola Polski w NATO

„Jako państwo frontowe na wschodniej flance NATO, jako militarna waga ciężka i centrum logistyczne dla zachodnich dostaw uzbrojenia dla Ukrainy Polska awansowała na pozycję kluczowego członka Sojuszu” – ocenia „Welt”. Jak dodaje, świadczy o tym także wczorajsza (23.04) wizyta szefa NATO Jensa Stoltenberga i brytyjskiego premiera Rishi Sunaka w Warszawie. Jednakże z USA Polska tradycyjnie utrzymuje bliskie relacje, podkreśla dziennik.

„Warszawa faktycznie dysponuje pewnym instrumentarium, aby wywierać wpływ w Waszyngtonie, którego nie mają inne europejskiej państwa” – dodaje niemiecka gazeta. Cytuje eksperta Polityki Insight Marka Świerczyńskiego, który wskazuje m.in., że w Waszyngtonie docenia się to, iż Polska przeznacza bardzo dużo pieniędzy na obronność, kupując wiele sprzętu w USA. 

Politycy zabiegają o względy Polonii

„Ponadto, w USA żyje od ośmiu do dziesięciu milionów Polaków albo osób polskiego pochodzenia. Wielu z nich nadal czuje się związanych ze swą ojczyzną i uzależnia swoje decyzje wyborcze od tego, czy kandydat bierze pod uwagę interesy bezpieczeństwa Polski. Trump już w czasie swojej kampanii wyborczej w 2017 roku zabiegał o względy polskiej diaspory, Polonii. Także politycy Demokratów często mają ciepłe słowa dla ‚polskich Amerykanów’. Jednym z powodów jest to, że oprócz Nowego Jorku, Polacy mieszkają głównie w tzw. swing states na Środkowym Zachodzie, gdzie czasami wystarczy kilka tysięcy głosów, aby wygrać stan w wyborach prezydenckich. Duda mógł przypomnieć o tym Trumpowi w Nowym Jorku” – spekuluje niemiecki dziennik.

Wojna rozbija ukraińskie rodziny

Spotkanie Dudy z Trumpem jest też sygnałem dla innych Europejczyków, że w przypadku wyborczego zwycięstwa Trumpa polska polityka może pomóc dotrzeć do republikańskiego establishmentu – niezależnie od tego, jak duży był faktycznie udział Polski w odblokowaniu pakietu pomocy dla Ukrainy” – ocenia „Welt”.

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

FAZ o Polsce: w sojuszu przeciwko paktowi migracyjnemu

„No migration, no gender, no war!” – wykrzykiwał kilka dni temu premier Węgier Viktor Orban, chcąc, aby jego parole zrozumiała także Bruksela. Niemiecki dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” („FAZ”) pisze we wtorek (23.04.2024) o „sojuszu”, jaki tworzą Polska, Węgry i Słowacja przeciwko paktowi migracyjnemu.

Nowe przepisy uchwalone przez Parlament Europejski będą w poniedziałek, 29 kwietnia, przedmiotem obrad Rady Unii Europejskiej.

Zaskoczył opór Warszawy

Sojusz można nazwać „Wyszehrad minus jeden”, bo z Grupy Wyszehradzkiej nie ma w nim Czech. To, że w grupie przeciwników paktu migracyjnego znajdą się Węgry, było do przewidzenia, natomiast „mniej przewidywalny był opór Warszawy” – pisze „FAZ”. Dziennik wyjaśnia, że takie samo stanowisko jak Węgry reprezentował poprzedni rząd Polski – rząd PiS – teraz jednak również „liberalny chrześcijański demokrata” Tusk zapewnił, że będzie „bronił Polski przeciwko mechanizmowi relokacji”.

Podobnie premier Słowacji Robert Fico opisuje środki, które obejmują przyjęcie uchodźców lub alternatywnie zapewnienie pomocy dla krajów najbardziej dotkniętych nielegalną migracją na zewnętrznych granicach, jako „dyktat”. I zapowiedział, że jego koalicja najprawdopodobniej nie uchwali odpowiednich przepisów krajowych – wyjaśnia dziennik.

Lampedusa: migranci na włoskiej wyspie Lampedusa
Lampedusa: migranci na włoskiej wyspie Lampedusanull Alessandro Serrano/AFP/Getty Images

„Wyszehrad minus jeden”

Z Grupy Wyszehradzkiej brakuje w antymigracyjnym sojuszu tylko Czech, choć rząd Petra Fiali jest pod silną presją, a opozycja wygraża, że jeśli rząd poprze pakt, będzie to „największa zdrada” w najnowszej historii Czech – czytamy.

„FAZ” przypomina, że Węgry i Polska już w czerwcu 2023 roku głosowały przeciwko reformie azylowej, ale wtedy w Warszawie był jeszcze narodowo-konserwatywny rząd PiS. „Dyplomaci w Brukseli mieli nadzieję, że Tusk zmieni kurs”.

Zgoda Polski, Węgier i Słowacji nie jest jednak niezbędna do uzyskania kwalifikowanej większości w ostatecznym głosowaniu w Radzie UE – zauważa niemiecki dziennik.

Niemcy. Brakuje miejsca dla migrantów

Grożą wysokie kary

Po przyjęciu paktu migracyjnego kraje UE mają dwa lata na wdrożenie reformy. Na przykład Węgry muszą stworzyć 8,5 tys. miejsc dla migrantów, którzy nielegalnie przyjechali do UE. Nie będzie obowiązku przyjmowania migrantów z innych krajów na zewnętrznej granicy Unii, nawet w przypadku kryzysowego przeciążenia ich systemów azylowych. Możliwa jednak będzie inna forma solidarności – 20 tys. euro za jednego imigranta, którego miałby przyjąć dany kraj, albo inna forma pomocy materialnej czy finansowej – wyjaśnia „FAZ”.

Państwa członkowskie, które nie wdrożą reformy, muszą być przygotowane na postępowanie z tytułu naruszenia traktatów. Wówczas Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej może nałożyć wysokie kary pieniężne. Środki te Komisja Europejska może potrącić z unijnych wypłat dla danego kraju – pisze „FAZ”.

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Architektura przetrwania. Ukrywali się nawet w grobach przed zagładą

Na terenie Polski z Holokaustu uratowało się 50 tys. ukrywających się Żydów. Grafika ścienna na wystawie w Muzeum Żydowskim we Frankfurcie nad Menem ukazuje morze pojedynczych punktów – setki przedwojennych żydowskich „sztetli” – miasteczek – w Polsce i Ukrainie. Na niej architektka i artystka Natalia Romik zaznaczyła dziewięć miejsc, w których znalazła kryjówki ratujących się podczas zagłady Żydów.

Dzięki wsparciu Fundacji im. Gerdy Henkel artystka gruntownie eksplorowała te miejsca – często uległe erozji, a nawet nieistniające dziś fizycznie. Uwieńczeniem wielowątkowych poszukiwań jest poruszająca, multimedialna wystawa znalezionych śladów materialnych, sporządzonej w trakcie poszukiwań dokumentacji, jak i rzeźb powstałych na podstawie silikonowych odcisków kryjówek. 

Natalia Romik
Natalia Romiknull Magdalena Gwozdz-Pallokat/DW

– Sam projekt badania kryjówek trwał ponad pięć lat i towarzyszyło mi ponad 70 naukowców i naukowczyń z różnych dziedzin – dendrologii, geodezji, historii, historii mówionej, kartografii – mówi Natalia Romik w wywiadzie dla DW. – Bez tej szerokiej koalicji nigdy by się to nie odbyło. Dotychczas wspaniali polscy badacze i badaczki, jak Barbara Engelking, Marta Cobel-Tokarska, czy Jacek Leociak badali wątek ukrywania się Żydów pod kątem relacji. Jednakże same kryjówki nie były badane fizycznie – wskazuje artystka.

Architektura to myślenie o funkcjonalności, o przestrzeni i świetle. Koncepcja Natalii Romik ukazuje ekstremalną zmianę zadań architektury w momencie zagrożenia życia. – W czasie zagłady Żydzi budowali kryjówki, mając czasami tylko łyżkę, nóż, jakiś tępy majzel, bojąc się, że okupant odkryje budowę kryjówki, ale również, że odkryje to ukraiński czy polski sąsiad. One powstawały potajemnie. Ich funkcjonalność dotyczyła przeżycia, przetrwania, czasami nawet jeden dzień – podkreśla Romik.

Poszukiwanie śladów

W badaniach architektury byłych kryjówek Natalia Romik sięga po wszelkie dostępne dziś nauce środki, łącznie z technologią używaną do badań kryminalistycznych. Posiłkuje się wiedzą historyków, antropologów, archeologów i miejskich odkrywców. Docierając do przekazów ustnych, czasem udaje się jej skorygować je, jak podczas badań nad kryjówką w 650-letnim dębie „Józef” w Wiśniowej na Podkarpaciu.

Kryjówką w 650-letnim dębie „Józef” w Wiśniowej na Podkarpaciu
Kryjówką w 650-letnim dębie „Józef” w Wiśniowej na Podkarpaciunull Powiatowe Centrum Kultury i Turystyki w Wiśniowej

We wnętrzu wydrążonego przez naturę drzewa, do którego prowadziło wejście przez prawie zarośniętą szczelinę, ukrywali się po ucieczce w 1942 roku z KL Plaszow bracia Dawid i Paul Denholzowie. Wprowadzona do wnętrza kamera endoskopowa sfilmowała teraz kilkanaście drewnianych schodów i metalowych klamr. Natalia Romik uściśliła nazwisko braci i dotarła w Nowym Jorku do ich córek.

Podobnie nieopowiedziana na szerszym forum była historia kryjówki w kwaterze 41 na Cmentarzu Żydowskim przy ul. Okopowej w Warszawie. Obmurowany i powiększony grób, przykryty macewami, dawał tymczasowe schronienie osobom z rodzin Posner i Aroniak. Końca wojny doczekało jedynie dwóch mężczyzn. Jednego z nich, 96-letniego Abrahama Carmi, artystka spotkała osobiście.

Kryjówka na Cmentarzu Żydowskim przy ul. Okopowej w Warszawie
Kryjówka na Cmentarzu Żydowskim przy ul. Okopowej w Warszawienull Magdalena Gwozdz-Pallokat/DW

Proces związany z architekturą kryjówek nie jest dla Romik zamknięty. Artystka nadal poszukuje chłopca, który ukrywał się w Hucie Zaborowskiej w odnalezionej niedawno podczas remontu szafie. Świadczą o tym pozostawione w niej  napisy. Nie wszystkie opisane przez Romik kryjówki przetrwały. Likwidacji uległa wyrafinowana architektonicznie kryjówka w prywatnym domu w Siemianowicach Śląskich. Trzydzieści osób ukrywających się pod podłogą miało tam prąd i ostrzegawczą sygnalizację świetlną. Romik upamiętniła architekturę kryjówki, wykonując model architektoniczny domu.

Kryjówki na terenie Ukrainy

Część eksplorowanych przez Romik kryjówek znajduje się na terenie Ukrainy. Jedna z nich to lwowska kanalizacja, gdzie ukrywało się kilkadziesiąt osób. Natalia Romik razem z kuratorem Kubą Szrederem i Andrijem Ryżtunem z grupy „Urban Explorers Lviv” podążyła przez uliczny właz kanalizacyjny do miejsca, gdzie do końca lipca 1944 roku ukrywała się w 21-osobowej grupie rodzina Chiger. Ich historię świat poznał dzięki filmowi „W ciemności” Agnieszki Holland. W jednej z witryn wystawy spoczywają wydobyte z kryjówki ślady rodziny Chiger: butelka, baranek wielkanocny, który służył jako zabawka, latarka.

Inna kryjówka, do której dotarła Romik, została zbudowana pod podłogą wcześniej niepodpiwniczonego domu w miejscowości Schowkwa. Dojście zapewniały wyjęte klepki z parkietu. Do tej kryjówki Romik dotarła dzięki Tarasowi Nazarukowi z „Center for Urban History of East Central Europe” we Lwowie. Podczas prac pomiarowych i trwających wiele godzin prac nad silikonowym odlewem wejścia do kryjówki, Romik czytała pamiętnik ukrywającej się tam Klary Schwarz. Ze zdumieniem skonstatowała, jak niezmienione pozostało otoczenie. Przetrwała nawet dziura w ścianie, przez którą nadal dociera zapach opisywanych aksamitek, rosnących przed domem.

W Ukrainie Natalia Romik eksplorowała również kryjówki w trudno dostępnych jaskiniach. W ekstremalnych warunkach w obwodzie tarnopolskim w jaskini Ozerna, z rozgałęziającymi się korytarzami o długości 150 km, ukrywało się przez niemal rok 38 osób. Zaadaptowały przestrzeń jaskini, wyposażając ją m.in. w żarna do mielenia zboża.

Artystyczny hołd

W każdej z kryjówek zespół Natalii Romik sporządzał odciski wybranych fragmentów powierzchni ścian. Posłużono się w tym celu specjalną masą silikonową. Potem w pracowni konserwatorskiej we Wrocławiu na jedną ze stron odlewu w mozolnym procesie nakładano najwyższej jakości płatki srebra. Powstawały rzeźby z lustrzaną, srebrną powłoką po jednej stronie.

Rzeźby ze srebrną powłoką
Rzeźby ze srebrną powłokąnull Norbert Miguletz

– Ta autentyczność wydaje mi się, że jest bardzo mocno widoczna na wystawie – wskazuje Romik. – A z drugiej strony dla mnie te rzeźby są hołdem dla osób, które te kryjówki budowały. Czasami nie znamy imienia i nazwiska tych osób, ale dla mnie właśnie ich odwaga i wyobraźnia powinny mieć reprezentację w tej wystawie. Stąd też ta powłoka lustrzana, srebrna. Chciałam, żeby te rzeźby były hołdem dla tych raczej nieznanych z nazwiska architektów – podkreśla artystka w rozmowie z DW.

Kondycja pamięci historycznej

Multimedialna wystawa Natalii Romik to także opowieść o kondycji pamięci historycznej. Romik dotarła do miejsc, które dzięki cienkim niciom powiązań utrzymały się w przekazywanej między pokoleniami narracji. Wielu ocalałych po wojnie spisało swoje wspomnienia.

Zwiedzający wystawę we Frankfurcie mogą nie zdawać sobie sprawy, że w budynku Muzeum Żydowskiego od kilku lat znajduje się archiwum pochodzącego z Będzina frankfurckiego historyka Arno Lustigera. W swej pracy naukowej zajmował się on żydowskim ruchem oporu podczas drugiej wojny światowej. Jedną z książek poświęcił Żydom ukrywającym się podczas Holokaustu, ukuwając pojęcie oporu ratunkowego („Rettungswiderstand”). W ten sposób złożył hołd osobom ratującym się przed Zagładą, jak i wspierającym je pomocnikom.

Natalia Romik również składa hołd ocalałym, próbując jednocześnie odnaleźć emocje, jakie niesie w sobie sama architektura kryjówek.

Frankfurckiej wystawie, która potrwa do 1 września br., towarzyszy obszerny katalog w języku niemieckim i angielskim. W połowie czerwca br. Natalia Romik wraz z Kubą Szrederem z Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie zapraszają do Centrum Sztuki i Mediów w Karlsruhe na międzynarodową konferencję „Matters of  Evidence” o roli badań kryminalistycznych w odkrywaniu materialnych śladów przeszłości.

Chcesz skomentować nasze artykuły? Dołącz do nas na facebooku! >>

Uczniowie spotykają się z ocalałym z Holokaustu

Bodnar: „W kwestii praworządności muszę świecić przykładem”

DW: Panie Ministrze, najpierw Ukraina. Pański resort zbiera dowody rosyjskich zbrodni. Z kim współpracuje na tym polu?

Adam Bodnar: – Praktycznie od początku wojny współpracujemy z prokuraturą generalną w Kijowie w ramach zespołu śledczego, utworzonego przez Ukrainę, Polskę i Litwę już w marcu 2022 roku. Później dołączyły Estonia, Łotwa, Słowacja i Rumunia oraz Międzynarodowy Trybunał Karny (MTK) w Hadze. Zajmowała się tym już nasza prokuratura pod poprzednim kierownictwem, ja jedynie kontynuuję i wzmacniam tę aktywność. Zebraliśmy dotąd zeznania 2000 świadków, przebywających w Polsce uchodźców. Ten dorobek może posłużyć w przyszłym ściganiu zbrodniarzy wojennych.

Polska gorąco popiera też pomysł powołania specjalnego trybunału do spraw zbrodni agresji Rosji przeciw Ukrainie.

MTK nie wystarczy?

– Jurysdykcją MTK są objęte ludobójstwo, zbrodnie przeciwko ludzkości i zbrodnie wojenne popełniane na terytorium Ukrainy. Zbrodnia agresji wymaga osobnego podejścia. To jest matka wszystkich zbrodni, zbrodnia kierownicza. Stąd konieczność powołania takiego trybunału, by postawić przed nim Putina i wojskowych dowódców najwyższego szczebla.

Przejdźmy do spraw polskich. To chyba przede wszystkim Pańska zasługa, że udało się odblokować Krajowy Plan Odbudowy (KPO). Czym przekonał Pan Komisję Europejską? Czy Polska jest już w tej chwili państwem prawa?

– Musimy odróżniać KPO od artykułu 7. Traktatu o Unii Europejskiej, który mówi o przestrzeganiu wartości europejskich. Ta procedura cały czas się toczy. Żeby ją zakończyć, przedstawiliśmy plan działania, który zakłada przyjmowanie kolejnych ustaw dotyczących naprawy praworządności: o Krajowej Radzie Sądownictwa (KRS), o ustroju sądów powszechnych, o Sądzie Najwyższym oraz o Trybunale Konstytucyjnym. Planujemy także rozdzielenie urzędu Ministra Sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego.

Aby odblokować KPO trzeba było natomiast przekonać Komisję Europejską, że skończyło się ściganie sędziów za stosowanie prawa europejskiego i zadawanie pytań prejudycjalnych, czy represjonowanie ich za działania w obronie praworządności. Pokazaliśmy Komisji, że sędziowie już mogą czuć się bezpiecznie, gdy stosują prawo unijne.

Drugim krokiem było przystąpienie do Prokuratury Europejskiej, dzięki czemu unijne środki będą w Polsce bezpieczne. Sądzę, że te działania doprowadziły do odzyskania zaufania do Polski i do decyzji o odblokowaniu KPO.

Kiedy chciałby Pan osiągnąć zdjęcie z Polski procedury z artykułu 7. Traktatu?

– Jak najszybciej, ale ta decyzja nie zależy ode mnie. Musimy zrobić zadanie domowe, czyli przyjąć ustawy, o których mówiłem. Ale pamiętajmy, że wiele będzie zależeć od zgody prezydenta, który wyraża obawy czy też zachowuje wstrzemięźliwość w ocenie zmian legislacyjnych dotyczących wymiaru sprawiedliwości.

Bo sam jest ich autorem, przynajmniej części z nich.

– Właśnie. Zdajemy sobie także sprawę, że w procedurze z artykułu 7. decyduje też ogólna ocena tego, jak Polska dziś funkcjonuje.

Co dalej? Czy ambicją Pana i całej koalicji jest stworzenie systemu bardziej odpornego na zakusy polityków?

– Szczerze mówiąc, na razie się nad tym nie zastanawiam. A jeżeli już, to naukowo. Można konstruować różne pozytywne scenariusze, w jaki sposób poprawić konstytucję, jak stworzyć dodatkowe bariery. Ale na razie nie jesteśmy na takim etapie, żebyśmy mieli na to większą szansę. Najpierw musimy doprowadzić nasz system prawny do porządku i stabilności.

Czy Polska ma wrócić do stanu sprzed przejęcia władzy przez Zjednoczoną Prawicę?

– Powrotu do stanu sprzed 2015 roku być nie może, ponieważ mamy dość nieefektywne sądy. Musimy naprawić ich funkcjonowanie, ich codzienną sprawność oraz zaufanie obywateli. Musimy też wprowadzić różne mechanizmy ochronne, których w Polsce nie było, jak na przykład nadzór nad służbami specjalnymi. Afera Pegasusa jest dowodem na to, że powinniśmy zupełnie inaczej regulować ich funkcjonowanie.

Pegasus to izraelski system inwigilacji umożliwiający śledzenie przestępców, który jednak był także używany do podsłuchiwania dziennikarzy i polityków opozycji.

– Tak. I przed tym właśnie nie zabezpieczyliśmy się przed 2015 rokiem. Nie chodzi więc o zwykły powrót do tamtych rozwiązań, ale i o naprawę ówczesnych zaległości. Sądy powinny posiadać rzeczywiste mechanizmy kontroli nad służbami specjalnymi, zwłaszcza w zakresie decyzji dotyczących podsłuchów i kontroli operacyjnej.

Jak się ma do tego Pańska zapowiedź, że chce Pan przestać być prokuratorem generalnym, którym minister sprawiedliwości jest teraz z automatu?

– To jest bardzo ważna część planu działania, który przedstawiłem w Brukseli. Gdy Prawo i Sprawiedliwość przejmowało w 2015 roku władzę, oba te urzędy były rozdzielone. Zbigniew Ziobro, który wtedy objął resort sprawiedliwości, bardzo szybko doprowadził jednak do ich ponownego połączenia.

„Odziedziczyłem” po nim obie te funkcje. Teraz przywracam niezależność prokuratury, starając się stać z boku i zostawiać prokuratorom swobodę działania, nie zabierając publicznie głosu w sprawach, którymi się zajmują, na przykład przy rozliczaniu Funduszu Sprawiedliwości. Jednocześnie podejmuję rzeczywiste działania na rzecz rozdzielenia obu urzędów.

Adam Bodnar
Adam Bodnar na festiwalu "Góry Literatury"null Aureliusz M. Pedziwol/DW

Jak się przywraca niezależność prokuratury?

– Przygotowywany jest projekt ustawy. Ale robię też coś bardzo ważnego dla mnie osobiście. To się nazywa „Tour de Prokuratura”, na wzór „Tour de Konstytucja”. Po prostu jeżdżę po wszystkich prokuraturach. Byłem w Szczecinie, w Lublinie, w Łodzi. Kolejny etap to Kraków. To są bardzo intensywne, jednodniowe wyjazdy, podczas których spotykam się z prokuratorami, którzy na szczeblu lokalnym prowadzą drobne sprawy znęcania się, oszustw, czy kradzieży. Dla nich problemem nie jest struktura Prokuratury Krajowej, tylko podwyżka pensji dla pracowników. A moim psim obowiązkiem jest tym się zająć.

W kwestii przywracania praworządności na pierwszy ogień idzie sposób powoływania nowych sędziów, czyli problem z KRS. Czy mógłby Pan go wyjaśnić?

– W największym skrócie polega on na tym, że w wyniku przyjętej ustawy w 2018 roku zmieniono sposób wyboru 15 z 25 członków KRS. Pozostała dziesiątka to przedstawiciele parlamentu, najwyższych sądów, prezydenta, a także minister sprawiedliwości. Tych 15 sędziów wybierali wcześniej inni sędziowie. Od 2018 roku robi to parlament. Pojawił się więc element polityczny, a to jest o tyle niebezpieczne, że KRS rekomenduje prezydentowi kandydatów na sędziów. Od 2018 roku nominacje dostało ponad 2000 osób.

To dużo?

– Sporo, bo mamy ponad 9000 sędziów. Cała ta procedura była od samego początku kwestionowana. Ale rządząca wówczas większość mogła w ten sposób wpływać na wymiar sprawiedliwości. Poprzez promowanie lojalnych wobec siebie ludzi budowano właściwie nowe sądownictwo. Trochę tak, jak na Węgrzech.

Po wyborach nowa większość mówi, że tak dłużej nie może być i trzeba przywrócić konstytucyjny skład KRS, czyli wybór tych 15 sędziów przez samych sędziów. Tego dotyczy ustawa, która jest w Sejmie. Ale jeśli tak zrobimy, to powstanie pytanie, co z tymi sędziami, którzy już zostali powołani.

No właśnie!

– Ta debata trwa. Pojawiają się pomysły weryfikacji, zatwierdzenia, ale też zakwestionowania ich statusu i przeprowadzenia nowych konkursów na ich stanowiska. Na stole są różne scenariusze, ostatecznego rozstrzygnięcia na razie nie ma. Najważniejszy jest jednak prezydent, który mówi, że wszystkie nominacje po 2018 roku są ważne i żebyśmy nie ważyli się ich ruszać.

A zatem weto?

– Prezydent je zapowiada w kontekście ustawy o KRS. Ale jest jeszcze trochę czasu, bo przed nami jest jeszcze debata w Senacie. Tak że ostateczne stanowisko prezydenta dopiero zobaczymy. Ja uważam, że KRS trzeba naprawić, bo bez tego nie wyjdziemy z klinczu, w którym jesteśmy. Natomiast istnieje niebezpieczeństwo, że również kolejne ustawy dotyczące sądownictwa, w tym regulujące status sędziów, też będą kwestionowane przez Prezydenta.

A co zrobić z wyrokami wydanymi przez tych sędziów?

– Raczej należy je zostawić w mocy. Ale trzeba też stworzyć jakąś furtkę dla obywateli, żeby w wyjątkowych sytuacjach mogli je kwestionować, lub żądać wznowienia postępowania.

A co z rozliczeniami? Stowarzyszenie sędziów Iustitia domaga się, by objęły nie tylko sędziów wybranych do KRS, ale i tych, którzy swoim podpisem wsparli kandydatów do niej.

– Ja bym się na początek skupił nad analizą dwóch spraw. Pierwsza to afera hejterska polegająca na stworzeniu systemu szykanowania sędziów, którzy protestowali przeciwko władzy. Ją musimy rozliczyć jak najszybciej. Śledztwo niedawno ruszyło mocno do przodu.

Druga sprawa dotyczy kilkudziesięciu osób, które szczególnie aktywnie uczestniczyły w niszczeniu polskiego wymiaru sprawiedliwości. Trzeba się zastanowić nad ich rolą. Czy było to tylko naruszaniem zasad etyki, czy też nadużywaniem władzy, które powinno skutkować odpowiedzialnością karną.

Wspomniał Pan Pegasusa. Jak wielki jest ten problem?

– Potężny. Bardzo cenię pracę wykonaną przez senacką komisję pod kierownictwem Marcina Bosackiego, która działała bez dostępu do danych, z którą nikt z ówczesnego rządu nie chciał współpracować, zeznania były składane bez przysięgi, nie było nawet obowiązku stawienia się na wezwanie komisji. A i tak zebrała ona bardzo dużo informacji.

A teraz pracę prowadzi komisja sejmowa, która dopiero się rozkręca i myślę, że odegra jeszcze ważną rolę. Teraz mamy dostęp do danych, które są w zasobach służb specjalnych, do informacji o tym, wobec kogo stosowano Pegasusa. A prokuratura ma mechanizmy pozwalające wykryć, czy był nadużywany. Naszym celem jest doprowadzenie do odpowiedzialności osób, które były temu winne.

Poinformował Pan niedawno, że Pegasusem było śledzonych 578 osób. Czy to liczba ostateczna?

– To jest łączna statystyczna informacja Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Te trzy służby oraz prokuratura dysponują pełnymi listami osób, co do których stosowano Pegasusa. Nie jest mi wiadomo, aby były jakieś inne, dodatkowe przypadki.

Czy jest Pan w stanie powiedzieć, ilu z tych ludzi inwigilowano nielegalnie i dlaczego?

– Samo oprogramowanie Pegasus jest wątpliwe, bo zakłada głęboką ingerencję w zawartość telefonu komórkowego, a do tego dane mogą być przekazywane licencjodawcy, czyli NSO Group. Oczywiście mogło być tak, że służby używały tego sprzętu w dobrej wierze, na przykład w celu ochrony podstawowych interesów państwa w kontekście szpiegostwa czy walki ze zorganizowaną przestępczością. Teraz zadaniem służb oraz prokuratury jest dokładna analiza każdego przypadku i wykrycie, ile razy technologia była nadużywana, wykorzystywana w błahych sprawach, w sposób nieproporcjonalny, czy do realizowania celów politycznych.

Na zastosowanie Pegasusa musiał za każdym razem wyrazić zgodę sąd. Podobno sędziowie nie wiedzieli, na co się zgadzali. Czy doszło więc tu do naruszenia prawa ze strony wnioskodawców, czyli służb specjalnych?

– Takie jest właśnie podejrzenie, że zgody sądów były wyłudzane, że sędziowie byli wprowadzani w błąd co do rzeczywistego zakresu kontroli operacyjnej. Co więcej, do czasu ujawnień dokonanych przez dziennikarzy nikt poza służbami nie miał świadomości istnienia i wykorzystywania takiej techniki inwigilacyjnej.

Adam Bodnar i niemiecki minister sprawiedliwości Marco Buschmann
Adam Bodnar i niemiecki minister sprawiedliwości Marco Buschmannnull Szymon Pulcyn/PAP/dpa/picture alliance

O Ukrainie i Komisji Europejskiej już rozmawialiśmy. Jakie plany ma Pan jeszcze, gdy chodzi o zagranicę?

– Polska wróciła do grona normalnych krajów europejskich i chce współpracować z innymi państwami, także z Niemcami. Chcemy też angażować się w prace Rady Europy, OBWE i ONZ. Jestem bardzo zainteresowany przekazywaniem polskich doświadczeń z ostatnich ośmiu lat. Bo to, co przeżyliśmy, może być ciekawą nauką, jak się zabezpieczać przed genem autorytaryzmu. To będzie jeden z tematów polskiej Prezydencji w UE – w jaki sposób należy wzmacniać społeczeństwo obywatelskie, które zabiega o realizację wartości europejskich.

Właśnie! Słowacja wybrała prezydenta, stał się nim szef jednej z partii koalicji rządowej. Opozycja i bliskie jej media obawiają się teraz, że premier Robert Fico, bo to on tak naprawdę zyskał teraz pełnię władzy, będzie chciał też przejąć system sprawiedliwości, bo jego ludziom wciąż grożą procesy, a i on sam i nie musi czuć się bezpiecznie. Czy Polska ma się ograniczyć do przyglądania się, czy powinna zrobić coś więcej, gdyby do tego doszło?

– To nie jest pytanie do mnie. Takie decyzje powinni podejmować premier i minister spraw zagranicznych. Jedyne, co ja mogę powiedzieć, jest to, że muszę świecić przykładem, na czym polega przywracanie praworządności i lojalna, dobra współpraca z organizacjami społeczeństwa obywatelskiego.

Dziękuję Panu za rozmowę.

Urodzony w 1977 roku prawnik Adam Bodnar był w latach 2015-21 rzecznikiem praw obywatelskich RP. Przedtem przez jedenaście lat pracował w Fundacji Helsińskiej Praw Człowieka. W latach 2021-23 był profesorem Uniwersytetu SWPS w Warszawie i dziekanem Wydziału Prawa tej uczelni. W ubiegłorocznych wyborach został senatorem – startował z list Koalicji Obywatelskiej, od 13 grudnia jest ministrem sprawiedliwości w trzecim rządzie Donalda Tuska oraz prokuratorem generalnym. Nie należy do żadnej partii politycznej.

Charków. Elektrycy ryzykują życie

Wolfgang Templin: Piłsudski rozumiał rolę Ukrainy w walce z Rosją

DW: Jest Pan pierwszym Niemcem, który wygrał konkurs polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych na obcojęzyczną książkę historyczną o Polsce. Nagrodzona praca to biografia Józefa Piłsudskiego  „Revolutionaer und Staatsgruender” (Rewolucjonista i założyciel państwa). Dlaczego czytelnicy niemieccy mieliby interesować się polskim politykiem z przełomu XIX i XX wieku?

Wolfgang Templin*: Polska jest najważniejszym sąsiadem Niemiec  na Wschodzie. Drażni mnie panujące w moim kraju samozadowolenie, koncentracja na własnych problemach, brak zainteresowania światem zewnętrznym. Dawniej Niemcy były potęgą militarną. To już przeszłość. Dziś Niemcy przestali być militarystami, ale ambicje wojenne zastąpiła mentalność książeczki czekowej. Troskę o politykę zagraniczną, o bezpieczeństwo  zrzucamy na inne kraje, nie mające obciążeń historycznych

DW: Może to dobrze, że po tragicznych doświadczeniach dwóch wojen światowych, Niemcy nie pchają się do pierwszego szeregu?

WT: Niemcy nie mogą zapominać, że zajmują miejsce w samym centrum Europy. Mają wiele atutów, które powinni wykorzystywać. W czasach, gdy losy demokracji nie są pewne, Niemcy nie mogą stać z boku.

DW: Ale dlaczego właśnie Piłsudski miałby być dobrym pretekstem do przypomnienia Niemcom o ich obowiązkach, do zainteresowania się Polską? 

WT: Na przykładzie Piłsudskiego, który działał na przełomie stuleci, mogłem uzmysłowić moim rodakom, jak fatalne skutki dla Polski i dla całego obszaru Europy Środkowo-Wschodniej miała polityka kanclerza Bismarcka. Chodzi o jego politykę równowagi sił w Europie, opierającej się na dwóch filarach – ograniczaniu wpływów Francji i na sojuszu Niemiec z Rosją. Największą ofiarą polityki Bismarcka była Polska. Polska miała zniknąć ze świadomości mieszkańców Europy, tak jak dziś zniknąć miałaby Ukraina. Piłsudski od początku buntował się przeciwko temu, poświęcił swoje życie zmianie zastanej sytuacji.

DW: Jakie cechy Piłsudskiego uważa Pan za najważniejsze?

WT: Polityczny realizm w połączeniu z gotowością do ryzyka. Piłsudski był realistą – chciał walczyć, nie żeby przegrać, tylko żeby wygrać. Uważał, że Polska jest skazana na porażkę, jeżeli będzie walczyć z dwoma wrogami – Niemcami i Rosją. Zdawał sobie sprawę, że jedyną szansą jest współpraca z jednym z nich. Gdy dojdzie do wojny, a był o jej wybuchu przekonany, należało mieć własne siły i być zdolnym do przedstawienia oferty. Za głównego wroga uznał Rosję, a więc grał ze stroną niemiecką. Piłsudski był równocześnie gotowy do ryzyka. Legiony były początkowo słabe, ale on blefował, udawał że ma duże siły.

DW: Jaką rolę odgrywała w jego polityce Ukraina? Odbierając nagrodę powiedział Pan, że „Piłsudski chciał wolnej, silnej i suwerennej Ukrainy” i że była to utopia, ale nie można rezygnować z realizacji tego celu.

WT: Piłsudski rozumiał znaczenie niepodległej i silnej Ukrainy dla Polski. To go odróżniało od większości polityków z tamtego czasu. Największym zagrożeniem był rosyjski imperializm. Uważał, że nie ma lepszego środka przeciwko temu zagrożeniu, jak silna i niezależna Ukraina. Był przekonany, że imperium rosyjskie bez Ukrainy nie istnieje.

DW: Jego polityka zakończyła się fiaskiem. Dlaczego?

WT: Silny opór istniał w Polsce, w kręgach nacjonalistycznych. Ale i Ukraina nie posiadała wtedy jeszcze odpowiedniej wewnętrznej siły, aby obronić własną niepodległość. Wolna Ukraina miała swoje pięć minut wtedy, gdy bolszewicy byli osłabieni. Wolna Ukraina może istnieć tylko wtedy, gdy ma silnego partnera w Polsce i gdy Niemcy zdają sobie sprawę z jej znaczenia.

DW: Niemieckie księgarnie są pełne książek historycznych, niemal codziennie ukazują się kolejne bestsellery. Czy biografia Piłsudskiego znalazła czytelników?

WT: dotychczas sprzedano ok. 3000 egzemplarzy, co jak na książkę historyczną na tak egzotyczny temat jest całkiem dobrym wynikiem. Od ukazania się książki w styczniu 2022 r. odbyłem kilkanaście spotkań autorskich – w szkołach, towarzystwach niemiecko-polskich, instytutach kultury, nawet w teatrze. Jest spore zainteresowanie, ale widać, że nawet osoby, którym nazwisko Piłsudskiego coś mówi, ograniczają się najczęściej do stereotypów na temat Marszałka.

DW: Czy polscy czytelnicy będą mogli zapoznać się z Pana publikacją?

WT: Podczas tegorocznych Międzynarodowych Targów Książki w Warszawie będę miał zaszczyt zaprezentować polskie wydanie. Ukaże się pod tytułem „Od rewolucjonisty do Marszałka” w wydawnictwie Bellona.    

Razem w Europie. Sojusznicy z problemami (2000-2015) PODCAST

DW: Od pięciu miesięcy Polska ma nowy rząd. Jest Pan uważnym obserwatorem polskiej polityki i relacji niemiecko-polskich od kilkudziesięciu lat. Jak ocenia Pan aktualną sytuację? Czy po zmianie władzy można mówić o przełomie?

WT: Nowy rząd jest wielką szansą dla relacji polsko-niemieckich. Strona polska zdaje sobie sprawę z tej szansy i przedkłada interesujące oferty. Te oferty współpracy przyjmowane są przez stronę niemiecką zbyt wolno, ponieważ Niemcy zajęci są swoimi sprawami.

Poprawa stosunków między Berlinem a Warszawą ma fundamentalne znaczenie dla wzmocnienia Ukrainy, ale Niemcy najczęściej tego nie rozumieją. Zrozumiał to wreszcie (minister obrony) Boris Pistorius, ale przedtem było bardzo źle. Mam nadzieję, że niemiecki rząd będzie kontynuował linię Pistoriusa wobec Polski i Ukrainy.

DW: Gratuluję nagrody i dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Jacek Lepiarz

* Wolfgang Templin (ur. 1948 w Jenie) był działaczem antykomunistycznej demokratycznej opozycji w NRD. W 1988 r. trafił do więzienia i został zmuszony do wyjazdu z NRD. Powrócił do Berlina po zjednoczeniu Niemiec. Pod koniec lat 80. nawiązał kontakt z polską organizacją Wolność i Pokój. Autor książek o Polsce i Ukrainie. W 2010 r. otrzymał medal Europejskiego Centrum Solidarności. 

Niemiecka prasa: Trump wychwala polskiego prezydenta. „Dobry przyjaciel”

„Było to najnowsze z serii spotkań byłego prezydenta USA z zagranicznymi przywódcami w czasie, gdy Europa przygotowuje się na możliwą drugą prezydenturę Donalda Trumpa” – pisze niemiecki dziennik „Frankfurter Rundschau”, relacjonując czwartkowe (18.04,2024) spotkanie polskiego prezydenta Andrzeja Dudy z byłym prezydentem USA Donaldem Trumpem w Nowym Jorku. Gazeta przypomina, że wcześniej Trump rozmawiał także z premierem Węgier Viktorem Orbanem i szefem brytyjskiej dyplomacji Davidem Cameronem.

„Duda, który od dawna wyraża swój podziw dla Trumpa, jest również zagorzałym orędownikiem Ukrainy w sprawach związanych z trwającą tam wojną. Polski prezydent wielokrotnie przekonywał na przykład Waszyngton do udzielenia Kijowowi większej pomocy w obliczu rosyjskiej inwazji. I właśnie tę pomoc sojusznicy Trumpa w Kongresie USA od miesięcy blokują” – zauważa autor artykułu Fabian Hartmann.

Groźby Trumpa

Ocenia, że Trump prawdopodobnie popiera inicjatywę prezydenta Dudy, by zwiększyć zobowiązanie krajów NATO dotyczące wydatków na obronność do 3 proc. PKB. „W końcu od wielu tygodni forsuje politykę zagraniczną zgodną z zasadą 'America First', stawiając pytania, dlaczego USA udzielają Ukrainie tak dużej pomocy w porównaniu z krajami europejskimi. Jednocześnie wezwał państwa europejskie do przejęcia odpowiedzialności za większość pomocy dla Kijowa” – pisze niemiecki dziennikarz. I przypomina, że w lutym kandydat na prezydenta USA ponownie wzbudził obawy u swoich sojuszników co do zaangażowania Stanów Zjednoczonych w NATO w trakcie jego ewentualnej drugiej prezydentury. Podczas jednego z wieców wyborczych zagroził on, że USA nie będą chronić przed agresją Rosji tych krajów, które nie wywiązują się z finansowych zobowiązań NATO-wskich.

Jak pisze „Frankfurter Rundschau”, prezydent Duda był w marcu gościem w Białym Domu, gdzie wraz z premierem Donaldem Tuskiem spotkał się z prezydentem USA Joe Bidenem z okazji 25. rocznicy wstąpienia Polski do NATO. Fakt, że Biden spotkał się jednocześnie z premierem i prezydentem Polski było „bardzo symbolicznym gestem” – zaznacza gazeta.

Krytyka w Polsce

O rozmowie Dudy z Trumpem pisze też w piątek (19.04.2024) dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” (FAZ), podkreślając, że spotkała się ona z krytyką części polskich polityków. Gazeta cytuje m.in. marszałek Senatu Małgorzatę Kidawę-Błońską, zdaniem której „jeżeli jest się prezydentem takiego kraju, jak Polska, to nie ma prywatnych spotkań z prezydentami lub byłymi prezydentami innych krajów”. 

Dziennik relacjonuje, że Trump nazwał polskiego prezydenta przyjacielem, z którym współpracował przez „cztery wspaniałe lata”, a rozmowa dotyczyła m.in. propozycji Dudy w sprawie podniesienia NATO-wskiego zobowiązania dotyczącego wydatków na obronność, wsparcia dla Ukrainy oraz sytuacji na Bliskim Wschodzie.

„Zaledwie w lutym Trump oświadczył, że nie będzie bronił przed atakiem sojuszników, którzy za mało wydają na obronność, ale zachęcałby Rosję, by ‚zrobiła z nimi, co chce'. Polski premier Donald Tusk powiedział, że w jego kraju prawie wszyscy są świadomi tego, że zwycięstwo Trumpa w wyborach prezydenckich ‚byłoby niekorzystne dla dla bezpieczeństwa Polski, Europy i NATO'. W niemal każdym przemówieniu Trumpa widać jego prorosyjskie nastawienie” – pisze „FAZ”.

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

FAZ: Kiedyś było nie do pomyślenia, teraz dzieje się w Polsce

„Europa ma nowy problem. Przez długi czas wydawało się nie do pomyślenia, że nad krajami NATO i UE mogą lecieć rakiety. Teraz doświadcza tego Polska” – pisze „Frankfurter Allgemeine Zeitung” („FAZ”). W ciągu ostatnich 16 miesięcy trzy rosyjskie rakiety, sześciometrowe pociski manewrujące, przeleciały nocą nad terytorium Polski” – relacjonuje warszawski korespondent dziennika Gerhard Gnauck.

Rosyjska rakieta koło Bydgoszczy

„Pierwsza z nich leciała nad Białorusią i przeleciała około 350 kilometrów na zachód, mniej więcej w kierunku Berlina” – dodaje. Wtedy jeszcze u władzy był rząd PiS, który „nie miał dobrego zdania o transparencji”, dlatego wokół odkrycia w lesie krążyły różnego rodzaju plotki.

Jak to możliwe, że rakieta pojawia się na radarach, a potem znika? Autor szuka odpowiedzi u pułkownika Sebastiana Kaczmarzyka. Ten z kolei wyjaśnia, że przy złej pogodzie trudno jest śledzić przez długi czas nisko lecącą rakietę, a powodem, dla którego poleciała ona tak daleko mogły być błędy w programowaniu lub awaria podczas lotu.

Także w przypadku rakiety numer dwa i trzy trudno jest „postawić hipotezę o konkretnym zamiarze Rosjan” – tłumaczy wojskowy.

Dlaczego nie zestrzelono? 

A dlaczego tej ostatniej rakiety nie zestrzelono? – pyta „FAZ”. Pułkownik Kaczmarzyk wyjaśnia, że sytuacja prawna pozwala na zestrzelenie, trzeba jednak wziąć pod uwagę wiele czynników. Pocisk taki waży dwie tony, w tym około 400 kilogramów to materiały wybuchowe. Pocisk przechwytujący waży z kolei setki kilogramów. „W przypadku trafienia wszystko to spadnie i nikt nie będzie w stanie powiedzieć gdzie” – cytuje go niemiecki dziennik.

Jeśli śledzi się rakietę i widzi, że nie zmierza ona w kierunku osiedli ludzkich ani obiektów infrastruktury krytycznej, lepszym wariantem może się okazać zaniechanie działań. „Nie możemy po prostu zadeklarować: zestrzelimy następny pocisk albo nie. Każdy przypadek musi być rozstrzygany indywidualnie” – tłumaczy Kaczmarzyk dziennikarzowi „FAZ”. I dodaje: „Spędzamy całe życie,  przygotowując się na takie przypadki, a potem musimy podjąć decyzję w ciągu minut lub sekund”.

Chcesz skomentować nasze artykuły? Dołącz do nas na facebooku! >>

Der Spiegel o polskiej „Watergate”: PiS pod presją

Nowy rząd w Polsce obiecuje społeczeństwu rozliczenie z afery Pegasus – największej w ostatnich czasach polskiej afery podsłuchowej – pisze w internetowym wydaniu „Spiegla” Anna-Sophie Schneider. Wyjaśnia, że w latach 2017-2022 rząd PiS systematycznie korzystał z izraelskiego oprogramowania szpiegowskiego Pegasus do podsłuchiwania przeciwników politycznych, a także członków własnej partii.

Setki podsłuchiwanych

Teraz premier Donald Tusk obiecuje rozliczenie, a w wyjaśnienie sprawy zaangażowana jest parlamentarna komisja śledcza i prokuratura.

Według tej ostatniej liczba szpiegowanych osób wynosi 578, wśród nich Krzysztof Brejza – w 2019 roku szef sztabu wyborczego Koalicji Obywatelskiej, prokuratorka, która krytykowała reformy sądownictwa rządu PiS, a także prominentny prawnik opozycji. Lista pokrzywdzonych jest poufna i obejmuje więcej znanych polityków – pisze „Der Spiegel”, cytując ministra sprawiedliwości Adama Bodnara.

W najbliższych miesiącach komisja śledcza chce wezwać na świadków kilka kluczowych postaci z byłego rządu PiS, a nacisk zostanie położony na kulisy zakupu oprogramowania Pegasus i proces zatwierdzenia prawnego – podaje „Der Spiegel”. Według ekspertów – jak czytamy – chociaż na ogół uzyskiwano nakazy sądowe na inwigilację, sędziowie nie byli w pełni informowani o tym, na co dokładnie zezwalają. „Należy teraz zbadać, w jakim stopniu sądy mogły być manipulowane” – pisze niemiecki magazyn.

W PiS się gotuje

„PiS jest pod presją śledztwa” – czytamy. Niektórzy politycy PiS mówią nawet o nieudolnych próbach zniszczenia partii przez liberalny rząd Tuska. „Pod powierzchnią może jednak kipić. Po zmianie rządu w ubiegłym roku partia jest osłabiona. Nie można wykluczyć, że po zakończeniu śledztwa czołowi członkowie partii trafią do więzienia” – pisze „Der Spiegel”.

I dodaje, że fakt, iż osoby z PiS miały być również szpiegowane, dodatkowo podsyca konflikt. „To wyraźnie pokazuje dwubiegunowy światopogląd byłego polskiego rządu: istnieje tylko przyjaciel albo wróg. Członkowie opozycji są postrzegani jako przeciwnicy, z którymi należy walczyć. To samo najwyraźniej odnosi się do przeciwników we własnych szeregach” – czytamy.

Chcesz skomentować ten artykuł? Dołącz do nas na facebooku! >>

Die Welt: W kwestii migracji Tusk jest jak PiS

Niemiecki dziennik „Die Welt” analizuje sprzeciw Polski wobec paktu migracyjnego UE. Parlament Europejski po trwających miesiącami sporach osiągnął kompromis w tej sprawie, ale Warszawa trzyma się swojego krytycznego stanowiska. Premier Donald Tusk stanowczo odrzuca punkt dotyczący redystrybucji migrantów między państwami członkowskimi Unii i zapowiedział, że 29 kwietnia w Radzie Europejskiej zagłosuje przeciwko tej regule – pisze warszawski korespondent „Die Welt” Philipp Fritz.

Przypomina, że do głosowania w Radzie wymagana jest jedynie większość kwalifikowana, więc zgoda Polski nie jest formalnie wymagana. „Niemniej jednak odmowa Warszawy jest czymś więcej niż tylko symbolicznym aktem. Polska jest jednym z największych państw członkowskich i zabezpiecza wschodnią granicę Wspólnoty” – czytamy.

Tusk jak PiS

Sprzeciw Tuska wywołuje „zdziwienie w europejskich stolicach” – pisze Fritz i przypomina, że rządzący wcześniej populiści z PiS byli zasadniczo przeciwni polityce Brukseli. W kwestii migracji byli szczególnie stanowczy i korzystali z każdej okazji, by atakować Niemcy. Zarzucano niemieckiemu rządowi „chęć deportacji mas migrantów z Bliskiego Wschodu do Polski”. Pod względem stylu „Tusk jest bardziej umiarkowany”, „oszczędza sobie również wyzwisk pod adresem Berlina”. „Jednak pod względem merytorycznym jest równie twardy jak jego poprzednicy z PiS” – pisze „Die Welt” i wymienia kilka powodów.

Wysoka na pięć metrów zapora na granicy polsko-białoruskiej
Zapora na granicy polsko-białoruskiejnull Agnieszka Sadowska/AP/picture alliance

Już w czasie kampanii wyborczej w 2023 roku Tusk „wyprzedził PiS w kwestii migracji”, na przykład wtedy, kiedy agitował przeciwko muzułmańskim migrantom. Platforma Obywatelska skrytykowała wysoką zaporę na granicy z Białorusią, postawioną za rządów PiS, ale dlatego, że jest zbyt „dziurawa” i migranci nadal mogą się przedostawać do Polski. „W ten sposób Tusk wykorzystał – i nadal wykorzystuje – nastroje panujące w polskim społeczeństwie” – pisze niemiecki dziennik, wyjaśniając, że w kontekście wydarzeń na wschodniej granicy migracja jest postrzegana przez wielu jako zagrożenie dla bezpieczeństwa i część wojny hybrydowej mającej na celu destabilizację kraju.

Spór Merkel – Tusk

„Rząd reaguje na to siłą” – pisze „Die Welt”. W 2021 roku zalegalizowano w Polsce pushbacki, czyli praktykę odsyłania i „nieraz brutalnego odpychania migrantów”, a Tusk nie ruszył tej ustawy.

„Zagraniczni obserwatorzy od dawna uważali wypowiedzi Tuska na temat migracji za manewr wyborczy – w końcu Polska przyjęła setki tysięcy Ukraińców. (…) Jednak Tusk, podobnie jak wielu Polaków, wyraźnie rozróżnia różne formy migracji: witają swoich ukraińskich sąsiadów (…), a odrzucają migrantów, którzy przybywają od strony Białorusi. (…) Są oni postrzegani jako instrument polityki skierowanej przeciwko Polsce” – czytamy. I dalej: narzucony wydaje się także mechanizm podziału migrantów.

Przestrogą zarówno dla polityków PiS, jak i PO Donalda Tuska jest polityka azylowa Niemiec. Wiąże się ona z wysokimi kosztami i podziałem społeczeństwa. Wydaje się to być także przekonaniem szefa polskiego rządu. Tusk, jako były przewodniczący Rady Europejskiej, mówił o kłótni z byłą kanclerz Niemiec Angelą Merkel podczas kryzysu uchodźczego w 2015 roku. Merkel miała powiedzieć, że „nie możemy powstrzymać ludzi przed przekraczaniem granic Europy, ponieważ jest ich zbyt wielu”, a Tusk odpowiedział, że „musimy zatrzymać ich na naszych granicach właśnie dlatego, że jest ich zbyt wielu”.

Chcesz mieć stały dostęp do naszych treści? Dołącz do nas na Facebooku!

Berlin cieszy się z zapowiedzi Tuska ws. tarczy antyrakietowej. „Dobry i ważny krok”

Premier Donald Tusk zapowiedział we wtorek (16.04.2024), że Polska dołączy do Europejskiej Inicjatywy Tarczy Antyrakietowej (European Sky Shield Initiative – ESSI), którą zapoczątkowały Niemcy.  – Będziemy współpracować w ramach inicjatywy European Sky Shield – powiedział.  – I nie przeszkadza mi, że głównymi inicjatorami tej inicjatywy byli Niemcy.

W Berlinie zapowiedź ta spotkała się z dużym zadowoleniem. Rzecznik niemieckiego resortu obrony Arne Collatz przypomniał, że przy kilku okazjach minister obrony tego kraju Boris Pistorius powtarzał, „jak dobrze by było, gdyby Polska przyłączyła się do inicjatywy ESSI”. Udział Polski w Europejskiej Inicjatywie Tarczy Antyrakietowej jest „bardzo mile widziany” – powiedział Collatz w środę w Berlinie. Na pewno pomoże to osiągnąć i zrealizować cel tej inicjatywy – podkreślił. I dodał, że „to dobry i ważny krok”.

Z inicjatywą europejskiej współpracy w dziedzinie obrony antyrakietowej wyszedł kanclerz Niemiec Olaf Scholz w swoim przemówieniu na Uniwersytecie Karola w Pradze w sierpniu 2022 roku, pół roku po rosyjskiej inwazji na Ukrainę. – Wspólnie opracowany system obrony powietrznej w Europie byłby nie tylko bardziej wydajny i opłacalny, niż gdyby każdy z nas budował własne kosztowne i wysoce złożone systemy. Byłby to również zysk dla bezpieczeństwa Europy jako całości i znakomity przykład tego, co mamy na myśli, gdy mówimy o wzmocnieniu europejskiego filaru w NATO – mówił wówczas Scholz.

ESSI: 21 państw

Niespełna dwa miesiące później, 13 października 2022 roku w Kwaterze Głównej NATO w Brukseli 15 państw podpisało deklarację w sprawie Europejskiej Inicjatywy Tarczy Antyrakietowej. Oprócz Niemiec były to: Belgia, Bułgaria, Estonia, Finlandia, Wielka Brytania, Łotwa, Litwa, Holandia, Norwegia, Rumunia oraz Słowacja, Słowenia, Czechy i Węgry.

Później do inicjatywy dołączyły Dania, Szwecja, Austria i Szwajcaria. Najnowszymi członkami są Turcja i Grecja. Obejmuje ona zatem obecnie 21 państw.

Polska, Francja i Włochy jak dotąd są poza ESSI. Paryż krytykuje plany zakupu dla ESSI technologii z Izraela i USA. Z kolei dziś były szef MON w rządzie PiS Mariusz Błaszczak tłumaczył na konferencji prasowej, dlaczego Polska nie przystąpiła do projektu. Jak wyjaśniał, jest to projekt, „który funkcjonuje wyłącznie na papierze i nie jest w żaden sposób zaawansowany”, a także „faworyzuje niemiecki przemysł zbrojeniowy”. Wskazał, że w ESSI „nie ma Francji, nie ma Włoch, Hiszpanii, Portugalii, nie ma państw bałkańskich”. – Tak że to nie jest żadna europejska tarcza antyrakietowa. Jeżeli już mówimy o europejskości, to możemy powiedzieć, że to jest europejska tarcza finansowa przeznaczona dla Niemiec. Tak, żeby wspierać niemiecki przemysł zbrojeniowy – ocenił.

Wspólna kopuła ochronna

Państwa członkowskie ESSI chcą współpracować w celu zakupu niezbędnych systemów uzbrojenia, które wspólnie zabezpieczą duży obszar możliwie najtańszym kosztem. Mają przy tym zwrócić uwagę na to, który kraj ma jakie potrzeby. Członkowie ESSI chcą się wzajemnie wspierać systemami i odpowiednią amunicją, poprzez wspólne zaopatrzenie i konserwację zaoszczędzić na kosztach zakupu oraz eksploatacji sprzętu.

Wspólna obrona dla Europy

Jak informuje niemieckie Ministerstwo Obrony, celem ESSI jest zakup systemów obronnych krótkiego, średniego i dalekiego zasięgu w możliwie najbardziej skoordynowany sposób, aby móc odeprzeć wszelkie zagrożenia z powietrza. We wszystkich trzech obszarach istnieją w Europie luki, jeśli chodzi o zdolności do obrony, które ESSI ma wypełnić. Kraje uczestniczące w ESSI zamierzają wspólnie zakupić na przykład nowoczesne systemy IRIS-T SLM, które są wykorzystywane już w Ukrainie i potwierdzają swoją skuteczność – informuje niemiecki resort obrony. Rozważany jest też zakup dodatkowych rakiet manewrujących dla systemów Patriot.

IRIS-T do ochrony przed dronami

System IRIS-T zwalcza nadlatujące rakiety, pociski manewrujące, drony, samoloty i helikoptery w odległości do 40 km i na wysokości do 20 km. Jeden taki zestaw kosztuje 145 mln euro. W zeszłym roku komisja budżetowa niemieckiego Bundestagu dała zielone światło na zakup dla Bundeswehry sześciu takich jednostek.

System obrony antyrakietowej IRIS-T
System obrony antyrakietowej IRIS-Tnull Joerg Carstensen/picture alliance

W obronie powietrznej dalekiego zasięgu Bundeswehra dysponuje systemem Patriot. Amerykański naziemny system rakiet przeciwlotniczych jest używany przeciwko samolotom, pociskom manewrującym i balistycznym średniego zasięgu. Niemcy posiadają obecnie 12 wyrzutni Patriot. Nie wystarczy to jednak na obronę całego kraju.

System trzeba także dostosować do obrony przed pociskami manewrującymi. Ze względu na ich małą wysokość lotu, a co za tym idzie bardzo późne wykrycie, obrona taka jest zwykle możliwa tylko przy użyciu nowoczesnych systemów takich, jak Patriot lub IRIS-T. Zdaniem Bundeswehry wdrożenie kompleksowej tarczy będzie zatem „niezwykle kosztowne i możliwe jedynie w przypadku dużej liczby systemów, co podkreśla potrzebę podejścia wielonarodowego”.

Arrow 3 z zasięgiem poza atmosferą

Braki są też w obronie z udziałem pocisków dalekiego zasięgu, które mogą dosięgać celów także poza atmosferą ziemską. „Trzeba to szybko zamknąć, zwłaszcza że Rosja już taką broń posiada. Niemcy muszą być w stanie szybciej, niż wcześniej planowano, chronić się przed zagrożeniem ze strony pocisków o zasięgu ponad 1000 km” – pisze w swej informacji niemieckie Ministerstwo Obrony.

Temu właśnie służyć ma amerykańsko-izraelski system obrony przeciwrakietowej Arrow 3, który kupują właśnie Niemcy. Powinien on zacząć działać do końca 2025 roku. Komisje budżetowa i obrony Bundestagu zgodziły się na jego zakup dla Bundeswehry w czerwcu 2023 roku. Według izraelskich informacji koszty wynoszą prawie 4 mld euro. Arrow 3 może niszczyć cele atakujące na wysokości ponad 100 km i ma zasięg do 2400 km, czyli już poza atmosferą. Podobnie jak Patriot, Arrow 3 działa w oparciu o wzajemne oddziaływanie mobilnego systemu startowego, centrum kontroli, mobilnej stacji radarowej i pocisków naprowadzanych.

Chcesz skomentować nasze artykuły? Dołącz do nas na facebooku! >>

FAZ: sprawa aborcji największym zagrożeniem dla spójności rządu Tuska

Niemiecki dziennik relacjonuje w środę (17.04.2024) przebieg sporu o liberalizację przepisów dotyczących aborcji w Polsce. „Polski parlament powołał nową komisję o niezwykłym składzie: 25 spośród 27 jej członków to kobiety. Przy czym udział kobiet w Sejmie wynosi tylko 30 procent. Chodzi o nadzwyczajną komisję, zajmującą się jednym tematem: liberalizacją prawa do aborcji” – pisze autor artykułu Reinhard Veser.

Przypomina, że w zeszłorocznej kampanii wyborczej partia obecnego premiera Donalda Tuska obiecywała liberalizację prawa dotyczącego aborcji. „Biorąc pod uwagę nadzwyczaj wysoką frekwencję wyborczą wśród młodych kobiet, był to przypuszczalnie powód, dla którego narodowo-konserwatywny PiS mógł zostać odsunięty od władzy” – pisze Veser.

Ale – dodaje – „z realizacją tej obietnicy rząd ma trudności”. „I nie chodzi o to, że prezydent Andrzej Duda zapowiedział weto wobec jakiegokolwiek złagodzenia prawa aborcyjnego. Sama koalicja nie jest tu zgodna. Żadna inna sprawa nie pokazuje w sposób tak jasny, jak duża jest światopoglądowa rozpiętość tego sojuszu: rozciąga się od antyklerykalnej lewicy po konserwatywnych katolików w koalicji partyjnej Trzecia Droga marszałka Sejmu Szymona Hołowni” – pisze niemiecki dziennik.

Rząd ledwo uniknął porażki w głosowaniu

„Prawo aborcyjne to największe zagrożenie dla spójności rządu. Dlatego po przejęciu władzy miesiące zajęło to, aby temat w ogóle znalazł się w porządku obrad parlamentu” – czytamy. z kolei podczas głosowania nad czterema projektami ustaw w tej sprawie w zeszły piątek (12.03.2024), „koalicja rządząca tylko nieznacznie uniknęła porażki, a tym samym poważnego kryzysu koalicyjnego”.

Liderzy partii tworzących polski rząd: Włodzimierz Czarzasty (Lewica), Szymon Hołownia (Polska 2050), Donald Tusk (PO) i Władyslaw Kosiniak-Kamysz (PSL)
Liderzy partii tworzących polski rząd: Włodzimierz Czarzasty (Lewica), Szymon Hołownia (Polska 2050), Donald Tusk (PO) i Władyslaw Kosiniak-Kamysz (PSL)null Pawel Supernak/dpa/picture alliance

Veser przypomina też genezę obecnego sporu, czyli tzw. kompromis aborcyjny z 1993 roku, z którego nikt nie był całkiem zadowolony, ale żadna partia nie chciała go naruszać, następnie próby zaostrzenia przepisów po dojściu PiS do władzy i protesty kobiet, a wreszciewyrok Trybunału Konstytucyjnego z 2020 roku, który uznał za niekonstytucyjna jedną z przesłanek dopuszczalności aborcji – uszkodzenie lub wady płodu. Po wielotysięcznych protestach kobiet, a także przypadkach śmieci ciężarnych, którym mimo wskazań medycznych odmówiono aborcji, „aborcja stała się tematem kampanii wyborczej dla wszystkich partii, które chciały odsunąć PiS od władzy”.

Wyborcy oczekują realizacji obietnicy

„Jednak wyobrażenia w tej sprawie w nowym rządzie dalece się od siebie różnią” – podkreśla Veser, wyjaśniając, że podczas gdy Trzecia Droga opowiada się raczej za powrotem do kompromisu aborcyjnego, to PO Tuska i Lewica chcą dopuszczalności aborcji do 12. tygodnia ciąży. W każdym razie – jak pisze – jasne jest, że nowa regulacja w tej sprawie nie wejdzie w życie przed końcem kadencji Andrzeja Dudy latem 2025 roku. 

„Jednak sondaże pokazują, że wyborcy partii rządzących oczekują, iż już teraz zaczną one realizować swą obietnicę. Brak działań nie jest dla nich opcją. I tak próbują teraz zyskać na czasie – najpierw prowadząc szeroką debatę społeczną, którą zainicjować ma komisja nadzwyczajna poprzez publiczne wysłuchania” – dodaje niemiecki dziennikarz.

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Süddeutsche Zeitung o aborcji w Polsce: „pierwszy mały krok”

Niemiecki dziennik „Süddeutsche Zeitung” („SZ”) pisze o rozpoczętej w Polsce debacie parlamentarnej w sprawie liberalizacji aborcji. Cztery projekty ustaw przeszły do pierwszego pytania. „To wprawdzie mały krok, ale pierwszy od dziesięcioleci na drodze do możliwej liberalizacji” – pisze warszawska korespondentka dziennika Viktoria Grossmann.

Śmierć wielu kobiet

„Ten krok zawdzięcza się długoletniej walce wielu kobiet. A właściwie też narodowo-konserwatywnej partii PiS. Przez radykalizację i tak już surowej ustawy była partia rządząca wyprowadziła na ulice dziesiątki tysięcy wściekłych kobiet” – wyjaśnia. Platforma Obywatelska Donalda Tuska zdała sobie sprawę, że musi podjąć ten temat, jeśli chce dotrzeć do kobiet i młodszych wyborców.

Aktywistki Strajku Kobiet w Sejmie (11.04.2024)
Aktywistki Strajku Kobiet w Sejmie (11.04.2024)null Attila Husejnow/SOPA Images via ZUMA Press/picture alliance

Argumentem, że chodzi o zdrowie kobiet, partia Tuska „spróbowała wyciągnąć temat z ideologicznego kąta” – czytamy. Autorka wyjaśnia, że zaostrzenie ustawy aborcyjnej przez wykreślenie z niej możliwości usunięcia ciąży, jeśli stanowiła ona zagrożenie dla życia matki lub ze względu na wady płodu, doprowadziło do śmierci wielu kobiet. Na dodatek zaostrzono przepisy, wprowadzając klauzulę sumienia, która każdemu lekarzowi umożliwiała odmówienie wykonania zabiegu. „W efekcie w polskich klinikach i gabinetach lekarskich nie wykonuje się już prawie żadnych aborcji” – pisze „SZ”.

Z kolei ofiary przemocy muszą najpierw przejść przez dochodzenie i czekać na papierek od prokuratora. Wtedy czas na legalną i bezpieczną aborcję może już minąć, co stało się również problemem dla wielu kobiet z Ukrainy, które uciekły do Polski.

Potrafią współpracować

Głosowanie w piątek, 12 kwietnia, to sukces również dlatego, że cztery partie koalicyjne udowadniają, że potrafią ze sobą współpracować – pisze „SZ”. I wyjaśnia, że podczas gdy PO i Lewica chcą legalizacji aborcji, konserwatywna PSL i centrowa Polska 2050 chcą jedynie powrotu do prawa sprzed 1993 roku. Ich wniosek – jak czytamy – ma obecnie największe szanse na uchwalenie, bo nawet posłowie PiS są na ten projekt otwarci.

„Czterech partnerów koalicyjnych jest zgodnych co do tego, że chcą przedyskutować wszystkie propozycje i ewentualnie je zrewidować” – konstatuje „SZ”.

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Katarzyna Person: „Relacje w obozach nie były proste”

DW: W wydanej niedawno po niemiecku książce pt. „Dipisi. Żydzi polscy w amerykańskiej i brytyjskiej strefach okupacyjnych Niemiec, 1945-1948” przygląda się pani ówczesnej sytuacji Displaced Persons, Żydów z Polski. O jak dużej grupie mówimy?

Katarzyna Person*: Na tle ogromnych przemieszczeń tuż po wojnie na terenie Niemiec jest to grupa stosunkowo mała. W momencie zakończenia wojny na terenie Niemiec znajdowało się około 7 milionów osób przesiedlonych w wyniku działań wojennych. Dipisi-Żydzi to z czasem około 250 tysięcy osób, w tym około 200 tysięcy Żydów z Polski.

Ta liczba odnosi się do końca lat 40-tych?

Tak, tylu Żydów łącznie przeszło przez obozy dla Displaced Persons. W momencie wkroczenia armii alianckich do Niemiec była to grupa o wiele mniejsza. To są ludzie wyzwoleni z obozów koncentracyjnych, czy z marszów śmierci. Szacuje się, że na terenie Niemiec zostało wyzwolonych około 50 000 Żydów, w tym kilkanaście tysięcy Żydów z Polski. Przy czym te dane, które podaję, są całkowicie orientacyjne.

Zaraz po wyzwoleniu utworzono obozy dla dipisów w miejscach, w których te osoby się znalazły. Zakładano, że placówki te będą działały przez kilka miesięcy. Tymczasem funkcjonowały one do 1951 r., a niektóre nawet do 1957 r. W połowie 1947 r. na terenie strefy brytyjskiej okupowanych Niemiec istniały 272 obozy DP, na terenie strefy amerykańskiej było ich 416.

Grupa ta początkowo podlegała administracji wojskowej aliantów, którzy – jak wskazuje pani w książce – nie zawsze byli przygotowani do opieki nad ocalałymi z Zagłady.

Rzeczywiście. Alianci nie są przygotowani na dwie rzeczy. Pierwsza to ta, że na terenie obozów koncentracyjnych w wyzwolonych Niemczech natrafiono na tak wiele osób. W Bergen-Belsen wyzwolono około 60 000 więźniów różnych narodowości, podczas gdy oczekiwano, że będzie ich tam 1500. Nie byli też zupełnie przygotowani na to, w jakim stanie ci ludzie będą – fizycznym i psychicznym. I nie mieli właściwie żadnego zaplecza, żeby radzić sobie z osobami w tak trudnej sytuacji.

Nie spodziewali się też, że nagle pojawi się duża grupa osób, która nie będzie chciała wrócić do kraju, z którego została przywieziona do Niemiec. I co więcej, że ta grupa zacznie rosnąć. Zaczną bowiem docierać kolejni ludzie z Polski. Może tylko jeszcze dodam, że szacuje się, że w pierwszych powojennych miesiącach na terenie okupowanych Niemiec i Austrii udzielono pomocy ponad 13 milionom osób! To naprawdę olbrzymia grupa i to jest też ważne obok tego, jak ważną rolę odgrywała ta stosunkowo mała liczba Żydów.

W tej grupie, której udzielono pomocy bezpośrednio po wojnie byli też obywatele polscy?

Tak, było to około 1 700 000 obywateli polskich, w tym również Żydów polskich. Tu oczywiście kwestia żydowskości i tożsamości żydowskiej jest kluczowa, ale początkowo wszystkie te osoby były kwalifikowane według swojego przedwojennego obywatelstwa jako Polacy.

Czy Dipisi z Polski – Żydzi i nie-Żydzi – mieszkali w tych samych obozach?

Początkowo tak, ale bardzo szybko zaczęło to być problematyczne. Relacje w obozach nie były proste. Ponadto dla grupy wyzwolonych Żydów – jeżeli zostawali oni w Niemczech, nie decydując się na powrót do Polski – kluczową była kwestia tożsamości żydowskiej, a nie polskiej.

Ta grupa zaczęła prędko rosnąć. Do amerykańskiej i brytyjskiej strefy okupacyjnej na terenie Niemiec zaczęli docierać Żydzi, którzy przeżyli na terenie Polski. Potem dołączali ci, którzy wrócili z terenu Związku Radzieckigo. Zaczęła powstawać wyraźnie oddzielona od innych dipisów grupa Żydów. Utworzono obozy ściśle żydowskie, przynajmniej w strefie amerykańskiej.

Wskazuje pani, że celem Żydów tuż po wojnie była przede wszystkim dalsza emigracja do Palestyny albo do USA. Tymczasem sami alianci nastawieni byli raczej na repatriację dipisów do krajów, których obywatelami te osoby były przed wojną, a więc też do Polski...

To jest zrozumiałe. Dipisi byli ogromnym problemem, dodatkowo dosyć kosztownym. Co więcej, grupa ludzi nie chcących wracać do Polski stale się powiększała. Między połową 1946 roku a końcem 1947 roku z Polski do amerykańskiej i angielskiej strefy okupacyjnej wyjechało około 150 000 ocalałych Żydów. Ilość wyjazdów wzmogła się po pogromie w Kielcach w lipcu 1946 r. Kwestie antysemityzmu i zagrożenia fizycznego były tutaj kluczowe. To jest grupa, która świadomie nie wróci już do Polski. Trzeba teraz będzie znaleźć dla niej miejsce, do którego mogłaby wyemigrować, a to też nie jest proste.

Sam wyjazd z Polski to była jednak bardzo złożona kwestia...

To była trudna decyzja, podejmowana w niezwykle trudnym momencie. Ta decyzja, czy zostać, czy wyjechać, była decyzją, którą wiele rodzin zazwyczaj podejmowało na przestrzeni kilku lat. Tu musiala być podjęta stosunkowo szybko. Warunki życia w obozach dla Displaced Persons też nie zawsze były dobre. Ci ludzie znajdując się na terenie Niemiec, nie mogli podejmować żadnej pracy. Uzależnieni byli od pomocy z zewnątrz i tak tkwili w poczuciu często beznadziei i braku perspektyw. To działo się przecież jeszcze przed powstaniem państwa Izrael. Jednocześnie w obozach w Niemczech tworzy się ich nowa tożsamość, w dużej mierze oparta na odcięciu się od tego, co było przed wojną. Ale jak można odciąć się od miejsca, w którym się wychowało, czy od języka, który często jest jedynym językiem, jaki się zna? Odciąć się od kultury, od całego zakorzenienia? To były dramatyczne sytuacje.

Gdy liczba osób w obozach dla dipisów żydowskich dramatycznie wzrosła, placówki te znalazły się wręcz na granicy kryzysu humanitarnego...

Na pewno tak było, choć tu znowu sytuacja była zróżnicowana. Obozy były zakładane w różnych miejscach. Mamy na przykład obozy dla dipisów w Bawarii, które są urządzane w hotelach, w malowniczych miejscach, w Alpach. Ale były też obozy, w których panowały dramatycznie złe warunki życiowe, przeludnienie straszliwe, też braki jedzenia, czy wysoka przestępczość. Sytuacja była więc w nich często bardzo trudna.

Niemieckie wydanie książki „Dipisi. Żydzi polscy w amerykańskiej i brytyjskiej strefach okupacyjnych Niemiec, 1945-1948”
Niemieckie wydanie książki „Dipisi. Żydzi polscy w amerykańskiej i brytyjskiej strefach okupacyjnych Niemiec, 1945-1948”null Harrassowitz Verlag

Ważną rolę w odseparowaniu Żydów polskich od pozostałych dipisów z Polski odegrał Raport Harrisona, wskazujący zarówno na problemy bytowe, jak i na antysemityzm występujący tuż po wojnie obozach.

Raport ten był rzeczywiście czymś, co wiele zmieniło. Sytuacja Żydów w okupowanych powojennych Niemczech bardzo szybko stała się tematem nagłaśnianym przez prasę na świecie. Szczególnie trudne było ich położenie w strefie bytyjskiej, gdzie największy obóz w Bergen-Belsen utworzony był właściwie na części terenu byłego obozu koncentracyjnego.

Sytuacja w strefie amerykańskiej wyglądała inaczej dzięki raportowi wysłannika rządu Stanów Zjednoczonych, Earla Harrissona z lata 1945 roku, który postulował oddzielenie Żydów od dipisów innych narodowości. Dzięki temu właśnie w Niemczech, w Monachium, w strefie amerykańskiej, powstaje to, co potem kojarzono właśnie najbardziej z dipisami, czyli duże obozy w Feldafing, w Landsbergu, w Föhrenwaldzie, które stają się centrami odrodzonego życia żydowskiego.

W obozach dla dipisów w Niemczech wiele osób planowało wyjazd dalej. Jakie były realne szanse tej grupy na emigrację?

Na tym etapie absolutnie minimalne. Poza nielegalnym przedostaniem się do Palestyny, niezwykle trudnym logistycznie. Inne możliwości emigracji ograniczała przede wszystkim niechęć państw przyjmujących. Dopiero w połowie 1948 r., kiedy powstaje państwo Izrael, otwiera się w pełni droga do Izraela. W tym samym czasie, po przegłosowaniu przez Kongres amerykański Displaced Persons Act pojawia się też możliwość wyjazdu do USA.

Większość z tych, którzy się wówczas kwalifikują na emigrację do Stanów Zjednoczonych, to nie są osoby, które ocalały na terenie Poski albo Niemiec, lecz na terenie Związku Radzieckiego. W USA panował wówczas strach przed komunizmem. Stąd wiele osób, zamierzających wyjechać do USA, pisze w życiorysach, że przeżyło Zagładę na terenie okupowanej Polski. Związek Radziecki jest przez nich w ich osobistej historii emigracji wymazywany.

Wskazuje pani w swej książce na rolę życia kulturalnego jako elementu integrującego społeczność, podobnie jak szkolnictwo. W Monachium przez pewien czas funkcjonowało zaraz po wojnie nawet szkolnictwo wyższe.

Tak, w 1946 r. w Monachium powstał Uniwersytet UNRRY. Był to uniwersytet międzynarodowy i to było jedno z niewielu miejsc, gdzie dipisi żydowscy uczestniczyli w tych samych zajęciach co dipisi polscy, czy inni dipisi wschodnioeuropejscy. Szybka organizacja szkolnictwa była ważna jednak przede wszystkim ze względu na dzieci w obozach dipisów. Były to często dzieci, które przeżyły Zagładę w ukryciu, w polskich rodzinach, czy klasztorach.

W szkołach w obozach zapewniano im edukację, ale budowano też ich tożsamość żydowską. Przygotowywano ich do emigracji jako Żydów. Wydaje mi się, że przy wszystkich problemach jakie się pojawiały, to jednak szczególnie w przypadku dzieci próby ułatwienia im powrotu do społeczności rzeczywiście się powiodły.

Symbolem odrodzonego życia żydowskiego mogą być narodziny licznych dzieci w obozach, a także zawieranie małżeństw.

To jest taki powojenny „Babyboom”, coś charakterystycznego też dla wielu innych społeczności. To jest bardziej złożone zagadnienie. Dopiero od niedawna prowadzi się badania, patrzące na to trochę inaczej aniżeli na odradzanie się społeczności po wojnie, czyli coś wyłącznie pozytywnego. Tymczasem były to związki ludzi często nie znających się zbyt dobrze. Samotne kobiety były po wojnie w bardzo trudnej sytuacji. Wszystkie te osoby były w bardzo trudnym momencie emocjonalnym. Nie zmienia to oczywiście faktu, że śluby młodych dipisów były ważnym elementem życia w obozach, a rodzące się dzieci symbolem nadziei w bezpośrednio powojennej niepewności.

W obozach działały szkoły zawodowe. Pomoc z zewnątrz przychodziła z organizacji charytatywnych jak UNRRA czy Joint (Joint Distribution Committee)?

Tak, i potem Jewish Relief Unit (JRU) i również różnego rodzaju żydowskie organizacje charytatywne. One pomagały, jak umiały. Ta pomoc w dużej mierze była uzależniona od tego, w jakim stopniu ich pracownicy zostali przygotowani na konfrontację z dipisami – z trudną społecznością, z traumą ocalałych z Zagłady. Bywały niezwykle kompetentne osoby pracujące w organizacjach pomocowych, doświadczone w pracy tego rodzaju, które rzeczywiście potrafiły coś zrobić. Ale było też, jak wiemy, dużo młodych osób z Europy Zachodniej czy Stanów Zjednoczonych, które w powojennych Niemczech chciały przeżyć „przygodę swojego życia”. I ich pomoc w tak niezwykle złożonej sytuacji bywała co najmniej niewystarczająca, a często błędna.

Temat szkoleń zawodowych jest też niezwykle ciekawy. Ludzie w obozach dipisów to była niezwykle zróżnicowana grupa. Byli wśród nich ludzie, którzy mieli przygotowanie zawodowe, inni nie mieli go wcale, czy mieli takie, które w żaden sposób nie przekładało się na pracę za granicą, w krajach, do których w końcu wyemigrowali. Do tego dochodził brak znajomości języka. Szkolenie zawodowe rzeczywiście pozwalało w wielu przypadkach na emigrację, jako już specjaliści. Często potem te osoby na emigracji nawet do końca życia pracowały w zawodach wyuczonych w obozie.

Duże obozy stawały się też miejscem zatrudnienia dla miejscowej ludności, przede wszystkim dla Niemek. Pojawiały się pierwsze mieszane małżeństwa żydowsko-niemieckie.

Tak, ale takie intymne relacje, szczególnie żydowsko-niemieckie, czy polsko-niemieckie, były wówczas bardzo źle odbierane przez społeczność dipisów. Kwestie zatrudniania Niemców czy Niemek na przykład jako lekarzy pracujących w obozach, czy kobiet pomagających przy dzieciach to też było zupełne odwrócenie sytuacji wojennej i coś niezwykle ciekawego. Dipisi, którzy mieszkali poza obozami, w Monachium na przykład – tam była dość duża grupa osób, która nie rejestrowala się w obozach - często mieszkali w tych samych mieszkaniach co Niemcy. To była też nowa i trudna sytuacja.

Finalnie ilu dipisów żydowskich z Polski pozostało w Niemczech, a ilu wyemigrowało dalej?

Wiemy na pewno, że po wojnie łącznie z obozów DP około 80 000 Żydów emigrowało do USA, większość – prawie 140 000 – do Izraela, około 20 000 osób do innych krajów. W Niemczech pozostało około 10 % z 250 000, czyli 25 000 osób, w większości Żydów polskich.

Ci, którzy pozostali, włączali się często w odnawianie życia żydowskiego w Niemczech. Stawali się założycielami odnawianych gmin żydowskich, jak historyk i wieloletni szef Niemieckiej Organizacji Syjonistycznej Arno Lustiger we Frankfurcie nad Menem.

Były to osoby, które zostały z różnych względów w Niemczech. Często osoby chore, którym nie pozwalano na wjazd do innych krajów. Kwestia emigracji do Palestyny, a potem do Izraela też nie była bezproblemowa. To nie były łatwe warunki do życia dla osób na przykład w starszym wieku, z problemami zdrowotnymi. Często też poodnajdowane rodziny nie chciały się rozstawać, jeśli części osób nie zezwalano na wspólną emigrację. W Izraelu osoby ocalałe z Zagłady były imigrantami, ktorzy często nie tak do końca byli akceptowani jako członkowie społeczności. Ich historie wojenne nie były tymi historiami, na których miało być zbudowane nowe państwo. To nie były proste wyjazdy i łatwe budowanie sobie nowego życia. Pewnie dlatego też wiele osób zdecydowało się pozostać w Niemczech. W międzyczasie osoby te mieszkały już w Niemczech od kilku lat, nauczyły się języka, uczyły się, lub pracowały. I ta ich decyzja o pozostaniu, choć pod wieloma oczywistymi względami bardzo trudna, jest też zrozumiała.

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na Facebooku! >> 

*Dr. hab. Katarzyna Person jest historyczką, wicedyrektorką Muzeum Getta Warszawskiego. Jest redaktorką i współredaktorką pięciu tomów dokumentów z Podziemnego Archiwum Getta Warszawskiego, autorką książek o historii Żydów w czasie Zagłady i w okresie bezpośrednio powojennym. W 2023 r. ukazał się w Harrassowitz Verlag w Wiesbaden niemiecki przekład jej książki pt. „Dipisi. Żydzi polscy w amerykańskiej i brytyjskiej strefach okupacyjnych Niemiec, 1945-1948”.

Der Spiegel: blokada granicy uderza w ukraiński przemysł

Zablokowanie przez protestujących polskich rolników granicy z Ukrainą doprowadziło do istotnego spadku ukraińskiego eksportu towarów nierolniczych – podał niemiecki tygodnik „Der Spiegel”.

Z danych Wiedeńskiego Instytutu Analizy Międzynarodowych Systemów Gospodarczych (WIIW) wynika, że spadek importu jest szczególnie widoczny w przypadku wyrobów przemysłowych. Cały ukraiński import do Polski zmniejszył się o 29 proc.

Eksport zboża z Ukrainy

Blokady mają znacznie mniejszy wpływ na import produktów rolnych. Po otwarciu w minionych miesiącach portów na Morzu Czarnym eksport zboża odbywa się znów głównie drogą morską. Ukraina podwoiła w ubiegłym roku eksport jęczmienia do Chin, natomiast eksport do UE spadł o 14 proc. - pisze „Der Spiegel”.

Redakcja przypomniała, że protesty na polsko-ukraińskich przejściach granicznych trwają od października 2023 roku. Blokady spowodowały znaczne wydłużenie czasu odpraw ciężarówek. Protesty polskich rolników skierowane są przeciwko taniej żywności z Ukrainy i zasadom Zielonego Ładu UE.   

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Prasa o decyzji Sejmu: mały krok do liberalizacji aborcji

O „małym kroku w kierunku liberalizacji” pisze warszawska korespondentka „Sueddeutsche Zeitung” Viktoria Grossmann.

„Protesty dziesiątek tysięcy polskich kobiet okazały się skuteczne. Parlament postanowił zająć się kilkoma projektami ustaw, które, gdyby weszły w życie, oznaczałyby odejście od restrykcyjnego prawa aborcyjnego w Polsce” – oceniła Grossmann.

Decyzja Sejmu jest jej zdaniem „małym krokiem” ale „pierwszym od dziesięcioleci na drodze do ewentualnej liberalizacji”. Grossmann podkreśliła, że jest to zasługa trwającej od lat walki prowadzonej przez wiele Polek, a właściwie także zasługą PiS. „Zaostrzając i tak już surowe prawo, partia skłoniła dziesiątki tysięcy wściekłych kobiet do wyjścia na ulice” – tłumaczy dziennikarka.

Czechy i Słowacja bardziej liberalne niż Polska

Donald Tusk zrozumiał, że nie może pominąć tego tematu, jeśli chce pozyskać wyborców wśród kobiet i młodych ludzi. Projekt Platformy Obywatelskiej przewiduje możliwość przerwania ciąży do 12. tygodnia.

„SZ” przeciwstawia Polskę, gdzie od 1993 r. aborcje są zakazane, Czechom i Słowacji, które zachowały liberalne prawo z czasów komunistycznych.

Restrykcyjne prawo zaostrzone w 2020 r. za rządów PiS, stanowi „zagrożenie życia” dla kobiet, z których kilka zmarło – pisze Grossmann przedstawiając kilka przypadków z ostatnich lat.

Demonstracja w Warszawie przeciwko zakazowi aborcji w czerwcu 2023 r.
Demonstracja w Warszawie przeciwko zakazowi aborcji w czerwcu 2023 r.null Kacper Pempel/REUTERS

Niemiecka dziennikarka zwróciła uwagę, że ofiary gwałtów muszą „przetrwać” śledztwo i czekać na zaświadczenie prokuratora, zanim będą mogły dokonać zabiegu. Było to poważnym problemem dla wielu Ukrainek, które przed agresją Rosji uciekły do Polski.

Sukces koalicji Tuska

Wynik głosowania w parlamencie należy zdaniem Grossmann uznać za sukces, ponieważ cztery partie tworzące koalicję udowodniły, że potrafią ze sobą współpracować. Partnerzy koalicyjni są przynajmniej zgodni co do tego, że należy dyskutować nad wszystkimi propozycjami.  

„Walka na ulicach będzie kontynuowana. Kilka organizacji zapowiedziało na niedzielę marsz za prawem do aborcji” – pisze w konkluzji Viktoria Grossmann.

Koalicja Donalda Tuska spełniła swoją wyborczą obietnicę i opowiedziała się w całości za liberalizacją prawa aborcyjnego – pisze w „Tageszeitung” Gabriele Lesser przypominając, że początkowo zanosiło się na fiasko tego przedsięwzięcia. Powodem był ostry spór między koalicjantami – Koalicją obywatelską, Nową Lewicą i Trzecią Drogą. Wskutek tego do Sejmu trafiły cztery projekty ustaw zamiast jednego wspólnego.

W sondażach Polacy za liberalizacją

Lesser zaznaczyła, że liczba aborcji dokonywanych przez Polki jest znacznie wyższa niż oficjalne dane. Dziennikarka cytuje Annę Marię Żukowską, że „tylko w tym miesiącu w Polsce ciążę przerwało 9 tys. kobiet”.  Lesser odnosi się też do przypadków śmierci ciężarnych kobiet, u których nie przeprowadzono w odpowiednim czasie aborcji.

Dziennikarka „TAZ” opisała szeroko przebieg debaty w Sejmie i zwróciła uwagę, że w sondażach między 50 a 60 proc. ankietowanych oczekuje spełnienia obietnic wyborczych związanych z liberalizacją prawa aborcyjnego. Tylko ok. 30 proc. jest zainteresowanych referendum forsowanym przez Trzecią Drogę.  

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Berliner Zeitung: dlaczego Tusk mówi o „epoce przedwojennej”?

W trakcie niedawnej wizyty na poligonie w pobliżu granicy z Polską białoruski dyktator zwrócił się do swych generałów z pytaniem: „Czy nasi żołnierze teoretycznie mogliby zająć części Polski?” – zauważa niemiecki dziennik „Berliner Zeitung”. I przypomina, że krótko potem Alaksandr Łukaszenka udał się do Grodna, gdzie przekonywał o pokojowym nastawieniu Białorusinów, dodając jednak, że trzeba przygotować się na zagrożenia z Zachodu. „Przygotowujemy się do wojny, mówię o tym otwarcie. Chcesz pokoju, szykuj się do wojny”.

„Geopolityczna pokojowa retoryka brzmi inaczej” – komentuje na łamach dziennika Nicolas Butylin. „Jednak taką retorykę, inwestycje w armię i wojskowo-logistyczne przygotowania ‚na coś nieprzewidywalnego' widać nie tylko na wschód od granic UE i NATO. Wobec rosyjskiego ataku na Ukrainę geograficzny sąsiad, Polska również intensywnie przygotowuje się na możliwe scenariusze wojenne. Co więcej, retoryka Donalda Tuska przypomina nawet retorykę Łukaszenki” – dodaje. Na dowód przytacza niedawne słowa polskiego premiera z wywiadu dla europejskich gazety: „Musimy mentalnie oswoić się z nadejściem nowej epoki. Epoki przedwojennej”.

Niegotowi do walki

Zdaniem autora „Tusk celowo używa słów o epoce przedwojennej” i ‚realnym zagrożeniu’”. „Kilka miesięcy po tym, jak prezydent Francji Emmanuel Macron powiedział, że nie należy wykluczać wysłania wojsk lądowych państw NATO do Ukrainy, w społeczeństwach Europy Środkowej i Zachodniej euforia wobec inicjatywy Francji była ograniczona. Sondaże z ubiegłego roku wykazały, że tylko trzech na dziesięciu Niemców walczyłoby za swój kraj. Także we wschodnioeuropejskich krajach NATO liczba ta nie jest znacząco wyższa” – pisze Butylin.

Białoruski dyktator Alaksandr Łukaszenka w towarzystwie oficerów lotnictwa w maju 2023 r.
Białoruski dyktator Alaksandr Łukaszenka w towarzystwie oficerów lotnictwa w maju 2023 r.null Belarus' Presidential Press Office/AP/dpa/picture alliance

„To pokazuje: Zwłaszcza młodzi ludzie w Europie nie są gotowi zasznurować wojskowych butów i pomaszerować na wschód, by ginąć w okopach pod ostrzałem artyleryjskim” – dodaje.

Ostrzeżenia przed wojną już nie robią wrażenia

Zdaniem autora mieszkańcy Warszawy czy Wilna przyzwyczaili się już do stwierdzeń, że Białoruś i Rosja są obecnie największym zagrożeniem dla bezpieczeństwa od zakończenia II wojny światowej. Z kolei w Niemczech wojenna retoryka Łukaszenki czy rosyjskiego propagandysty Władimira Sołowjowa, że „bomby atomowe spadną na Berlin w ciągu kilku sekund”, nie wywołuje już niemal żadnej reakcji. „Nawet w Mińsku przeciętny mieszkaniec kręci głową bez zainteresowania, gdy słyszy w najlepszym czasie antenowym, że Polska, Litwa i Ukraina chcą podzielić Białoruś na trzy części” – pisze Butylin.

Ocenia on jednak, że „retorykę wojenną” należy ocenić krytycznie. „Czy takie wypowiedzi nie sugerują, że konflikt między NATO a sojuszem pod przywództwem Rosji jest nieunikniony? Co pozostało z dyplomacji? A może w końcu osuniemy się na kurs kolizyjny, a słowa Donalda Tuska o ‚erze przedwojennej’ potwierdzą się? Być może stanie się to tylko dlatego, że jedna ze stron przypadkowo eskaluje i nie będzie chciała stracić twarzy” – konkluduje dziennikarz „Berliner Zeitung”.

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Sueddeutsche Zeitung: nowy polski rząd, stara polityka azylowa

 Niemiecki dziennik pisze w piątek (12.04.2024) o sprzeciwie Polski w sprawie unijnego paktu migracyjnego, który został zatwierdzony w środę, 10 kwietnia przez Parlament Europejski. „Sueddeutsche Zeitung” (SZ) przytacza słowa premiera Donalda Tuska, który obiecał na konferencji prasowej: „Ochronimy Polskę przed mechanizmem relokacji”.

„Chociaż dobór słów nieco się zmienił, to konserwatywno-liberalna Platforma Obywatelska Tuska i prawicowo-nacjonalistyczny PiS są w tej sprawie zgodne. Pokazuje to również zachowanie polskich eurodeputowanych podczas głosowania. Prawie wszyscy, niezależnie od partii, głosowali przeciwko podziałowi uchodźców między kraje UE” – pisze korespondentka „SZ” Viktoria Grossmann.

„Kwestia racji stanu”

Zauważa, że Polska może obecnie powoływać się na znaczącą presję imigracyjną, bo przyjęła wielu uchodźców z Ukrainy, a schronienia w Polsce szuka też wielu Białorusinów, którzy uciekają przed reżimem Łukaszenki. „Wielu jest w Polsce mile widzianych, bo względnie szybko uczą się pokrewnego języka i szybko integrują się na rynku pracy” – dodaje niemiecka dziennikarka. I zaznacza, że włodarze największych miast, jak Warszawa czy Gdańsk od lat są otwarci na przyjmowanie uchodźców z Bliskiego Wschodu i innych krajów, zaś organizacje pozarządowe walczą o prawa wszystkich uprawnionych do azylu i wskazują na przypadki nierównego traktowania.

Rząd PiS postawił płot na granicy polsko--białoruskiej, który ma powstrzymać migrantów
Rząd PiS postawił płot na granicy polsko--białoruskiej, który ma powstrzymać migrantównull Agnieszka Sadowska/AP/picture alliance

„Jednak odrzucenie wspólnej europejskiej strategii przyjmowania osób ubiegających się o azyl wydaje się być kwestią racji stanu w Polsce. Tusk już podczas kampanii wyborczej deklarował, że będzie trzymał się tej linii PiS” – pisze Grossmann.

Jak dodaje, PiS i tak zarzuca Tuskowi obłudę w tej sprawie.  „A jeśli Tusk miał nadzieję na zdobycie głosów prawicy poprzez odrzucenie kompromisu azylowego, to została ona rozwiana w niedzielnych wyborach samorządowych. PiS po raz kolejny znalazł się na czele” – dodaje niemiecka dziennikarka.

Przypomina, że rząd PiS był krytykowany za granicą za nielegalne pushbacki na granicy z Białorusią, gdzie dochodziło do tragedii. Jak pisze, w zeszłą środę „Tusk okazał współczucie z powodu dramatycznych losów uchodźców, opowiedział się za humanitarnym podejściem na granicach i przyznał, że niektórzy jego koledzy są rozczarowani jego kursem w sprawie polityki migracyjnej”. Pomimo to, zapowiedział, że skupi się na ochronie granic, a nie na ułatwieniach dla tych, którzy chcą je przekroczyć.

FAZ: stanowisko PO nie jest zaskoczeniem

Także „Frankfurter Allgemeine Zeitung” komentuje w piątek sprzeciw Tuska i europosłów PO w sprawie paktu migracyjnego. Według dziennika jest ono „uderzające, choć nie zaskakujące”, bo Tusk wcześniej opowiadał się za znacznie ostrzejszym kursem w sprawie polityki migracyjnej niż inne części Europejskiej Partii Ludowej.  „Tusk po powrocie (do władzy) był celebrowany jako mesjasz polityki europejskiej, ale teraz opowiada się za tą samą polityką migracyjną, co jego poprzednicy z PiS” – pisze „FAZ”. I dodaje, że może to stać się problemem zwłaszcza w przypadku tej części reformy azylowej, która poprzez relokację ma odciążyć kraje najbardziej narażone na presję migracyjną. „Na wschodzie UE już w przeszłości takie decyzje były podważane lub po prostu nieprzestrzegane” – pisze „FAZ”.

 

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

TAZ: Polki wściekłe na Hołownię

Lewicowy berliński dziennik pisze w piątek (12.04.2024) o debacie polskiego Sejmu nad projektami ustaw dotyczących aborcji. „Dla Szymona Hołowni, młodej gwiazdy politycznej w Polsce, debata nad liberalizacją prawa aborcyjnego mogłaby oznaczać przedwczesny koniec jego kariery” – ocenia korespondentka gazety Gabriele Lesser. Wyjaśnia, że lider Trzeciej Drogi który w 2025 r. chciałby wystartować w wyborach prezydenckich, „zwrócił przeciwko sobie wiele Polek”, które w październiku 2023 r. głosowały na Platformę Obywatelską, Trzecią Drogę oraz Nową Lewicę. Politolożka Anna Materska-Sosnowska mówi „Die Tageszeitung” (TAZ): „Polki nie wybaczą mu tej zdrady. Rachunek dostanie w 2025 roku”. 

Wyborcze zwycięstwo dzięki Polkom

Jak relacjonuje niemiecka dziennikarka, Hołownia jako marszałek Sejmu najpierw przesuwał termin debaty nad projektami ustaw dotyczących aborcji, a teraz zażądał głosowania „zgodnie z własnym sumieniem”, czyli bez dyscypliny partyjnej. „To może jednak oznaczać, że wszystkie cztery projekty koalicji rządzącej przepadną, bo partie opozycyjne – narodowo-populistyczne Prawo i Sprawiedliwość i skrajnie prawicowa Konfederacja – na pewno zagłosują przeciwko” – pisze Gabriele Lesser. I dodaje, że Hołownia musi zdecydować, czy wybiera „dobre relacje z Kościołem katolickim Polski czy urząd prezydenta w przyszłości”.

Marszałek Sejmu Szymon Hołownia
Marszałek Sejmu Szymon Hołownianull Pawe Supernak/PAP/picture alliance

Według dziennikarki „TAZ” centro-lewicowa koalicja zawdzięcza swoje zeszłoroczne zwycięstwo w wyborach parlamentarnych w dużej mierze polskim kobietom. Przypomina o restrykcyjnych przepisach aborcyjnych w Polsce, zaostrzonych jeszcze wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego z 2020 r. „Od tamtego czasu ciąże wysokiego ryzyka kilkakrotnie zakończyły się śmiercią płodu i przyszłej matki. Gdy tylko aborcja może uratować życie ciężarnej kobiety, polscy lekarze wolą czekać albo powoływać się na swoje ‚dobre katolickie sumienie', choć pacjentka umiera” – pisze.

I dodaje, że z tego powodu w październiku 2023 r. „wiele wściekłych Polek zagłosowało na partie, których obietnice wyborcze, jak liberalizacja prawa aborcyjnego, dostępność pigułki ‚dzień po' i  finansowanie przez państwo zapłodnienia in vitro, zapowiadały rozwiązanie wielu obecnych problemów”.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

Historia w bagażu. Pociąg do Kultury wraca na tory

Będzie to dziewiąty sezon Pociągu do Kultury. Inicjatywa powstała w 2016 roku, gdy Wrocław został Europejską Stolicą Kultury. Od tego czasu, sezonowo, pociąg w każdy weekend łączy Berlin z Wrocławiem.

Podczas podróży pasażerom przybliżane są oba miasta i otaczające je regiony. Odbywają się więc koncerty, przedstawienia teatralne, quizy, wieczory klubowe czy odczyty. Pociąg stał się europejskim festiwalem kulturalnym na kółkach, unikalnym w swojej formie, za co otrzymał wiele nagród. Dotąd z oferty skorzystało blisko sto tysięcy pasażerów i wystąpiło ponad tysiąc międzynarodowych artystów.

Ważne wydarzenia i dyskusje

Tematem przewodnim obecnego sezonu jest „Historia w bagażu – czas historii, czas podróży”. Program skupi się między innymi na rocznicach ważnych wydarzeń w Europie. Na przykład we wrześniu i październiku będzie poświęcony 85. rocznicy napaści Niemiec na Polskę i rozpoczęciu drugiej wojny światowej. W tym kontekście dyskutowane będą różne aspekty okupacji Polski przez narodowosocjalistyczne Niemcy. Osobne formaty zostaną opracowane dla 80. rocznicy Powstania Warszawskiego.

Planowana jest również kontynuacja współpracy m.in. w ramach projektu „Kulturland Brandenburg” która dotyczyć będzie wycofania radzieckich sił zbrojnych z Niemiec i Polski na początku lat 90. XX wieku. Kontynuowana będzie również seria „Rozmowy podczas jazdy”, która koncentruje się na dialogu między osobami ze świata polityki i społeczeństwa obywatelskiego. W 2024 r. na pokładzie pociągu ponownie pojawią się Łużyce – z prezentacjami aktualnych projektów i inicjatyw kulturalnych.

Pociąg do Kultury. Z Berlina do Wrocławia

Wielojęzyczny program

„Cieszymy się, że ten wyjątkowy projekt kulturalny będzie kontynuowany w tym roku po nieco dłuższej przerwie zimowej z tymi samymi cenami biletów i że zapewniono finansowanie tego pociągu. Skupiając się w tym roku na literaturze, chcielibyśmy zaprosić pasażerów do wysłuchania „historii w bagażu”, do przyłączenia się do dyskusji, wspomnień i, jak zawsze, do aktywności na pokładzie pociągu” – powiedziała Corinna Scheller, kierownik działu promocji kultury, usług muzealnych i doradztwa w Kulturprojekte Berlin.

Od 2022 roku Pociąg do Kultury Berlin – Wrocław jest projektem finansowanej przez stolicę Niemiec spółki Kulturprojekte Berlin GmbH. Za wielojęzyczny program kulturalny na pokładzie odpowiada polsko-niemiecki zespół kuratorski w składzie Oliver Spatz, Natalie Wasserman i Ewa Stróżczyńska-Wille. Pociąg do Kultury jest dotowany również przez kraje związkowe Brandenburgia i Berlin we współpracy z regionalnymi kolejami niemieckimi.

Informacje na temat czasu podróży, zakupu biletów i aktualnego programu wydarzeń można znaleźć na stronie internetowej www.kulturzug.berlin.     

(kulturprojekte/stef)

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na Facebooku! >> 

„Die Welt”: Trzaskowski i Bocheński mają ten sam problem

Dziennik „Die Welt” pisze o „spektakularnym wyniku”, jaki urzędujący prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski uzyskał w niedzielnych wyborach samorządowych. Głosowało na niego ponad 57 proc. wyborców. „To nie jest oczywiste, że kandydat zdobywa ponad połowę głosów przy pierwszym podejściu i nie musi przystępować do drugiej rundy głosowania” – stwierdza warszawski korespondent dziennika Philipp Fritz.

Dodaje, że z dużym prawdopodobieństwem 52-letni Trzaskowski zostanie w przyszłym roku nominowany na kandydata PO na prezydenta. „On absolutnie musi przynieść zwycięstwo rządowi. W przeciwnym razie, zdaniem ekspertów, rząd nie będzie w stanie przeforsować swojego programu reform” – czytamy.

Trudne reformy

„Die Welt” przypomina, że w grudniu ubiegłego roku koalicja trzech sojuszy wyborczych zakończyła ośmioletnie rządy PiS, ale narodowi konserwatyści dokonali głębokich zmian w państwie. Faworyci PiS nadal dominują w Trybunale Konstytucyjnym, do którego PiS – jako największa partia w Sejmie – dalej może wnosić ustawy.

„Decydującą przeszkodą” dla nowego rządu jest jednak prezydent Andrzej Duda, który „prowadzi politykę na korzyść swojej macierzystej partii PiS i jest współodpowiedzialny za kontrowersyjną przebudowę sądownictwa, która doprowadziła do trwałego konfliktu między Warszawą z jednej strony a Komisją Europejską i Trybunałem Sprawiedliwości UE z drugiej”. Teraz Duda coraz częściej korzysta z prawa weta – ostatnio przy ustawie liberalizującej pigułkę wczesnoporonną.

Tusk obiecał zakończyć spór z UE i „zdemokratyzować” kraj od wewnątrz, ale przez Dudę jest to niezwykle trudne – zauważa niemiecki dziennik. Wyborcy Tuska niecierpliwią się z powodu zaległych reform, a wielu decydentów w Brukseli coraz częściej zadaje sobie pytanie, jak zdolny do działania jest polski rząd, gdy musi rządzić w kraju wbrew sądom i stronniczemu prezydentowi – czytamy w „Die Welt”.

Kto na prezydenta?

Dlatego nadzieją rządu są przyszłoroczne wybory prezydenckie. Zwycięstwo kandydata PO nie jest jednak przesądzone, bo PiS ma lojalnych wyborców – co pokazały wyniki wyborów samorządowych, w których PiS zdobyła najwięcej głosów jako pojedyncza partia z silną pozycją na wschodzie i południowym wschodzie kraju oraz na wsiach. „Trzaskowski musi to uwzględnić. Wielu uważa go za elitarnego i miejskiego. Może mu to utrudnić komunikację z ludnością wiejską” – zaznacza „Die Welt”. Jednak w 2020 roku, kandydując na prezydenta przeciwko Dudzie, udowodnił, że potrafi pozyskać wyborców spoza środowiska swojej partii i został tylko nieznacznie pokonany.

Tobiasz Bocheński
Tobiasz Bocheńskinull Andrzej Iwanczuk/NurPhoto/picture alliance

Według Philippa Fritza PiS po raz kolejny przyjmie „taktykę Dudy”, a kontrkandydatem na prezydenta może być mało znany 36-letni Tobiasz Bocheński, który przegrał wprawdzie z Trzaskowskim w staraniach o fotel prezydenta Warszawy, ale i tam zdobył budzący szacunek sukces. Kaczyński może teraz chcieć zwiększyć popularność Bocheńskiego w całym kraju – podobnie jak w przypadku Dudy, który startując na prezydenta był mało znanym europosłem o zaledwie rocznym stażu.

„Bocheńskiemu może być tak samo trudno trafić do miejskiego elektoratu, jak Trzaskowskiemu pozyskać ludzi na wsi. A dokładnie to musieliby zrobić kandydaci PiS i PO, aby wygrać. Do tego czasu reformy rządu będą prawdopodobnie tylko powoli postępować” – zauważa „Die Welt”.

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >>

Spiegel: Polska ostatecznie wróciła do Europy

„Jeśli wierzyć Jarosławowi Kaczyńskiemu, założycielowi i samotnemu liderowi narodowo-konserwatywnego PiS, jego partia wygrała wybory po raz dziewiąty z rzędu” – pisze we wtorek (9.04.2024) w internetowym wydaniu niemiecki tygodnik „Der Spiegel”, komentując wyniki polskich wyborów samorządowych. „Jednak w rzeczywistości w weekend powtórzyło się to, co miało miejsce podczas wyborów parlamentarnych w październiku: wprawdzie PiS jest najmocniejszą siłą, ale większość uzyskała liberalno-konserwatywno-lewicowa koalicja, która rządzi także w Warszawie” – zauważa autor komentarz Jahn Puhl.

Jego zdaniem premier Donald Tusk pokazał, że „jego zwycięstwo jesienią nie był przypadkiem”. „Hegemonia populistycznej, krytycznej wobec UE prawicy w Polsce wydaje się trwale przełamana. Liberalny zwrot w Polsce, potwierdzony w weekend przez wyborczynie i wyborców, jest zwłaszcza w obecnej sytuacji bardzo mile widziany” – ocenia Puhl.

Po stronie demokracji

Zauważa, że przed czerwcowymi wyborami do Parlamentu Europejskiego panuje obawa, że w całej Europie narodowa prawica mocno urośnie w siłę, a wybory prezydenckie na Słowacji w miniony weekend wygrał sprzeciwiający się pomocy dla Ukrainy Peter Pellegrini. „Jednak wraz z liczącą 38 milionów obywateli Polską ważny gracz jest na powrót w Europie. Kraj ten wnosi gospodarczą stabilność, a przede wszystkim zdecydowaną postawę w sprawie wojny w Ukrainie” – ocenia niemiecki dziennikarz.

Dodaje, że Polska „już dawno uwolniła się od reputacji potrzebującego wsparcia nieszczęśnika na Wschodzie, przeobrażając się w kwitnący kraj”. „Teraz udowadnia również, że jest po stronie demokracji i chce wnieść swój wkład w Europę” – pisze Jan Puhl.

Jego zdaniem, Jarosław Kaczyński tego nie rozumie i wydaje się, że jego partia PiS nie odzyskała równowagi po ubiegłorocznej porażce. Nazwał Tuska „niemieckim agentem” i „zlecił lojalnemu wobec niego prezydentowi Andrzejowi Dudzie oraz jeszcze bardziej lojalnemu Trybunałowi Konstytucyjnemu, który ostał się z czasów jego rządów, blokowanie niektórych zamierzeń legislacyjnych Tuska” – pisze, przypominając, że niedawno Duda zablokował ustawę o dostępności pigułki „dzień po” bez recepty. „Tylko że sondaże pokazują, iż duża większość Polaków jest za. Ukształtowane katolicko społeczeństwo się zmieniło – paradoksalnie także podczas ośmioletniego panowania PiS. Jest dziś bardziej otwarte na świat i przede wszystkim trwale nastawione proeuropejsko. Ten proces zmian szybciej objął miasta niż wieś” – ocenia dziennikarz „Spiegla”.

„Europejski motor” tylko z Polską

Według Puhla szczególnie w czasach wojny Europie lepiej służy to, gdy „populiści tacy jak Kaczyński są izolowani, nawet jeżeli bez wątpienia popiera on Ukrainę – inaczej niż jego stary przyjaciel, Węgier Viktor Orban czy Robert Fico. Oni dwaj szykują się do stworzenia na wschodzie UE koalicji hamulcowych w sprawie pomocy dla napadniętego kraju” – pisze Puhl.

Jak dodaje, rząd PiS nie był w stanie przekuć rosnącego znaczenia Polski w UE jako sojusznika Ukrainy w większe wpływy w Europie na dłuższą metę. Autorytarny kurs sprawił, że PiS stał się podejrzany dla innych Europejczyków. Ponadto Kaczyński zdawał się uważać, że Polska nie musi rozszerzać swoich wpływów w tandemie z Niemcami, ale raczej w konkurencji do zachodniego sąsiada, co nie zadziałało” – pisze niemiecki dziennikarz.

I podkreśla, że prawie 20 lat po wejściu do UE „wiarygodna Polska jest w samym sercu Unii”. „Nie można wyobrazić sobie ‚europejskiego motoru' bez Polski. Wnosi ona ze soba nie tylko doświadczenia historyczne, jak rosyjska hegemonia i wszechstronny proces transformacji, ale także doświadczenie autorytarnych, populistycznych rządów – oraz ich przezwyciężenia. To proces, który wciąż może czekać dawne siły napędowe Europy, Francję i Niemcy” – konkluduje Jan Puhl.

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Niemiecka prasa o wyborach w Polsce: pobudka dla rządu Tuska

Dziennik „Sueddeutsche Zeitung” (SZ) ocenia, że wybory samorządowe w Polsce potwierdziły wynik wyborów parlamentarnych w październiku 2023 r. „Sa dwa wnioski: PiS cały czas tu jest i nadal jest silny. Ale koalicja premiera Donalda Tuska jest silniejsza” – pisze warszawska korespondentka gazety Viktoria Grossmann.

W jej ocenie nowością jest to, że „teraz Polska ma rząd z całkiem innym stylem komunikacji”. „Tusk gratuluje i dziękuje, ale przede wszystkim wskazuje na niedociągnięcia, na to, że na wsi i na wschodzie mobilizacja wyborców nie zadziałała, że młodzi wyborcy nie dopisali” – dodaje niemiecka dziennikarka. „Także jego partnerzy koalicyjni wyrażają samokrytykę, wypowiadają się z pokorą, obiecują lepszą pracę. To ton, którego nigdy nie było słychać ze strony PiS. Ten pławił się w samouwielbieniu i poniżaniu swoich przeciwników” – dodaje Grossmann.

Według niej korygując błędy Tusk powinien m.in. doprowadzić do wynegocjowania sprawy liberalizacji przepisów dotyczących aborcji, tak jak obiecał. „Ale także wyborczynie i wyborcy powinni docenić to, że toczą się walki, a nawet kłótnie o kompromisy. To nie jest słabość tego rządu, ale jego siła” – podsumowuje dziennikarka „SZ”.

FAZ: na czym polega siła PiS

Dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” (FAZ) wskazuje, że wybory samorządowe były pierwszym testem nastrojów po zmianie władzy pod koniec zeszłego roku w Polsce. Wyniki „uwidoczniły problemy” dla koalicji – pisze niemiecki dziennik, wskazując na słabszą frekwencję, zwłaszcza wśród młodych wyborców oraz niepowodzenie mobilizacji na wschodzie kraju.

W komentarzu na łamach „FAZ” Reinhard Veser zauważa, że „żadna inna polska partia nie ma tak wiernego elektoratu, jak narodowo-konserwatywny PiS”, co potwierdzają wyniki wyborów samorządowych. „W wyborach parlamentarnych pół roku temu PiS był najmocniejszą siłą, a mimo to był przegranym. Poprzez systematyczny demontaż demokracji i państwa prawa w ciągu ośmiu lat u władzy prawica sama zmobilizowała najsilniejszy opór przeciwko sobie, a równocześnie postarała się o to, że żadna inna partia nie chciała stworzyć z nią koalicji” – przypomina Veser.

Lider PiS Jarosław Kaczyński podczas wieczoru wyborczego 7 kwietnia 2024 r.
Lider PiS Jarosław Kaczyński podczas wieczoru wyborczego 7 kwietnia 2024 r.null Czarek Sokolowski/AP/picture alliance

„Ale jednocześnie PiS reprezentuje dużą grupę Polaków, którzy są nacjonalistami, katolikami i konserwatystami. Jeśli ci ludzie nie chcą głosować na partie, które są od nich ideologicznie odległe, nie mają alternatywy wobec PiS. Ponadto sukces partii w lokalnych bastionach opiera się również na lokalnych politykach, którzy są mocno zakorzenieni w swoich społecznościach i którzy, w przeciwieństwie do kierownictwa partii w Warszawie, kierującego się ideologią i pragnieniem władzy, działają w sposób czysto pragmatyczny. Bez partii o profilu ideologicznym, jaki prezentuje PiS, wielu Polaków nie miałoby reprezentacji politycznej. Jednocześnie jednak PiS w obecnej formie stanowi zagrożenie dla demokracji” – ocenia dziennikarz „FAZ”.

TAZ: zwycięstwo PiS może obrócić się w porażkę

Lewicowy dziennik „Die Tageszeitung” (TAZ) ocenia, że centrolewicowa koalicja w Polsce przeszła pierwszy test opinii publicznej po październikowych wyborach parlamentarnych. „Wprawdzie narodowi populiści wokół szefa partii PiS Jarosława Kaczyńskiego ogłosili zwycięstwo w polskich wyborach samorządowych, ale PiS ma duży problem: ma tylko jednego potencjalnego partnera koalicyjnego – skrajnie prawicową Konfederację. Nie wygląda to zatem dobrze dla PiS” – pisze dziennikarka „TAZ” Gabriele Lesser.

Dodaje, że „zwycięstwo PiS”, który zdobył ok. 34 proc. głosów w wyborach do sejmików wojewódzkich, „może szybko przeobrazić się w porażkę”, bo centrolewicowa koalicja KO, Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy może objąć władzę w większości parlamentów regionalnych.

W relacji na temat wyborów Lesser zwraca też uwagę na „ogromną przepaść” pomiędzy miastami a wsią w Polsce. Podczas gdy PiS nadal trafia do większości wiejskich wyborców swoimi narodowo-populistycznymi hasłami, PO, Trzecia Droga i Nowa Lewica zdobywają poparcie mieszkańców miast przede wszystkim swoimi proeuropejskimi, liberalnymi społecznie i sprzyjającymi mniejszościom argumentami” – dodaje, wskazując na zwycięstwa prezydentów miast Rafała Trzaskowskiego w Warszawie i Aleksandry Dulkiewicz w Gdańsku.

Rozczarowanie dla koalicji

Z kolei gospodarczy dziennik „Handelsblatt” pisze, że zarówno lider PiS Jarosław Kaczyński, jak i premier Donald Tusk moga być zadowoleni z wyników wyborów samorządowych. „Niemniej jednak rząd w Warszawie traci impet” – ocenia gazeta. Jak pisze, wyniki wyborów samorządowych są rozczarowaniem dla proeuropejskiego rządu. Liczyła na więcej wiatru w żagle, tym bardziej, że odsunięte od władzy partie, jak PiS w Polsce, zazwyczaj mają trudności, by ponownie ściągnąć swoich wyborców do urn” – zauważa „Handelsblatt”. I dodaje, że także Tuska zmartwiła niedostateczna mobilizacja wśród zwolenników KO. 

„Narodowa prawica Kaczyńskiego, której wielu liberalnych komentatorów przepowiadało upadek, prawie nie straciła w porównaniu z ostatnimi wyborami (samorządowymi) w 2018 roku. Ich wpływ pozostaje więc niezachwiany” – pisze dziennik.

Także regionalna gazeta „Rheinische Post” zwraca uwagę, że frekwencja w wyborach samorządowych w Polsce była o ponad 20 punktów procentowych niższa niż podczas wyborów parlamentarnych w październiku 2023 r. „Na tym skorzystał przede wszystkim PiS Kaczyńskiego” – ocenia. „Także słaby wynik Lewicy, trzeciego mniejszego partnera koalicyjnego musi martwić Donalda Tuska. Najwyraźniej lewicowi wyborcy nie wybaczyli rządowi, że Tusk i (Szymon) Hołownia złamali obietnicę szybkiej liberalizacji prawa o aborcji. Przed wyborami europejskimi za dwa miesiące nowy rząd musi znacznie lepiej niż dotychczas zmobilizować swoich wyborców, jeżeli nie chce przegrać z PiS” – ocenia „Rheinische Post”.

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Blokada granicy z Ukrainą. „Gorzej niż po wybuchu wojny”

„Niecałe 800 kilometrów na wschód od Berlina rozgrywa się od pół roku dramat, który rzadko odnotowywany jest przez niemiecką opinię publiczną. Od późnej jesieni transport towarów między Ukrainą a Polską jest poważnie zakłócony” – informuje na swoich stronach internetowych niemiecki tygodnik „Der Spiegel”.

Jak czytamy, odpowiedzialność za to ponoszą różne osoby: „Na początku byli to ociągający się celnicy, potem protestujący kierowcy ciężarówek. Od kilku miesięcy kontrolę nad wieloma przejściami granicznymi przejęli zaś działający niekiedy jak bojówkarze rolnicy”.

Ponieważ wiele tirów omija granicę polsko-ukraińską, drastycznie wydłużył się czas na odprawę na Słowacji albo na Węgrzech. „Zimą wielu ukraińskich kierowców zmarło, czekając na granicy” – czytamy.

Straty w Ukrainie, straty w Niemczech

„Der Spiegel” opisuje problemy niewielkiej niemieckiej firmy, która kupuje wiązki elektryczne w zakładzie niedaleko Lwowa w Ukrainie. Z powodu polskiej blokady granicy i braku podzespołów niemiecka firma o mało nie straciła niezwykle ważnego kontraktu, bez którego musiałaby ogłosić upadłość.

Blokady oznaczają coraz większe straty dla Ukrainy, ale też firm zachodnich
Blokady oznaczają coraz większe straty dla Ukrainy, ale też firm zachodnich null Dmytro Katkov/DW

Jak czytamy, gospodarcze skutki blokady są także dramatyczne dla samej Ukrainy. Magazyn przytacza szacunki ukraińskiego ministerstwa rolnictwa, według którego kraj traci z powodu blokady nawet 400 milionów dolarów rocznie. Inne szacunki mówią nawet o stracie jednego procenta produktu krajowego brutto.

„To straty, za które na końcu zapłaci prawdopodobnie europejski podatnik. Co prawda ukraińskie wpływy państwowe rosną dzięki wzrostowi gospodarczemu, ale z powodu rosyjskiej napaści nie wystarczają na pokrycie wydatków. W 2024 roku deficyt może sięgnąć w przeliczeniu 36 miliardów euro. To suma która, w obliczu zawirowań politycznych w Waszyngtonie, w dużej mierze będzie musiała zostać pokryta przez Europejczyków”.

Cierpliwość Zachodu na wyczerpaniu

„Der Spiegel” zaznacza, że problemy na granicy utrzymują się już tak długo, że odstraszają zagranicznych inwestorów i prowadzą do wycofywania zleceń dla ukraińskich producentów przez zachodnich partnerów. „A przecież celem UE jest włączyć Ukrainę do łańcuchów produkcyjnych europejskiej gospodarki. W tej chwili dzieje się jednak coś dokładnie odwrotnego”.

Pisząc o dużych wpływach stojącego za blokadami lobby rolniczego, nie tylko w Polsce, ale i innych krajach UE, jak choćby Francji, „Der Spiegel” pisze o „brzydkiej prawidłowości”. „Z jednej strony Europejczycy regularnie zapewniają Ukrainę o bezwarunkowej solidarności. Jeśli jednak chodzi o synekury dobrze zorganizowanych grup interesu, roznieca się nastroje przy pomocy tanich resentymentów”.

„Der Spiegel” cytuje przewodniczącego Komisji ds. Handlu w Parlamencie Europejskim Bernda Langa z niemieckiej SPD, który mówi, że nie można oskarżać Ukrainy o wszelkie problemy europejskiego rolnictwa. Jego zdaniem to niesolidarne i irracjonalne. „Blokady na polskiej granicy są nielegalne” – powiedział Lang. W jego ocenie polski rząd musi je ukrócić, a jeśli nie, to Komisja Europejska powinna wdrożyć przeciwko Warszawie postępowanie o naruszenie traktatów.

Nikaragua pozywa Niemcy za współudział w ludobójstwie

Niemieckie media: niespełnione nadzieje Tuska na porażkę PiS

„Pierwszy po wyborach parlamentarnych sprawdzian nastrojów dla proeuropejskiej koalicji rządowej w Polsce potwierdził nowy rozkład politycznych sił. Sojusz premiera Tuska prowadzi, choć to PiS jest najmocniejszy” – czytamy na portalu publicznego radia i telewizji ARD.

Warszawski korespondent ARD Martin Adam pisze, że Donald Tusk liczył na ostateczne zwycięstwo z PiS-em w wyborach samorządowych, ale do końca się to nie udało. „Nadzieja Tuska na totalną porażkę PiS-u się nie spełniła. Zamiast tego jego główny konkurent (Jarosław) Kaczyński nadal patrzy w przyszłość.  „Wiadomość o mojej śmierci jest cokolwiek przedwczesna” – mówił po ogłoszeniu wyników lider PiS Jarosław Kaczyński.

ARD zaznacza jednak, że Tusk może być, mimo wszystko, zadowolony. Koalicja Obywatelska poprawiła swoje wyniki i wygrała w dziesięciu województwach. Jako rozczarowujący interpretowany jest wynik koalicyjnej Lewicy, która zdobyła, według pierwszych danych, mniej głosów niż Konfederacja.

Spory w koalicji

Korespondent stacji zwraca uwagę, że między partiami koalicji rządowej coraz częściej ostatnio zgrzyta. 

„Po początkowej demonstracyjnej jedności, podczas kampanii wyborczej w regionach, ale też przy konkretnych sprawach jak liberalizacja prawa do aborcji, koalicja przyciągała uwagę głównie kłótniami i wzajemnymi przytykami” – czytamy.

Niemiecka agencja prasowa DPA zauważa, że PiS punktował na wschodzie i południu Polski, gdzie, jak czytamy, większe są wpływy Kościoła katolickiego. Koalicja Obywatelska może zaś mówić o wielkim sukcesie w Warszawie, gdzie Rafał Trzaskowski zdecydowanie wygrał już w pierwszej turze.

DPA przypomina, że w wyborach prezydenckich w 2020 roku Trzaskowski tylko nieznacznie przegrał z urzędującym prezydentem Andrzejem Dudą. „Ma ambicje, aby znowu wystartować w przyszłorocznych wyborach” - czytamy.

Miasto czy laguna - dramat w Wenecji

 

Rozsiane po świecie. Poszukiwania polskich dóbr kultury

Podeszwa buta niemieckiego żołnierza, odciśnięta na zrabowanym przez Wehrmacht obrazie „Dama z gronostajem”, to jedno z powszechniejszych skojarzeń z rabunkiem dóbr kultury podczas niemieckiej okupacji w Polsce.

I o ile historia „Damy z gronostajem” zakończyła się szczęśliwe – obraz Leonarda da Vinci wrócił po wojnie do Polski i można go obecnie podziwiać w Muzeum Narodowym w Krakowie – to los tysięcy innych dzieł sztuki pozostaje nieznany.

Nadal szacowanie strat

Eksperci przyznają, że nie wiadomo nawet dokładnie, jak duże są rzeczywiste polskie straty w tym zakresie.

– Blisko 80 lat po wojnie nie jesteśmy w stanie dokładnie określić liczby poszukiwanych dóbr kultury – mówiła w rozmowie z DW i Radiem 357 Elżbieta Rogowska, dyrektor Departamentu Restytucji Dóbr Kultury w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego. – Liczbą, która dość często pojawia się w literaturze, jest szacunkowa liczba 516 tys. ruchomych dóbr kultury. Wynika ona z wyliczeń prowadzonych tuż po wojnie i w czasie wojny. Pamiętajmy jednak, że obejmuje jedynie centralne województwa i głównie kolekcje państwowe. Nieznana jest w dużej mierze skala strat poniesionych przez osoby fizyczne czy straty kolekcji prywatnych – zaznaczyła.

Rok 1941. Flaga hitlerowskich Niemiec powiewa nad Pałacem Saskim w Warszawie
Rok 1941. Flaga hitlerowskich Niemiec powiewa nad Pałacem Saskim w Warszawienull Hans-Joachim Gerke/picture alliance/dpa

Doktor Beata Jurkowicz z Niemieckiego Instytutu Historycznego w Warszawie zwracała uwagę, że przed wybuchem drugiej wojny światowej państwo polskie miało zaledwie 20 lat. – Odbudowywało się w trudnych warunkach, powstało z trzech zaborów, z różnych systemów prawnych, różnych systemów społecznych i nie zdążyło wypracować mechanizmów, takich jak katalogowanie dóbr kultury w jednostkach państwowych, a zabrakło też chęci czy potrzeby katalogowania wśród właścicieli kolekcji prywatnych – mówiła.

A jeśli już istniała dokładna dokumentacja, to często także ona ginęła w wojennych zawirowaniach.

Rabunek zrabowanego

Beata Jurkowicz przypomniała, że co prawda już w czasie okupacji powstała tajna Komisja Rewindykacyjna i Odszkodowań polskiego podziemia, która zaczęła opracowywać straty. Swoją dokumentację prowadzili też na przykład kolejarze, którzy rejestrowali, w którym kierunku jadą rabowane z Polski dzieła sztuki. – Ale potem Armia Czerwona wywoziła wgłąb ZSRR dobra kultury, które wcześniej zagrabili naziści. Dlatego często nie wiemy, gdzie tych dóbr szukać: czy w Niemczech, czy w Rosji albo innych krajach poradzieckich. Dlatego proces poszukiwania jest bardzo skomplikowany – mówiła.

Współpraca z Niemcami

Pytana o to, jak układa się współpraca ze stroną niemiecką, Elżbieta Rogowska odpowiadała, że jest coraz lepiej, choć jest jeszcze dużo do zrobienia. – Moim zdaniem przełom w relacjach polsko-niemieckich miał miejsce w 2014 roku, czyli w momencie powrotu do Muzeum Narodowego niezwykle cennego obrazu „Schody pałacowe” Francesco Guardiego, który po wojnie wisiał w gabinecie rektora Uniwersytetu w Heidelbergu. a potem znajdował się w Galerii Państwowej w Stuttgarcie – powiedziała.

Radosław Sikorski i Frank Walter Steinmeier
Rok 2014. Szef MSZ Niemiec przekazuje "Schody pałacowe" swojemu polskiemu odpowiednikowi null Reuters

Rogowska dodała, że dokonany za zgodą niemieckiego rządu zwrot „Schodów pałacowych” utorował drogę do kolejnych wniosków i kolejnych zwrotów. W ostatnich kilkunastu latach z Niemiec powróciło 515 pojedynczych dzieł sztuki.

Niekorzystne prawo

W przypadku Niemiec, w większości przypadków nie chodzi już jednak o formalną restytucję w świetle prawa międzynarodowego, tylko o odzyskiwanie dzieł, które odnalazły się w rękach prywatnych. A to nie jest proste, zaznacza Rogowska. – Niemieckie prawo jest dla nas niekorzystne. Gdy mówimy o obiektach zrabowanych w czasie wojny, które trafiły potem na niemiecki rynek antykwaryczny, które były przedmiotem handlu, to zgodnie z niemieckim prawem w większości przypadków nie mamy szans na ich odzyskanie na drodze cywilnej albo jest to niezwykle trudne. I w takich przypadkach kluczowa jest postawa strony, która jest naszym partnerem do rozmów, najczęściej to kolekcjoner czy dom aukcyjny. I od jego świadomości i poczucia odpowiedzialności, od poziomu etycznego zależy powodzenie naszych rozmów – mówi.

Zdaniem Rogowskiej w Niemczech jest jeszcze ogromna praca do wykonania na poziomie legislacyjnym, ale też na poziomie budowania świadomości i kształtowania właściwych postaw.

Niemcy nie są jednak głównym celem zainteresowania Departamentu Restytucji Dóbr Kultury.

– Choć polskie dzieła sztuki wywędrowały z kraju w okolicznościach wojennych, a za rabunek były odpowiedzialne Niemcy, to rozeszły się potem po całym świeciem. Więc odnajdujemy je w Japonii, USA, w Turkmenistanie, w Austrii i Szwajcarii – mówiła. Wnioski rozpatrywane na poziomie rządowym ani wnioski kierowane do Niemiec nie są dominującą częścią pracy jej departamentu.

Sprawa Berlinki

Beata Jurkowicz z Niemieckiego Instytutu Historycznego przypomniała, że także Niemcy mają oczekiwania wobec Polski dotyczące zwrotu dóbr kultury. Chodzi o tak zwaną Berlinkę, czyli zbiory byłej Pruskiej Biblioteki Państwowej, które w obawie przed alianckimi nalotami ukryto na Dolnym Śląsku, przyłączonym po wojnie do Polski. W ten sposób niezwykle cenna Berlinka trafiła w polskie ręce i znajduje się w zbiorach Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie.

Władze PRL przez wiele lat nie przyznawały się do tego, że mają Berlinkę, choć było to tajemnicą poliszynela – mówiła Jurkowicz. Zdaniem badaczki Niemcy nieoficjalnie dają do zrozumienia, że życzyłyby sobie zwrotu, a temat wypływa przy polskich wnioskach restytucyjnych.

Chcesz skomentować ten artykuł? Dołącz do nas na facebooku! >>

Elżbieta Rogowska z Ministerstwa Kultury mówi jednak, że tych spraw nie wolno traktować równolegle, bo Berlinka nie została przewieziona do Polski nielegalnie. Niemcy, korzystając z praw właściciela, przemieszczały te obiekty na swoim terytorium. – W świetle prawa międzynarodowego i krajowego status prawny Berlinki jest absolutnie jasny – powiedziała.

Gdzie jest słynny „Portret młodzieńca”

Odzyskana po wojnie „Dama z gronostajem” to historia ze szczęśliwym zakończeniem. Na pozytywne rozwiązanie wciąż czeka za to sprawa innego słynnego obrazu z tej samej kolekcji splądrowanej przez Niemców na początku wojny, czyli „Portret młodzieńca” Rafaela Santi. To obecnie najcenniejsza i najbardziej poszukiwana polska strata wojenna. Niestety, ślad po obrazie zaginął.

Ministerstwo kultury nadal bada tę sprawę, analizowane są różne wątki. – Po wojnie pojawiało się wiele teorii, niektóre wydają się dość realistyczne. Były informacje, że w latach 60. obraz został sprzedany w Szwajcarii, mieliśmy informacje o tym, że może znajdować się w Stanach Zjednoczonych, Australii, Singapurze, na Bliskim Wschodzie. Teorii jest wiele. Nie wykluczamy żadnej, staramy się sprawdzić wszystkie informacje. Jesteśmy przekonani, że ten obraz ocalał i że kiedyś wypłynie – mówiła Elżbieta Rogowska.

Sprawie zwrotu polskich dóbr kultury poświęcona była audycja „Plac na rozdrożu”w Radiu 357 przygotowana wspólnie z Deutsche Welle.  

 

Irena Bobowska. Upamiętnienie polskiej konspiratorki

Niemcy zabiorą nielegalne odpady z Tuplic. Polska nie wycofuje skargi

Tuplice, Stary Jawor, Sobolew, Gliwice, Sarbia, Bzowo i Babin – to miejsca, gdzie według polskiego Ministerstwa Klimatu i Środowiska od lat zalega 35 tysięcy ton odpadów nielegalnie przywiezionych z zagranicy, przede wszystkim z Niemiec. Po wielu bezowocnych apelach do niemieckich władz federalnych i regionalnych o usunięcie tych odpadów zgodnie z przepisami UE, w zeszłym roku poprzedni polski rząd Zjednoczonej Prawicy złożył skargi na Niemcy do Komisji Europejskiej oraz do Trybunału Sprawiedliwości UE.

Teraz wygląda na to, że Niemcy gotowi są uprzątnąć z Polski nielegalne odpady – a przynajmniej większą ich część. Pod koniec marca polska minister klimatu i środowiska Paulina Hennig-Kloska poinformowała, że jeszcze w tym roku niemiecki kraj związkowy Saksonia ma usunąć 20 tys. ton odpadów zalegających od 2015 roku w Tuplicach w województwie lubuskim, w pobliżu granicy z Niemcami. To efekt prowadzonych od trzech miesięcy rozmów ze stroną niemiecką na różnych szczeblach. – Postanowiliśmy wrócić na drogę dialogu – przekonywała Hennig-Kolska na konferencji prasowej.

Kilka milionów euro na uprzątnięcie śmieci

W Tuplicach znajdują się głównie żużle pocynkowe, które mogą być groźne dla środowiska i dla zdrowia ludzi. Według przedstawionego przez Niemcy harmonogramu do końca kwietnia rozstrzygnięty ma zostać przetarg na usunięcie odpadów i nastąpi złożenie zamówienia.

Sprowadzenie z powrotem tak dużej ilości odpadów wymagać będzie dłuższego czasu – poinformowało DW saksońskie Ministerstwo ds. Energii, Ochrony Klimatu, Środowiska i Rolnictwa. I zapewniło, że cała operacja ma zakończyć się w tym roku. Rozpoczęto już procedurę udzielania zamówień na całą usługę, a Saksonia przeznaczyła na ten cel „niską siedmiocyfrową kwotę”.

Minister klimatu i środowiska Paulina Hennig-Kloska
Minister klimatu i środowiska Paulina Hennig-Kloskanull Attila Husejnow/Sopa/picture alliance

Drogę do uprzątnięcia przez Saksonię odpadów z Tuplic otworzyło rozstrzygnięcie w listopadzie ub. roku postępowania sądowego przed Sądem Administracyjnym w Chemnitz, który uznał, że spółka, odpowiedzialna za nielegalny wywóz odpadów, ma obowiązek poniesienia przewidywanych kosztów ich odbioru z Polski.

Berlin „bardzo zainteresowany” polubownym rozstrzygnięciem

A co z odpadami na innych nielegalnych składowiskach? Polskie Ministerstwo Klimatu i Środowiska mówi o planach organizacji oględzin składowisk dla przedstawicieli władz niemieckich landów, aby doprowadzić do takiego rozwiązania, jak w Tuplicach. Sprawa ta leży bowiem w kompetencji władz niemieckich regionów, a nie rządu federalnego, który w przeszłości często to akcentował, odpowiadając na polskie pretensje. Teraz jednak resort środowiska w Berlinie zapewnia DW: „Prowadzimy stały dialog z zainteresowanymi krajami związkowymi oraz z przedstawicielami Rzeczypospolitej Polskiej”. „Federalne Ministerstwo Środowiska jest bardzo zainteresowane polubownym rozstrzygnięciem sporu prawnego ze wszystkimi zaangażowanymi stronami” – poinformowało biuro prasowe niemieckiego resortu.

Pomimo tych deklaracji jak na razie nowy polski rząd nie wycofuje skargi do TSUE przeciwko Niemcom w sprawie nielegalnego przemieszczania odpadów. – Jeśli nasze rozmowy przyniosą skutki i strona niemiecka podejmie działania w sprawie usunięcia wszystkich składowisk będących przedmiotem sporu, to przeanalizujemy wycofanie skargi – zapewnia DW rzecznik polskiego Ministerstwa Klimatu i Środowiska Hubert Różyk.

Trudne poszukiwania właścicieli odpadów

Według Generalnego Inspektoratu Ochrony Środowiska (GIOŚ) odpady nielegalnie wwiezione z Niemiec znajdują się na terenie czterech polskich województw. Jak wyjaśniał GIOŚ w odpowiedzi na pytanie DW, ich pochodzenie ustalono na podstawie dokumentacji, np. dokumentów transportowych, gdzie wskazane są niemieckie firmy uczestniczące w nielegalnym eksporcie odpadów do Polski. Dodatkowo można to określić na podstawie ich wyglądu (stwierdzone w czasie oględzin napisy, etykiety w języku niemieckim itp.).

Jednym z najbardziej nagłośnionych jest problem składowiska odpadów w Sarbii w województwie wielkopolskim, gdzie zalega prawie 9 tysięcy ton śmieci. Hałdy znajdują się w pobliżu domów mieszkalnych. Polscy inspektorzy szacują, że trzy czwarte odpadów pochodzi z Niemiec, a pozostała część z Wielkiej Brytanii i Polski.

W 2022 r. niemieccy dziennikarze programu Panorama 3 w telewizji NDR ustalili, że na składowisku w Sarbii znajdują się m.in. odpady z sortowni Grupy Alba w Brunszwiku. Polskie władze odkryły numer identyfikacyjny na belach odpadów w Sarbii, ale nie znały jego pochodzenia. Na pytanie dziennikarzy Alba odpowiedziała, że nie eksportowała żadnych odpadów do Polski w latach 2017-2018, ale dostarczała odpady niemieckim firmom. Śmieci mogły dotrzeć do Polski za pośrednictwem tych firm, jednak Alba nie ujawniła wówczas, o jakie firmy chodzi. Z kolei szef innej firmy, Boehme z Bawarii, poinformował w swej odpowiedzi, że wywóz śmieci odbywał się w sposób legalny i wskazał polskie przedsiębiorstwo, któremu przekazano odpady. Z kolei polska firma tłumaczyła, że nie miała nic wspólnego z wysypiskiem w Sarbii, jednak trzy ciężarówki zostały jej „skradzione” przez partnera biznesowego i tak trafiły do Sarbii. „Odpowiedzialność za śmieci jest po prostu przekazywana dalej” – podsumowali dziennikarze Panoramy 3.

Plastik plus ścieki równa się wodór?

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Handelsblatt: polityczny thriller wokół Glapińskiego

Próba usunięcia ze stanowiska szefa Narodowego Banku Polskiego coraz bardziej przypomina polityczny thriller. W rolach głównych występują Adam Glapiński i premier Donald Tusk, czytamy we wtorkowym (02.04.2024) wydaniu niemieckiego dziennika ekonomicznego „Handelsblatt”.

„Tusk chce postawić Glapińskiego przed sądem i krótko przed Wielkanocą rozpoczął procedurę. Po to, aby pociągnąć go do odpowiedzialności za uchybienia i przywrócić niezależność strażników pieniądza, przekonuje obóz Tuska. Po to, aby wyeliminować politycznych przeciwników, uważają wrogowie UE z PiS-u, do którego zbliżony jest Glapiński” – czytamy.

Delikatna misja

Gazeta ocenia, że od przejęcia władzy w grudniu ubiegłego roku rząd Tuska prowadzi rewizję antyunijnej polityki poprzedników, zarówno pod względem merytorycznym jak i personalnym. Przyjazne UE środowiska w całej Europie mają dlatego wielkie nadzieje wobec szefa polskiego rządu. „Postępowanie przeciwko Glapińskiemu pokazuje jednak, jak delikatna jest misja Tuska, prawnie i politycznie”.

Donald Tusk podczas konferencji prasowej
Premier Donald Tusknull Kuba Atys/Agencja Wyborcza.pl via REUTERS

Jak czytamy, rządy często ulegają pokusie wpływania na formalnie niezależne banki centralne. Aktualne przykłady to Turcja czy Węgry. „Ale że szef banku centralnego ma odpowiedzieć przed sądem za swoje decyzje, to sytuacja, która nie ma sobie równej”.

Zarzuty i kontrargumenty

„Handelsblatt” przypomina zarzuty stawiane szefowi NBP przez obecne władze. Choćby o kontrowersyjną decyzję o obniżce stóp procentowych krótko przed wyborami parlamentarnymi, mimo że inflacja była jeszcze za wysoka. „Tusk uważa to za wsparcie wyborcze dla rządzącego wówczas PiS-u. Prawdą jest, że analitycy byli zaskoczeni znacząca obniżką stóp, a waluta kraju – złoty – straciła na wartości. Prawdą jest jednak i to, że inflacja mimo to spadła”.

Gazeta pisze też o skupie przez bank centralny obligacji skarbowych, co miałoby umożliwić PiS-owi zaciąganie długów z pomocą NBP. „Jest to zabronione, ale także i w innych krajach banki centralne prowadziły szeroki skup obligacji”.

Wsparcie EBC

„Handelsblatt” zwraca uwagę, że Adam Glapiński nie podejmował decyzji w tej sprawie samodzielnie, co może utrudnić stawianie mu prawnych zarzutów. Poza tym z pomocą przyszła mu sama szefowa Europejskiego Banku Centralnego Christine Lagarde, która przypomniała, że nie wolno ograniczać niezależności banku centralnego.

Jak czytamy, reakcja EBC dostarczyła argumentów krytykom Tuska, którzy zarzucają mu próbę ubezwłasnowolnienia NBP i wykorzystywania wymiaru sprawiedliwości. „Ale Tusk jest niewzruszony. Kilka dni temu jego koalicja rządowa w parlamencie złożyła wniosek o postawienie Glapińskiego przed Trybunałem Stanu”.

Nie oznacza to jednak szybkiej zmiany na stanowisku szefa NBP. Cała procedura może potrwać nawet ponad rok. „W tym czasie Glapiński może działać dalej. Zatroszczył się o to polski Trybunał Konstytucyjny. Sędziowie uznali, że Glapiński nie może stracić urzędu, dopóki postępowanie się nie zakończy” – czytamy.

Strefa Gazy. Ponad milion osób zagrożonych głodem

Lidl liczy zyski, a rolnicy straty

Zarówno w Polsce, jak i w Niemczech w okresie przed Świętami Wielkanocnymi trwa bitwa na ceny pomiędzy największymi graczami na rynku supermarketów i dyskontów. Nad Wisłą od wielu tygodni klienci obserwują rywalizację dwóch sieci, Biedronki i Lidla. W każdej gazetce i na billboardach sieci starają się udowodnić, że to w ich sklepach ceny produktów są obecnie najniższe.

Dla niemieckiej sieci Lidl stawianie na jak najniższe ceny to od dekad przepis na przyciągnięcie klientów i pomnażanie zysków. Ta strategia ma też swoje ciemne strony: pracownicy narzekają na trudne warunki pracy, a rolnicy alarmują, że przez ceny dyktowane przez dyskonty ich działalność staje się nieopłacalna.

Wielka czwórka

Lidl i Aldi to dwie niemieckie sieci dyskontów, które od lat rozbudowują sieć swoich sklepów w Polsce. Te dwa koncerny konkurują też od dekad o miano najpopularniejszej sieci w Niemczech. Razem z Rewe i Edeka tworzą tzw. „wielką czwórkę”, która kontroluje blisko 80 proc. niemieckiego rynku handlu detalicznego.

Zakupy w sklepie Aldi
Zakupy w sklepie Aldinull picture-alliance/empics

Lidl jest częścią koncernu Schwarz Gruppe, do którego należą także hipermarkety Kaufland. Lidl stał się na przestrzeni ostatnich dekad symbolem niemieckiej ekspansji. W sklepach tej marki kupują Polacy, Włosi, Francuzi i Anglicy. W samych Niemczech sieć posiada ponad 3 tys. sklepów. Łącznie na całym świecie Schwarz Gruppe zatrudnia ponad pół miliona pracowników. Od lat Lidle pojawiają się także w Stanach Zjednoczonych.

To właśnie za oceanem założyciel koncernu Dieter Schwarz w latach 50. XX w. podpatrzył ideę sklepów wielkopowierzchniowych, w których klienci sami wybierali produkty i udawali się z nimi do kas.

Od momentu założenia pierwszego sklepu w 1968 r. Schwarz pracował nad udoskonalaniem formuły dyskontu. W jej centrum zawsze znajdowała się niska cena. W kolejnych dekadach „wielka czwórka” poprzez optymalizację procesów stworzyła warunki, które obecnie panują w całych Niemczech. To kraj, gdzie pomimo dużych zarobków, ceny produktów spożywczych są niższe niż w większości innych państw unijnych. Według Eurostatu Niemcy w 2022 r. wydawali tylko 11,5 proc. miesięcznego budżetu domowego na artykuły spożywcze. Na ten sam cel w tym okresie Polacy musieli przeznaczyć aż 18,7 proc.

Bezwzględne negocjacje

„Znamy surowce, które wchodzą w skład produktu, wiemy, ile energii potrzeba do jego wytworzenia, znamy także wiele innych czynników” – tak w maju 2023 r. w rozmowie z „Handelsblatt” ówczesny szef Lidla na Niemcy Christian Haertnagel tłumaczył, jak koncern prowadzi negocjacje z producentami.

Niemiecka kasjerka o obrzydliwych nawykach klientów

Ten punkt w ostatnich latach coraz częściej staje się przedmiotem krytyki. Mając za sobą argument skali i dotarcia do ogromnej rzeszy klientów negocjatorzy dyskontu żądają od producentów cen na granicy opłacalności.

W tym roku ze względu na rosnące koszty produkcji niemiecki browar Bitburger chciał podnieść ceny swoich piw. Jednak po serii rozmów z „wielką czwórką” musiał z tych planów zrezygnować.

Na podwyżki w czasie inflacji zdecydował się natomiast producent słodyczy Haribo. W efekcie popularne żelki zniknęły z półek sklepów Lidl w całej Europie, a sieć w zamian wystawiła podobne produkty tylko własnej produkcji. Bo też coraz częstsze wchodzenie w rolę producenta to kolejny trend na który stawia Schwarz Gruppe. W Lidlu i Kauflandzie spora część produktów, np. napoje, czekolady, czy kawy to artykuły wyprodukowane w fabrykach należących do koncernu.

Rolnicy na minusie

To z czego cieszyć mogą się klienci jest źródłem frustracji rolników. Nie przez przypadek w czasie ostatniej fali protestów na terenie Niemiec, rolnicy blokowali także centra logistyczne należące do Schwarz Gruppe.

– W przypadku nieprzetworzonej żywności, takiej jak ziemniaki, jabłka itp. rolnicy są faktycznie skazani na ostatnie słowo supermarketów – tłumaczy w rozmowie z polską redakcją Deutsche Welle Reinhild Benning, ekspertka Deutsche Umwelthilfe (DUH), organizacji, która zajmuje się ekologią, w tym także stanem rolnictwa.

Protest rolników w Berlinie, styczeń 2024 r.
Protest rolników w Berlinie, styczeń 2024 r.null Florian Gaertner/photothek/picture alliance

W swoich aktualnych raportach alarmuje, że na przestrzeni ostatnich dekad z całego procesu procesu tworzenia i sprzedaży żywności rolnicy otrzymują coraz mniejszą część zysków, podczas gdy największe profity notują sieci supermarketów.

Ekspertka zauważa jednak, że supermarkety nie są jedynym problemem w tym skomplikowanym systemie. Również wielcy producenci, którzy skupują od rolników ich zbiory dyktują ceny, które nie pokrywają nawet kosztów produkcji.

– Niemiecki przemysł przetwórczy jest bardzo mocno zorientowany na eksport, za granicę trafia nawet 50 proc. produkcji Na rynkach światowych liczy się tylko cena globalna, nie bierze się pod uwagę kwestii zrównoważonego rozwoju. Dlatego firmy nie mogą płacić swoim rolnikom cen pokrywających koszty, bo spowodowałoby to załamanie ich modelu biznesowego – tłumaczy Benning.

AI pomoże w rozwoju

Walka o najniższe ceny na pewno opłaca się samym sieciom. Schwarz Gruppe w 2022 r. odnotowała globalne obroty na poziomie 154,1 mld euro. Obecnie 84-letni Dieter Schwarz, który z tylnego siedzenia wciąż ma duży wpływ na firmę, jest jednym z najbogatszych ludzi w Niemczech. Jego majątek wyceniany jest na ok. 35 mld euro.

Obecnie koncern inwestuje setki milionów euro w projekty technologiczne: powiększa swoją sieć serwerów i rozwija sektor handlu online. W ubiegłym roku wielkie sumy pieniędzy popłynęły z kont koncernu do firmy Aleph Alphas, która pracuje nad sztuczną inteligencją.

Władze Schwarz Gruppe nie ukrywają, że inwestycje w AI mają zwrócić się w postaci implementacji nowych rozwiązań w działania przedsiębiorstwa. Sztuczna inteligencja zautomatyzuje proces robienia zakupów w internecie oraz zbierze dane, żeby mieć jeszcze więcej argumentów w rozmowach z producentami. Pomoże też usprawnić obsługę kas samoobsługowych.

Czy pomoże też wyliczyć lepsze pensje pracowników koncernu? Na ten moment niemieccy pracownicy Lidla i Kauflandu wolą sami zatroszczyć się o swoje interesy. W Wielki Czwartek w wybranych sklepach część personelu strajkowała, domagając się podwyżek.

Chcesz skomentować ten artykuł? Dołącz do nas na facebooku! >>

Green Minds: Opakowania wielokrotnego użytku