Handelsblatt o Julii Przyłębskiej: walczy o władzę

Niemiecki dziennik ekonomiczny „Handelsblatt” pisze w swoim internetowym wydaniu o prezes polskiego Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej, która „walczy o władzę”.

Jak relacjonuje Ivo Mijnssen, proeuropejski rząd Donalda Tuska obiecał ściągnięcie z Brukseli 137 mld euro i musi pokazać, że jest w stanie odpolitycznić sądy. Napotyka przy tym na zaciekły opór. W centrum są dwie osoby związane z PiS – prezydent Andrzej Dudy, który może blokować ustawy parlamentu za pomocą weta, oraz Julia Przyłębska, prezes Trybunału Konstytucyjnego. „Dobra przyjaciółka” prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego ma duże uprawnienia, na przykład sprawdzanie ustaw. Teraz blokuje nowe nominacje w prokuraturze. Do TK trafiła też ustawa o budżecie na 2024 rok – pisze „Handelsblatt”.

Kluczowa rola Przyłębskiej

„W państwie prawa Trybunał Konstytucyjny działa jako niezależny najwyższy organ nadzorczy dla rządu i władzy ustawodawczej. W Polsce jednak Trybunał stał się symbolem ‘narodowej rewolucji' PiS: zaraz po objęciu władzy w 2015 roku partia próbowała przejąć nad nim kontrolę. Przyłębska odegrała w tym kluczową rolę” – czytamy. Autor opisuje, w jaki sposób PiS udało się w drodze „przewrotu” objąć kontrolę nad TK i nominować Przyłębską przez mniejszość składu sędziowskiego.

Julia Przyłębska – jak czytamy – uchodziła za „barwną postać”, od 1988 roku pracowała na przemian jako sędzia i dyplomatka, a „doceniona została” za reprezentowanie wraz z mężem interesów Polski w Niemczech i wkład w rozliczenie się z Niemcami za drugą wojnę światową. „Jako sędzia budziła kontrowersje” – pisze „Handelsblatt”.

Od czasu powołania jej na stanowisko prezes TK w 2016 roku zawsze orzekała ona na korzyść rządu PiS – przypomina dziennik i nawiązuje m.in. do orzeczenia o niezgodności prawa UE z polską konstytucją. Było to jednak również w interesie samej prezes, bo nieco wcześniej Europejski Trybunał Praw Człowieka orzekł, że skład TK był niezgodny z prawem na podstawie decyzji PiS z 2015 roku i jego decyzje są zaskarżalne – czytamy. Przyłębska jednak do dziś upiera się, że wszystko przebiegło zgodnie z prawem, a krytykę reform sądownictwa uznaje za „ataki polityczne” – pisze „Handelsblatt”.

Może stracić wszystko

Szefowa TK wie teraz, że „jako wspólniczka PiS za nowego rządu może stracić wszystko”. Dlatego piętnuje wszelkie próby uporządkowania chaosu prawnego wokół składu TK. Sześciu z 15 członków TK twierdzi, że kadencja Przyłębskiej wygasła w 2022 roku. Ona sama zaś interpretuje przepisy w taki sposób, że może pozostać na stanowisku do końca tego roku.

Nowy minister sprawiedliwości Adam Bodnar i większość parlamentarna uważają, że Przyłębska i sędziowie powołani nielegalnie w 2015 roku muszą podać się do dymisji. Jest to jednak tak samo nierealne, jak żądanie, aby cały Trybunał podał się do dymisji – uważa niemiecki dziennik. Można to osiągnąć jedynie poprzez zmianę konstytucji, ale koalicji rządowej brakuje wymaganej większości głosów – wyjaśnia.

„Nowy początek będzie więc możliwy dopiero po dymisji Przyłębskiej. (Minister sprawiedliwości) Bodnar chce, aby w przyszłości sędziowie konstytucyjni byli powoływani większością dwóch trzecich głosów zamiast zwykłej większości posłów. A zatem i PiS musiałby zgodzić się na wybory, co wydaje się nierealne w spolaryzowanym krajobrazie politycznym” – zauważa „Handelsblatt”.

Chcesz mieć stały dostęp do naszych treści? Dołącz do nas na Facebooku!

„FAZ”. Trudny powrót Polski do praworządności

Dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” („FAZ”) przygląda się w czwartek 29 lutego wysiłkom, jakie podejmuje polski rząd w celu przywrócenia praworządności. Na przykładzie prokuratora, sędziego i byłego sędziego Trybunału Konstytucyjnego, pokazuje, jak trudne jest to zadanie. „Polska ma teraz rząd, który priorytetowo traktuje przywrócenie praworządności (…) Sądy w Warszawie są nadal zarządzane przez ludzi, którzy zostali powołani przez PiS. I dopóki tak będzie, Piotr Gąciarek (jeden z opisywanych w tekście sędziów – red.) nie będzie mógł pracować jako sędzia karny – nawet jeśli w tej sprawie zapadnie wyrok na jego korzyść” – czytamy.

W ocenie „FAZ” ludzie PiS „zaciekle bronią” swoich pozycji. Teraz dopiero też widać, że stawką w sporze o praworządność była równość praw dla wszystkich. „Chodziło o to, czy prawo jest regułą współżycia w państwie i społeczeństwie, czy też narzędziem egzekwowania interesów jednej strony” – uważa komentator Reinhard Veser.

Ciężka bitwa Bodnara

Publicysta przypomina, że za czasów PiS prokuratorzy z nadania Zbigniewa Ziobry opóźniali lub zamykali śledztwa, które nie były mu na rękę. Sprawy, które mogłyby zaszkodzić partii PiS, trafiały do lojalnych sędziów, ci zaś, którzy nie poddawali się wpływom politycznym, poddawani byli postępowaniom dyscyplinarnym.

Zdaniem „FAZ” obecny minister sprawiedliwości Adam Bodnar musi „stoczyć ciężką bitwę”, by przywrócić w Polsce praworządność. Wszystko za sprawą licznych ustaw w sądownictwie, z których część uchwalono na krótko przed październikowymi wyborami do parlamentu. „Zmiana tych ustaw jest prawie niemożliwa, ponieważ prezydent Andrzej Duda, który należy do obozu PiS, może je zawetować. A Trybunał Konstytucyjny, który składa się wyłącznie z członków PiS, wydaje wyroki, w których uznaje decyzje Bodnara za niezgodne z prawem” – opisuje Veser.

Rząd ma dylemat

Według „FAZ” nowy rząd Polski jest w trudnej sytuacji, ponieważ musi sprostać zadaniu przywrócenia niezależności sądownictwa od polityki, jednocześnie nie ingerując w nie politycznie. Zwolennicy PiS oskarżają dziś rząd Tuska o to, o co opozycja i wielu prawników oskarżało rząd PiS przez ostatnie osiem lat, czyli łamanie konstytucji.

Gazeta cytuje słowa Marka Zubika, sędziego Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku. Mówi on, że przed zmianami dokonanymi przez PiS Trybunał „był instytucją państwową o największym autorytecie w Polsce”, dlatego od niego „zaczęli swój atak”. Jak pisze „FAZ”, liderzy PiS skupieni wokół Jarosława Kaczyńskiego zdawali sobie sprawę, że „mogą zachować pozory legalności w autorytarnej restrukturyzacji państwa tylko wtedy, gdy będą kontrolować Trybunał Konstytucyjny”.

Zubik na łamach „FAZ” opowiada się za szybkimi i „raczej radykalnymi” działaniami, które miałyby przekształcić na powrót Trybunał Konstytucyjny w legalny organ. Zdaje sobie sprawę, że to trudne, a prezydent Andrzej Duda i sam Trybunał zapewne nie odniosą się do tego z entuzjazmem. „Zubik zastanawia się czasem, czy nie jest już za późno na naprawę Trybunału: ‘Jeśli kryształowy wazon spadł i roztrzaskał się na tysiąc kawałków, to jak go naprawić?'” – pyta były sędzia TK.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

Przepisy UE o ochronie praworządności nadal dziurawe

Narastające w ostatnich latach w UE problemy z praworządnością sprawiły, że Wspólnota zaczęła poszukiwać nowych i skuteczniejszych narzędzi, które pomogłyby chronić interesy Unii. Europejski Trybunał Obrachunkowy (ETO), czyli organ kontrolny UE zapowiedział jeszcze w ubiegłym roku, że przeprowadzi kontrolę, która oceni to, czy unijne pieniądze rzeczywiście trafiają tylko do tych państw, które przestrzegają zasad państwa prawa.

Audyt zaplanowano w sześciu państwach członkowskich - Bułgarii, Grecji, Włoszech, Rumunii, Węgrzech i Polsce - wszystkich tych, wobec których w pewnym momencie wszczęte zostały postępowania ws. korupcji, nadużyć finansowych podczas wydatkowania funduszy unijnych lub, jak w przypadku Polski, ws. naruszenia praworządności.

Przestarzałe, nieelastyczne i trudne do wprowadzenia

Dotychczas, jeśli w danym państwie członkowskim dochodziło do naruszenia praworządności, Unia miała dwa wyjścia: wszczęcie przeciwko problematycznemu państwu procedury naruszeniowej zgodnie z art. 258 Traktatu za uchybienie zobowiązaniom traktatowym lub rozpoczęcie wobec niego procedury z art. 7 za poważne naruszenie wspólnych wartości.

– Art. 7 nazywany był opcją atomową, bo zakładał m.in. możliwość odebrania państwu głosu w Radzie. Niestety w rzeczywistości okazał się nie do końca skuteczny. Zresztą obie procedury uznano za zbyt długotrwałe, nieelastyczne i trudne do wprowadzenia - mówi DW Annemie Turtelboom z ETO, odpowiedzialna za kontrolę.

Co do art. 7 to faktycznie okazał się być on niezwykle czasochłonny. Procedura została wszczęta dwukrotnie: w 2017 r. przez Komisję w odniesieniu do Polski i rok później przez Parlament Europejski w odniesieniu do Węgier. Minęło kolejno siedem i sześć lat, a proces nadal jest w toku; państwa członkowskie wciąż jeszcze nawet nie głosowały nad wnioskiem.

Trzy nowe narzędzia do ochrony praworządności

Dlatego też Komisja Europejska postanowiła wprowadzić nowe przepisy argumentując to koniecznością lepszej ochrony unijnych pieniędzy. I tak UE zyskała trzy nowe narzędzia umożliwiające zablokowanie wypłaty funduszy UE państwom nieprzestrzegającym zasad praworządności. W 2020 r. UE zgodziła się na wprowadzenie mechanizmu warunkowości (rozporządzenie przyjęte zostało rok później) chroniącego należyte zarządzanie finansami w odniesieniu do całości budżetu UE.

W myśl zasady „pieniądze za praworządność” rozporządzenie wymaga, żeby dostęp państw członkowskich do pieniędzy z UE został zawieszony, zmniejszony lub ograniczony w przypadku, kiedy „stwierdzone zostaną poważne naruszenia praworządności”. Pierwszym i jak dotąd jedynym krajem, wobec którego zastosowano mechanizm warunkowości były Węgry, którym zawieszono za zgodą Rady, 55 proc. funduszy z polityki spójności.

– Drugim takim mechanizmem były ustanowione przez KE w ramach funduszu odbudowy kamienie i super-kamienie milowe dotyczące wymiaru sprawiedliwości, które to państwa członkowskie – w tym Polska i Węgry – zobowiązały się spełnić by uzyskać środki z Krajowych Planów Odbudowy. Trzecim – rozwiązania budżetowe dotyczące przestrzegania karty praw podstawowych, wiążące się z zamrożeniem funduszy z polityki spójności – wymienia w rozmowie z DW Annemie Turtelboom.

Ale same mechanizmy nie wystarczą, liczy się także ich skuteczność. A ta, jak wynika z opublikowanego w czwartek (22.02.2024) raportu unijnych kontrolerów, nie jest 100-procentowa.

Przepisy są skuteczne? Kontrolerzy mają wątpliwości

Audytorzy mają wątpliwości co do skuteczności samego zastosowania środków zaradczych. – Obawiamy się, że mogą one być traktowane jako formalność, że państwa będą chciały po prostu odhaczyć punkt na liście byle otrzymać fundusze, a tak naprawdę nie wprowadzą żadnych zmian – tłumaczy Annemie Turtelboom.

Tu w raporcie znowu pojawia się przykład Węgier, które ogłosiły utworzenie Urzędu ds. Etyki, którzy rzekomo walczyć ma z korupcją, ale w praktyce nawet nie wiadomo, jak Komisja ma ocenić jego skuteczność. Trybunał ostrzega też, że na podobnej zasadzie państwa mogą wdrożyć narzucone im przez UE rozwiązania tylko chwilowo, po czym wycofać się z nich lub osłabić ich działanie krótko po otrzymaniu funduszy. Ponadto, jak zauważają kontrolerzy, blokowanie funduszy unijnych może mieć odwrotny od założonego skutek i zaowocować tym, że ukarane państwo nie będzie mogło realizować polityki i wdrażać programów UE, bo zwyczajnie nie będzie miało na to funduszy.

Rumunia. Gdzie się podziały miliony na recykling?

Takie zresztą konsekwencje odczuli już na swojej skórze Węgrzy, bo tamtejsi studenci zostali pozbawieni możliwości uczestniczenia w programie Erasmus+. Zresztą reprezentanci młodych, którzy pod koniec ub.r. spotkali się w Parlamencie Europejskim w unijnymi prawodawcami, postulowali odblokowanie programu dla studentów z Węgier. – Każdy kij ma dwa końce, sankcje za naruszanie praworządności są potrzebne, ale ich konsekwencje niestety często odczuwają zwykli obywatele – mówi DW Dieter Boeckem z ETO.

Pieniądze za ustępstwa? „Jest ryzyko nacisków politycznych?

W raporcie zauważono również, że niektóre państwa mogą próbować wymuszać na Radzie zgodę na odblokowanie funduszy UE. Taka sytuacja miała choćby miejsce w przypadku Węgier, kiedy w grudniu ub.r. UE zdecydowała o odblokowaniu 10 mld euro ze środków dla tego kraju. Bruksela co prawda uzasadniała odmrożenie pieniędzy tym, że Węgry zdążyły zrobiły znaczne postępy w walce z korupcją i naprawą praworządności, faktem jest jednak, że w tym samym czasie w UE trwało głosowanie nad rozpoczęciem rozmów akcesyjnych z Ukrainą, a Węgry groziły, że je zablokują (ostatecznie do blokady nie doszło).

– To pokazuje, że względy polityczne mogą mieć wpływ na decyzję o odblokowaniu środków. Zwłaszcza jeśli w rolę wchodzą decyzje, do których UE potrzebuje jednomyślności – wskazują unijni urzędnicy. Trybunał przekazał Komisji swoje rekomendacje odnośnie załatania dziur w przepisach i zapowiedział kolejną kontrolę.

Dlaczego zakochujemy się podczas Erasmusa?

UE. Sprawy KPO na dobrej drodze

Komisja Europejska ma czas do końca lutego na ocenę wniosku rządu Donalda Tuska o pierwszą, niezaliczkową płatność z KPO i – jak dowiadujemy się w instytucjach UE – obecnie zanosi się na dotrzymanie tego terminu, choć między Warszawą i Brukselą nadal trwają rozmowy na temat pewnych szczegółów prawnych co do KPO.

Wprawdzie datę oceny można by przesunąć nawet o kilka miesięcy, ale to oznaczałoby niepowodzenie zabiegów Polski o szybkie wypłacenie pierwszej transzy spodziewanej przez rząd Tuska w kwietniu (blisko 7 mld euro) oraz – pod względem praworządnościowym – o odblokowanie całej reszty KPO (blisko 60 mld euro). Ta reszta KPO ma być wypłacana już – jak w przypadku pozostałych krajów Unii – w kolejnych ratach do 2026 roku po spełnieniu standardowych warunków związanych głównie z transformację zieloną i cyfrową.

Działania osłaniające

Rząd Donalda Tuska, obawiając się prezydenckiego weta wobec ustaw o sądownictwie, w kwestii KPO od grudnia stawiał na działania nielegislacyjne nazywane teraz w Komisji „działaniami osłaniającymi”. Jednym z nich jest oparcie się przez ministra sprawiedliwości Adama Bodnara na – przewidzianej obecnym prawem – instytucji rzecznika dyscyplinarnego ministra sprawiedliwości („rzecznika ad hoc”).

Powołanie takich rzeczników, co już zrobił Bodnar, na użytek danej sprawy sędziego wyłącza z niej innych rzeczników dyscyplinarnych. I tym sposobem ministerstwo sprawiedliwości ma gwarantować, że sędziowie nie będą ścigani za przeprowadzanie „testów niezależności” innych sędziów (to wymóg z kamieni milowych KPO). A ponadto w innych sprawach dyscyplinarnych nie będą trafiać pod sąd dyscyplinarny, który nie jest niezależny w świetle prawa UE, co jest kolejnym warunkiem z KPO.

Donald Tusk
Donald Tusknull Omar Havana/AP Photo/picture alliance

Innym „działaniem osłaniającym”, które wprowadza Polska, jest wyłączenie neosędziów (powołanych z udziałem upolitycznionej KRS) z losowania składów sądów – w uproszczeniu – orzekających o niezależności innych sędziów. Minister Bodnar, który we wtorek [20.2.2034] przedstawiał w Radzie UE swój plan na uwolnienie Polski z procedury z artykułu siódmego, zastrzegał, że to postępowanie jest odrębne od problemów KPO.

Jednak zarysowany dziś plan ustaw uzdrawiających praworządność w Polsce jest – jak tłumaczy jeden z naszych rozmówców z Brukseli – sprzyjającym kontekstem dla decyzji o odblokowaniu KPO. Możliwe, że ten temat pojawi się w najbliższy piątek podczas spotkania Ursuli von der Leyen, szefowej Komisji Europejskiej, z premierem Tuskiem w Polsce, dokąd przyjedzie razem z belgijskim premierem Alexandrem De Croo (Belgia sprawuje teraz półroczną prezydencje w radzie UE) przy okazji podróży do Kijowa.

Zielone światło Komisji Europejskiej w sprawie KPO musiałoby być zatwierdzone przez ministrów 27 krajów Unii w Radzie UE (w głosowaniu większościowym), która ma miesiąc na podjęcie takiej decyzji.

Lawina funduszy

Cały polski KPO to 59,8 mld euro, w tym 25,3 mld euro dotacji oraz 34,5 mld tanich pożyczek. , które muszą być wydane przez Polskę do 2026 roku. Pod koniec grudnia Bruksela wypłaciła Polsce około 5,1 mld euro zaliczki z RePowerEU (uzgodnionej jeszcze przez poprzedni rząd), czyli z nowego rozdziału KPO poświęconego uniezależnianiu się od surowców energetycznych z Rosji. Dużą część praworządnościowych warunków z KPO, które są znacznie skromniejsze od wymogów z artykułu siódmego, spełniła ustawa sądowa obowiązująca od lipca 2022 roku, która m.in. zlikwidowała Izbę Dyscyplinarną.

Brakujące minimum, które Komisja sprecyzowała przed ponad rokiem w rozmowach z ówczesnym rządem, to było usunięcie nadal obowiązującej części skutków „ustawy kagańcowej”, czyli przywrócenie pełnego prawa sędziów do przeprowadzenia – zgodnego z prawem unijnym – testu niezależności innego sędziego, czyli do zbadania niezależności z urzędu bez narażania się na postępowania dysycplinarne. A także zapewnienie sędziom dostępu do niezależnego sądu w ich postępowaniach dyscyplinarnych.

Bruksela. Pięć miliardów euro dla Polski

Ponadto Polska nadal nie ma dostępu do puli 76,5 mld euro z polityki spójności w ramach unijnej siedmiolatki 2021-27 (oprócz około miliarda wypłaconego na wsparcie techniczne przy opracowywaniu projektów). Powodem trudności jest wymagany system monitorowania Karty Praw Podstawowych w projektach z unijnych funduszy. Jednak odmrożenie KPO zapewne bardzo szybko przełożyłoby się na usunięcie problemów z dostępem do funduszy spójności.

Poparcie Rady UE dla Bodnara

– Reakcja była bardzo pozytywna – tak Vera Jourova, wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej, podsumowywała dziś dyskusję Rady UE o – opartym na zapowiedziach kilku ustaw o sądownictwie i prokuraturze – „planie działań” Bodnara na uzdrowienie praworządności. Dodała, że jej marzeniem jest zakończenie procedury z artykułu siódmego wobec Polskie do końca jej urzędowania w Brukseli, czyli do jesieni tego roku. Natomiast Polska zabiega, by stało się to już w tym półroczu, czyli za belgijskiej prezydencji w Radzie UE.

Niewykluczone, że przyjęcie tylko części z zaplanowanych i zapowiedzianych przez Bodnara ustaw, w tym nowego projektu o KRS (jeśli nie zawetuje go prezydent Andrzej Duda) wystarczyłoby dla oceny Komisji Europejskiej, że w Polsce ustały systemowe zagrożenia dla praworządności. A to skutkowałby zakończeniem postępowania z artykułu siódmego.

– „Kiedy jest wola, znajduje się i sposób”. Wystarczyła zmiana polityczna, by w końcu pojawił się tutaj polski minister sprawiedliwości. Poprzedni, o ile dobrze mnie poinformowano, nigdy nie przyjechał do Brukseli. Zrozumieliśmy, że jest bardzo silne pragnienie poczynienia postępów w reformowaniu wymiaru sprawiedliwości – powiedziała belgijska minister Hadja Lahbib, która prowadziła dzisiejsze obrady Rady UE.

Zza zamkniętych drzwi dochodziły informacje o „pozytywnych reakcjach” wielu ministrów. A Węgier pytał o uregulowania dotyczące zadawania przez polskich sędziów pytań prejudycjalnych do TSUE, co było także przedmiotem sporu między Komisją Europejską i rządem Viktora Orbana. – Przywracanie praworządności to fundamentalna sprawa dla Polski, o którą walczyło tylu obywateli, że musimy teraz zrobić wszystko, by naprawić praworządność i wprowadzić reformy, których oczekują obywatele. Reformy, dla których dialog z Komisją Europejską ma fundamentalne znacznie – powiedział Bodnar po posiedzeniu Rady UE w Brukseli.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

 

Die Welt: pułapki na drodze powrotnej do praworządności

Dziennik pisze w internetowym wydaniu o obawach wokół działań nowego polskiego rządu, zmierzających do przywrócenia praworządności. Autor, Dominik Kalus, cytuje szefową warszawskiego biura Fundacji Heinricha Boella Joannę Marię Stolarek, zdaniem której Polska przypomina obecnie „laboratorium pod gołym niebem”. W laboratorium tym prowadzony jest „eksperyment, który polega na przywróceniu praworządności, zdemolowanej przez PiS w ciągu ośmiu lat rządów” – pisze dziennikarz.

„Badania te nadzoruje nowy polski rząd kierowany przez Donalda Tuska, którego zadanie chyba nie mogło być trudniejsze. Bowiem z jednej strony musi on sam trzymać się demokratycznych reguł, podczas gdy organy państwa znajdujące się pod wpływem PiS stają mu na drodze. Z drugiej strony jego zwolennicy oczekują szybkich efektów. To dwa wymogi, które właściwie nie idą w parze” – dodaje Dominik Kalus.

Jego zdaniem „na pomoc może przyjść Bruksela”. Komisja Europejska ogłasza dziś (20 lutego) plany dotyczące zakończenia procedury praworządności wobec Polski na podstawie artykułu 7 Traktatu UE, wszczętej w 2017 r. z powodu naruszenia zasady niezawisłości sądownictwa.

Krytyka ze strony neutralnych głosów

„Donaldowi Tuskowi bardzo przydałby się wiatr w plecy” – ocenia niemiecki dziennikarz. Jak pisze, w grudniu, kilka dni po objęciu urzędu, minister kultury w rządzie Tuska odwołał „w sposób przypominający przewrót” zarządy mediów publicznych, które za czasów PiS stały się „propagandowymi nadawcami partii”. PiS wezwał wówczas do protestów i zarzucił rządowi „zamach” na wolność mediów. „Ale krytykę wyrażały też neutralne głosy” – pisze Kalus. Cytuje politologa Bartosza Rydlińskiego z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, który podkreśla, że od „zamachu stanu” Polska jest oczywiście daleko, ale skargi PiS nie są całkowicie bezpodstawne. Uważa on pośpieszne działania rządu za błąd, ponieważ krytykom łatwiej deprecjonować pierwsze decyzje jako „nieliberalne, populistyczne i wątpliwe pod względem prawnym”.

Premier Donald Tusk i prezydent Andrzej Duda podczas posiedzenia Rady Gabinetowej
Premier Donald Tusk i prezydent Andrzej Duda podczas posiedzenia Rady Gabinetowejnull Radek Pietruszka/PAP/dpa/picture alliance

Jednak – jak ocenia autor artykułu – „większość obserwatorów zgadza się, że nie było prawie żadnej innej opcji”. „Prezydent Andrzej Duda, który jest bliski PiS, oraz Trybunał Konstytucyjny, który jest upolityczniony przez PiS i w części mianowany niezgodnie z prawem, mogą zatrzymać proponowane ustawy. Obie instytucje nie ukrywają, że chcą postawić jak najwięcej przeszkód na drodze nowego rządu” – dodaje.

Wyborcy mogą się odwrócić

Jak zauważa, na tuż przed utratą władzy PiS „wprowadził jeszcze ustawy, które dodatkowo  utrudniają cofnięcie zmian”. „To sprawia, że koalicja rządząca nie ma innego wyboru, jak tylko działać poprzez rezolucje parlamentarne i luki prawne – lub stać w miejscu” – pisze Kalus. I dodaje, że PiS będąc w opozycji wykorzystuje każdy błąd popełniony przez rząd, aby dalej snuć narrację o „proniemieckiej dyktaturze” Tuska.

„Rząd Tuska nie przejmuje się krytyką i broni swoich działań” – pisze autor. Zauważa, że rząd „zignorował orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego stwierdzające, że rozprawa z mediami publicznymi była nielegalna i zakwestionował zasadność wyroku”. „Wygląda na to, że Polska zmierza w kierunku pewnego rodzaju podwójnego systemu prawnego, w którym obozy polityczne są zorientowane na różne sądy i nie ma już neutralnego organu mediacyjnego” – twierdzi niemiecki dziennikarz.

Ocenia, że sytuacja ta zagraża ważnym politycznym projektom nowego rządu. Politolog Rydliński przestrzega z kolei, że jeżeli Polska znajdzie się w stanie politycznego impasu, to wielu wyborców może winić za to rząd. To z kolei sprawi, że w następnych wyborach wielu odwróci się od głównych partii, albo powróci PiS – tym razem z jeszcze większą ostrością, niż kiedykolwiek wcześniej.  

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Niemcy. Trudności z zakazem wjazdu dla prawicowych ekstremistów

Austriacki prawicowy ekstremista Martin Sellner swoim wjazdem do Niemiec wywołał rozgłos i ośmieszył czołowych niemieckich polityków, którzy właśnie temu chcą zapobiec.

Podczas transmitowanej na żywo dwugodzinnej jazdy wynajętym samochodem do granicy z Niemcami, w mediach społecznościowych regularnie pojawiały się jego filmy. Były szef austriackiego Ruchu Identytarnego zapowiedział, że chce napić się kawy w Pasawie tuż za granicą.

Martin Sellner Screenshot X.com
Po przekroczeniu granicy Sellner naśmiewał się z niemieckich politykównull Screenshot X.com

Spotkanie na granicy

Punktem kulminacyjnym eskapady Sellnera było krótkie spotkanie na granicy z niemiecką policją, która wpuściła go do Bawarii. Tuż po tym nakręcił kolejny film, w którym sarkastycznie podziękował niemieckiej minister spraw wewnętrznych Nancy Faeser i kanclerzowi Scholzowi za umożliwienie mu wjazdu do Niemiec.

O 35-letnim Sellnerze, neonazistowskim i antysemickim polityku z Austrii, zrobiło się głośno w styczniu, gdy wyszło na jaw, że w listopadzie ubiegłego roku wystąpił jako mówca na spotkaniu prawicowych ekstremistów w Poczdamie pod Berlinem. Na tym spotkaniu, w którym uczestniczyli także członkowie Alternatywy dla Niemiec (AfD), Sellner przedstawił swój plan dotyczący „reemigracji” – prawicowej koncepcji zakładającej zmuszenie migrantów do powrotu do ich krajów pochodzenia.

Zainteresowanie Sellnerem osiągnęło nowy szczyt, gdy Martina Renner z partii Lewica zadała komisji spraw wewnętrznych Bundestagu pytanie, czy rząd chce uniemożliwić Sellnerowi wjazd do Niemiec. Odpowiedziano jej, że rząd właśnie to sprawdza. Także urząd ds. cudzoziemów miasta Poczdam, gdzie doszło do spotkania Sellnera z prawicowymi ekstremistami, chce zbadać, czy to spotkanie nie stwarzało „zagrożenia dla bezpieczeństwa i porządku publicznego”.

 

Zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego?

Wielu polityków z różnych partii z radością przyjęłoby ewentualny zakaz wjazdu Martina Sellnera do Niemiec. – W naszej mocno zakorzenionej demokracji zasadniczo nie powinniśmy tolerować żadnej agitacji przeciwko naszemu porządkowi konstytucyjnemu, zwłaszcza ze strony zagranicznych ekstremistów takich, jak Martin Sellner – powiedział agencji informacyjnej DPA polityk CDU Philipp Amthor.

Zdaniem Martiny Renner to, że Sellner ponownie wjechał teraz do Niemiec, nie przeszkadza w rozważeniu przez władze miasta Poczdam wydania zakazu wjazdu, „ponieważ może to poskutkować długoterminowym zakazem wjazdu, jeśli taki będzie wynik analizy. Nie wolno nam zaniedbać i nie wykorzystać żadnych środków prawnych, które utrudniają neonazistom i faszystom ich działalność polityczną” – napisała Renner w e-mailu do DW.

Obowiązujące w UE przepisy zawierają prawo do swobodnego przemieszczania się na jej terytorium, jednak pozwalają państwom członkowskim na odmowę wjazdu osobom mogącym stanowić zagrożenie dla porządku i bezpieczeństwa publicznego. Warunkiem wydania takiego zakazu jest „istnienie rzeczywistego i wystarczająco poważnego zagrożenia, które godzi w podstawowe interesy społeczeństwa”.

Protesty przeciwko AfD

Renner uważa, że Sellner stwarza takie zagrożenie. „Jego udział w spotkaniach na terenie Republiki Federalnej Niemiec w sprawie planowania i realizacji wielomilionowych deportacji ludzi z Niemiec w zasadniczy sposób naruszał te podstawowe interesy” – napisała w swoim e-mailu.

Stefan Martini, prawnik z Uniwersytetu w Kilonii, jest sceptyczny, czy wystarczy to do wydania zakazu wjazdu. – To zależy od tego, jak konkretne są głoszone przez Sellnera plany reemigracyjne. Czy w swej istocie stanowią podżeganie do zamachu stanu w Niemczech? Wtedy byłoby to uzasadnione. Ale jeśli są to tylko jakieś abstrakcyjne scenariusze, które przedstawił, prawdopodobnie nie wystarczy to do wydania zakazu wjazdu – powiedział.

W UE obowiązują rygorystyczne kryteria prawne

Inne kraje w przeszłości odmawiały Sellnerowi wjazdu, ponieważ postrzegały go jako zagrożenie dla siebie. Tak właśnie postąpiły USA w 2018 i Wielka Brytania w 2019 roku. Wcześniej było wiadomo, że utrzymywał kontakt z Brentonem Tarrantem, australijskim terrorystą, który w marcu 2019 roku zabił 51 muzułmanów w meczecie w Christchurch w Nowej Zelandii. Poza tym organizacja Sellnera, Ruch Identytarny, otrzymała darowiznę od Tarranta.

Mimo to Unia Europejska ustala bardziej rygorystyczne kryteria na objęcie kogoś zakazem wjazdu, szczególnie w przypadku jej obywateli takich, jak Martin Sellner, którzy cieszą się swobodą przemieszczania się w UE. – Tylko z powodu przepisów unijnych w Niemczech obowiązują znacznie surowsze kryteria. Taka osoba musi zostać wysłuchana. Należy podać powody, dla których nałożono na nią zakaz wjazdu. Prawne ograniczenia związane z taką decyzją, są w Niemczech znacznie surowsze niż w innych krajach – dodał Stefan Martini.

– Należy naprawdę naruszyć podstawowe interesy społeczeństwa, na przykład zasadę pokojowego współistnienia narodów. Nawet jeśli popełniono przestępstwo, musimy sprawdzić, czy zakaz wjazdu pozostaje wobec niego we właściwej relacji – wyjaśnił prawnik z Kilonii.

Dania: prawicowy polityk ekstremistyczny Rasmus Paludan trzyma Koran
Niemcy nałożyły zakaz wjazdu na prawicowego ekstremistę duńsko-szwedzkiego polityka Rasmusa Paludananull Sergei Gapon/AFP

Przykłady zakazów wjazdu

Mimo to w przeszłości wydawano zakazy wjazdu do UE dla ekstremistów, jakkolwiek odnosiły się one głównie do konkretnych wydarzeń. W 2020 roku Niemcy odmówiły wjazdu duńsko-szwedzkiemu politykowi Rasmusowi Paludanowi po tym, jak publicznie spalił Koran podczas demonstracji w Kopenhadze. Jego grupa zaplanowała demonstrację w berlińskiej dzielnicy Neukoelln, zamieszkanej przeważnie przez ludność muzułmańską.

W 2019 roku rząd Nadrenii Północnej-Westfalii zadbał o to, żeby rosyjskiemu ekstremiście Denisowi Kapustinowi zakazano wjazdu do całej strefy Schengen po tym, jak Kapustin organizował imprezy związane z treningami sztuk walki dla grup neonazistowskich w całej Europie.

Stefan Martini wyjaśnia, że w takich przypadkach Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zwykle przygotowuje analizę ryzyka, a następnie wydaje odpowiednie instrukcje policji; Jeżeli nie ma takich instrukcji, niemiecka straż graniczna i policja może działać w oparciu o własną ocenę sytuacji.

– W przypadku pana Sellnera najwyraźniej na granicy przeprowadzono krótkie przesłuchanie, co oznacza, że sprawdzono tam jedynie, czy cel jego wjazdu stwarzał zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego – powiedział Stefan Martini. Jeśli Sellner powiedział im tak, jak to zakomunikował swoim zwolennikom, że chce tylko napić się kawy po stronie niemieckiej, fukcjonariusze nie mieli powodu, aby odmówić mu wjazdu.

Artykuł ukazał się pierwotnie nad stronach Redakcji Angielskiej DW.

Chcesz komentować nasze artykuły? Dołącz do nas na Facebooku! >>

Prasa o Trybunale Konstytucyjnym: „Czas na bunt demokratów”

Frankfurter Allgemeine Zeitung” analizuje: „Jeśli większość użyje karty do głosowania jedynie jako przypomnienia, lub jako sygnału ostrzegawczego, może stać się to brutalnym przebudzeniem także dla tych, którzy w głębi serca uważają się za demokratów. Dlatego tak ważne są zabezpieczenia instytucjonalne. Przede wszystkim niezawisłość sądownictwa, której ucieleśnieniem wśród organów konstytucyjnych państwa jest Federalny Trybunał Konstytucyjny. Liczne ataki na niego na przestrzeni dziesięcioleci, a także bardzo ostra krytyka ze strony części polityków, tylko potwierdzają jego ważną pozycję. (…) Słusznie zatem, także z myślą o Węgrzech i Polsce, należy zastanowić się na tym, czy ochrona niezawisłości tej instytucji z Karlsruhe – w postaci na przykład wymogu większości dwóch trzecich głosów w Bundestagu i Bundesracie do zmiany jego działania a także dwunastoletnia kadencja sędziów bez reelekcji – nie powinna zostać zakotwiczona w Ustawie Zasadniczej.”

Stuttgarter Zeitung” podkreśla: „Ochrona instytucji naszej demokracji jest pilnym zadaniem. Zaczyna się od Federalnego Trybunału Konstytucyjnego, filaru państwa prawnego, którego stabilność powinna być zagwarantowana w Ustawie Zasadniczej. Istnieje także potrzeba działania, co zostało zapisane w konstytucji kraju związkowego Turyngii. Prosta korekta mogłaby zapobiec przypadkowemu dojściu tam do władzy partii AfD tylko dlatego, że procedura wyboru jej premiera ne jest wystarczająco ściśle uregulowana. Z pewnością przesuwania się na prawicowy margines nie da się zatrzymać samymi paragrafami i krokami prawnymi. Jednak rezygnacja ze środków prawnych dla ochrony naszej demokracji byłaby czymś więcej niż zwykłym grzechem zaniedbania. Byłoby to równoznaczne z poddaniem się.”

Zdaniem „Leipziger Volkszeitung”: „Demonstracje przeciwko prawicowym radykałom są sygnałem, że demokracja jest mocno zakorzeniona w większości niemieckiego społeczeństwa. Od chwili swojego powstania AfD stale przesuwa się na prawo i radykalizuje. Na razie nic nie wskazuje na to, aby ten trend się zatrzymał. Najwyższy zatem czas na bunt demokratów. Protesty zaniepokojonych tym ludzi ze społeczeństwa obywatelskiego już dają efekty. W Berlinie rząd koalicyjny i unia CDU/CSU głośno myślą o jeszcze lepszej ochronie Federalnego Trybunału Konstytucyjnego w postanowieniach Ustawy Zasadniczej. Tymczasem AfD znajduje się w defensywie, tracąc w sondażach i sprawiając wrażenie zaniepokojonej. W tym roku superwyborów o ważnych decyzjach dla Europy w trzech wschodnich krajach związkowych Niemiec i wyborach komunalnych w dziewięciu krajach związkowych, nie chodzi tylko o politykę partyjną. Chodzi także o to, czy demokraci mogą w dalszym ciągu powoływać większości zdolne do rządzenia. Trzeba to stale i z naciskiem przypominać oraz powtarzać.”

Maerkische Oderzeitung” z Frankfurtu nad Odrą ostrzega: „Znajduje się to na czele strategii ruchów autorytarno-populistycznych: chodzi o pozbawienie władzy wymiaru sprawiedliwości, a zwłaszcza Federalnego Trybunału Konstytucyjnego. Gdyby AfD zaczęła rządzić, mogłaby powołać w nim trzecią izbę (senat – red.), obsadzić ją swoimi zwolennikami i pozwolić jej na podejmowanie wszystkich najważniejszych decyzji. To właściwy moment, aby wpisać do konstytucji zasadę wprowadzania zmian w statusie najważniejszego niemieckiego sądu większością dwóch trzecich głosów. W przeciwieństwie do desperackich debat na temat zdelegalizowania tej partii, nie można zarzucać stojącym na gruncie konstytucji, że nie chcą liczyć się z wolą wyborców. Sąd w Karlsruhe to ostatni bastion liberalnej demokracji w niepewnych czasach. Jeśli chcemy tu coś zmienić, powinniśmy mieć po swojej stronie dwie trzecie wyborców.”

Chcesz mieć stały dostęp do naszych treści? Dołącz do nas na Facebooku!

Wkrótce zakończenie postępowania z artykułu siódmego. Duża szansa

– Mam takie marzenie, że kiedy będziemy 1 maja świętować 20 rocznicę przystąpienia Polski do UE, to nie będzie już nad nami wisieć artykuł siódmy – powiedział w piątek [25.5.2024] minister Adam Bodnar. Przyznał, że przy okazji przyjazdu na spotkanie unijnych ministrów sprawiedliwości w Brukseli rozmawiał m.in. o artykule siódmym z Verą Jourovą i Didierem Reyndersem, którzy zajmują się praworządnością w Komisji Europejskiej.

Przedstawiciele władz Polski, obecnej belgijskiej prezydencji w Radzie UE (trwa do końca czerwca), a także eksperci Komisji Europejskiej – jak wynika z naszych informacji – prowadzą rozmowy o możliwych sposobach zakończenia postępowania z artykułu siódmego Traktatu o UE już w najbliższych kilkunastu tygodniach. Podobnie jak w przypadku KPO (blisko 60 mld euro d. otacji i tanich pożyczek do 2016 roku) oraz przygotowań do pełnego odblokowania dostępu do funduszy spójności (76,5 mld euro do 2029 roku), Bruksela analizuje planowane działania nieustawowe (nazywane teraz „działaniami osłaniającymi”) rządu Donalda Tuska, których nie mógłby zawetować prezydent Andrzej Duda.  A które mogłyby doraźnie usunąć zagrożenia dla sędziów. Jednak drugim elementem, zwłaszcza na użytek artykułu siódmego, ma być przedstawienie planu głębszych i trwałych reform rozpisanych również na ustawy. Nawet jeśli na razie ich harmonogram miałby pozostać przyblokowany z racji sprzeciwu prezydenta Dudy.

Komisja Europejska wszczęła procedurę z artykułu siódmego w grudniu 2017 roku przede wszystkim pod wpływem ówczesnych zmian w Sądzie Najwyższym (częściowo wycofanych po orzeczeniu TSUE o czystce emerytalnej sędziów), ale to postępowanie obejmuje również m.in. problemy Trybunału Konstytucyjnego (sędziowie dublerzy, a także nieprawidłowy tryb wyłonienia prezes Julii Przyłębskiej w 2016 roku), upolitycznienia Krajowej Rady Sądownictwa (w składzie sprzecznym również z konstytucją) oraz postulat zagwarantowania, że wszelka reforma sądownictwa była przygotowywana „w  ścisłej współpracy z  przedstawicielami sądownictwa oraz  wszystkimi zainteresowanymi stronami, w  tym z  Komisją Wenecką”.

Postępowanie z artykułu siódmego jest w rękach Rady UE składającej się z przedstawicieli rządów 27 państw Unii (w tym przypadku chodzi o Radę UE ds. Ogólnych, czyli 27 ministrów ds. UE), która przez kilka ostatnich lat prowadziła formalne „wysłuchania” Polski w kwestii zagrożeń dla praworządności albo wysłuchiwała krótszych sprawozdań Komisji głównie o pogarszającym się stanie polskiego wymiaru sprawiedliwości. Jeśli teraz Komisja Europejska oceniłaby pozytywnie zestaw „działań osłaniających” opracowywanych głównie przez ministra Adam Bodnara plus harmonogram głębszych reform, Rada UE– taki jest cel obecnych poufnych rokowań w Brukseli – mogłaby potwierdzić, że w Polsce ustało systemowe zagrożenie dla państwa prawa. A w wymiarze formalnym mogłoby to przykładowo oznaczać przegłosowanie – przy wymaganej większości 22 z 27 państw Unii – rekomendacji dla Polski (na podstawie końcowej część artykułu 7.1 Traktatu o UE) sprowadzających się do wdrożenia harmonogramu reform zaproponowanego przez rząd Tuska, a także uznania, że powody dla kontynuacji postępowania stają się nieaktualne.

Dalsze monitorowanie zmian w sądownictwie, już po zakończeniu procedury z artykułu siódmego, zostałoby – jak wyjaśniają nasi rozmówcy w instytucjach UE – włączone w cykl zwykłych działań Brukseli wobec wszystkich krajów Unii (sprawozdania o praworządności, doroczne dyskusje Rady UE), a także toczyłoby się w ramach trwających postępowań przeciwnaruszeniowych. TSUE nadal rozpatruje bowiem skargę Komisji co do Trybunału Konstytucyjnego, a ponadto Komisja będzie musiała ocenić, czy i jak Polska podporządkowała się wyrokowi TSUE o ustawie kagańcowej.

Postępowanie z artykułu siódmego, które toczy się również wobec Węgier, teoretycznie może doprowadzić do sankcji (w tym do zawieszenia prawa głosu w Radzie UE), ale po uprzednim stwierdzeniu „poważnego i stałego naruszenia” wartości podstawowych przez wszystkie pozostałe państwa UE. Politycznie to jest nie do osiągnięcia, więc procedura wobec Polski służyła głównie za środek nacisku reputacyjnego, a także była dla Komisji Europejskiej narzędziem podbudowywanie jej wiarygodności i legitymizacji jej działań wobec Polski, które w Radzie UE zwykle popierało po kilkanaście państw Unii (reszta milczała). Jedną z kontrowersji węgierskiej prezydencji w Radzie UE (druga połowa tego roku) jest sposób, w jaki Budapeszt będzie zajmować się artykułem siódmym w sprawie Węgier.

Pochopna Pełczyńska-Nałęcz

Zeszłotygodniową, przedwczesną informację Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz, minister ds. funduszy, że Polska zdaniem Komisji Europejskiej spełnia już wszystkie warunki dla wypłat z polityki spójności, odebrano w Brukseli jako znak jej zbyt mocnego przekonania, że sama zmiana rządu w Warszawie odblokowuje wszystko w Brukseli. A przecież w kwestiach sądownictwa, jak tłumaczy jeden z naszych rozmówców w instytucjach UE, jeszcze „nie przeprowadzono żadnych zmian nawet nieustawowych”.

– Komisja 17 stycznia 2024 roku otrzymała nową samoocenę Polski dotyczącą warunku Karty Praw Podstawowych UE w kontekście polityki spójności. Polska poinformowała, że uważa, iż spełniła warunek w dziedzinie niezależności sądów. Analizujemy to pismo, by ocenić, czy Polska spełnia warunek konieczny w zakresie niezawisłości sądów. Komisja ma na to trzy miesiące – prostował Stefan de Keersmaecker, rzecznik Komisji Europejskiej. Jak wynika z nieoficjalnych informacji, Komisja z władzami Polski najpierw chcą odblokować KPO (celem jest wypłata w kwietniu pierwszej regularnej transzy wartej 7 mld euro), a wypełnienie warunków z praworządnościowych „kamieni milowych” KPO niemal automatycznie przełoży się na pozytywną ocenę wdrażania Karty Praw Podstawowych na użytek odblokowania funduszy spójnościowych.

„Działania osłaniające” dla KPO

Część praworządnościowych warunków z KPO, które są znacznie skromniejsze od postulatów z artykułu siódmego i orzecznictwa TSUE, została wypełniona przez zaproponowaną przez prezydenta Dudę ustawę sądową, która obowiązuje od połowy 2022 roku. Ale dwa brakujące elementy, które Komisja Europejska sprecyzowała przed ponad rokiem w rozmowach z poprzednim rządem, to dostęp sędziów do niezależnego sądu w ich postępowaniach dyscyplinarnych (wprawdzie zlikwidowano Izbę Dyscyplinarną, ale jej następczyni Izba Odpowiedzialności Zawodowej składa się częściowo z neosędziów), a także prawo sędziów do przeprowadzania – zgodnego z wymogami unijnymi – testu niezależności innego sędziego, co było skrojone pośrednio pod ocenianie niezależności neosędziów powołanych z udziałem upolitycznionej KRS.

Jedno z obecnie rozważanych „działań osłaniających” odwołuje się do –  przewidzianej obecnym prawem – instytucji rzecznika dyscyplinarnego ministra sprawiedliwości. Jego powołanie na użytek danej sprawy wyłącza z niej innych rzeczników dyscyplinarnych. I tym sposobem ministerstwo sprawiedliwości, być może wsparte także nieustawowym aktem prawnym, miałaby gwarantować, że sędziowie nie będą ścigani za przeprowadzanie testów niezależności. A ponadto w innych sprawach dyscyplinarnych nie będą trafiać pod sąd dyscyplinarny, który nie jest niezależny w świetle prawa UE.

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Szef niemieckiego kontrwywiadu: Milcząca większość musi się ocknąć

Prezydent Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji wyraża zaniepokojenie, ponieważ jego zdaniem wielu Niemców nie traktuje dostatecznie poważnie obecnych zagrożeń dla demokracji. Demokracja w Niemczech jest bardziej zagrożona, niż to jest postrzegane przez centrum społeczeństwa – powiedział Thomas Haldenwang w programie politycznym „Kontraste” niemieckiej telewizji ARD.

Jego zdaniem objawia się to obojętnością wobec „umacniania się pewnych partii”, ale także w podejściu do antysemityzmu. Według Haldenwanga odnosi się wrażenie, że centrum społeczeństwa w Niemczech stało się bardzo wygodne. Ludzie urządzili się w swoim komfortowym życiu prywatnym i „nie dostrzegają, jak poważne pojawiły się zagrożenia dla naszej demokracji”. Jak dodał, życzyłby sobie, aby „milcząca większość obudziła się i wreszcie jednoznacznie zajęła stanowisko wobec ekstremizmów w Niemczech”. Zaznaczył, że organy bezpieczeństwa tylko częściowo mogą przeciwdziałać zagrożeniom dla demokracji.

Nowy wymiar atysemityzmu

Szef kontrwywiadu zaznaczył, że antysemityzm w Niemczech osiągnął nowy wymiar zarówno pod względem ilościowym, jak i jakościowym. W ciągu całego roku 2022 zarejestrowano ponad 2600 antysemickich przestępstw w Niemczech. W ciągu ostatnich trzech miesięcy, od ataku terrorystycznego Hamasu 7 października 2023 roku, odnotowano już znacznie ponad 1200 antysemickich przestępstw.

Jak dodał: „To hańba, to żenujące, że w kraju, który był sprawcą Holokaustu, teraz otwarcie manifestuje się antysemityzm”. Największe zagrożenie dla żydowskiego społeczeństwa w Niemczech w przeszłości pochodziło od prawicowych ekstremistów – stwierdził Haldenwang.

Jednak atak terrorystyczny na Izrael w październiku ujawnił również antysemityzm grup lewicowych, na który już od pewnego czasu zwracał uwagę Federalny Urząd Ochrony Konstytucji, oraz ujawnił wrogości wobec Żydów ze strony grup islamistycznych. Haldenwang podkreślił, że antysemityzm propagują również tureckie grupy ekstremistyczne w Niemczech i to zarówno ze środowisk prawicowych i lewicowych.

Przy tym wskazał na agitację z zagranicy, na przykład z Turcji. „Jednak zdecydowanie są takie wypowiedzi, pochodzące z Turcji. I biorąc pod uwagę, że oczywiście tutaj w Niemczech mamy bardzo dużą diasporę turecką i możliwe, że części tej diaspory są podatne na tego rodzaju agitację z zewnątrz, również to musi nas niepokoić” – powiedział. 

(DPA/AFP/EPD/jar)

Chcesz skomentować nasze artykuły? Dołącz do nas na facebooku! >>

Prasa o reformie sądownictwa w Izraelu: „Policzek dla Netanjahu”

Frankfurter Allgemeine Zeitung” zauważa: „Zamiast uruchomić debatę na temat tego, jak dalece sądy powinny kształtować przestrzeń polityczną, ultraprawicowa koalicja Netanjahu (...) próbowała pozbawić Sąd Najwyższy władzy. Jego wyrok w tej sprawie nie jest jednak zwycięstwem także przeciwników reformy. Niezwykle wyrównane głosowanie pokazuje, że nie ma wyraźnego podziału na dobre i złe rozwiązanie. Ale w końcu nie chodziło tu o zwycięstwo czy porażkę, lecz raczej o sygnał, że fundamentalnych kwestii dotyczących funkcjonowania władzy państwowej nie należy rozstrzygać na siłę. Potrzebują procesu dochodzenia do stanu równowagi, w którym każdy wysłucha argumentów swoich przeciwników. W Izraelu sztuka ta została niedawno utracona niemal przez wszystkich. Dobrze byłoby, aby ten kraj cofnął się przynajmniej o mały krok na drodze do równowagi”.

Stuttgarter Zeitung” zaznacza: „Ostatnie oświadczenie posła Cwiki Fogla z partii  Żydowska Potęga pokazuje, jak głęboka jest nienawiść skrajnej prawicy do sądownictwa. Jak powiedział, jego partia najpierw zajmie się Hamasem w Gazie i Hezbollahem w Libanie, 'a na deser zajmie się zaprowadzeniem porządków w Sądzie Najwyższym'. Najwyższy przedstawiciel wymiaru sprawiedliwości znalazł się w ten sposób na tej samej liście zadań do wykonania, co dwie organizacje terrorystyczne, które postawiły sobie za cel zniszczenie Izraela, a jedna z nich w najbardziej przerażający sposób zamordowała 1200 izraelskich mężczyzn, kobiet, dzieci i niemowląt. Powszechnie wiadomo, że nasi wrogowie łączą się ze sobą. Ale nie powinniśmy dać się zwieść tej pozornej jedności. Gdy wojna w Gazie dobiegnie końca, wewnętrzne linie konfliktu w Izraelu dadzą o sobie ponownie znać, być może nawet z większą siłą niż poprzednio. Możemy tylko mieć nadzieję, że ten kraj będzie miał rząd, który zamiast agitować i podżegać będzie mediował i negocjował”.

Nuernberger Zeitung” podkreśla: „Orzeczenie Sądu Najwyższego w Izraelu zapadło minimalną większością głosów, ale wysłało sygnał, że wymiar sprawiedliwości broni się przed groźbą pozbawienia go władzy. To policzek dla i tak już osłabionego premiera Benjamina Netanjahu i jego partnerów koalicyjnych, którzy za wszelką cenę chcieli przeforsować tę reformę. Netanjahu związał siebie i swój los polityczny z ultranacjonalistami i radykałami w kraju, aby utrzymać władzę. Partie reprezentujące przede wszystkim interesy osadników żydowskich sprzeciwiały się decyzjom Sądu Najwyższego, który wielokrotnie uznawał za niezgodne z prawem zajmowanie gruntów pod nowe osiedla na okupowanym Zachodnim Brzegu Jordanu”.

Zdaniem „Suedwest Presse” z Ulm: „Czy cel, jakim jest wyeliminowanie zagrożenia ze strony Hamasu, po trzech miesiącach walk jest nadal aktualny, nawet jeśli zginęło przy tym wielu cywilów? Tym bardziej, że każda nowa ofiara tylko zwiększa gniew w świecie muzułmańskim, a jednocześnie wystawia na próbę zwolenników Izraela, którzy potępiają rosyjskie zbrodnie wojenne, a tutaj zachowują milczenie. Przedstawianie tego jako utrzymywanie podwójnych standardów także mieści się w strategii działania Hamasu. I ta strategia daje wyniki. Na Zachodzie narasta krytyka działań Izraela i uderza weń w trudnych czasach, gdy spór o reformę sądownictwa grozi ponownym wybuchem. Presja międzynarodowa prawdopodobnie stanie się jeszcze silniejsza, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się konfliktu. Jednakże nikt nie prosi Izraela o odpowiedź na podstawowe pytanie: jak można pokonać grupę terrorystyczną, która już dawno zlała się z palestyńską ludnością cywilną?”.

Leipziger Volkszeitung” analizuje: „Sąd Najwyższy w Izraelu nie tylko uchylił zasadniczą część ustawy o zmianach w sądownictwie, ale jego sędziowie podjęli także decyzję idącą znacznie dalej. Zdecydowali większością głosów, że najważniejsze ustawy, które w Izraelu mają status wręcz konstytucyjny, mogą zostać uchylone przez sąd, jeśli naruszają zasady demokracji. Sąd Najwyższy wywiązał się w ten sposób ze swojej roli obrońcy demokracji i praworządności – roli, której rząd premiera Benjamina Netanjahu nie spełnia”.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na Facebooku! >>

TSUE podważa status Izby Kontroli Nadzwyczajnej

Trybunał Sprawiedliwości UE (TSUE) w Luksemburgu odmówił w czwartek (21.12.2023) odpowiedzi na pytanie prejudycjalne – czyli prośbę o wiążącą wykładnię prawa unijnego – od Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych (IKNiSP) Sądu Najwyższego, uznając je za niedopuszczalne, bo nie zostało zadane przez „niezawisły i bezstronny sąd ustanowiony uprzednio na mocy ustawy”.

– Z uwagi na całokształt okoliczności związanych z powołaniem sędziów IKNiSP skład orzekający tej izby nie jest sądem w rozumieniu prawa Unii. W konsekwencji TSUE nie bada co do istoty pytań prejudycjalnych przedstawionych przez ten organ – ogłoszono dziś w Luksemburgu.

Trefny status

Sprawa, o którą IKNiSP zapytała TSUE (lecz dziś odmówiono jej jakiejkolwiek odpowiedzi), dotyczyła sędziego, który zaskarżył uchwałę Krajowej Rady Sądownictwa (KRS) w kwestii zgody na jego pracę po osiągnięciu wieku emerytalnego. KRS stwierdziła, że wniosek tego sędziego został złożony po terminie przewidzianym w ustawie. Następnie IKNiSP, która rozpatruje odwołanie tego sędziego od decyzji KRS, zwróciła się do TSUE o interpretację zasad nieusuwalności i niezawisłości sędziów pod kątem decyzji KRS o przechodzeniu na emeryturę. Ale w rezultacie to sama IKNiSP otrzymała od TSUE dotąd najpełniejsze objaśnienie swego trefnego statusu.

Unijny TSUE przywołał dziś orzeczenie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu (sądu Rady Europy), który już w 2021 roku uznał IKNiSP za niezgodną z europejskimi wymogami niezależności i wezwał Polskę do szybkiego rozwiązania kłopotów płynących ze statusu upolitycznionej KRS („neo-KRS”). Trybunał Strasburski uznał bowiem, że powołania członków – stworzonej w Sądzie Najwyższym od zera – IKNiSP zostały poważnie „skażone” poprzez niedopuszczalny wpływ władzy ustawodawczej i wykonawczej. Chodzi zarówno o udział „neo-KRS” w wyłanianiu tej nowej izby SN, jak i o nominacyjne decyzje prezydenta Andrzeja Dudy, podjęte pomimo trwających postępowań odwoławczych od działań „neo-KRS”.

– TSUE przeprowadził porównanie ustaleń i ocen dokonanych przez Europejski Trybunał Praw Człowieka oraz polski Naczelny Sąd Administracyjny z własnym orzecznictwem dotyczącym warunków powoływania sędziów do polskiego Sądu Najwyższego – potwierdził dziś unijny Trybunał w Luksemburgu. I podkreślił, że okoliczności zmiany składu KRS w 2017 roku „podważyły jej niezależność od władzy ustawodawczej i wykonawczej, wpływając tym samym na jej zdolność do proponowania niezależnych i bezstronnych kandydatów na stanowiska sędziowskie w Sądzie Najwyższym”.

Ponadto przypomniał, że sędziowie IKNiSP zostali powołani przez prezydenta Dudę na podstawie uchwały „neo-KRS”, choć w tym momencie jej wykonanie było w wstrzymane – zignorowaną przez Dudę – decyzją Naczelnego Sądu Administracyjnego, który potem ostatecznie tę uchwałę uchylił.

Mocne argumenty

Dzisiejszy wyrok TSUE, sądu Unii Europejskiej, jest bodaj po raz pierwszy aż tak mocno podbudowany argumentami zaczerpniętymi z orzecznictwa Trybunału Strasburskiego (sądu Rady Europy) w kwestii polskiego wymiaru sprawiedliwości. Trybunał Strasburski, który rozpatruje skargi od obywateli, w podejmował w ostatnich latach najgorętsze tematy zmian w polskim sądownictwie znacznie szybciej od TSUE, który rozpatruje skargi składane przez Komisję Europejską oraz pytania prejudycjalne od polskich sądów.

Przykładowo, Trybunał Strasburski już w trzech sprawach orzekł, że wadliwe są wyroki polskiego Trybunału Konstytucyjnego (TK) orzekającego w składzie z „dublerami”, czyli osobami zaprzysiężonymi przez prezydenta Dudę na zajęte miejsca trzech sędziów legalnie wskazanych przez Sejm w 2015 roku. Tymczasem skarga Komisji Europejskiej na Polskę w sprawie TK (z powodu „dublerów”, statusu Julii Przyłębskiej oraz decyzji podważających pierwszeństwo prawa Unii) dopiero ostatniego lata trafiła do TSUE, który jeszcze nie wyznaczył daty rozprawy.

Natomiast TSUE już w swym wyroku o ustawie kagańcowej z czerwca 2023 roku orzekł, że sprzeczne z prawem Unii było m.in. przekazanie przez Polskę do wyłącznej kompetencji IKNiSP rozpoznawanie zarzutów i zagadnień prawnych dotyczących braku niezawisłości sędziego. To jeden z aspektów „testu niezależności” sędziego, którego naprawa znalazła się w praworządnościowych „kamieniach milowych” z KPO. Do zadań IKNiSP, które nie były bezpośrednio przedmiotem badania przez Trybunał Strasburski i TSUE, należy m.in. rozpoznawanie protestów wyborczych oraz stwierdzanie ważności wyborów i referendów. Wcześniejsze wyroki TSUE wraz z naciskiem Brukseli doprowadziły już 2022 roku do likwidacji Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na Facebooku! >>

Niemcy. Polityk oskarżany o wpływ na wybór prezesa sądu. „Jak w Polsce i na Węgrzech”

Czy w Nadrenii Północnej-Westfalii, kraju związkowym na zachodzie Niemiec, doszło do próby naruszenia niezawisłości sądownictwa i zachwiania trójpodziału władzy? Takie podejrzenia mają politycy tamtejszej opozycji z socjaldemokratycznej partii SPD i liberalnej FDP. Powód to doniesienia mediów na temat ministra sprawiedliwości landu, polityka Zielonych Benjamina Limbacha, który za pomocą nieuczciwych metod miał forsować swoją faworytkę na stanowisko prezesa Wyższego Sądu Administracyjnego w Muenster. Niektórzy porównują nawet tę sytuację z działaniami rządów w Polsce i na Węgrzech, oskarżanymi o rozmontowywanie niezawisłego sądownictwa.

W zeszłym tygodniu gazeta „Westdeutsche Allgemeine Zeitung” podała, że w 2022 roku Limbach miał osobiście nakłaniać dwóch innych starających się o funkcję prezesa Wyższego Sądu Administracyjnego, by wycofali swoje kandydatury. Ministerstwo sprawiedliwości potwierdziło, według gazety, że jednego z kandydatów, szefa departamentu w resorcie, Limbach poprosił, by nie kontynuował swoich starań o nową funkcję, lecz dalej z powodzeniem pracował w ministerstwie. Do drugiego kandydata, sędziego federalnego, Limbach zwrócił się o „rozważenie, czy powinien on podtrzymać swoją aplikację, biorąc pod uwagę jego ogólną sytuację”. W jednej z tych rozmów miał stwierdzić nawet, że na to stanowisko „jest lepsza” kandydatka.

Sytuacja znana z Polski i Węgier

Kobieta, którą – według mediów – Limbach miał faworyzować, była szefową departamentu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i jego znajomą. „Limbach i ona znają się, mówią sobie na ‚ty'. Spotkali się na obiedzie krótko po objęciu urzędu przez Limbacha i rozmawiali o wakującym stanowisku w Wyższym Sądzie Administracyjnym” – napisał tygodnik „Der Spiegel”.

Siedziba Wyższego Sądu Administracyjnego i Sądu Konstytucyjnego Nadrenii Północnej-Westfalii w Muenster
Siedziba Wyższego Sądu Administracyjnego i Sądu Konstytucyjnego Nadrenii Północnej-Westfalii w Muensternull picture-alliance/dpa/B. Thissen

Polityk zaprzecza, jakoby łączyła go z kandydatką prywatna znajomość. Według „Spiegla” w procesie selekcji odpowiedzialny departament przyznał tej kandydatce najwyższą ocenę i umieścił ją na szczycie listy. Później okazało się, że taka zawyżona ocena była niedopuszczalna. Sprawą zajmowało się już kilka sądów, a obsada stanowiska prezesa Wyższego Sądu Administracyjnego jest wstrzymana ze względu na podejrzenie manipulacji. Wyrok w tej sprawie ma zapaść do końca roku.

Anonimowy rozmówca tygodnika z jednego z urzędów, podlegających Ministerstwu Sprawiedliwości ocenia, że „Limbach odcina nielubiane osoby na ważnych stanowiskach i jednocześnie próbuje mianować oportunistycznych kandydatów”. „To są sytuacje, które przypominają Polskę i Węgry” – mówi rozmówca „Spiegla”.

Opozycja żąda dymisji

Limbach wielokrotnie odrzucał oskarżenia o nieuczciwe działania i podkreślał, że ocena kandydatów była obiektywna. We wtorek (28.11.2023) ponownie tłumaczył się ze sprawy na nadzwyczajnym posiedzeniu komisji prawnej w landtagu, regionalnym parlamencie Nadrenii Północnej-Westfalii w Duesseldorfie.

– Procedura przebiegała pod każdym względem w sposób uczciwy i zgodny z zasadami – oświadczył. Jak dodał, „całkowicie normalne” jest to, że przeprowadzał osobiste rozmowy ze wszystkimi kandydatami na wspomniana funkcję sędziowską, a biorąc pod uwagę ich wysoki poziom, wszystkich poprosił o przeanalizowanie, czy podtrzymują swoją aplikację.

Przyznał też, że poinformował swoich rozmówców o „interesującej kolejnej kandydaturze”, którą była jego późniejsza faworytka. Zaprzeczył jednak, by określił on jako „lepszą” kandydatkę. W tamtym czasie, jak twierdził, decyzje jeszcze nie zapadły i zostały podjęte później w sposób „całkowicie zgodny z prawem”.

Minister nie zdołał jednak rozwiać wątpliwości opozycyjnych parlamentarzystów. Wiceprzewodnicząca grupy parlamentarnej SPD w landtagu Elisabeth Mueller-Witt oceniła, że Limbach nie wyjaśnił przekonująco oskarżeń o manipulacje i odpowiadał na pytania tylko częściowo. Także Werner Pfeil z FDP uważa, że wiele pytań pozostało bez odpowiedzi. Już w zeszłym tygodniu opozycja zażądała dymisji ministra sprawiedliwości i apel ten podtrzymuje.

(DPA/ widz)

Spiegel: trudna naprawa sądownictwa w Polsce

Przyszła polska koalicja pod kierunkiem Donalda Tuska będzie miała trochę do naprawienia po ośmiu latach rządów PiS – pisze niemiecki tygodnik „Der Spiegel” w internetowym wydaniu. Wskazuje, że przywrócenie niezawisłości sądownictwa będzie skomplikowane, czego zapowiedzią mogą być niedawne słowa prezes Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej. W jednym z wywiadów uznała ona plany opozycji dotyczące reformy sądów za „żenujące” i zapowiedziała obronę polskiej konstytucji przed takim „bezprawiem”.

„Pełne pewności siebie wystąpienie Przyłębskiej ilustruje  główne wyzwania stojące przed konserwatywno-liberalnym Donaldem Tuskiem i jego koalicyjnym sojuszem. Po pierwsze, stare elity władzy niechętnie ustępują, a po drugie, ich sojusznicy są tak głęboko zakotwiczeni w strukturach państwa, że sama zmiana rządu nie wystarczy, aby położyć kres ich wpływom” – oceniają autorzy artykułu w „Spieglu” Dariusz Kalan i Nadia Pantel.

Kariera sędzi Przyłębskiej

Według nich odkąd PiS utracił większość w październikowych wyborach „sędzia Przyłębska stara się prezentować jako głos oporu, twierdząc, że to opozycja planuje ‚zniszczyć państwo prawa’”.

Tymczasem – zdaniem autorów – sam przykład prezes TK  pokazuje, jak rządy PiS zachwiały praworządnością w Polsce. „64-letnia obecnie sędzia była kiedyś sędzią w Poznaniu w zachodniej Polsce; jej kariera nie była szczególna, ale jej przyjaciele owszem. Kaczyński nazywa Przyłębską swoim ‚odkryciem towarzyskim’. Krytycy twierdzą, że lider PiS wybrał sędzię według tych samych kryteriów, co inne osoby ze swojego najbliższego otoczenia: przedkładając lojalność nad kwalifikacje” – piszą dziennikarze „Spiegla”.

Prezes TK Julia Przyłębska
Prezes TK Julia Przyłębskanull Jacek Dominski/REPORTER/Eastnews/imago images

Przypominają, że TK pod kierunkiem Przyłębskiej wydał kilka kontrowersyjnych wyroków, które były zgodne z polityką PiS, jak orzeczenie oznaczające faktyczny zakaz aborcji i stwierdzenie, że elementy traktatów UE i Europejskiej Konwencji Praw Człowieka nie są zgodne z polską konstytucją.

Przestroga przed polityczną zemstą

„Trybunał Konstytucyjny przedstawia chaotyczny obraz” – oceniają autorzy, dodając, że obecność tzw. sędziów-dublerów w TK podważa legalność wszystkich wydanych z ich udziałem wyroków. To samo „dotyczy sądów w całym kraju po ośmiu latach rządów PiS: stanowiska były przydzielane zgodnie z preferencjami politycznymi, a reputacja instytucji została zniszczona” – czytamy. „Niektórzy w Polsce żądają mało delikatnego zerwania z sądownictwem PiS. Inni, którzy obecnie są w większości, ostrzegają z kolei, że zbyt ostre działanie może przypominać polityczną zemstę, która jeszcze bardziej osłabi zaufanie do państwa prawa” – dodaje „Spiegel”

Tygodnik przytacza opinię profesor Ewy Łętowskiej, która przewiduje, że naprawa zniszczonego systemu sądowniczego będzie bardzo trudna – tym bardziej, że PiS może liczyć na wsparcie prezydenta Andrzeja Dudy, który może zatrzymać każdą ustawę przy pomocy weta. Ocenia ona, że pole manewru przyszłego rządu to w mniejszym stopniu uchwalanie nowych przepisów, a bardziej odmienna interpretacja tych już istniejących. „Przykładem może być wyrok w sprawie aborcji. Nawet jeśli wyrok miałby na razie pozostać w mocy, nowy minister zdrowia mógłby np. rozwiać obawy lekarzy przed odpowiedzialnością za aborcje, których celem jest ochrona dobra matki” – pisze „Spiegel”.

Z kolei cytowany przez tygodnik Bartłomiej Przymusiński ze Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia” jest większym optymista.„Polacy pokazali, że chcą nowoczesnego sądownictwa i nie wiem, czy prezydent naprawdę chce przeciwstawić się temu oczekiwaniu społecznemu” – ocenia. Ponadto, jak dodaje, większość polskich sędziów pokazała w ciągu ostatnich ośmiu lat, że ich wyroki opierają się na zasadach praworządności i konstytucji, a nie na politycznych wytycznych PiS. „Konstytucja była zatem chroniona od dołu, a nie od góry” – pisze „Spiegel”.

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Była sędzia niemieckiego TK: trudna odbudowa polskiej praworządności

Gertrude Luebbe-Wolff, sędzia Federalnego Trybunału Konstytucyjnego w latach 2002-2014, analizuje w czwartek (23.11.2023) na łamach „Frankfurter Allgemeine Zeitung” (FAZ) dyskutowane w Polsce możliwości reformy sądownictwa konstytucyjnego. Jej celem miałoby być przywracanie praworządności, ale może ona „napotkać na opór” prezydenta i samego TK. Będzie też trudna dlatego, że nie może „odpowiadać na naruszenia praworządności przez reżim PiS takimi samymi naruszeniami”. Jak ocenia autorka, od TK w obecnym składzie obsadzonym przez PiS „trudno oczekiwać bezstronnego orzekania, zwłaszcza jeśli chodzi o niezbędne przywrócenie praworządności w polskim sądownictwie i w samym Trybunale”. 

„Zrekompensowanie tego poprzez utworzenie dodatkowych stanowisk sędziowskich jest prawdopodobnie wykluczone w przypadku sądu o i tak już nadmiernie wysokiej liczbie piętnastu członków” – ocenia autorka. Z kolei usuwanie sędziów z urzędu jest ściśle ograniczone zasadą niezawisłości sędziowskiej, zapisanej nie tylko w Konstytucji RP, ale także w Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i prawie Unii Europejskiej. „Skrócenie kadencji nie może być uzasadniane tym, że skład sądu nie odzwierciedla aktualnej większości parlamentarnej” – podkreśla Luebbe-Wolff.

Usunąć sędziów-dublerów

Jej zdaniem wątpliwości nie budziłoby jednak „zastąpienie pierwszych trzech sędziów, którzy objęli urząd lub mieli objąć urząd natychmiast po dojściu PiS do władzy pod koniec 2015 roku”. „Ich nominacja była w oczywisty sposób niezgodna z konstytucją, ponieważ nowi sędziowie zostali już zgodnie z prawem wybrani na te stanowiska w poprzedniej kadencji (Sejmu). Stwierdził to między innymi polski Trybunał Konstytucyjny, zanim został całkowicie podporządkowany PiS i również dokonał zwrotu w tej kwestii” – pisze była sędzia niemieckiego TK.

Gertrude Luebbe-Wolff jako sędzia Federalnego Trybunału Konstytucyjnego w 2005 r.
Gertrude Luebbe-Wolff jako sędzia Federalnego Trybunału Konstytucyjnego w 2005 r.null dpa

Powołuje się także na Europejski Trybunał Praw Człowieka,  który w 2021 r. uznał, że „ze względu na tę nieprawidłowość decyzje podejmowane przy udziale nieprawidłowo powołanej osoby nie mogą być uznane za decyzje sądu ‚ustanowionego przez prawo’ w rozumieniu art. 6 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, a tym samym naruszają prawo do rzetelnego procesu sądowego”.

Autorka zwraca jednak uwagę na „praktyczne problemy” zastosowania takiego rozwiązania. Akty dotyczące nieważności wyboru sędziów-dublerów najprawdopodobniej nie zostaną zatwierdzone przez prezydenta, a na pewno nie przez TK. Jednak taka blokada ze strony tych instytucji byłaby „nadużyciem urzędu”, a wówczas „procedura, która przełamuje opór urzędującego prezydenta i samego Trybunału Konstytucyjnego, prawdopodobnie spotka się z aprobatą sądów europejskich w tej kwestii”.

Sędziowie i prokuratorzy do weryfikacji

„Zasady państwa prawa muszą być przestrzegane” – podkreśla Luebbe-Wolff. Jednak – jak zastrzega – nie powinny przekształcać się w „mury obronne dla warunków sprzecznych z zasadą praworządności”.

Flagi Polski i UE przed siedzibą TK w Warszawie
Flagi Polski i UE przed siedzibą TK w Warszawienull Attila Husejnow/ZUMAPRESS/picture alliance

„Biorąc pod uwagę absurdalność niektórych decyzji Trybunału Konstytucyjnego i oczywiste nieprawidłowe, manipulacyjne zachowanie jego prezes, które zostało opisane w różnych publikacjach, oczywistym rozwiązaniem – oprócz usunięcia i zastąpienia sędziów, którzy objęli urząd nielegalnie – byłoby uruchomienie przepisów dyscyplinarnych” – pisze Luebbe-Wolff. Jednak – dodaje – „władza dyscyplinarna nad sędziami Trybunału Konstytucyjnego spoczywa na samym Trybunale, całkowicie zgodnie z zasadami praworządności”, a wszelkie próby zmiany tej sytuacji prawnej napotkałyby na opór.

Zdaniem autorki do rozważenia może być proces weryfikacji wszystkich sędziów i prokuratorów w Polsce i odwołanie tych, którym można udowodnić poważne naruszenie obowiązków służbowych. Luebbe-Wolff wskazuje, że w 2015 r. Komisja Wenecka Rady Europy zatwierdziła taką procedurę dla Albanii jako wyjątkowy środek przejściowy. W Albanii chodziło o korupcję, zaś w przypadku Polski uzasadnieniem dla takiej weryfikacji mogłaby być „historia politycznego przejęcia sądownictwa od 2015 roku”, którego niezgodność z zasadami praworządności, prawem UE i Europejską Konwencją Praw Człowieka została potwierdzona wyrokami TSUE i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.

Luebbe-Wolff analizuje, czy taka weryfikacja byłaby zgodna z polską konstytucją i sugeruje, że być może konieczne byłoby przyjęcie rozwiązań ustawowych w tej sprawie.

Chcesz skomentować nasze artykuły? Dołącz do nas na facebooku! >>

Hiszpania na cenzurowanym w Strasburgu

„Zagrożenia dla praworządności” w Hiszpanii były w środę (22.11.2023) tematem nadzwyczaj gorącej debaty Parlamentu Europejskiego. Lewicowy premier Pedro Sanchez został w zeszłym tygodniu zatwierdzony jako szef rządu na kolejną kadencję dzięki głosom siedmiu posłów katalońskich. Ceną była obietnica ustawy przyznającej całkowitą amnestię wszystkim osobom zaangażowanym w nieudane i bezprawne referendum niepodległościowe w Katalonii z 2017 roku. Z ustawy amnestyjnej, która ma zostać przyjęta przez partię Sancheza (i jej lewicowych sojuszników), a także baskijskich i katalońskich partii separatystycznych, mogłoby skorzystać nawet 1500 osób skazanych – lub obecnie sądzonych – za udział w różnych akcjach separatystycznych, z których część miała miejsce wiele lat przed lub po głosowaniu niepodległościowym.

– To wewnętrzna sprawa Hiszpanii. Już wcześniej mieliśmy różne amnestie. Ta ustawa po przyjęciu będzie przecież skontrolowana przez hiszpański sąd konstytucyjny – zapewniała dziś wiceminister Angeles Moreno Bau, która reprezentowała w europarlamencie hiszpańską prezydencję w Radzie UE.

Sala plenarna Parlamentu Europejskiego w Strasburgu
Sala plenarna Parlamentu Europejskiego w Strasburgunull Dwi Anoraganingrum/Panama Pictures/picture alliance

Didier Reynders, komisarz UE ds. sprawiedliwości, zapewniał, że Komisja dokładnie przeanalizuje ustawę amnestyjną. Wstępne porozumienie osiągnięte przez Sancheza i Katalończyków zakładało, że sędziowie mogą w przyszłości podważać ugodę amnestyjną i dlatego wskazywało na możliwość powołania parlamentarnych „komisji sprawdzających” decyzje sądowe pod tym kątem. Jednak obecny projekt ustawy już nie zawiera tego elementu, który budził w Brukseli największe obawy o praworządność.

Awantury między europosłami

Pomimo to prawica, rozsierdzona przedłużeniem rządów Sancheza, już teraz bije na alarm.

– Europa nie będzie milczeć. Hiszpanie oczekują od Unii obrony praworządności. Pokonaliśmy Babisza w Czechach. Pokonaliśmy Kaczyńskiego w Polsce. I w przyszłości pokonamy Sancheza – przekonywał Manfred Weber, szef Europejskiej Partii Ludowej. Z kolei Jorge skrajnie prawicowy Buxade Villalba (Vox) w imieniu frakcji konserwatywnej (m.in. PiS) oskarżył premiera Sancheza, że jest „patologicznie żądny władzy”, a amnestia dla Katalończyków „jest nie tyle antydemokratyczna, co po prostu stanowi zamach stanu”. Na sali obrad doszło do głośnych awantur, w których uczestniczyli głównie Hiszpanie oraz Portugalczycy.

Natomiast Iratxe Garcia Perez, szefowa frakcji centrolewicowej, oskarżyła unijną prawicę o brudne rozgrywki pod hasłami obrony praworządności. Przekonywała, że to prawicowa opozycja wobec rządów Sancheza jest od kilku lat powodem kłopotów w hiszpańskim wymiarze sprawiedliwości.

Premier Hiszpanii Pedro Sanchez
Premier Hiszpanii Pedro Sancheznull Manu Fernandez/AP Photo/picture alliance

Wybór sędziów kością niezgody

Jedną z głównych przyczyn napięć w sądownictwie jest bowiem niemożność wyłonienia nowego składu CGPJ, czyli odpowiedniczki polskiej Krajowej Rady Sądownictwa. Jej kadencja skończyła się ponad cztery lata temu, ale do wyboru następców trzeba większości trzech piątych głosów w parlamencie, co jest niemożliwe z powodu klinczu między rządem i opozycją. W efekcie CGPJ w obecnym składzie urzęduje już od ponad dziewięciu lat, w tym tylko pięć pierwszych lat w ramach swej konstytucyjnej kadencji.

Didier Reynders, komisarz UE ds. sprawiedliwości, usiłował już przed rokiem przekonywać w Madrycie do kompromisu, ale ostatecznie obie strony sporu – rząd i opozycja – dały mu do zrozumienia, że nie życzą sobie negocjacyjnej pomocy Brukseli. CGPJ składa się z 20 członków (w tym 12 sędziów), którzy są wybierani przez parlament, co jest – jak czasem Madrytowi wytykają polskie władze – niezgodne ze standardami promowanymi przez Komisję Wenecką i przypominanymi w kontekście sporów o polską KRS. Wzorcem jest bowiem wybór co najmniej połowy członków-sędziów w krajowych radach sądownictwa przez sędziów, czyli przez organizacje samorządu sędziowskiego, a nie przez parlament. W Polsce właśnie w taki sposób do 2016 roku powszechnie rozumiano zapisy Konstytucji (takich zapisów nie ma Hiszpanii). Ale PiS podważył jej interpretację, powołując upolitycznioną neo-KRS i tworząc problem „neosędziów”.

Komisja Europejska także w przypadku Hiszpanii zaleca – m.in. w swych dorocznych sprawozdaniach o praworządności – wprowadzenie zasady wyboru co najmniej połowy CGPJ przez sędziów. Ponadto komisarz Reynders postulował dziś w Parlamencie Europejskim wzmocnienie statutu Prokuratora Generalnego, w szczególności w zakresie oddzielenia jego kadencji od kadencji rządu.

Polska prosi o zwiększenie KPO

Dotychczas zatwierdzony polski Krajowy Plan Odbudowy (KPO) to 22,5 mld euro dotacji oraz około 11,5 mld euro tanich pożyczek. Ale rząd Mateusza Morawieckiego już w marcu zasygnalizował Komisji Europejskiej, że w ramach nowego programu RePowerEU zamierza zwrócić się o całą resztę należnych Polsce tanich pożyczek z KPO (nieobjętych ugodą z ubiegłego roku), czyli o 23 mld euro. I Polska na kilka godzin przed upływającym ostatniej północy terminem przekazała Brukseli wszelkie potrzebne dokumenty.

– Polska wczoraj złożyła wniosek o modyfikację swojego KPO, do którego chce również dodać „rozdział REPowerEU” – potwierdziła w piątek (01.09.2023) Komisja Europejska. Komisja ma teraz do dwóch miesięcy na jego ocenę, po czym Rada UE (ministrowie krajów Unii) będzie mieć do miesiąca na ostateczne „zielone światło”.

Polski rozdział RePowerEU

Program REPowerEU, który wszedł w życie wiosną tego roku, ma wspierać kraje UE we wprowadzaniu reform oraz inwestycji pozwalających na szybsze wyeliminowanie zależności Unii od rosyjskich paliw kopalnych, zintensyfikowanie wykorzystania źródeł bezemisyjnych oraz wzmocnienie odporności energetycznej. Jego głównym źródłem finansowania są pożyczki z Funduszu Odbudowy, bo także inne państwa – podobnie jak Polska – pierwotnie nie wnioskowały o wykorzystanie swej całej pożyczkowej części w ramach KPO.

Dodatkowe zadania związane z transformacją energetyczną mają być wpisane w dodatkowy rozdział KPO, którego projekt rząd Mateusza Morawieckiego przekazał Brukseli w czwartek. Ponadto państwa Unii mogą wnioskować o prefinansowanie do 20 proc. pieniędzy na inwestycje z „rozdziałów RePowerEU” w swych KPO, które powinny być wypłacane w maksymalnie dwóch transzach.

Polski „rozdział REPowerEU” zawiera m.in. nowe inwestycje w sieci dystrybucji energii elektrycznej na obszarach wiejskich oraz rozwój infrastruktury gazowej. Ponadto pięć inwestycji zostało przeniesionych z pierwotnego planu KPO do nowego „rozdziału REPowerEU”, z czego trzy zostały zwiększone dzięki zaplanowanym dodatkowym funduszom. Dotyczą m.in. sieci przesyłowych energii elektrycznej, odnawialnych źródeł energii, magazynowania energii, autobusów nisko- i bezemisyjnych oraz morskich farm wiatrowych. Całość polskiego KPO (wszystkie należne dotacje oraz tanie pożyczki) łącznie z 2,76 mld euro dla Polski z innych unijnych źródeł finansowania REPowerEU sumuje się – jak podkreśliła dzisiaj Komisja Europejska – do prawie 60 mld euro.

Niemcy o „lex Tusk”

Łącznie dziesięć krajów Unii zwróciło się do Komisji Europejskiej (najpóźniej, bo dopiero wczoraj zrobiły to Polska i Węgry) o dodatkowe tanie pożyczki w ramach rewizji swych KPO z uwzględnieniem celów RePowerEU. To daje łączną pulę 127 mld euro, z czego największy wniosek wpłynął z Hiszpanii (84 mld euro tanich pożyczek), a z kolei Węgry zwróciły się tylko o 3,9 mld euro, choć miały prawo do około 6,6 mld euro. W przypadku Niemiec pożyczki z KPO nie są atrakcyjne, bo w długiej perspektywie nie są konkurencyjne wobec oprocentowania niemieckich obligacji skarbowych.

Kamienie milowe

Niezależnie od zgody Komisji Europejskiej i Rady UE na zwiększenie polskiego KPO (i dodanie „rozdziału REPowerEU”), co wydaje się niemal pewne, całość wypłat pozostanie nadal powiązania z praworządnościowymi „kamieniami milowymi”, które rząd Mateusza Morawieckiego uzgodnił z Brukselą przed ponad rokiem.

Komisja Europejska w grudniu ubiegłego roku – wstępnie i nieformalnie – uzgodniła z rządem Polski projekt ustawy sądowej skrojonej pod odblokowanie funduszy z KPO, ale to nowe prawo utknęło w skłóconym TK, dokąd odesłał je prezydent Andrzej Duda. Ta ustawa rozszerzyłaby „test niezależności” sędziego oraz przeniosłaby postępowania dyscyplinarne i immunitetowe wobec sędziów z Sądu Najwyższego do Najwyższego Sądu Administracyjnego. Choć wielu europosłów i działaczy praworządnościowych ostro krytykuje tę ustawę, Komisja w ostatnich miesiącach regularnie sygnalizowała, że trwa przy tej ofercie kompromisu z Warszawą.

Wszystkie pieniądze z KPO muszą być wypłacone w kolejnych transzach do końca 2026 roku, po czym kraje Unii – zgodnie z obecnymi przepisami – stracą prawo do wypłat. Ponadto wszystkie fundusze powinny zostać zaprogramowane do końca tego roku; termin programowania dla 70 proc. KPO minął z grudniem ubiegłego roku, a teraz trzeba to zrobić z pozostałymi 30 proc. pieniędzy.

Polska dotychczas trzyma się tych wymogów, finansując inwestycje i reformy z KPO z własnych pieniędzy budżetowych w oczekiwaniu na odmrożenie KPO. Gdyby Warszawa uzgodniła KPO (jako harmonogram inwestycji i reform) przed końcem 2021 roku, a nie dopiero w czerwcu 2022 roku, dostałaby zaliczkę w wysokości 13 proc. KPO. Jednak taka możliwość przepadła z końcem 2021 roku, a pieniądze z zaliczki zostały rozłożone pomiędzy przyszłe raty dla Polski uzależnione do uprzedniego osiągnięcia praworządnościowych kamieni milowych.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na Facebooku! >>

Niemiecki europoseł o Polsce i Węgrzech: „UE finansuje swoich wrogów”

W wywiadzie dla dziennika „Frankfurter Rundschau” niemiecki europoseł Daniel Freund, polityk Zielonych, mówi o skuteczności mechanizmów, jakie UE stosuje wobec Polski i Węgier za łamanie praworządności. Chodzi o trzy instrumenty: wstrzymanie środków z Funduszu Odbudowy, mechanizm „pieniądze za praworządność” i rozporządzenie dotyczące budżetu UE – „obecnie najostrzejszy miecz, ponieważ służy do wstrzymywania największej ilości pieniędzy” – wyjaśnia Daniel Freund.

„Strata dla polskich obywateli”

Niemiecki polityk wymienia także postępowania naruszeniowe przed Trybunałem Sprawiedliwości UE (TSUE), które zastosowano w przypadku górnictwa odkrywkowego w Turowie i reformy sądownictwa w Polsce. TSUE skazał Polskę na zapłatę grzywny w wysokości miliona euro dziennie, a potem (po częściowym wykonaniu wyroku) obniżył karę do 500 tys. euro dziennie.

I choć PiS zapowiedział, że nie zapłaci ani złotówki, „pieniądze te przepadają”, bo Komisja Europejska potrąca je z transferów, które trafiają do Polski z budżetu UE – tłumaczy Daniel Freund. „To strata dla polskich obywateli. Za te pół miliarda można było wyremontować szkoły czy położyć internet na wsi” – stwierdza niemiecki europoseł.

Unia Europejska w kryzysie

Zgadza się z twierdzeniem, że w obliczu konfliktów z Polską i Węgrami Wspólnota znalazła się w „kryzysie praworządnościowym”. „Jeśli mamy teraz państwa członkowskie, które tak rażąco nie przestrzegają wspólnych zasad i wartości, które lekceważą decyzje TSUE, które nie wdrażają w pełni europejskiego prawa, ale wybierają te części, które im odpowiadają, to Unii Europejskiej grozi rozpad” – stwierdza Freund.

Daniel Freund
Eurodeputowany Daniel Freundnull Europäisches Parlament

Jego zdaniem UE nie zajmuje się tym kryzysem wystarczająco zdecydowanie i przez długi czas pozostawała bezczynna. „Zbyt długo Komisja, ale także rządy państw członkowskich nie były przygotowane na rozwój sytuacji w Polsce i na Węgrzech” – twierdzi polityk.

Jednym z powodów jest jednomyślność potrzebna do podejmowania ważnych decyzji w UE i ilekroć pojawiał się kryzys, który wymagał jednomyślnych decyzji, Orban i Kaczyński mieli „dźwignię, za pomocą której mogli zapobiec innym decyzjom”.

Węgry „państwem mafijnym”

Jak stwierdza europoseł, od 2010 roku „Orban przekształcił Węgry w państwo mafijne, w którym jego najbliższa rodzina i przyjaciele stają się niewiarygodnie bogaci”. „UE jest nie tylko wykorzystywana do własnego wzbogacenia się, ale w zasadzie finansuje niszczenie demokracji na Węgrzech, ponieważ pieniądze zostały wykorzystane na przykład do wykupienia ostatnich niezależnych mediów i zabezpieczenia własnej władzy. UE finansuje swoich wrogów, to niewiarygodne” – mówi Freund.

Najostrzejszą bronią jest według niego całkowite odcięcie pieniędzy. „Obecnie wstrzymujemy część, ale jeszcze nie całość. Wiele miliardów euro nadal płynie na Węgry i do Polski. Opowiadam się za wstrzymaniem wszystkich funduszy do czasu przeprowadzenia odpowiednich reform” – zaznacza.

Pytany, o to, czy UE powinna móc wykluczyć kraje członkowskie, przyznaje, że byłaby to „niewłaściwa droga”, bo „ludzie w Polsce i Węgrzech cierpieliby za zachowanie swoich rządów. „Ale to również nie rozwiązałoby problemu. Przypuśćmy, że jutro wyrzucilibyśmy Węgry z UE, wtedy mielibyśmy autokratę niejako w środku UE, ale nie byłby to już członek UE i tak samo działałby nam na nerwy. Nadal nie mielibyśmy na Węgrzech funkcjonującej demokracji. Dlatego opowiadam się za wywarciem tak dużej presji przez UE, aby w krajach tych miały miejsce niezbędne reformy” – wyjaśnia.

Wybory w Polsce a UE

W wywiadzie dla niemieckiego dziennika polityk Zielonych mówił także o znaczeniu, jakie jesienne wybory parlamentarne w Polsce będą miały dla losów UE. „Pokażą one, czy instrumenty, których używamy od dziewięciu miesięcy, działają, czy w polskiej kampanii wyborczej debatuje się o tym. Jeśli opozycja wygra wybory w Polsce, to jeszcze bardziej odizoluje Orbana na Węgrzech. Jeśli PiS pozostanie u władzy, uzna to za potwierdzenie swojego dotychczasowego kursu. Wówczas UE będzie jeszcze trudniej w nadchodzących latach zdecydowanie bronić praworządności” – prognozuje Daniel Freund.

Jego zdaniem UE jako całość „jest zbyt powściągliwa” i powinna uczestniczyć w krajowych debatach. „Jesteśmy we wspólnocie, razem tworzymy prawo i mamy wspólny rynek wewnętrzny – trzymanie się z dala od wewnętrznych wydarzeń danego kraju po prostu nie działa. Jeśli dany kraj przestaje przestrzegać zasad UE, a obywatele UE nie mogą już korzystać w tym kraju ze swoich praw, to nie jest to tylko kwestia, która dotyczy tego kraju, ale dotyczy wszystkich w Europie” – powiedział w rozmowie z „Frankfurter Rundschau”.

Chcesz mieć stały dostęp do naszych treści? Dołącz do nas na Facebooku!

Sędzia Tuleya: Czułem się jak Józef K. w „Procesie” WYWIAD

DW: Jak długo nie mógł Pan wykonywać zawodu?

Igora Tuleya: – 741 dni, od 18 listopada 2020 do 30 listopada 2022. Czułem się jak Józef K. w „Procesie”, bo postawiono mi absurdalny zarzut, w mojej sprawie rozstrzygało coś, co nie było sądem, czyli tak zwana Izba Dyscyplinarna, a rządzący uznali, że uchylono mój immunitet i byłem ścigany przez prokuraturę. Ja uważałem, że immunitet nie jest uchylony.

Kto umożliwił Panu powrót?

– Coś, co zastąpiło Izbę Dyscyplinarną, ale też nie jest niezależnym sądem, czyli Izba Odpowiedzialności Zawodowej, przyznało mi rację. Uznało, że zarzut stawiany przez prokuraturę był absurdalny, i przywróciło mnie do służby. Ale nie przywróciło immunitetu, który ich zdaniem jest ciągle uchylony.

Czyli Pański status nie jest całkiem taki sam, jak przedtem?

– Mogę orzekać i orzekam w moim macierzystym wydziale. Natomiast rzeczywiście, mój status nie do końca jest taki sam.

Ciągle wisi nad Panem miecz?

– Tak. Prokuratura nie wzięła bowiem sobie do serca uwag Izby Odpowiedzialności Zawodowej i już w dwa tygodnie po przywróceniu mnie do służby znów próbowała stawiać mi zarzuty, które oczywiście odrzuciłem.

Takich przypadków, jak Pański, było więcej.

– W pewnym momencie chyba dziesięciu sędziów było zawieszonych. Zaczęto nas przywracać do służby w chwili, gdy rozpoczęła się gra rządu z Komisją Europejską o pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy.

Przywrócono wszystkich?

– Dziś nie ma zawieszonych sędziów, ale szykany nie ustały, tyle że teraz rządzący starają się to robić dyskretnie, w białych rękawiczkach. Nie dopuszczają sędziów do orzekania pomimo ich przywrócenia, jak w wypadku Pawła Juszczyszyna. Albo przenoszą ich do innych wydziałów. Ktoś, kto dwadzieścia parę lat był sędzią karnym, ma się nagle zajmować ubezpieczeniami społecznymi.

Czyli nie wszystko zostało załatwione, a to, co się udało, osiągnięto wspólnymi siłami protestujących w Polsce i Unii Europejskiej?

– Tak było. To, że polski wymiar sprawiedliwości nie został przez osiem lat do końca zawłaszczony, wynika przede wszystkim ze wspólnej walki obywateli i prawnikóww Polsce. Ale mieliśmy też i nadal mamy olbrzymie wsparcie środowisk prawniczych z zagranicy. Adwokatów, sędziów, naukowców. Od pewnego momentu także instytucje europejskie zaczęły być bardziej zdecydowane, pryncypialne. Na początku tak naprawdę nie działały. Bardzo zwątpiłem wtedy w Komisję Europejską i inne unijne instytucje. Powiedziałem nawet kiedyś, że tak jak w 1939 roku Europa nie chciała umierać za Gdańsk, tak teraz nie chce umierać za polską praworządność.

Demonstracja w Warszawie w czerwcu 2020 roku
Demonstracja w Warszawie w czerwcu 2020 rokunull Omar Marques/Getty Images

Kto zatem pomagał?

– Liderami wśród obrońców polskiej praworządności od samego początku były Holandia i państwa skandynawskie.

Dlaczego akurat oni?

– Ciekawe pytanie. Myślę, że stoi za tym bardzo wysoki poziom edukacji w tych krajach. Oni wiedzą, co to jest praworządność i mają świadomość, że gdy taka zgnilizna atakuje jeden z krajów Unii Europejskiej, tak naprawdę jest zagrożeniem dla całej Europy.

Tylko świadomość? Czy może też jakieś doświadczenia?

– Nie wiem, czy mają jakieś własne doświadczenia. Teraz to raczej my dzielimy się swoim doświadczeniem z prawnikami z innych państw.

Z jakich?

– Rozmawiamy z Niemcami i z Holendrami, z Francuzami, Belgami i Włochami. Nie ma w Europie kraju, który nie patrzyłby z zainteresowaniem na to, co się u nas dzieje i nie chciałby się czegoś nauczyć na polskim przykładzie. Bo to nie jest tak, jak w dramacie Alfreda Jarry’ego „Ubu Król czyli Polacy”, czy – jak powiedział sam Jarry – „w Polsce, czyli nigdzie”. To, co się wydarzyło u nas, może się powtórzyć w każdym innym kraju. Kiedy przedstawiamy Włochom, Francuzom, czy Holendrom chronologię tych wydarzeń w Polsce, to są wstrząśnięci, ale od razu pytają, czy początków tej choroby nie widać także w ich ojczyznach.

Węgrzy też?

– Obawiam się, że na Węgrzech sądownictwo zostało już całkowicie zawłaszczone przez Orbána i nie jest niezależne. Byłem kilka razy na spotkaniach w Budapeszcie, ale nikt z moich rozmówców nie powiedział mi, że jest sędzią czy prokuratorem. A zatem chyba byli to zwyczajni Węgrzy, którzy dostrzegali, że w ich kraju nie dzieje się dobrze.

A jak jest w tych krajach, które chciałyby być w Unii? Myślę przede wszystkim o Ukrainie, ale także o Bałkanach czy Turcji. Czy ludzie interesują się tam tym, co dzieje się w Polsce?

– Mamy oczywiście kontakty z prawnikami ukraińskimi. Praworządność jest jednak niestety cichą ofiarą wojny. Priorytetem dla Ukrainy jest dzisiaj pomoc materialna. Ukraińskie sądownictwo z pewnością wymaga reformy, ale myślę, że ta kwestia stoi tam teraz na dalszym planie, co zresztą można zrozumieć. Ale o praworządności trzeba wciąż mówić i zawsze o niej pamiętać. Również na Bałkanach. I dyskutować, jak praworządność się tam ma. Staramy się uczyć na cudzych błędach. Sędziowie tureccy, którzy uciekli przed Erdoganem do Europy Zachodniej, dzielili się z nami swoimi doświadczeniami. Mieliśmy więc skąd czerpać. A dziś to my dzielimy się swoim doświadczeniem, na przykład z prawnikami w Gruzji. Kiedy zaś w Izraelu zaczęły się te olbrzymie protesty w obronie praworządności, to dziennikarze i prawnicy stamtąd też się z nami kontaktowali i pytali, jak to wygląda. Jeśli mogliśmy im przekazać jakąś wiedzę i oni z tego skorzystali, to bardzo dobrze. Ale wydaje mi się, że poziom edukacji społeczeństwa w Izraelu jest znacznie wyższy niż w naszym kraju

Inaczej te protesty nie trwałyby tak długo.

– I nie byłyby tak liczne.

Jak by Pan porównał to, co wie Pan o Turcji, z tym, co Pan przeżył w Polsce?

– Turecki sędzia a dziś emigrant polityczny Yavuz Aydin opowiadał mi, jak się nakręca falę nienawiści wobec prawników. Prominentny polityk rzuca hasło, wskazuje kogoś palcem, rządowe media przypuszczają atak, równolegle idzie nagonka armii trolli i anonimowych hejterów w mediach społecznościowych, aż w końcu dochodzi do fizycznej agresji na ulicy. W ten sposób taki ktoś jest zaszczuwany i eliminowany z życia publicznego.

W Polsce wygląda to podobnie. Różnica sprowadza się do tego, że sędziowie, prokuratorzy, czy adwokaci, którzy nie zgadzają się z partią rządzącą, nie są jeszcze wtrącani do więzień.

A jak reaguje tureckie społeczeństwo w porównaniu z tym, jak wygląda to w Polsce?

– Społeczeństwo w Turcji też jest podzielone, już od paru lat. Myślę, że zostało całkowicie podporządkowane Erdoganowi. U nas zaś, mam wrażenie, poziom obywatelskiej edukacji z roku na rok rośnie. Bo kto z Polaków w 2015 roku wiedział, że mamy jakieś europejskie sądy w Luksemburgu czy Strasburgu? Kto wiedział, że jest jakiś Trybunał Konstytucyjny? Od pewnego czasu jednak większość Polaków już wie, ile trwa kadencja pierwszej prezes Sądu Najwyższego i dlaczego jej funkcja jest taka istotna.

To na coś ta awantura się przydała!

– Tak, to jest niewątpliwy plus, że przez ostatnie lata świadomość prawna poszybowała w górę.

Jak Pan sobie wyobraża przyszłość?

– Dzisiaj praworządność jest wspólnym mianownikiem dla partii opozycji demokratycznej. Jeśli więc wygra wybory i wywiąże się z obietnic w tej kwestii, to wyjdziemy na prostą. Naprawienie prawa i instytucji to jest kwestia miesięcy, góra roku. Znacznie dłużej potrwa odbudowa autorytetu instytucji, bo na to, obawiam się, trzeba będzie pokoleń.

Natomiast jeśli będziemy skazani na jeszcze jedną kadencję aktualnie rządzących, z pewnością już nawet nie będziemy mogli mówić, że nasza demokracja jest fasadowa, bo liberalna się skończyła, tylko znajdziemy się w jeszcze bardziej represyjnym ustroju. Niezależnych sądów z pewnością już nie będzie, a rządzący domkną swoją „reformę” sądownictwa, przy czym słowo „reforma” należy umieścić w cudzysłowie.

Sędziów mianowanych przez ostatnie lata jest około trzech tysięcy. Jeżeli rządzący przegrają i oddadzą władzę, to spotka ich rewanż, czy może staną przed jakąś komisją prawdy i pojednania?

– Modeli takiego przejścia jest wiele, jest w czym wybierać. Polska po ’89 roku, Republika Południowej Afryki, czy niektóre kraje Ameryki Łacińskiej.

A jak to powinno wyglądać? Nie wiem. Ślepa zemsta jest oczywiście absolutnie naganna i do niczego nie prowadzi. Niewątpliwie musi być tak, że – jak mówi mój pryncypał, minister Ziobro – nie ma świętych krów. Ci, którzy postępowali nieetycznie, czy wręcz naruszali prawo, muszą ponieść tego konsekwencje w uczciwych procesach dyscyplinarnych, a może nawet karnych. Bo jeśli się ich nie rozliczy, to za parę lat będziemy mieć recydywę. Tyle tylko, że wtedy to wszystko wybije z jeszcze większą siłą.

Sędzia Igor Tuleya w rozmowie z uczestnikami festiwalu Olgi Toakrczuk "Góry Literatury"
Sędzia Igor Tuleya w rozmowie z uczestnikami festiwalu Olgi Toakrczuk "Góry Literatury"null Aureliusz M. Pedziwol/DW

Natomiast sędziowie, którzy „jedynie” skorzystali na tym czasie chaosu by przyspieszyć swoje kariery, powinni stanąć do nowego konkursu przed prawdziwą Krajową Radą Sądownictwa.

Jedni i drudzy wydali mnóstwo wyroków. Co z tym?

– Są różne pomysły. Mnie najbardziej przekonuje taki, że obywatele mieliby na przykład pół roku, aby wznowić proces, który był rozstrzygany przez neo-sędziego. Ale to byłoby wyłącznie na żądanie obywatela, a nie z automatu. Bo przecież można sobie wyobrazić na przykład wyroki rozwodowe, po których strony są nie tylko szczęśliwe, że zostały rozwiedzione, ale może już nawet żyją w kolejnych małżeństwach.

Ma Pan na sobie koszulkę z napisem „Tour de Konstytucja”…

– To pomysł Roberta Hojdy, inicjatywa obywatelska. Coś, co obywatele tworzą dla obywateli. Impreza apartyjna, w tym roku trzecia edycja. W całej Polsce organizowane są przystanki tourbusa, czyli takie obywatelskie spotkania, jak tu, na Górach Literatury.

Ale tourbus jeździ nie tylko na festiwale. Odwiedza duże miasta, miasteczka i wsie. W tym roku tematem przewodnim jest prawo wyborcze. Ale nikomu nie mówimy, na kogo ma głosować, tylko jak oddać ważny głos i co, poza wrzuceniem karty do urny, może jeszcze zrobić, żeby te wybory były uczciwe. Tłumaczymy zawiłości prawa wyborczego, choćby tę słynną metodę D’Hondta przeliczania głosów na mandaty. Spotkania są otwarte, mogą przyjść na nie zwolennicy zielonych, żółtych i niebieskich. Poglądy nie mają znaczenia.

Tu przychodzą ludzie, którzy darzą Was sympatią. Gdzie indziej pewnie nie musi tak być?

– Oczywiście, że tak, na tym polega otwartość tych spotkań. Przyjść i dyskutować może każdy. Póki nie przekracza pewnych granic, wszystko jest dozwolone i mile widziane.

Incydentów nie było?

– Zdarzały się też incydenty, a nawet interwencje policji. Zgromadzenia mają jednak charakter pokojowy. Liczymy na to, że ludzie przychodzą, by wziąć w nich udział i rozmawiać, a nie zmiękczać swoim adwersarzom pałkami czerep.

Bardzo Panu dziękuję za rozmowę.

Aureliusz M. Pędziwol

Rozmowa była przeprowadzona 9 lipca 2023 roku na zamku Sarny w Ścinawce Górnej na ziemi kłodzkiej, podczas festiwalu Olgi Tokarczuk „Góry Literatury”

*  Prawnik Igor Tuleya (rocznik 1970) jest od 2010 roku sędzią Sądu Okręgowego w Warszawie. Należy do Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”. Jest jednym z najbardziej znanych krytyków zmian w polskim wymiarze sprawiedliwości wprowadzanych pod rządami PiS.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na Facebooku! >>

Opieka z daleka: dylemat emigrujących Węgrów

Ekspert ds. edukacji o nadgorliwości w kwestii antysemityzmu

– Polityka jest z pewnością zobowiązana do potępienia ataków antysemickich.Jednak również jest zobowiązana do uzyskania obiektywnego obrazu – powiedział w sobotę 22 lipca w wywiadzie dla wydania internetowego  „Frankfurter Allgemeine Zeitung” Meron Mendel. Jak zaznaczył, każdy pojedynczy przypadek musi być dokładnie zbadany.

Dyrektor frankfurckiego Centrum Edukacyjnego im. Anny Frank zwrócił uwagę na rzekomy atak nastolatków na grupę żydowskich turystów pod koniec czerwca we Frankfurcie nad Menem. Podczas tego incydentu jeden z nastolatków miał krzyknąć  „Allahu akbar” (po arabsku: Bóg jest wielki) i rzucić butelką w stronę grupy. Władze miasta i Kościół katolicki natychmiast wyrazili solidarność ze „wszystkimi Żydówkami i Żydami, którzy teraz się obawiają”. Jednak nadal nie jest jasne, czy to był naprawdę antysemicki incydent czy też niegroźny konflikt codzienny, oraz czy butelka została rzeczywiście rzucona.

 Zbytnia „nadgorliwość" w ocenie

Mendel powiedział, że właśnie nadużywanie oskarżeń o antysemityzm długoterminowo narusza społeczny konsensus na ten temat. – W przypadku obecnego incydentu zastanawiamy się na przykład: Czy to naprawdę jest przykład nienawiści do Żydów, czy też ktoś jest wystawiany na pośmiewisko tylko dlatego, że mówił po arabsku? – pyta Meron Mendel.

Dyrektor Centrum Edukacji również wspomniał o przypadku muzyka Gila Ofarima, który doniósł, że recepcjonista w hotelu w Lipsku poprosił go o zdjęcie łańcuszka z gwiazdą Dawida, w przeciwnym razie nie będzie mógł się zameldować. „Jednak świadkowie i nagrania z kamer monitoringu nie potwierdziły tego. Teraz sam Ofarim stanie przed sądem pod zarzutem oszczerstwa” .

Dyrektor ośrodka edukacyjnego w tym kontekście mówił o  „nadgorliwości”, która ma swoją specyficzną dynamikę. – Kiedy ktoś bije na alarm, często w mediach społecznościowych, wielu ludzi wskakuje do tego pociągu – wyjaśnia.

Stoi za tym również strach, że ktoś, kto nie zajmie natychmiast stanowiska, może sam być ostatecznie postrzegany jako antysemita lub przynajmniej bagatelizujący antysemickie incydenty.

Antysemityzm. Dlaczego tak trudno go wykorzenić?

Meron Mendel uczynił frankfurckie Centrum Edukacyjne im. Anny Frank, którego jest dyrektorem od 13 lat, znanym na całym niemieckim obszarze graczem w walce przeciwko rasizmowi, antysemityzmowi i skrajnemu prawicowemu ekstremizmowi. Urodzony w 1976 roku w pobliżu Tel Awiwu Mendel dorastał w kibucu i wcześnie zaangażował się w dialog żydowsko-palestyński.

(KNA/jar)

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na Facebooku! >>

 

Brandenburgia: Młodzieżówka AfD uznana za prawicową ekstremę

Urząd Ochrony Konstytucji Brandenburgii zaostrzył swoją dotychczasową ocenę wobec organizacji młodzieżowej AfD „Junge Alternative” i uznał ją za prawicową ekstremę. W środę (12.07.2023) w Poczdamie informację tę podali szef landowego kontrwywiadu cywilnego Joerg Mueller oraz minister spraw wewnętrznych Brandenburgii Michael Stuebgen. Jak podkreślił działania młodzieżówki wielokrotnie naruszały wolnościowy porządek demokratyczny.

Skrajnie prawicowe działania

W kwietniu Federalny Urząd Ochrony Konstytucji (BfV) ogłosił, że obserwowana na terenie całego kraju „Junge Alternative” zmierza w stronę prawicowego ekstremizmu. Wcześniej była ona sklasyfikowana jako organizacja podejrzana o skrajnie prawicowe działania.

Według informacji partii AfD ze względu na postępowanie sądowe BfV tymczasowo cofnął ogólnokrajowe zaostrzenie klasyfikacji organizacji z czerwca b.r. Tymczasem młodzieżówka AfD jest uznawana za ruch skrajnie prawicowy już w kilku niemieckich landach.

Jak poinformowało w kwietniu Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Brandenburgii, w toku są dwa postępowania sądowe przeciwko AfD, ale ze względu na decyzję (BfV), obecnie rozważana jest nowa ocena sytuacji.

Prawicowi ekstremiści w AfD

Od października zeszłego roku nowym przewodniczącym młodzieżowej organizacji AfD jest Hannes Gnauck, poseł AfD do Bundestagu z regionu Uckermark. On podobnie jak inni aktywni członkowie utrzymują kontakty z Instytutem ds. Polityki Państwa w Saksonii-Anhalt, który w ocenie BfV również jest propagatorem prawicowego ekstremizmu.

Szef „Junge Alternative" Hannes Gnauck
Szef „Junge Alternative" Hannes Gnauck null Bodo Schackow/dpa/picture alliance

Brandenburski Urząd Ochrony Konstytucji już w 2020 roku zaklasyfikował lokalne struktury AfD jako podejrzane o skrajne prawicowe działania. W ubiegłym roku, według oceny urzędu, 730 członków partii AfD oraz 90 działaczy młodzieżówki „Junge Alternative” uznano za prawicowych ekstremistów.

Alternatywa dla Niemiec (w skrócie AfD) to prawicowo-populistyczna partia polityczna, uznawana za antyimigracyjną i antyunijną. W ostatnich wyborach do Bundestagu (2021) uzyskała ponad 10 procent głosów. W przeprowadzonym niedawno sondażu uzyskała nawet 34 procent poparcia w Turyngii.

(DPA/jar) 

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na Facebooku! >>

 

Europarlament: Obawy o polskie wybory

Parlament Europejski przyjął we wtorek (11.7.2023) „rezolucję w sprawie prawa wyborczego, komisji śledczej i praworządności w Polsce” (472 „za”. 136 przeciw, a 16 europosłów wstrzymało się od głosu), które podsumowuje czerwcowe debaty europosłów sprowokowane głównie przez lex Tusk.

Przepisy o komisji badającej wpływy rosyjskie (lex Tusk) oraz – co w oczach Brukseli było najcięższym zagrożeniem dla demokracji – władnej zakazywać pełnienia funkcji związanych z zarządzaniem pieniędzmi publicznymi (a zatem m.in. stanowisk ministrów czy premiera) są obecnie niewykonywane. Polskie władze czekają bowiem na ostatecznie przyjęcie poprawek prezydenta Andrzeja Dudy, które neutralizowałyby część z najgorszych zapisów lex Tusk. Jednak takie połowiczne rozwiązanie nie satysfakcjonuje europosłów. – Parlament Europejski wzywa polskie władze, aby uchyliły tę ustawę lub przynajmniej zawiesiły jej obowiązywanie do czasu wydania przez Komisję Wenecką pilnej opinii na wniosek Komitetu Monitorującego Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy oraz by wprowadziły zmiany do ustawy zgodnie z tą opinią – głosi dzisiejsza rezolucja.

Komisja Europejska, która 8 czerwca wszczęła wobec Polski postępowanie przeciwnaruszeniowe z powodu lex Tusk, otrzymała w żądanym trzytygodniowym terminie odpowiedź na swe zarzuty od rządu Mateusza Morawieckiego. Jak komisarz Didier Reynders poinformował w zeszłym tygodniu, obecnie Komisja jest w trakcie analizy tej odpowiedzi przed pojęciem kolejnych kroków. Z kolei europosłowie wezwali dziś Komisję Europejską, by – jeśli lex Tusk pozostanie w mocy – zwróciła się do TSUE o nałożenie środków tymczasowych zawieszających działanie tej ustawy.

Didier Reynders:  Komisja jest w trakcie analizy odpowiedzi Polski
Didier Reynders: Komisja jest w trakcie analizy odpowiedzi Polskinull Igor Burdyga/DW

Jaka misja obserwacyjna OBWE w Polsce

Ponadto Parlament Europejski wyraził dziś „głębokie zaniepokojenie” zmianami w polskim prawie wyborczym (weszły w życie z końcem marca) przeprowadzonymi na krótko wyborami, wśród których wymienia m.in. nowe ograniczenia czasowe w liczeniu głosów oddanych za granicą, co „grozi unieważnieniem takich głosów”. Przyjęta dziś rezolucja podkreśla, że Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, która jest odpowiedzialna za rozpatrywanie sporów wyborczych, „nie można uznać za sąd niezawisły i bezstronny ustanowiony uprzednio na mocy ustawy w rozumieniu Karty i Europejskiej Konwencji Praw Człowieka”.

– Europarlament wzywa Biuro Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka OBWE, aby zorganizowało pełną misję obserwacyjną na zbliżające się wybory parlamentarne w Polsce – wzywają europosłowie w swej dzisiejszej uchwale.

Szefowie pięciu głównych frakcji Parlamentu Europejskiego już przed miesiącem podpisali wspólny apel do OBWE o przeprowadzenie pełnowymiarowej misji obserwacyjnej podczas wyborów w Polsce. Jednak misja rozpoznawcza – będącego agendą OBWE – Biura Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka (ODIHR) zarekomendowała wczoraj (10.7.2023) wysłanie do Polski tylko ograniczonej misji obserwacyjnej, czyli podobnie jak przed czterema latami. Chodzi o oddelegowanie 18 długoterminowych obserwatorów z państw OBWE, by „śledzić proces wyborczy w całym kraju”. „Chociaż taka misja odwiedziłaby ograniczoną liczbę lokali wyborczych w dniu wyborów, nie przewidywałaby kompleksowej i systematycznej obserwacji przebiegu wyborów. Ta misja obejmowałby monitorowania mediów” – ogłoszono wczoraj w ODIHR.

Dzisiejsza rezolucja Parlamentu Europejskiego przypomina sformułowane już wcześniej stanowisko, że „obecny polski Trybunał Konstytucyjny jest nielegalny, nie ma mocy prawnej ani niezależności i nie jest uprawniony do dokonywania wykładni Konstytucji”. W lutym tego roku Komisja Europejska zdecydowała o zaskarżeniu Polski do TSUE z powodu TK (chodzi o jego decyzje podważające pierwszeństwo prawa Unii oraz wadliwy skład), ale europosłowie zaapelowali dziś do Komisji o złożenie do TSUE wniosku o środki tymczasowe ograniczające działania TK. Ponadto europosłowie ponownie domagają się od Komisji wszczęcia postępowania przeciwnaruszeniowego w sprawie upolitycznionej Krajowej Rady Sądownictwa, która na razie jest wyłącznie przedmiotem postępowania z artykułu siódmego w Radzie UE.

Komisja w grudniu zeszłego roku – wstępnie i nieformalnie – uzgodniła z rządem Morawieckiego projekt ustawy sądowej skrojonej pod odblokowanie funduszy z KPO, ale to nowe prawo utknęło w skłóconym TK, dokąd odesłał je prezydent Andrzej Duda. Jednak europosłowie skrytykowali dziś ten projekt jako „nierozwiązujący problemu systemu dyscyplinarnego sędziów w Polsce”. I przestrzegli Komisję Europejską przed „nieprzejrzyste negocjacjami” z władzami Polski w kwestii praworządnościowych kamieni milowych z KPO.

Parlament Europejski wezwał również Komisję Europejską do złożenia projektu co do utworzenia unijnego laboratorium technologicznego, którego zadaniem byłoby monitorowanie wykorzystania oprogramowania szpiegującego w kontekście wyborów parlamentarnych.

 

Trybunał Strasburski staje po stronie Tulei

Trybunał Strasburski, czyli sąd Rady Europy, podkreślił w czwartek (6.7.2023) – nawiązując do swych poprzednich wyroków o systemie dyscyplinarnym w Polsce – że Izba Dyscyplinarna (rozwiązana w zeszłym roku), która podjęła decyzję o uchyleniu immunitetu Igora Tulei, nie była „niezawisłym i bezstronnym sądem ustanowionym ustawą” w rozumieniu Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Ponadto Trybunał Strasburski orzekł, że nie było podstawy prawnej dla środków podjętych przeciwko Tulei, które miały „znaczący wpływ na jego prawo do życia prywatnego” i które „można scharakteryzować jako strategię mającą na celu jego zastraszenie (lub nawet uciszenie) za wyrażane przez niego poglądy”.

Sprawa Tulei musiała być rozpatrywana w szerszym kontekście, zwłaszcza był jednym z najbardziej wyrazistych krytyków reformy sądownictwa w Polsce – podkreślano dziś w Strasburgu. Trybunał orzekł, że Polska powinna mu zapłacić 30 tysięcy euro, a także 6 tysięcy z tytułu kosztów i wydatków związanych ze sprawą w Strasburgu.

Tuleya kontra z prokuratura

Trybunał Strasburski rozpatrywał skargi sędziego Tulei na wiele różnych działań prowadzonych przeciw niemu na podstawie nowych reguł dyscyplinarnych dla sędziów, które były wprowadzane w Polsce od 2016 roku. Najdotkliwsze było uchylenie immunitetu oraz zawieszenie go przez Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego w czynnościach służbowych (w 2020 roku), co ponadto wiązało się z obniżeniem wynagrodzenia o jedną czwartą. To był wynik sprawy związanej z domniemanymi nieprawidłowościami w Sejmie, które uniemożliwiły opozycji wzięcie udziału w debacie budżetowej w grudniu 2016 roku („głosowanie w Sali Kolumnowej”). Prokuratura odmawiała wnikliwego zajęcia się tą sprawą, ale Tuleya nakazał prokuratorom kontynuowanie zamkniętego wcześniej śledztwa i ogłosił tę decyzję (wraz z uzasadnieniem) na publicznym posiedzeniu sądu z prawem mediów do nagrywania. W uzasadnieniu Tuleya wskazał m.in. na rozbieżne zeznania posłów PiS w całej sprawie. A w rezultacie prokuratura (i rzecznik dyscyplinarny) zarzuciła Tulei niedopuszczalne narażenie dobra postępowania poprzez ujawnienie informacji ze śledztwa oraz zeznań świadków.

Dopiero jesienią 2022 roku nowo utworzona Izba Odpowiedzialności Zawodowej, która zastąpiła Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego, orzekła, że nie istniało uzasadnione podejrzenie, że Tuleya popełnił zarzucane mu przestępstwo. Został przywrócony do pracy, choć do teraz nie odwołano decyzji o uchyleniu mu immunitetu. Odwieszenie Tulei było rezultatem nacisków Komisji Europejskiej domagającej się usunięcie głównych wad systemu dyscyplinarnego m.in. w ramach praworządnościowych „kamieni milowych” z KPO.

Demonstracja solidarności z sędzią Igorem Tuleyą w czewrcu 2020 roku w Warszawie
Demonstracja solidarności z sędzią Igorem Tuleyą w czewrcu 2020 roku w Warszawienull Getty Images/AFP/J. Skarzynski

Dzisiejszy wyrok Trybunału Strasburskiego dotyczy również wstępnych dochodzeń dyscyplinarnych wszczętych w sprawie Tulei w 2018 roku z powodu m.in. komentarzy, które wygłaszał w telewizji. Ponadto jedno ze wstępnych postępowań zostało wszczęte w następstwie decyzji Tulei o złożeniu do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiejpytania prejudycjalnego co do nowego systemu dyscyplinarnego dla sędziów. – Tuleya podkreślał, że w wyniku wstępnych dochodzeń stał się przedmiotem kampanii oszczerstw w mediach, w której ramach publikowano lub rozpowszechniano obraźliwe lub dyskredytujące informacje na jego temat – ogłoszono w Strasburgu.

Polski maraton w Strasburgu

Obecnie przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu toczy się 397 postępowań dotyczących kwestii związanych z reorganizacją systemu sądownictwa w Polsce od 2016 roku. W czerwcu 2022 roku Trybunał Strasburski orzekł, że Polska naruszyła prawo sędziego Waldemara Żurka do rzetelnego sądu oraz prawo do swobody wypowiedzi. A w październiku zeszłego roku Trybunał Strasburski zgodził się z argumentacją sędziego Pawła Juszczyszyna, że procedury prawne były przeciw niemu wykorzystywane z motywów politycznych. I że doszło do złamania jego prawa do rzetelnego procesu sądowego oraz do poszanowaniu życia prywatnego.

Dotychczas Polska nie podjęła żadnych działań w celu wdrożenia ostatecznych wyroków Trybunału Strasburskiego dotyczących niezgodności części izb Sądu Najwyższego oraz Trybunału Konstytucyjnego z Europejską Konwencją Praw Człowieka. Przeciwnie, Trybunał Konstytucyjny uznał w 2021 roku, że artykuł szósty Konwencji (o prawie do rzetelnego sądu) jest niezgodny z polską konstytucją w interpretacji Trybunału Strasburskiego pozwalającej na ocenę prawomocności samego TK oraz sądów krajowych w Polsce. W grudniu 2022 roku Komitet Ministrów Rady Europy, powołując się na poważne naruszenia systemu powoływania sędziów w Polsce, oficjalnie wezwał polskie władze do przywrócenia pełnej niezawisłości sędziów zgodnie z wyrokami Trybunału Strasburskiego.

Bruksela: Rozdzielić role Ziobry

Komisja Europejska ogłosiła w środę (5.7.2023) swe doroczne sprawozdania o praworządności we wszystkich 27 państwach Unii. Takie raporty to pomysł wprowadzony w życie dopiero za kadencji Ursuli von der Leyen, obecnej szefowej Komisji, której – ujmowanym pod hasłem „nikt nie jest doskonały” – zamiarem było uczynienie krytyki wobec Polski czy Węgier mniej toksyczną politycznie poprzez wpisanie jej w ocenę wszystkich członków UE. Przed paru laty takie „rozpuszczenie” spraw Polski czy Węgier w ogólnounijnym wytykaniu błędów było elementem podsuwanej przez von der Leyen oferty odwilży w sporach praworządnościowych z Warszawą. Ale ten zabieg nie okazał się skuteczny. W przypadku Polski dzisiejsze sprawozdanie o praworządności (z zaleceniami) uzupełnia nadal trwające postępowanie z artykułu siódmego (od 2017 roku), postępowania przeciwnaruszeniowe ze skargami do TSUE, a także system „kamieni milowych” w KPO.

Pomimo to Komisja broni swych dorocznych sprawozdań praworządnościowych. – Dzięki raportom widzimy, że państwa członkowskie stoją przed podobnymi wyzwaniami. W kilku krajach toczą się dyskusje na temat rady sądownictwa lub niezależności prokuratury. A także tego, jak najlepiej przejść na wyższy poziom cyfryzacji wymiaru sprawiedliwości lub co zrobić z inwazyjnymi narzędziami nadzoru, takimi jak Pegasus – tłumaczyła dziś Věra Jourova, wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej.

Věra Jourova
Věra Jourova, wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiejnull Lukasz Kobus/EU

Komisja Europejska wytknęła dziś Polsce, że nie wdrożyła niemal żadnych z jej zeszłorocznych zaleceń. „Brak postępów w zakresie oddzielenia funkcji ministra sprawiedliwości od funkcji prokuratora generalnego oraz pewne postępy w zakresie zapewnienia funkcjonalnej niezależności prokuratury od rządu” – podsumowuje Komisja. Bruksela od paru lat wskazuje na rosnące ryzyko selektywności postępowań prokuratorskich wobec „kadry kierowniczej wysokiego szczebla”, co jest skutkiem upolitycznienia prokuratury. A to rodzi pokusy oszczędzania „swoich” ludzi z obozu rządzącego również w kwestii korupcji. Jednak Didier Reynders, komisarz UE ds. sprawiedliwości, odmówił dziś odpowiedzi, czy Komisja planuje jakieś dodatkowe działania antykorupcyjnej wobec Polski.

„Lex Tusk”

Ponadto Komisja wskazuje na „brak postępów” w kwestii zeszłorocznych zaleceń powstrzymania się od wprowadzania klauzul bezkarności do polskiego ustawodawstwa, bo to może być przeszkodą dla rzetelnych dochodzeń w sprawach korupcji na wysokim szczeblu. Polska wprowadziła takie zwolnienia od ewentualnego przyszłego ścigania m.in. do doraźnych przepisów antykryzysowych w czasie pandemii, a ostatnio dla członków komisji ustanowionej w „lex Tusk” (ta ustawa jest przedmiotem odrębnego przyspieszonego postępowania przeciwnaruszeniowego Komisji). Ponadto Bruksela – w kontekście reguł antykorupcyjnych – ponownie wskazuje na problem bardzo szerokich immunitetów, którym cieszą się ministrowie będący jednocześnie posłami.

Komisja ponownie wskazuje na „brak postępów w zapewnianiu uczciwych, przejrzystych i niedyskryminujących procedur przyznawania koncesji” dla telewizji. A także na brak postępów w zakresie niezależności redakcyjnej mediów publicznych. I „brak postępów w zakresie zapewnienia bardziej systematycznych działań następczych w związku z ustaleniami NIK”. Natomiast Komisja zauważa „pewne postępy” co do „ram funkcjonowania rzecznika praw obywatelskich” (chodzi głównie o finansowanie).

W rezultacie dzisiejszej oceny Komisja Europejska postanowiła powtórzyć zeszłoroczne zalecenia dla Polski, w tym co do rozdzielenie funkcji pełnionych obecnie przez Zbigniewa Ziobrę (minister sprawiedliwości i prokurator generalnego) i przejrzystości w dziedzinie udzielania koncesji dla stacji telewizyjnych bądź radiowych.

Przestrzeganie wyroków TSUE

Ponadto oczywistym i regularnie powtarzanym zaleceniem Komisji Europejskiej, jest przestrzeganie wyroków Trybunału Sprawiedliwości UE. Komisja w dzisiejszym sprawozdaniu przypomina, że zaproponowana przez prezydenta „ustawa Dudy” z lipca 2022 roku stanowi w opinii Brukseli pewien postęp w kwestii wymiary sprawiedliwości, odpowiadając m.in. na część oczekiwań Brukseli z Krajowego Planu Odbudowy (KPO).

W grudniu 2022 roku Komisja Europejska wstępnie i nieformalnie uzgodniła z rządem Mateusza Morawieckiego kolejną ustawę sądową jako wystarczającą na potrzeby odmrożenia funduszy z KPO, ale to nowe prawo utknęło w skłóconym Trybunale Konstytucyjnym, dokąd odesłał je prezydent Duda. Jak wynika z nieoficjalnych informacji, te uzgodnienia między Brukselą i Warszawą pozostają w mocy. Jeśli nowe prawo wejdzie w życie i rząd Morawieckiego złoży wniosek o pierwszą wypłatę z KPO, Komisja Europejska będzie miała do dwóch miesięcy na ocenę, czy Polska spełniła wszystkie, w tym niezwiązane z praworządnością, warunki wypłaty. Następnie przedstawiciele wszystkich krajów Unii będą mieć do miesiąca na ustosunkowania się do oceny Komisji, po czym – w razie zielonego światła – wypłata powinna nastąpić w ciągu kolejnych kilkunastu dni.

Politycznie z problemem KPO powiązane są nadal niezakończone rozmowy między Brukselą i Warszawą o systemie monitorowania przestrzegania Karty Praw Podstawowych w polityce spójności z unijnego budżetu 2021-2027. W praktyce pierwsze wnioski o wypłaty z tej siedmiolatki budżetowej są spodziewanie dopiero wczesną jesienią tego roku. W dotychczasowych komitetach monitorujących wydawanie funduszy brak wystarczających konkretnych procedur zażaleń i odwołań w razie naruszeń m.in. praw LGBT+. Jednak cała sprawa jest uwikłana również w spory praworządnościowe, bo Komisja Europejska – jak tłumaczą nasi rozmówcy w Brukseli – stanowczo wolałaby poczekać z wypłatami funduszy spójności na rozwiązanie problemu z KPO. Choć z drugiej strony brak kategorycznej decyzji o takim powiązaniu.

Zalecenia dla Niemiec

W przypadku Niemiec „brak dalszych postępów” wytknięty przez Komisję Europejską dotyczy m.in. poziomu wynagrodzeń sędziów „z uwzględnieniem europejskich standardów”, a także – zalecanej przed rokiem – reformy pomagającej pozarządowym organizacjom non-profit w korzystaniu ze zwolnień podatkowych.

Ponadto Komisja zaleca Niemcom m.in. wzmocnienie dotychczasowych przepisów dotyczących „drzwi obrotowych”, czyli przechodzenia wysokich rangą urzędników do prywatnego biznesu. Chodzi o przejrzystość oraz odpowiednie okresy karencji przy takiej zmianie posad, by uniknąć konfliktów interesów.

Chcesz skomentować nasze artykuły? Dołącz do nas na facebooku! >>

Niemcy o „lex Tusk”

UE: Ukraina wywiązuje się z reform sądowniczych

Komisja Europejska w środę (21.06.2023) na posiedzeniu ambasadorów państw Unii poinformowała, że w jej ocenie Ukraina wywiązała się ze swych zobowiązań co do reformy systemu sądownictwa oraz prawa medialnego, poczyniła „duże postępy” w sprawie Sądu Konstytucyjnego oraz „pewne postępy” w kwestii systemu antykorupcyjnego, w sprawie przepisów wymierzonych w pranie brudnych pieniędzy, w sprawie ustawy deoligarchizacyjnej oraz mniejszości narodowych.

– Ogólnie Ukraina poczyniła bardzo znaczące postępy w zakresie niezbędnych reform w ramach procesu rozszerzenia. I myślę, że jest to główny wniosek, o którym należy pamiętać w tym momencie – tłumaczy wysoki urzędnik UE zaangażowany w rozmowy z Kijowem.

Siedem warunków

Ukraina (wraz z Mołdawią) otrzymała w ubiegłym roku status kraju kandydującego do UE, a Bruksela powiązała to z siedmioma warunkami nieodzownymi dla rozpoczęcia negocjacji akcesyjnych, co byłoby kolejnym kluczowym krokiem na długiej, może kilkunastoletniej drodze do UE. Prezydentowi Wołodymyrowi Zełenskiemu bardzo zależy na starcie negocjacji jeszcze przed końcem tego roku. Trzeba do tego jednomyślnej zgody 27 państw Unii (Polska i kraje bałtyckie są od początku „za”), a w ostatnich tygodniach – jak się wydaje – rośnie gotowość do takiej decyzji także w sporej części zachodnich krajów Unii.

Decyzja co do rozpoczęcia negocjacji członkowskich z Ukrainą (i może z Mołdawią) powinna zapaść na szczycie UE w grudniu tego roku po oficjalnej opinii Komisji Europejskiej zatwierdzonej w  październiku. Natomiast dzisiejsze sprawozdanie Komisji – nieformalne i teoretycznie tylko „ustne” – to etap pośredni, na który nalegali Ukraińcy (wspierani m.in. przez Polaków), by utrzymać temat rozszerzenia na tapecie.

Komisja Europejska dziś wskazała, że w przypadku niemal wszystkich jeszcze niespełnionych warunków Kijów powinien kierować się w rekomendacjami Komisji Weneckiej, czyli doradczej agendy Rady Europy zajmującej się praworządnością, prawem konstytucyjnym oraz wyborczym.

Kłopot z oligarchami

Komisja Wenecka jest bodaj najbardziej krytyczna wobec obecnej ustawy deoligarchizacyjnej i dlatego zaleciła Ukraińcom jej zawieszenie (tak się stało), a potem kompletne zmienienie. – Dotychczasowa ustawa o oligarchach nie może być postrzegana jako demokratyczna odpowiedź na plagę oligarchizacji. Jest trudna do pogodzenia z zasadami pluralizmu politycznego i praworządności, bo może być nadużywana do celów politycznych – ogłosiła w tym miesiącu.

Nowa ustawa ma się skupić na „podejściu systemowym”, czyli wzmocnieniu instytucji m.in. strzegących reguł konkurencji gospodarczej i rozliczalności zamówień publicznych. To ma zastąpić stare „podejście indywidualne”, którego celem jest identyfikowanie „oligarchów” za pomocą określonych kryteriów, jak majątek albo własność mediów.

W kwestii Sądu Konstytucyjnego teraz chodzi o dokończenie prac ustawowych nad systemem powoływania jego sędziów oraz o rozpoczęcie procesu naboru. W sprawie prania brudnych pieniędzy Brukseli chodzi o przyjęcie m.in. prawa o osobach zajmujących eksponowane stanowiska publiczne (i tym samym bardziej prześwietlanych) zgodnego ze standardami UE i Rady Europy. W kwestii mniejszości narodowych Komisja Wenecka zwraca uwagę na prawa językowe, które – w przypadku mniejszości węgierskiej – regularnie są tematem zadrażnień między Kijowem i Budapesztem.

Zełenski: “Ukraina będzie członkiem UE”

Żmudna walka z korupcją

W sprawie systemu antykorupcyjnego Komisja Europejskiego dziś „odnotowała zadowalające postępy w mianowaniu szefów Narodowego Biura Antykorupcyjnego Ukrainy (NABU) i Specjalistycznego Biura Antykorupcyjne Prokuratury (SAPO) oraz w zatwierdzeniu państwowego programu antykorupcyjnego”. A wśród najpilniejszych działań wskazała przywrócenie – obecnie zawieszonego z powodu wojny – systemu elektronicznych deklaracji majątków urzędników. Te deklaracje to również warunek dołączony do 18 mld euro tegorocznej pomocy UE dla Ukrainy, który niezależnie od spraw akcesyjnych będzie oceniony w grudniu. Jak niedawno tłumaczył nam jeden z urzędników UE, system deklaracji mógłby być zreformowany, bo jego pierwotny zakres obejmował tak wiele osób, że – paradoksalnie – natłok danych do weryfikowania w praktyce czynił go mniej skutecznym.

Komisja Europejska wczoraj zaproponowała przeznaczenie dodatkowych 50 mld euro (w tym 17 mld dotacji, reszta to tanie pożyczki) na pomoc Ukrainie w latach 2024-27, do czego dołączyła również nowe bezpieczniki antykorupcyjne.

– Ukraina przeprowadziła wiele reform mających na celu zwalczanie korupcji i oszustw. Dokonano wielu aresztowań. Kraj wyraźnie oczyszcza system, ale to proces wymagający czasu. Stąd pomysł, aby dodatkowo powołać niezależną agendę audytową – tłumaczy wysoki urzędnik UE.

Ta agenda złożona z niezależnych ekspertów (z szefem mianowanym przez Komisję Europejską w porozumieniu z Kijowem) miałaby prześwietlać wydatki z unijnych pieniędzy w Ukrainie oraz „śledzić je aż do końcowych beneficjentów”. I w razie potrzeby rekomendować szybkie zawieszenie płatności z Brukseli.

Jak przygotować Unię na rozszerzenie

Przyznanie statusu kandydackiego Ukrainie (i Mołdawii) w 2022 roku miało rangę symbolicznego odejścia od przekonania dużej części Europy, że tak wielkie połacie obszaru poradzieckiego geograficznie i kulturowo nie nadają się na część Zachodu. Z kolei przed trzema tygodniami prezydent Emmanuel Macron w swym programowym przemówieniu na Słowacji zamiast terminu „rozszerzenie” zaczął używać pojęcia „zjednoczenia” Europy. Francja, tradycyjnie sceptyczna wobec dalszego powiększania Unii, długo promowała pogląd, że reforma instytucji i procedur UE jest warunkiem wstępnym rozszerzenia. Teraz Macron, nie porzucając swej idei reformy instytucjonalnej, sygnalizuje, że nie powinna ona być pretekstem do ciągłego odkładania rozszerzenia.

Toczące się coraz bardziej na poważnie w Brukseli rozmowy o skutkach rozszerzenia Unii o Ukrainę, a także o Mołdawię, kraje Bałkanów Zachodnich i może o Gruzję to – zdaniem rozszerzeniowych optymistów – świadectwo, że w Unia coraz bardziej na poważnie myśli o powiększeniu się w przewidywalnej przyszłości.

Ministrowie ds. UE dziś wieczorem zaczynają obrady w Szwecji, przed którymi szwedzka minister Jessika Roswall wysłała prośbę o przygotowanie się do dyskusji, jak przygotować się na rozszerzenie. Chodzi m.in. o wpływ przyjęcia Ukrainy na politykę rolną i spójności. Ale również w rozszerzeniowym kontekście m.in. Niemcy promują ograniczenie zasady jednomyślności w polityce zagranicznej, co wywołuje ogromne opory m.in. w Polsce.

Minister Roswall zaapelowała, by „skupić się na zmianach uznanych za absolutnie niezbędne do skutecznego funkcjonowania naszej Unii [po rozszerzeniu]”. – To oznacza to zidentyfikowanie tego, co konieczne, a nie tego, co „dobrze byłoby mieć”, bo nawet drobne reformy mogą napotkać na poważne przeszkody – napisała Szwedka przed obradami w Sztokholmie.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na Facebooku! >>

Lex Tusk. Bruksela może dać Polsce tylko trzy tygodnie na naprawę

Komisja Europejska na swym środowym [7.6.2023] posiedzeniu postanowiła w trybie nagłym rozpocząć kolejne praworządnościowe postępowanie w sprawie Polski. – Omówiliśmy sytuację w Polsce i Komisja zgodziła się wszcząć postępowanie w kwestii naruszenia przepisów UE poprzez wysłanie „wezwania do usunięcia uchybienia” w związku z nową ustawą o państwowej Komisji Badania Wpływów Rosji – poinformował Valdis Dombrovskis, wiceszef Komisji.

„Wezwanie do usunięcia uchybienia” to pierwszy etap unijnego postępowania, które ostatecznie może doprowadzić do kolejnej skargi na Polskę przed Trybunałem Sprawiedliwości UE oraz kar finansowych.

Tylko trzy tygodnie na naprawę?

Kraje UE zazwyczaj dostają dwa miesiące na odpowiedź na „wezwanie” Komisji, a najlepiej na usunięcie wskazanych przez nią uchybień. Jednak w kwestii „lex Tusk” termin ma być znacznie krótszy. – Termin na udzielenie odpowiedzi będzie krótki. Kilka tygodni, ponieważ sprawa jest naprawdę pilna i chcemy działać, zanim naruszenie będzie mogło wpłynąć na wynik nadchodzących wyborów – tłumaczy nasz rozmówca w Komisji Europejskiej. Szczegóły zostaną zatwierdzone jutro, ale wedle wstępnego projektu, który dziś szlifowały służby prawne Komisji, władze Polski mają dostać tylko trzy tygodnie na odpowiedź w na wezwania Komisji do usunięcia uchybienia w sprawie „lex Tusk”.

Krytycy ustawy przekonują, że jest ona wymierzona w Donalda Tuska
Krytycy ustawy przekonują, że jest ona wymierzona w Donalda Tuskanull Jaap Arriens/NurPhoto/picture alliance

Vera Jourova już w zeszłym tygodniu podkreślała zaniepokojenie Komisji, że nowa komisja „może zostać wykorzystana do wpłynięcia na możliwość wyboru osób na stanowiska publiczne bez uczciwego procesu”. – Ta nowa ustawa budzi poważne obawy pod względem zgodności z prawem UE, bo przyznaje organowi administracyjnemu znaczne uprawnienia, które mogą zostać wykorzystane do wykluczenia osób z funkcji publicznych, a tym samym mogą ograniczyć ich prawa – tłumaczył Didier Reynders, komisarz UE ds. sprawiedliwości, podczas debaty Parlamentu Europejskiego.

Apel do OBWE: monitorować wybory

Szefowie pięciu głównych frakcji Parlamentu Europejskiego podpisali dziś wspólny apel do OBWE o przeprowadzenie pełnowymiarowej misji obserwacyjnej podczas jesiennych wyborów parlamentarnych w Polsce. Jako jeden z głównych powodów podają niedawne przyjęcie „lex Tusk”. „Polska partia rządząca wprowadziła ustawę o utworzeniu komisji ds. zbadania rosyjskich wpływów. Istnieją obawy, że zostanie ona wykorzystana głównie do uniemożliwienia członkom opozycji objęcia urzędu w przypadku [wygranych] wyborów, bo pozwala na zakaz pełnienia funkcji publicznych związanych z dystrybucją środków publicznych na okres do dziesięciu la” – głosi list europosłów. Wymienia także inne naruszenia praworządności, które zagrażają uczciwości polskich wyborów. 

–  Demokracja i praworządność są atakowane w Polsce przez własny rząd, a sytuacja się pogarsza. Tegoroczne wybory muszą być wolne i uczciwe. Uważamy, że OBWE ma do odegrania ważną rolę w monitorowaniu procesu wyborczego poprzez misję na pełną skalę. Polscy obywatele są obywatelami UE i zasługują na wolne i demokratyczne wybory! – tłumaczył dziś Stéphane Séjourné, szef frakcji „Odnowić Europę” i członek partii Emmanuela Macrona.

Inicjatorem europoselskiego apelu do OBWE był klub zielonych. – To, że inne główne frakcji w Parlamencie Europejskim poparły pomysł naszej frakcji, pokazuje, że istnieje silna wola polityczna w szerokim spektrum europarlamentu. Parlament jest zjednoczony, wzywając do niezależnego monitorowania procesu wyborczego, a także do obserwacji wyborów, by potem umożliwić niezależną ocenę wolnego i uczciwego charakteru tych wyborów – komentował Terry Reintke, współprzewodnicząca zielonych.

Niemcy o „lex Tusk”

TSUE: Ustawa kagańcowa sprzeczna z prawem UE

Trybunał Sprawiedliwości UE [TSUE] w poniedziałkowym [5.6.2023] wyroku o ustawie kagańcowej – odrzucając „suwerennościowe” argumenty władz Polski – podkreślił, że kontrola przestrzegania zasad państwa prawnego, skutecznej ochrony sądowej i niezależności sądownictwa należy do kompetencji TSUE. – Niezawisłość sędziowska to podstawowa wartość stanowiąca o samej tożsamości Unii. Została skonkretyzowana w prawnie wiążących zobowiązaniach, od których państwa UE nie mogą się uchylić, powołując się na przepisy lub orzecznictwo krajowe, choćby były rangi konstytucyjnej – ogłoszono dziś w luksemburskim Trybunale.

Dzisiejszy wyrok TSUE, w którym ustawa kagańcowa została uznana za jednoznacznie sprzeczną z prawem UE, automatycznie zatrzymuje licznik kar za lekceważenie środka tymczasowego (zabezpieczenia), które narastały od października 2021 roku po milion euro dziennie, a od 21 kwietnia tego roku – po pół miliona euro. Całkowity rachunek dla Polski to zatem 556 miliona euro, z czego Komisja Europejska potrąciła już 360 mln euro z przelewów unijnych funduszy dla Polski, a w maju wysłała kolejne wezwanie do zapłaty 174 mln euro.

Dla Komisji to administracyjny obowiązek bez żadnego pola do manewru politycznego, więc ostatecznie będzie musiała ściągnąć całość kary w rytmie swych zwykłych procedur księgowych. Wprawdzie Polska wytoczyła Komisji przed Sądem UE (to część TSUE) już dwie sprawy za „nieuzasadnione potrącenia”, ale brukselscy prawnicy nie dają im żadnych szans.

Zneutralizowanie kluczowych zapisów ustawy kagańcowej, co było celem środka tymczasowego nałożonego przez TSUE w 2021 roku (i z definicji obowiązującego tylko do dnia wyroku), teraz powinno dokonać się już na mocy wyroku TSUE, od którego nie przysługuje odwołanie. A jeśli władze Polski nie podporządkują się temu werdyktowi, Komisja Europejska powinna wnieść do TSUE kolejną skargę na niepodporządkowanie się temu orzeczeniu, która mogłaby obejmować wniosek o nowe kary finansowe dla Polski narastające codziennie aż do wdrożenia dzisiejszego wyroku.

Zmarnowana odwilż

Ustawa kagańcowa, którą prezydent Andrzej Duda podpisał w lutym 2020 roku, była dotkliwym ciosem w próby swoistego „resetu” w relacjach z Polską, którego – ku wielkiemu zaniepokojeniu organizacji praworządnościowych – próbowała Ursula von der Leyen szefująca Komisji Europejskiej od jesieni 2019 roku. Komisja wysyłała wówczas sygnały o gotowości do miarkowania bardzo zaognionych konfliktów praworządnościowych, które odziedziczyła po czasach Jeana-Claude’a Junckera (czy raczej Fransa Timmermansa zajmującego się praworządnością w poprzedniej kadencji).

Jednak polskie władze nie weszły na normalizacyjną ścieżkę oferowaną przez von der Leyen, a część – wskazanych przez TSUE już w środku tymczasowym – zapisów z ustawy kagańcowej (obok przepisów wytkniętych w wyroku TSUE z 2021 roku o systemie dyscyplinarnym dla sędziów) do teraz blokuje wszelkie wypłaty z Krajowego Planu Odbudowy (KPO).

Szefowa KE podczas wizyty w Polsce w czerwcu 2022
Szefowa KE podczas wizyty w Polsce w czerwcu 2022null Omar Marques/AA/picture alliance

Komisja Europejska w skardze z 2021 roku zarzuciła Polsce, że ustawa kagańcowa zakazała wszystkim sądom krajowym weryfikacji (testu niezależności) – wynikających z prawa Unii – wymogów dotyczących gwarancji „niezawisłego i bezstronnego sądu ustanowionego uprzednio na mocy ustawy”, a także uznała takie badanie za sędziowskie przewinienie dyscyplinarne. – Te przepisy są niezgodne z gwarancjami dostępu do niezawisłego i bezstronnego sądu ustanowionego uprzednio na mocy ustawy – potwierdził dziś TSUE, zgadzając się z zarzutami Komisji.

Test niezależności to kwestia wrażliwa dla władz Polski, bo nałożone w ustawie kagańcowej ograniczenia w weryfikacji sędziów miałyby chronić „neosędziów” (powołanych przez upolitycznioną Krajową Radę Sądownictwa) przed podważaniem ich zdolności do niezawisłego orzekania przez innych sędziów. Komisja Europejska wytknęła też Polsce, że dała Izbie Kontroli Nadzwyczajnej wyłączność na rozpatrywanie zarzutów dotyczących braku niezależności sądu i niezawisłości sędziego. I z tym zarzutem zgodził się TSUE.

Długa droga do KPO

Lars Bay Larsen, wiceprezes TSUE, w uzasadnieniu swej kwietniowej decyzji o zmniejszeniu kary dla Polski z milion do pół miliona euro dziennie, przyznał, że Polska w reformie sądowej z lipca 2022 roku (czyli w „ustawie Dudy”) częściowo usunęła wady ustawy kagańcowej. Jednak polskim sądom nadal brak prawa do przeprowadzania pełnego – oraz niezagrożonego postępowaniem dyscyplinarnym – testu niezależności sędziów, czyli sprawdzania podejmowanego również z urzędu.

Zagwarantowanie prawa do testu niezależności to również „kamień milowy” w KPO. W grudniu zeszłego roku Komisja Europejska we wstępnym i nieformalnym porozumieniu z rządem Mateusza Morawieckiego uznała, że wymagania co do testu niezależności – przynajmniej na użytek KPO – są wypełnione w projekcie kolejnej ustawy sądowej, która jednak utknęła w skłóconym Trybunale Konstytucyjnym. W lutym tego roku prezydent Duda odesłał tam przyjęta już przez parlament ustawę w trybie kontroli przed podpisem prezydenckim.

Inny potwierdzony dziś przez TSUE zarzut Komisji Europejskiej dotyczył Izby Dyscyplinarnej, którą w zeszłym roku zlikwidowała ustawa Dudy, zastępując Izbą Odpowiedzialności Zawodowej. Jednak wątpliwości dotyczące niezależności także tej nowej izby Sądu Najwyższego sprawiły, że nowa ustawa (tkwiąca w Trybunale Konstytucyjnym) ma przenieść postępowania dyscyplinarne i immunitetowe sędziów do Najwyższego Sądu Administracyjnego, choć to wzbudza kontrowersje co do konstytucyjności takiej reformy.

Ponadto TSUE zgodził się dziś z zarzutem Komisji Europejskiej, że nałożony przez ustawę kagańcową obowiązek przekazywania przez sędziów – potem publikowanych – informacji o działalności w zrzeszeniach i fundacjach nieprowadzących działalności gospodarczej (a także o członkostwie w partii politycznej w czasie przed powołaniem na stanowisko sędziego) jest niewspółmierny wobec wymogów ochrony niezależności sędziowskiej. A zatem  narusza prawo sędziów do poszanowania ich życia prywatnego oraz prawo do ochrony danych osobowych. – Ze względu na szczególny kontekst przepisów [ustawy kagańcowej] takie udostępnienie tych danych w postaci elektronicznej może narażać sędziów na ryzyko niezasłużonej stygmatyzacji – ogłoszono w Luksemburgu.

Niemcy o „lex Tusk”

Polacy w Niemczech solidarni z Marszem 4 czerwca

Około 200 osób przyszło w niedzielę, 4 czerwca, pod Bramę Brandenburską w Berlinie, by wyrazić poparcie dla Marszu 4 czerwca w Warszawie. Demonstracja była inicjatywą kolektywu feministycznego Dziewuchy Berlin, zaangażowanego w Kampanię Prawdy.

 – Nie spodziewałyśmy się aż tak dużego odzewu – przyznały aktywistki kolektywu Agnieszka Glapa i Anna Krenz, witając uczestników w języku polskim i niemieckim. – Jesteśmy tu, bo mamy dość kłamstw, propagandy i manipulacji. Mamy dość wykorzystywania nas do gierek politycznych, kupowania ludzi, niszczenia demokracji, elitaryzmu, stawiania siebie ponad prawem i wszelkimi zasadami, które obowiązują naszą wspólnotę – mówiły.

Zarzuciły rządzącym w Polsce pogardę i piętnowanie osób, które nie są wyborcami PiS oraz przedkładanie interesów partii nad dobro wspólnoty. Jesienne wybory do Sejmu i Senatu będą „najważniejszymi wyborami po 1989 roku, bo możemy całkowicie stracić szansę na życie w wolnej, demokratycznej, europejskiej Polsce”. 

– Decydujemy się zawalczyć o Polskę i naszą przyszłość, bo wszystko jest w naszych rękach, także nas w Berlinie – przekonywały organizatorki demonstracji, wzywając do porozumienia i jedności całej demokratycznej opozycji polskiej oraz udziału w wyborach.

Aktywiści LGBTQ apelują o wsparcie

Wielu uczestników demonstracji miało ze sobą polskie flagi, niektórzy byli ubrani w biało-czerwone barwy. Podkreślali, że choć czasem od dawna mieszkają poza granicami Polski, to wciąż bardzo ważne jest dla nich to, co się dzieje w ojczyźnie. – Mimo że mieszkamy za granicą, pracujemy tu, mamy Polskę w sercu i w myślach. Każdego dnia pokazujemy, jak jesteśmy dumni ze swoich korzeni – mówiła Joanna Kiliszek, historyczka sztuki, była szefowa Instytutów Polskich w Lipsku i Berlinie.

Na demonstracji były też tęczowe flagi społeczności LGBTQ, której przedstawiciele również wystąpili na niedzielnym wiecu pod Bramą Brandenburską, apelując o wsparcie w walce o prawa osób LGBTQ w Polsce.

„Ludzie byli wzruszeni”

Demonstracje solidarnści odbyły się także w Oberhausen na zachodzie Niemiec i we Frankfurcie nad Menem.

Oberhausen: demonstracja solidarności z marszem w Warszawie
Oberhausen: demonstracja solidarności z marszem w Warszawienull Blanka Zaborowski

Do Oberhausen zjechali uczestnicy z innych miast Zagłębia Ruhry i kraju związkowego Nadrenia Północna-Westfalia, w których mieszka liczna Polonia. Według organizatorów było około 150 osób. – Spotkałem ludzi z Dortmundu, Hamm, Kolonii, Duesseldorfu czy Akwizgranu, większość to osoby w średnim wieku – mówi DW Maciej A. Kowalski, organizator akcji w Oberhausen i koordynator Koalicji Obywatelskiej w Niemczech. – Ludzie byli wzruszeni, atmosfera była wspaniała – dodaje.

Marsz odbył się na rynku w Oberhausen przed popularną wśród Polonii, ale i Niemców restauracją Gdańska. W programie była transmisja marszu z Warszawy, przemówienia działaczy społecznych i polityków oraz koncerty.  

– Wiele osób miało łzy w oczach – opowiada w rozmowie z DW Czesław Gołębiewski, właściciel Gdańskiej. – Jedna z uczestniczek powiedziała mi ze wzruszeniem, że dzisiaj jest dumna z Polski – dodaje.

We Frankfurcie marsz odbył się nad południowym brzegiem Menu, z charakterystyczną panoramą miasta w tle. Przyszło około 70 osób – informują organizatorzy. Oprócz wystąpień i polskiej muzyki zorganizowano także konkurs wiedzy o Polsce.  

Maciej A. Kowalski zdradza, że w planie są kolejne tego typu wydarzenia w Niemczech.

 

 

Die Welt: Niemcy też powinni powołać komisję ds. wpływów Rosji

„Żaden kraj nie był zawsze tak krytyczny wobec Rosji i przez lata nie ostrzegał swoich europejskich partnerów tak bardzo przed agresywną polityką zagraniczną Moskwy jak Polska” – pisze na łamach „Die Welt” Philipp Fritz. Warszawski korespondent gazety komentuje plany powołania komisji ds. badania rosyjskich wpływów w Polsce w latach 2007-2022.

Brak komisji w Bundestagu

Fritz pisze, że w niemieckim parlamencie nie powołano nawet komisji śledczej do zbadania nieudanej polityki ostatnich lat wobec Rosji. 

Zdaniem niektórych obserwatorów Niemcy przyczyniły się do rosyjskiej wojny w Ukrainie – czytamy w „Die Welt”. Dziennikarz podaje jako przykład byłą kanclerz Angelę Merkel, która w Niemczech dopiero co otrzymała najwyższe państwowe odznaczenie.

Co najmniej od czasu publikacji książki o moskiewskich powiązaniach autorstwa Reinharda Bingenera i Markusa Wehnera stało się jasne, że „Niemcy muszą pilnie prześwietlić rosyjskie zaangażowanie swojego najwyższego personelu politycznego i że muszą za tym pójść działania, takie jak zakaz sprawowania urzędu” – pisze Fritz.

Tymczasem – jak zauważa dziennikarz „Die Welt” – w Meklemburgii-Pomorzu Przednim dalej rządzi Manuela Schwesig, a były kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder świętował w maju w rosyjskiej ambasadzie zwycięstwo Związku Radzieckiego nad Trzecią Rzeszą. „Niemcy dobrze by zrobili, gdyby w tym momencie odważyli się być bardziej jak Polska” – pisze.

Polska komisja wzorem?

Jednak polska komisja ds. wpływów Rosji nie może być wzorem dla Niemiec, bo w rzeczywistości ma ona na celu „dyskredytowanie członków opozycji podczas kampanii wyborczej lub blokowanie im drogi do urzędu państwowego”. Niemniej jednak – jak zauważa dziennikarz „Die Welt” – polska ścieżka może być wezwaniem dla Niemiec, aby w końcu poważnie potraktowały możliwe zagrożenia płynące z Rosji.

Jednym ze środków może być powołanie komisji śledczej. Ponadto ludzie muszą zdać sobie sprawę z zagrożeń. „To, czy Ukraina nadal będzie otrzymywać pomoc od reszty Europy, zależy również od tego, jak silna jest niemiecka demokracja. Wiedzą o tym w Rosji, w Ukrainie i w Polsce. Czy wiedzą o tym również w Niemczech, dopiero się okaże” – konkluduje Fritz.

W Niemczech o „lex Tusk”

Niemiecka prasa od kilku dni komentuje polską ustawę powołującą komisję do zbadania wpływów rosyjskich. Media zwracają uwagę, że „lex Tusk” jest dalszym pogwałceniem praworządności w Polsce i sposobem na wykluczenie polityków opozycji.

Ustawą zaniepokojona jest także Komisja Europejska i USA. Niemiecki rząd podziela to zaniepokojenie. – Demokracja i praworządność są fundamentami Unii Europejskiej – podkreślił rzecznik niemieckiego MSZ Christofer Burger podczas piątkowej (2.6.2023) konferencji w Berlinie. – Jest to także zapisane w artykule 2 Traktatu o UE, dlatego oczekujemy od wszystkich państw członkowskich zagwarantowania praw podstawowych i dobrych demokratycznych praktyk. Do tego zaliczają się także wolne i uczciwe wybory, stanowiące filar demokracji – oświadczył. 

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Berlin też zaniepokojony „lex Tusk”

Niemiecki rząd podziela
zaniepokojenie Komisji Europejskiej
 i USA dotyczące polskiej ustawy, powołującej komisję do zbadania wpływów rosyjskich. – Obserwujemy tę sytuację, jak i nasi partnerzy W Brukseli i Waszyngtonie, uważnie i z zaniepokojeniem – powiedział w piątek (02.06.2023) rzecznik niemieckiego MSZ Christofer Burger podczas konferencji w Berlinie.

Jak dodał, na temat ustawy wypowiedzieli się już unijny komisarz ds.sprawiedliwości, także Departament Stanu USA „publicznie wskazał na zagrożenia związane z tą ustawą”. – Oczywiście w samej Polsce można usłyszeć wiele krytycznych głosów – powiedział.

I podkreślił: „Demokracja i praworządność są fundamentami Unii Europejskiej”. – Jest to także zapisane w artykule 2 Traktatu o UE, dlatego oczekujemy od wszystkich państw członkowskich zagwarantowania praw podstawowych i dobrych demokratycznych praktyk. Do tego zaliczają się także wolne i uczciwe wybory, stanowiące filar demokracji – oświadczył.    

Zadeklarował, że rząd w Berlinie „wspiera Komisję Europejską w jej roli strażnika traktatów”.

Rzecznik niemieckiego MSZ Christofer Burger
Rzecznik niemieckiego MSZ Christofer Burgernull Janine Schmitz/photothek/'picture alliance

Reakcje Brukseli i Waszyngtonu

Ustawa, która weszła w życie w środę, 31 maja,  przewiduje m.in. możliwość zastosowania „środka zaradczego” m.in. w postaci „zakazu pełnienia funkcji związanych z dysponowaniem środkami publicznymi na okres do 10 lat”. Zdaniem opozycji wymierzona jest ona przede wszystkim w lidera Platformy Obywatelskiej, byłego premiera Donalda Tuska.

Unijny komisarz ds. sprawiedliwości Didier Reynders zwrócił się do polskiego rządu o wyjaśnienia i dokumenty związane z przyjmowaniem „lex Tusk”. W trakcie debaty Parlamentu Europejskiego w środę wieczorem Didier Reynders oświadczył, że polska ustawa „budzi poważne obawy pod względem zgodności z prawem UE, bo przyznaje organowi administracyjnemu znaczne uprawnienia, które mogą zostać wykorzystane do wykluczenia osób z funkcji publicznych, a tym samym mogą ograniczyć ich prawa”.

Już w poniedziałek, 29 maja, po podpisaniu ustawy przez prezydenta, zareagował Waszyngton. Rzecznik Departamentu Stanu Matthew Miller powiedział, że rząd USA jest zaniepokojony ustawą, która może być użyta do ingerencji w wolne i uczciwe wybory w Polsce.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na Facebooku! >>

UE liczy na Amerykę w sprawie Polski

Unijni ministrowie w Radzie UE ds. Ogólnych przeprowadzili we wtorek [30.5.2023] około dwugodzinne wysłuchania Polski i Węgier w ramach procedury z artykułu siódmego, którą w przypadku Polski już w grudniu 2017 roku wszczęła Komisja Europejska. Rząd Mateusza Morawieckiego skierował na dzisiejszą debatę tylko polskiego ambasadora przy UE Andrzeja Sadosia zamiast Szymona Vel Sęka, ministra ds. UE, który zwykle reprezentuje Polskę w tym gronie. – U sporej części ministrów można było wyczuć niezadowolenie z powodu takiego celowego zaniżania rangi delegacji – tłumaczy jeden z naszych rozmówców w Brukseli.

Sadoś „znacznie bardziej stanowczo albo nawet agresywnie” (w porównaniu z węgierską minister Judit Vargą) domagał się od Komisji i Rady UE szybkich kroków ku zamknięciu całej procedury z artykułu siódmego. –  Natomiast Węgrzy stali się podczas praworządnościowych debat w Radzie UE bardziej konstruktywni, odkąd zamrożono im fundusze z polityki spójności – tłumaczy nasz rozmówca w Brukseli.

Sadoś domagał się, by dzisiejsze wysłuchanie trzymało się tematyki artykułu siódmego wyznaczonej przez Komisję w 2017 roku, a zatem aby nie wchodziło w sprawy nowej ustawy o badaniu wpływów rosyjskich nazywanej przez opozycję „lex Tusk”. Istotnie, podczas dzisiejszej dyskusji ministrowie z innych krajów Unii nie stawiali pytań o tę ustawę. A tylko przedstawiciele Komisji – Didier Reynders tuż przed obradami oraz potem za zamkniętymi drzwiami Vera Jourova zreferowali poważne obawy co do „lex Tusk”.

Zaniepokojenie w Radzie UE

Sadoś zarówno podczas wysłuchania, jak i w rozmowie z polskim mediami zarzucał Reyndersowi nieuzasadnioną krytykę wobec „lex Tusk”, powołując się na drogę odwoławczą do sądu administracyjnego od ewentualnych decyzji o „zakazie pełnienia funkcji związanych z dysponowaniem środkami publicznymi na okres do 10 lat”. – Jesteśmy na teraz przekonani, że nie ma efektywnej zaskarżalności. Sąd administracyjny nie ocenia meritum – wyjaśnia jeden z naszych rozmówców w Komisji. W podobnym tonie Jourova, wiceprzewodnicząca Komisji, miała wypowiedzieć się na zakończenie wysłuchania o Polsce.

– Jesteśmy naprawdę bardzo zaniepokojeni doniesieniami na temat tej nowej zasady ustanawiającej specjalną komisję. Istnieją obawy, że ustawa ta może zostać wykorzystana do wpłynięcia na możliwość wyboru osób na stanowiska publiczne bez uczciwego procesu – powiedziała Jourova po posiedzeniu Rady UE.

Komisja Europejska zapowiada przeanalizowanie „lex Tusk” i uprzedza, że nie zawaha się przed podjęciem stosownych działań.

Nadzieja w nacisku politycznym USA

Jednak jak wynika z naszych rozmów w Brukseli, obecnie instytucje UE – podobnie jak w przeszłości było w przypadku „lex TVN” – pokładają główną nadzieję w nacisku politycznym USA na władze Polski. Unijne procedury, którymi dysponuje Komisja, są bowiem czasochłonne i bez szans na rozstrzygnięcia jeszcze podczas polskiej kampanii wyborczej, pod którą – ten pogląd podzielają nasi rozmówcy w euroinstytucjach – skrojone jest nowe prawo. Ponadto doraźne narzędzia Brukseli w obronie praworządności są ograniczone, bo KPO i tak jest już zamrożony, nad wypłatami nowych funduszy spójności (pierwsze wnioski mogą nadejść w drugiej połowie tego roku) znak zapytania i tak wisi od kilku miesięcy, a postępowanie przeciwnaruszeniowe (gdy Bruksela znajdzie zaczepienie w prawie UE) to procedura wielomiesięczna. – Oczywiście, bardzo pilnie śledzimy sytuację [związaną z nowym prawem] – zapewniała dziś jednak minister Jessika Roswaal, która prowadziła obrady w imieniu szwedzkiej prezydencji w Radzie UE.

Obawy co do praworządności

Podczas wysłuchania Polski pytania zadawali ministrowie z dziesięciu krajów Unii, czyli z Niemiec, Francji, Austrii, Beneluksu, Portugalii, Danii, Irlandii i Finlandii, czyli jak zwykle milczały kraje Europy Środkowo-Wschodniej tkwiące w „koalicji ciszy” wygodnej dla władz Polski. Natomiast w przypadku Węgier do grona przepytujących dołączyła Estonia i Słowenia. Węgierska minister Varga miała przekonywać, że Węgry pozostają w Unii „istotną wyspą wolności słowa”.

– W kwestii Polski są pewne istotne pozytywne zmiany, ale nadal istnieją poważne obawy co do praworządności. W styczniu polski parlament przyjął nową ustawę z kilkoma nowymi aspektami ochrony sądownictwa. Jednak ta nowa ustawa nadal oczekuje na rozpatrzenie przez Trybunał Konstytucyjny. W związku z tym Komisja przeprowadzi szczegółową ocenę sytuacji w momencie złożenia przez Polskę pierwszego wniosku o płatność z KPO, po wydaniu orzeczenia przez Trybunał Konstytucyjny – powiedziała Jourova. Podkreślała, że nadal istnieją obawy m.in. „dotyczące Krajowej Rady Sądownictwa, której brak niezależności został potwierdzony przez TSUE” oraz Trybunału Konstytucyjnego, bo „Polska nie podjęła żadnych kroków, aby rozwiać obawy Komisji Europejskiej”.

Europejska Partia Ludowa (m.in. PO i PSL) w Paramencie Europejskim już zawnioskowała o europoselską debatę o „lex Tusk” w tym tygodniu.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na Facebooku! >>

 

Pegasus: Pytania europosłów o wybory w Polsce

Europoselska komisja specjalna PEGA (ds. zbadania wykorzystania Pegasusa i równoważnych programów inwigilacyjnych) przytłaczającą większością głosów (30 „za” przy kilku przeciw i wstrzymujących się) przyjęła w poniedziałek [8.5.2023] końcowe sprawozdanie i rekomendacje podsumowujące 14 miesięcy swej pracy. – To zapewne najwszechstronniejsze świadectwo nadużyć z oprogramowaniem szpiegowskim w UE. Ale pomimo ogromnej skali tego skandalu Komisja Europejska oraz Rada UE nie podjęły żadnych działań. Ich inercja i milczenie czyni je współwinnymi – powiedziała Sophie in 't Veld, główna sprawozdawczyni PEGA.

Władze Węgier i Polski, które w PEGA były bronione przez europosłów swych partii rządzących, są najbardziej negatywnymi bohaterami raportu PEGA. Ale europosłowie wytykają także innym rządom w UE, również w Niemczech, niechęć do udzielania informacji i współpracy z komisją specjalną Parlamentu Europejskiego. Rada UE (ministrowie krajów Unii) przed kilku miesiącami zakomunikowała europosłom z PEGA, że wręcz wykraczają poza swe uprawnienia. – Kiedy demokracja UE jest zagrożona, Komisja i Rada nie mogą już ukrywać się za fikcją zgodności działań inwigilacyjnych z przepisami krajowymi. Muszą bezzwłocznie wdrożyć zalecenia Parlamentu – przekonywała dziś in 't Veld.

Polityczna inwigilacja w Polsce

Komisja PEGA w przyjętym dziś sprawozdaniu potwierdza swe wcześniejsze i wstępne wnioski, że w Polsce doszło do poważnych naruszeń i do niewłaściwego wdrażania prawa unijnego. – Jesteśmy głęboko zaniepokojeni możliwością, że rząd PiS może używać oprogramowania szpiegowskiego do ponownego ingerowania w nadchodzące wybory parlamentarne w Polsce – komentował dziś hiszpański europoseł Juan Ignacio Zoido z ramienia centroprawicowej frakcji Europejskiej Partii Ludowej (m.in. PO, PSL, CDU).

Komisja PEGA podkreśla, że nadużywanie Pegasusa w Polsce „należy rozpatrywać w kontekście kryzysu praworządności w kraju, który rozpoczął się w 2015 roku, kiedy rząd rozpoczął demontaż systemu sądownictwa i od tego czasu systematycznie przejmował najważniejsze instytucje w kraju, instalując lojalistów partyjnych we wszystkich strategicznych urzędach”. W ramach zmian legislacyjnych wprowadzanych przez rządzącą większość prawa ofiar – jak głosi dzisiejszy raport PEGA – miały zostać zminimalizowane, a środki prawne i prawo zadośćuczynienia w praktyce straciło znaczenie.

– Wykorzystanie oprogramowania szpiegowskiego i wysiłki mające na celu kontrolę obywateli należy postrzegać w ścisłym powiązaniu z systemem wyborczym. Kilka celów Pegasusa było w jakiś sposób związanych z wyborami: senator Krzysztof Brejza (szef kampanii wyborczej największej partii opozycyjnej), Roman Giertych (prawnik lidera opozycji, a wcześniej przewodniczącego Rady Europejskiej, Donalda Tuska), Ewa Wrzosek (prokurator prowadząca śledztwo w sprawie głosowania korespondencyjnego w wyborach prezydenckich), Michał Kołodziejczak (założyciel ugrupowania rywalizującej o ten sam elektorat co partia rządząca) – stwierdza przyjęty dziś raport.

PEGA obok swego sprawozdania przyjęła pakiet rekomendacji m.in. dla Polski, które w czerwcu powinny zostać potwierdzone przez Parlament Europejski w głosowaniu całej izby. Zalecenia dla Polski oprócz wezwań do usunięcia wad w systemie praworządności dotyczących m.in. niezależności sądownictwa, prawomocności Trybunału Konstytucyjnego oraz odpolitycznienia prokuratury zawierają również praktyczne zmiany w nadzorze sądowym nad inwigilacją. – Wniosek do sądu o nadzór operacyjny, a także postanowienie sądu o takim nadzorze, powinny zawierać jasne uzasadnienie i wskazanie środków technicznych, które zostaną wykorzystane do nadzoru. A w ramach kontroli ex post należy ustanowić obowiązek informowania osoby podlegającej nadzorowi o fakcie, czasie, zakresie i sposobie przetwarzania danych uzyskanych podczas nadzoru operacyjnego – brzmi jedna z rekomendacji dla Polski.

Inne zalecenie dla Polski dotyczy pilnego wprowadzenia losowego przydziału spraw sędziom dla każdego złożonego wniosku o inwigilację „nawet w weekendy i poza normalnymi godzinami pracy, by uniknąć wyboru przyjaznych sędziów przez tajne służby”. Należy zapewnić przejrzystość takiego systemu m.in. poprzez publiczne udostępnienie algorytmu, na którego podstawie sędziowie są losowo przydzielani. Europosłowie apelują do Komisji Europejskiej o pilną ocenę polskiego prawa o zwalczaniu przestępczości (w tym za pomocą inwigilacji) pod kątem unijnych wymogów co do zbierania i przetwarzania danych oraz ewentualne wszczęcie w tej sprawie postępowania przeciwnaruszeniowego z ewentualnym finałem w TSUE.

Nękanie mediów na Węgrzech

Wykorzystanie Pegasusa na Węgrzech wydaje się być – jak zapisała PEGA w swym sprawozdaniu – częścią „wyrachowanej i strategicznej kampanii mającej na celu zniszczenie wolności mediów i wolności słowa. A władze wykorzystały to oprogramowanie szpiegowskie w celu „wprowadzenia systemu nękania, szantażu, gróźb i nacisków wobec niezależnych dziennikarzy, mediów, przeciwników politycznych i organizacji społeczeństwa obywatelskiego”. Raport wskazuje, że choć rząd Viktora Orbana powołuje się na względy „bezpieczeństwa narodowego”, to twierdzenia, że inwigilowane za pomocą Pegasusa osoby stanowią zagrożenie dla „bezpieczeństwa narodowego” nie są wiarygodne.

– Zapewniliśmy, że sprawozdanie PEGA wzywa do jasnego zdefiniowania „bezpieczeństwa narodowego”. Obecnie zbyt często państwa członkowskie powołują się na bezpieczeństwo narodowe jako pretekst do uzasadnienia rozmieszczenia i stosowania oprogramowania szpiegowskiego. A powinno to być raczej wyjątkiem niż regułą – komentował austriacki europoseł Hannes Heide z ramienia centrolewicowej frakcji Socjalistów i Demokratów (S&D).

Sprawozdanie podsumowuje także doniesienia o nadużyciach z programami inwigilującymi w Grecji, choć wnioski były przedmiotem długiego przeciągania liny w PEGA, gdzie posłów centroprawicy oskarżano o zbytnią wyrozumiałość wobec rządu w Atenach. Ostatecznie PEGA wskazała na schematy zachowań „sugerujące, że rząd grecki umożliwia stosowanie oprogramowania szpiegowskiego przeciwko dziennikarzom, politykom i biznesmenom, eksport oprogramowania szpiegowskiego do krajów o złej reputacji w zakresie praw człowieka oraz zapewnia centrum szkoleniowe dla agentów z krajów trzecich, którzy chcą zapoznać się z oprogramowaniem szpiegowskim”.

– Nasz raport musi zostać poważnie potraktowany przez rząd Kyriakosa Mitsotakisa, który dotychczas odmawiał należytego zbadania i wyjaśnienia skandalu z inwigilacją. Musi wreszcie zakończyć utajnianie, przestać atakować krytycznych dziennikarzy i niezależne władze oraz przestać podążać niebezpieczną autokratyczną drogą Polski i Węgier – komentował centrolewicowy europoseł Heide.

Szczegółowej analizie PEGA poddała Cypr, gdzie „niedbałe stosowanie przepisów czyni ten kraj tak atrakcyjnym miejscem dla handlu oprogramowaniem szpiegowskim”. A także Hiszpanię, która „posiada niezależny wymiar sprawiedliwości z wystarczającymi zabezpieczeniami”, ale „postępowania sądowe nie przebiegają tak szybko, jak oczekiwano by w celu zapewnienia przejrzystości” i należytego dostępu do ochrony. PEGA doradza Hiszpanom zwrócenie się do Europolu, czyli do unijnej agencji policyjnej o wsparcie w procedurach kryminalistycznych dotyczących przypadków nielegalnej inwigilacji.

Co może zrobić Unia

PEGA wzywa wszystkie kraje Unii, by doraźnie do końca 2023 roku, czyli zanim dogłębnie uregulują na poziomie krajowym i unijnym kwestie inwigilacji, przyjęły zasady czy też wskazówki, jak wykorzystywać programów inwigilujące zgodnie z prawem unijnym, międzynarodowym i prawami człowieka.

Wzywa Komisję Europejską od przedstawienia sprawozdania do listopada tego roku. A także do znacznie bardziej pieczołowitego egzekwowania prawa UE co do danych osobowych oraz do przedłożenia nowych przepisów łatających – na poziomie unijnym – dziury w obecnym systemie ochrony, a również regulujących handel programami inwigilującymi w kontekście praw człowieka.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na Facebooku! >>

Opozycja w Rosji jest na straconej pozycji

– W Rosji nie ma już zorganizowanej opozycji, bo Kreml systematycznie się z nią rozprawia – wyjaśnia w rozmowie z DW politolog Konstantin Kałaczew.

Dopiero co znany polityk opozycji Władimir Kara-Mursa skazany został na 25 lat obozu karnego. Sąd uzasadnił wyrok zdradą stanu i „dyskredytacją armii rosyjskiej” oraz nielegalną współpracą, jaką Kara-Mursa miał prowadzić z „niepożądaną” w Rosji organizacją. Według doniesień rosyjskich mediów opozycjonista za zapłatę miał rzekomo pomagać organizacjom z krajów NATO w osłabianiu bezpieczeństwa narodowego. W ostatnim wystąpieniu przed sądem Kara-Mursa porównał wytoczony mu proces do pokazowych procesów za czasów Stalina. Nie prosił też o uniewinnienie, ponieważ podtrzymywał wszystko to, co powiedział.

Działacz opozyjnej partii „Jabłoko” Lev Schlossberg podejrzewa, że nie wszystkie wyroki polityczne w Rosji wydawane są przez sądy. Niektóre zapadają na szczeblu politycznym. – W niektórych przypadkach mogą za nimi stać wysocy rangą urzędnicy rządu Putina. Może to być on sam. W przypadku Kara-Mursa podejrzewam, że kara została uzgodniona z Putinem – mówi DW Schlossberg.

Również opozycjonista Ilja Jaszyn, któremu nie udało się odwołać od wyroku ośmiu i pół lat więzienia, został skazany za „dyskredytowanie armii rosyjskiej”, gdyż potępił publicznie rosyjskie zbrodnie wojenne w Buczy. Kariera polityczna Jaszyna rozpoczęła się w czasach, kiedy można było jeszcze mówić w Rosji o opozycji politycznej. Przez ponad 20 lat walczył on z Putinem i rosyjską autokracją.

Zniszczone przez Rosję miasto Bucza w Ukrainie. Ilja Jaszyn publicznie potępił tę zbrodnię i dostał wyrok
Zniszczone przez Rosję miasto Bucza w Ukrainie. Ilja Jaszyn publicznie potępił tę zbrodnię i dostał wyroknull Fanny Facsar/DW

Bez możliwości protestów

Chyba najbardziej znanym rosyjskim politykiem opozycjnym jest Aleksiej Nawalny. W licznych wystąpieniach publicznych celowo prowokował on rządowe elity polityczne i nie bał się krytycznie wypowiadać. W styczniu 2021 roku po powrocie do Rosji został aresztowany i odsiaduje karę co najmniej 10 lat więzienia. 

– Przed uwięzieniem Aleksiej Nawalny miał nie więcej niż półtora procenta głosów wyborców. W każdym razie to za mało na poważną walkę o władzę – wskazuje politolog Kałaczew, dla którego opozycjonista nigdy nie wchodził w rachubę jako kolejny prezydent Rosji.

Tymczasem – jak podaje Amnesty International – w Rosji coraz trudniej jest protestować. Protesty niosą ze sobą wysokie ryzyko dla ich uczestników i są brutalnie tłumione. Według informacji rosyjskiej organizacji pozarządowej OWD-Info tylko w 2022 roku podczas protestów antywojennych aresztowano ponad 15 tysięcy osób.

Kreml nie toleruje protestów, jak te we wrześniu 2022 roku przeciwko częściowej mobilizacji
Kreml nie toleruje protestów, jak te we wrześniu 2022 roku przeciwko częściowej mobilizacjinull Alexander Nemenov

Opozycja na wygnaniu bez znaczenia 

Do rosyjskiej opozycji zaliczają się także legendarny mistrz szachów Garry Kasparow oraz były oligarcha Michaił Chodorkowski. Obaj przebywają od lat za granicą i wraz z innymi zesłanymi Rosjanami spotykają się co roku na „Forum Wolnej Rosji” w stolicy Litwy Wilnie, by dyskutować o sprawach politycznych.

– Problemem opozycji na emigracji jest utrata kontaktu z krajem – wyjaśnia rosyjski politolog. – Udanie się jako opozycja na emigrację jest równoznaczne dziś z małym wyrokiem śmierci. Tak że wpływ „Forum Wolnej Rosji” w kraju jest zerowy – uważa Kałaczew.

Rosyjska opozycja systemowa

Według interpretacji Kremla w Rosji istnieje tylko jedna opozycja, tzw. opozycja systemowa. Należą do niej takie partie polityczne, które tylko pozornie są w opozycji, ale tak naprawdę działają zgodnie z zasadami rządzących.

W rosyjskim parlamencie czyli Dumie Państwowej jest obecnie pięć partii: Jedna Rosja, Komunistyczna Partia Rosji (KPRF), Sprawiedliwa Rosja, Liberalno-Demokratyczna Partia Rosji (LDPR) i Nowy Lud.

– Żadnej z tych partii reprezentowanych w Dumie nie można nazwać opozycją. Opozycja powinna być przeciwstawna wobec rządu. A żadna partia w Dumie taka nie jest. Wszystkie są partiami Putina – wyjaśnia opozycjonista Lew Schlossberg. Jak podkreśla, opozycja pod rządami Putina została zniszczona. – Wybory straciły na znaczeniu i nie są już kryterium sukcesu. Każdy pożądany wynik można sfingować. Liczy się jedynie sterylna Duma ze swoimi 450 deputowanymi, którzy wszyscy bez wyjątku popierają Putina – mówi Schlossberg.

W rosyjskiej Dumie panuje jednomyślność. Deputowani stoją murem za Putinem
W rosyjskiej Dumie panuje jednomyślność. Deputowani stoją murem za Putinemnull Sergei Fadeichev/TASS/dpa/picture alliance

Przyszłość rosyjskiej opozycji

W 2006 roku kilka partii opozycyjnych połączyło siły, tworząc sojusz „Inna Rosja”, w skład którego weszli również krytyk rządu i były mistrz świata w szachach Garry Kasparow oraz organizacja praw człowieka Memoriał. Celem było wystartowanie w wyborach parlamentarnych w 2007 roku i prezydenckich w 2008 roku jako zjednoczona opozycja, ale celów nie udało się zrealizować i sojusz został rozwiązany w 2010 roku.

Innym sojuszem była „Koalicja Demokratyczna” przed wyborami do Dumy w 2016 roku. Składała się z kilku partii opozycyjnych, ale rozpadła się z powodu wewnętrznych sporów i walki o władzę. Lew Schlossberg zastanawia się: „Z kim należy tworzyć koalicję opozycyjną w Rosji?” I stwierdza, że nie ma w Rosji ani jednej partii opozycyjnej z prawdziwego zdarzenia.

Rosja. Bloger pokazuje bogactwo popleczników Putina

Według politologa Konstantina Kałaszewa, wielu Rosjan zastanawia się, kto przejmie władzę po Putinie. Ale nawet za zamkniętymi drzwiami lepiej o tym nie mówić. Bo zdaniem Kałaszewa: „Co prawda w Rosji panują nastroje opozycyjne, ale za nimi nie idą żadne działania. Nikt nie wyłania się jako lider prawdziwej opozycji. Nikt nie chce stracić swojej wolności. Dlatego nie ma już w kraju opozycji. Może pojawi się ponownie, gdy odejdzie Putin”.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na Facebooku! >>

 

Polska zapłaci mniej za ustawę kagańcową

Lars Bay Larsen, wiceprezes Trybunału Sprawiedliwości UE, postanowił w piątek [21.4.23], że kara dzienna dla Polski za niezawieszenie ustawy kagańcowej ma zostać zmniejszona z miliona do pół miliona euro. Dotychczas uzbierało się 534 mln euro, z czego Komisja Europejska potrąciła już 360 mln euro z przelewów unijnych funduszy dla Polski i zamierza sukcesywnie ściągać resztę tej kary. Jednak od dziś licznik kar zwalnia o połowę. A spauzuje 5 czerwca, o ile wcześniej Polska nie podporządkuje się środkowi tymczasowemu TSUE, bo na wtedy zapowiedziano finalny wyrok unijnego Trybunału w Luksemburgu co do ustawy kagańcowej.

A każdy wyrok TSUE niezależnie od treści kończy działanie środka „tymczasowego” . Rzecznik generalny TSUE ogłosił swą rekomendację co do tego wyroku już w grudniu zeszłego roku (poparł cztery z pięciu zarzutów Komisji). Gdyby Polska nie podporządkowała się wyrokowi, który zostanie ogłoszony 5 czerwca, Komisja Europejska – co zajęłoby niemało czasu – musiałaby od nowa wnosić o kary, po raz kolejny skarżąc Polskę do TSUE z teoretyczną możliwością wnioskowanie o kolejny środek tymczasowy.

Pierwsza zmiana w sporach praworządnościowych

Dzisiejsze postanowienie wiceprezesa TSUE to pierwsza zmiana w sporach praworządnościowych Polski na forum unijnym, która uwzględniła skutki „ustawy Dudy”, czyli reformy zaproponowanej przez prezydenta Andrzeja Dudę (łącznie z likwidacją Izby Dyscyplinarnej) obowiązującej od połowy lipca zeszłego roku. Komisja Europejska dwukrotnie – ostatnio na początku tego miesiąca – odrzucała wnioski rządu Mateusza Morawieckiego o zaprzestanie naliczania kary wskutek zmian z „ustawy Dudy”. Dlatego polski rząd zaskarżył do Sądu UE (to część TSUE) decyzje Komisji o dalszych potrąceniach, ale jednocześnie w marcu tego roku wniósł również do TSUE prośbę o zatrzymanie licznika z powodu „ustawy Dudy”. W praktyce chodziło o anulowanie kar od 15 lipca zeszłego roku z racji „zmiany okoliczności” będących podstawą środka tymczasowego.

Wiceprezes TSUE odrzucił dziś argumenty Warszawy, że Polska całkowicie spełniła wymogi związane z zawieszeniem ustawy kagańcowej. Ale jednocześnie potwierdził, że „ustawa Dudy” wprowadziła pewne zmiany na lepsze. I stąd zmniejszenie kary o połowę. – Zostaliśmy poinformowani o tej decyzji Trybunału. A zatem do wczoraj naliczana kara to był milion, a od dziś [21.3.23] pół miliona euro – powiedział Christian Wigand, rzecznik Komisji Europejskiej.

Wpływ „ustawy Dudy”

Wśród pozytywów wprowadzonych „ustawą Dudy” wiceprezes TSUE Lars Bay Larsen wskazał dziś zniesienie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego oraz pewne wzmocnienie gwarancji, że sędziowie polscy „w niektórych sytuacjach mogą badać spełniania wymogów dotyczących niezawisłego i bezstronnego sądu ustanowionego uprzednio na mocy ustawy”. Jednocześnie wiceprezes TSUE podkreślił, że wbrew nakazowi TSUE skutki decyzji dyscyplinarnych i immunitetowych Izby Dyscyplinarnej nie zostały natychmiastowo zawieszone. Istotnie, „ustawa Dudy” – w ramach kompromisu co do KPO – przewidziała nie natychmiastowy, lecz wielomiesięczny proces odwoławczy w tych kwestiach. I nawet teraz sędzia Igora Tuleya wprawdzie został przywrócony do orzekania, ale nadal ma uchylony immunitet, choć ten powinien być natychmiast przywrócony zgodnie z zabezpieczeniem TSUE z lipca 2021 roku.

Ponadto wiceprezes TSUE wskazał na nadal obowiązujące zapisy ustawy kagańcowej uderzające w prawo do pełnego testu niezależności sędziego zgodnego z prawem unijnym. – Polska w ocenie wiceprezesa TSUE jedynie częściowo zawiesiła stosowanie przepisów przekazujących do wyłącznej właściwości Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego rozpoznawanie zarzutów braku niezawisłości sędziego lub braku niezależności sądu – ogłoszono dziś w TSUE.

Problemy „ustawy kagańcowej” oraz pełnego wykonania wyroku TSUE o systemie dyscyplinarnym z 2021 roku zazębiają się z praworządnościowymi „kamieniami milowymi” z KPO. A wejście w życie nowego projektu sądowego z grudnia 2022 roku (rozszerzenie testu niezależności sędziego oraz przeniesienie spraw dyscyplinarnych i immunitetowych do Naczelnego Sądu Administracyjnego) nie tylko – wedle wstępnej i nieformalnej ugody rządu z Brukselą – pomogłoby odblokować wypłaty z KPO, ale zapewne także zwiększyłoby szanse na zastopowanie licznika kar za „ustawę kagańcową” (choć problemem pozostałby m.in. nadal uchylony immunitet Tulei). Jednak taką perspektywę mocno oddaliło odesłanie projektu tej ustawy przez prezydenta Andrzeja Dudę do skłóconego Trybunału Konstytucyjnego.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na Facebooku! >>

 

PE: Reynders pozytywnie o ustawie sądowej

Skrojony na potrzeby Krajowego Planu Odbudowy (KPO) projekt ustawy sądowej, którą prezydent Andrzej Duda skierował w lutym do Trybunału Konstytucyjnego, był w czwartek (23.03.2023) głównym tematem dyskusji europarlamentarej komisji LIBE (wolności obywatelskie sprawiedliwość, sprawy wewnętrzne) o Polsce.

Projekt tej ustawy został w grudniu nieformalnie i wstępnie uznany przez Komisję Europejską za wystarczający na potrzeby „kamieni milowych” z KPO. Ten kompromis tak mocno rozczarował wielu obrońców praworządności w Polsce, że wręcz nie dowierzali przeciekom na ten temat z Brukseli.

Komisarz UE ds. sprawiedliwości Didier Reynders dziś podczas obrad LIBE potwierdził, że projekt był tematem rozmów z Szymonem Szynkowskim vel Sękiem, choć – to standardowe stanowisko Komisji – oficjalna ocena ustawy zostanie dokonana, gdy wejdzie w życie i w związku z tym Polska zwróci się o wypłaty z KPO.

Blokada po stronie Polski

Projekt przenosi postępowania dyscyplinarne i immunitetowe wobec sędziów do Naczelnego Sądu Administracyjnego (NSA) z Izby Odpowiedzialności Zawodowej Sądu Najwyższego oraz poszerza test niezależności sędziowskiej zgodny z wymogami unijnymi.

– Blokada [w sprawie KPO] jest teraz po stronie Polski – powiedział Didier Reynders, wskazując na decyzję prezydenta Dudy. Podkreślał, że projekt ustawy sądowej zawiera „dobre kroki” na rzecz osiągnięcia praworządnościowych „kamieni milowych” z KPO.

Jednak projekt, którego los jest teraz mocno niepewny z powodu skłócenia Trybunału Konstytucyjnego, był dziś ostro krytykowany przez większość mówców podczas debaty LIBE. Paulina Kieszkowska-Knapik z „Wolnych Sądów” ostrzegała, że nowe reguły „logistycznie sparaliżują” NSA wskutek przytłoczenia go nowymi sprawami dyscyplinarnymi wobec sędziów. A ponieważ przekazanie tych spraw do NSA jest – jak przekonywała Paulina Kieszkowska-Knapik – niekonstytucyjne, to część sędziów NSA będzie odmawiać orzekania w tej dziedzinie.

– Ale przynajmniej sprawy dyscyplinarne sędziów byłby rozpoznawane przez niezależny sąd w przeciwieństwie do sytuacji ze stosowną izbą Sądu Najwyższego – odpowiadał komisarz UE ds. sprawiedliwości, przyciskany w sprawie NSA przez Różę Thun (Polska 2050). Zastrzegał, że Komisja Europejska dokona finalnej oceny, jeśli nowe prawo wejdzie w życie, ale raczej bagatelizował „logistyczne” problemy NSA.

Co zrobić z neo-KRS

Jak podkreślała Carolyn Hammer z Biura Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka (ODIHR), obecnie już nawet w NSA jedna trzecia sędziów jest nominowana z udziałem upolitycznionej Krajowej Rady Sądownictwa („neo-KRS”).

– Żadna ustawa nie może rozwiązać problemów praworządności, jeśli nie usunie problemu KRS – powiedział Holender Jeroen Lenaers w imieniu frakcji Europejskiej Partii Ludowej.

Didier Reynders sam podkreślał, że zarówno wyroki unijnego Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu, jak i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu wytykały brak niezależności KRS od władzy wykonawczej, a Komisja Europejska podniosła tę sprawę w ramach postępowania z artykułu siódmego już w 2017 roku.

– Ale nie potrafię zrozumieć, dlaczego Komisja dotychczas nie wszczęła postępowania przeciwnaruszeniowego w sprawie KRS? – dopytywała Holenderka Tinek Strik, przemawiająca w imieniu frakcji zielonych.

Podobne pytania padało ze strony innych europosłów w LIBE, ale Patryk Jaki (Solidarna Polska) zarzucał im antypolską stronniczość oraz opieranie się na „ojkofobicznych ekspertach” z Polski. O ile artykuł siódmy to forma presji politycznej, która w praktyce nie prowadzi do żadnych sankcji (z racji wymogu jednomyślności), to postępowania przeciwnaruszeniowe mogą mieć finał w TSUE dysponującym wysokimi karami finansowymi. Polsce do dziś każdego dnia nalicza się nowy milion euro kary za lekceważenie środka tymczasowego TSUE w sprawie ustawy kagańcowej. Obecnie to już ponad 500 mln euro potrącanych sukcesywnie (do dziś 360 mln euro) od funduszy UE dla Polski.

Postępowanie przeciwnaruszeniowe

Komisarz UE ds. sprawiedliwości przyciskany dziś przez europosłów w sprawie postępowania przeciwnaruszeniowego w sprawie KRS zadeklarował, że nie wyklucza takiego kroku Komisji Europejskiej. – Nie wykluczam użycia innych narzędzi [poza artykułem siódmym] – powiedział.

Paulina Kieszkowska-Knapik podkreślała, że sprawy ujęte w „kamieniach milowych KPO” to wierzchołek góry lodowej, a Didier Reynders zapowiedział, że Komisja – pomimo ewentualnego odblokowania KPO – zajmowałaby się polską praworządnością w ramach innych procedur. Jednak z naszych nieoficjalnych informacji wynika, w Komisji nadal dominuje przeświadczenie, że Polska nie podpada pod procedurę „pieniądze za praworządność”.

W kontekście powiązania polskich funduszy spójności z Kartą Praw Podstawowych komisarz Reynders podkreślał dziś w LIBE, że Karta nie tylko zobowiązuje w kwestiach niezależności sądownictwa, ale też poszanowania praw mniejszości, w tym LGBT. Jak pisaliśmy przed tygodniem, władze Polski negocjują teraz z Komisją co do kształtu mechanizmów monitorujących przestrzeganie Karty na użytek polityki spójności. Ale choć to nie obejmuje bezpośrednio sądownictwa, Komisja chciałaby skorelować kwestie KPO z polityką spójności. A zatem przynajmniej na razie w Brukseli jest pewne polityczne powiązania między „kamieniami milowymi” i funduszami spójności.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na Facebooku! >>

Turcja: wschodzące mocarstwo atomowe. Zależne od Rosji?

– Turcja awansuje teraz do ligi krajów posiadających energię atomową.

Tymi słowami prezydent Recep Tayyip Erdogan powitał w kwietniu 2023 roku uruchomienie pierwszego reaktora w pierwszej tureckiej elektrowni jądrowej. Budowa siłowni atomowej Akkuyu w mieście Mersin na południu Turcji jeszcze trwa. W przyszłości ma ona według oficjalnych danych pokrywać mniej więcej dziesięć procent tureckiego zapotrzebowania na energię i zaopatrywać w prąd ponad dwanaście milionów mieszkańców kraju. W budowę zainwestowano ok. 20 miliardów dolarów.

„Największą współpracę w dziejach stosunków turecko-rosyjskich” – według oficjalnej wykładni – fetuje się jako turecką historię sukcesu. Pierwszy z łącznie czterech reaktorów w Akkuyu otwarto w 2023 roku na krótko przed wyborami prezydenckimi – co wielu obserwatorów uznało za propagandę wyborczą. 

Pierwsza elektrownia jądrowa w Turcji należała pierwotnie w 100 procentach do państwowego koncernu rosyjskiego Rosatom. W umowie uzgodniono, że także w przyszłości siłownia musi w co najmniej 51 procentach należeć do Rosji. Chociaż pierwotnie zapowiadano, że pozostałych 49 procent akcji zostanie sprzedanych tureckim inwestorom, to na razie tak się nie stało.

W zarządzie Akkuyu Nükleer A.S. zasiadał dotychczas tylko jeden Turek, który zdążył już z niego wystąpić. Biznesmen Cüneyd Zapsu uzasadnił swoja decyzję tym, że „nie spełniono jego żądania dostępu do spotkań na żywo oraz do informacji i dokumentów poświęconych tematom, które dotyczą społeczeństwa”. W zarządzie firmy nie ma obecnie żadnego obywatela Turcji.

Elektrownia w posiadaniu Rosjan

Turcja, która jest członkiem NATO, dąży do uzyskania większej niezależności energetycznej. Kraj planuje już od kilku lat budowę drugiej siłowni w mieście Sinop na wybrzeżu Morza Czarnego. Na temat tego obiektu Turcja negocjowała ze Stanami Zjednoczonymi, Japonią, Koreą Południową i Rosją.

Rząd w Ankarze zamierza również wybudować trzecią elektrownię – w Igneadzie w europejskiej części Turcji, w pobliżu granicy z Unią Europejską. W tym wypadku rozmowy toczą się z Chinami.

 

Plany drugiej elektrowni w Sinopie wydają się teraz konkretyzować: również ona będzie przypuszczalnie własnością Rosjan. – Prezydent Erdogan wyraził się bardzo jasno, że Turcja podjęła polityczną decyzję o powierzeniu nam budowy drugiej elektrowni jądrowej – powiedział w rosyjskiej Dumie Państwowej dyrektor generalny Rosatomu Aleksiej Lichaczow.

Strona turecka na razie nie zareagowała na tę wypowiedź. Podczas spotkania z Władimirem Putinem w Soczi we wrześniu 2023 roku Erdogan chwalił projekt w Akkuyu i sygnalizował chęć pogłębienia współpracy.

Wpływ Rosji nad obu morzami

Zdaniem obserwatorów kolejny krok w kierunku zacieśnienia kooperacji z Rosją w tej dziedzinie pogłębi zależność energetyczną Turcji od Moskwy i będzie kolejnym obciążeniem dla i tak trudnych stosunków Ankary z Zachodem.

Emerytowany turecki dyplomata Mithat Rende uważa, że Rosja, inwestując w turecką energetykę, chce przede wszystkim podkopać solidarność w łonie NATO. Jego zdaniem sprytnie wykalkulowano timing wypowiedzi Lichaczowa, żeby zaszkodzić stosunkom turecko-amerykańskim, które właściwie zdawały się ostatnio ulegać poprawie.

Ekspert energetyczny Ali Arif Aktürk podkreśla również strategiczne znaczenie elektrowni dla Rosji. – Celem Rosjan jest nie tylko inwestowanie w energię jądrową, lecz również inwestowanie w kraju NATO – mówi.

Nader istotne jest położenie obu siłowni: Akkuyu powstało nad Morzem Śródziemnym na południu, a elektrownia w Sinopie ma zostać zbudowana w najdalej na północ wysuniętym punkcie kraju, nad Morzem Czarnym. Eksperci wskazują na niebezpieczeństwo związane z powstaniem nad obu ważnymi strategicznie morzami nowych elektrowni jądrowych pod kontrolą rosyjską. Aktürk obawia się, że w przyszłości Rosja mogłaby dzięki uzyskanym przywilejom nawet uniemożliwić zawijanie okrętów wojennych do tych miast portowych.

Również po rosyjskiej inwazji na Ukrainę Putin i Erdogan utrzymują przyjazne stosunki
Również po rosyjskiej inwazji na Ukrainę Putin i Erdogan utrzymują przyjazne stosunki. Także pod względem gospodarczo oba kraje odgrywają ważną rolę dla siebie nawzajemnull Alexei Nikolsky/AP Photo/picture alliance

Rosnąca zależność

Podczas gdy kraje zachodnie pracują jeszcze nad zminimalizowaniem zależności od rosyjskiej energii i dywersyfikacją swojego bezpieczeństwa energetycznego, Turcja stawia nadal głównie na Rosję.

Jedną z obietnic związanych z Akkuyu jest to, że dzięki tej elektrowni Turcja stanie się bardziej niezależna energetycznie. Eksperci sądzą, że będzie wprost przeciwnie.

Od początku inwazji Rosji na Ukrainę Turcja stała się jednym z najważniejszych importerów rosyjskiej energii. Z tego powodu Ankara może korzystać z rabatów do 30 procent na rosyjskie produkty. Według analizy Reutersa władze i przedsiębiorstwa tureckie zwiększyły import rosyjskiej ropy naftowej i zaoszczędziły w ten sposób w 2023 roku ok. dwóch miliardów dolarów.

Turcja sprowadza obecnie z Rosji ok. 40 procent importowanego gazu ziemnego. Według danych Tureckiego Zrzeszenia Izb Inżynierów i Architektów (TMMOB) Rosja jest najważniejszym eksporterem tego surowca do Turcji. Mniej więcej jedna czwarta całej energii pochodzi z Rosji.

Z najnowszych danych Urzędu Regulacji Rynku Energii (EPDK) wynika, że zależność Turcji od Rosji w odniesieniu do ropy naftowej i produktów ropopochodnych wzrosła już do 68 procent. Pod koniec 2022 roku odsetek ten wynosił ok. 41 procent.

Inauguracja rosyjskiej elektrowni jądrowej w Turcji
Eksperci kwestionują argument tureckiego rządu, że elektrownia jądrowa Akkuyu zapewni Turcji większą niezależność energetycznąnull DHA

Przykład negatywny: Niemcy

Dyplomata Rende podkreśla, że druga elektrownia wybudowana przez Rosję zwiększyłaby zależność Turcji. – Tym, czego właściwie potrzebujemy, jest zrównoważony koszyk energetyczny. Obojętnie, o który kraj chodzi, moim zdaniem nie jest mądrą polityką takie długofalowe uzależnianie się od tylko jednego kraju – mówi. Podaje przykład Niemiec: – Niemiecki przemysł wpadł w duże tarapaty, gdy wybuchła wojna w Ukrainie.

Potwierdza to ekspert energetyczny Necdet Pamir. – W przypadku Akkuyu Turcja jest w 100 procentach zależna od Rosji. To nader ryzykowne. Niezależnie od tego, od którego kraju się tak uzależniamy, jest to gigantyczny problem zarówno dla bezpieczeństwa energetycznego i gospodarczego, jak i dla polityki zagranicznej – ocenia.

Jego zdaniem Turcja idzie błędną drogą pod względem zaopatrzenia w energię: – Należałoby właściwie promować energetykę odnawialną i podnosić efektywność energetyczną. Zamiast tego mówią o budowie kolejnych elektrowni jądrowych. To jest błędne, po prostu błędne – podkreśla Pamir.

Eksport zamiast technologii

Podobnie jak wielu innych obserwatorów Mithat Rende wskazuje, że Turcja ma obecnie trudności ze znalezieniem źródeł finansowania dla swoich elektrowni jądrowych. Mówi, że w dzisiejszych okolicznościach właściwie żaden kraj świata nie zainwestuje w budowę elektrowni jądrowej za granicą.

Zapewne nie następuje również transfer technologii z Rosji do Turcji – uran oraz wszelkie potrzebne materiały i sprzęt importuje się z Rosji. Turcji brakuje nie tylko zdolności przetwórczych, lecz również bogactw naturalnych. W kraju nie ma praktycznie żadnych rezerw uranu. Ten problem powstałby również w wypadku drugiej elektrowni jądrowej w Sinopie – podkreśla Ali Arif Aktürk.

Jego zdaniem jest wiele krytycznych pytań bez odpowiedzi – niektóre dotyczą rosyjskiego wpływu na te projekty, inne zaś dotyczą zasadniczo energii jądrowej jako źródła energii: – Czy dojdzie do transferu technologii? Gdzie będzie składowany uran i w jakich ilościach? Czy będzie kara w razie nieterminowej dostawy uranu? Co z utylizacją odpadów atomowych? Aktürk dodaje jeszcze jedno pytanie, które sprawia nieco retoryczne wrażenie:

– Czy odpowiedzialni za ten projekt ludzie i kraje mogą w ogóle wytworzyć kulturę zaufania?

Oprócz budowy elektrowni jądrowych Putin chce uczynić Turcję tak zwanym „hubem gazowym” – czyli eksportować rosyjski gaz do Europy za pośrednictwem Turcji. Erdogan uważa ten pomysł za dobry. Po zbliżających się wyborach prezydenckich w Rosji i wiosennych wyborach samorządowych w Turcji Putin przyjedzie do Turcji. Jednym z tematów rozmów będzie zapewne pogłębienie współpracy energetycznej.

Artykuł ukazał się pierwotnie na stronach Redakcji Niemieckiej DW.

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na Facebooku! >> 

Autorzy: Burak Ünveren | Gülsen Solaker | Pelin Ünker

FAZ: Wszystko zależy od prezydenta Dudy

Niemiecki dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” („FAZ”) pisze o planie powrotu Polski do praworządności, jaki minister sprawiedliwości Adam Bodnar zaprezentował w Brukseli. Plan „spotkał się z dużą przychylnością, ale wszystko zależy od prezydenta Dudy” – pisze „FAZ”.

Solidarni z Warszawą

Gazeta zaznacza, że Bodnar został ciepło przyjęty w Brukseli, a kiedy prezentował się dziennikarzom, stali za nim odpowiedzialna za praworządność wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej Vera Jourova, komisarz ds. sprawiedliwości Didier Reynders i szefowa belgijskiej dyplomacji Hadja Lahbib. „Był to znak solidarności z Warszawą i woli zamknięcia tego mrocznego rozdziału, nawet jeśli nie będzie to łatwe” – czytamy.

Chodzi o wszczętą w 2017 roku procedurę z artykułu 7 Traktatu o Unii Europejskiej. „FAZ” pisze, że w przypadku tej procedury nie chodzi w pierwszym rzędzie o pieniądze. Setki miliardów euro dla Warszawy jest zablokowanych w innym, mniej wymagającym postępowaniu. We wszystkich tych postępowaniach (także tym dotyczącym środków z Funduszu Spójności) „sygnały z Komisji są pozytywne”. 

Plan działania do maja

„FAZ”, opisując plan polskiego rządu dotyczący przywrócenia praworządności oraz pierwszą z szeregu ustaw dotyczącą Krajowej Rady Sądownictwa, pisze, że prezydent Andrzej Duda odrzuca propozycje rządu. Duda może zawetować każdą ustawę albo skierować ją do Trybunału Konstytucyjnego, który nadal jest obsadzony przez sędziów lojalnych wobec PiS. Dlatego Vera Jourova podkreśliła, że plan działania jest krokiem we właściwym kierunku, ale musi zostać wdrożony – czytamy.

„Bodnar chce sfinalizować plan działania do maja – dwudziestej rocznicy przystąpienia Polski do UE. Są ku temu jeszcze dwa inne powody. Jednym z nich jest polityka wewnętrzna: jeśli Duda zawetuje reformy, rząd wykorzysta to w kampanii przed wyborami europejskimi, mówiąc: swoje zadanie wykonaliśmy, Duda trzyma nas pod artykułem 7. Drugi powód dotyczy sytuacji w Brukseli. Belgijska prezydencja uczyniła z praworządności priorytet. Zmieni się to zasadniczo, gdy Węgry przejmą prezydencję w drugiej połowie roku” – pisze „FAZ”.

Chcesz skomentować nasze artykuły? Dołącz do nas na facebooku! >>

 

Niemcy. Politycy chcą chronić Trybunał Konstytucyjny

Zaniepokojona wzrostem popularności ekstremistów koalicja rządowa w Niemczech chce wzmocnić ochronę Federalnego Trybunału Konstytucyjnego przed „wrogami demokracji”. „Zgodnie z ustawą zasadniczą ustawa o Federalnym Trybunale Konstytucyjnym może zostać zmieniona zwykłą większością głosów” – powiedział gazecie „Welt am Sonntag” sekretarz parlamentarny klubu poselskiego SPD Johannes Fechner. „Powinniśmy zmienić to na większość dwóch trzecich głosów” – wskazał.

Wpisać do konstytucji

Podobnie sekretarz parlamentarny klubu poselskiego FDP Stephan Thomae podkreślił, że parlamentaryzm i jurysdykcja konstytucyjna muszą być bardziej odporne na „wrogów demokracji”. W tym celu kluczowe struktury sądu powinny być zapisane w ustawie zasadniczej, czyli niemieckiej konstytucji.

Jako przykłady Thomae wymienił podział sądu na dwa senaty, ustanowienie dwunastoletniej kadencji sędziów oraz zastrzeżenie, że sąd może samodzielnie decydować o przydziale spraw i metodach pracy. Zasady te mogłyby zostać zmienione jedynie większością dwóch trzecich głosów.

Thomae ostrzegł, że w przeciwnym razie niemiecki TK – jako „jeden z najważniejszych organów kontroli władzy i strażnik konstytucji” – może zostać sparaliżowany zwykłą większością parlamentarną. Teoretycznie można by utworzyć trzeci senat i zmienić podział kompetencji, „tak aby pewne decyzje musiały być podejmowane w tym trzecim senacie”.

Wymagana zgoda opozycji

Do zmiany ustawy zasadniczej wymagana jest większość dwóch trzecich głosów. Rządzące partie SPD, Zielonych i FDP potrzebowałyby zatem zgody chadeckiego klubu CDU/CSU, który zasiada w opozycji.

Naciskając na ochronę niemieckiego TK, socjaldemokrata Johannes Fechner przywołuje przykład Polski. Tam – jak powiedział – doświadczono, jak szybko można sparaliżować Trybunał Konstytucyjny, jeśli zwykła większość może zmienić sposób jego działania. „Nawet pozornie mało problematyczne zmiany mogą prowadzić do blokady. Na przykład wymóg rozpatrywania wszystkich wniosków według daty wpływu albo wymóg szczegółowego uzasadniania wszystkich decyzji. Może to doprowadzić do tego, że Trybunał Konstytucyjny nie będzie już w stanie uchylać niekonstytucyjnych ustaw” – powiedział poseł SPD.

(DPA, AFP/dom)

Chcesz skomentować ten artykuł? Dołącz do nas na facebooku! >>

Protesty przeciwko AfD