Dlaczego pył z Sahary dociera do Europy?

Wiejący znad Sahary wiatr  przywiał w tym tygodniu pył do odległej o tysiące kilometrów greckiej stolicy, Aten. Efektem było niesamowitej urody zjawisko, dzięki któremu wszystko przybrało czerwonawo-pomarańczowy odcień. Akropol zaś, przynajmniej przez chwilę, wyglądał tak, jakby został przeniesiony na Marsa.

Burze, które unoszą pył znad Sahary i transportują go do Europy, są zjawiskiem częstym i zdarzają się od lat. Zajmijmy się więc tym, jak powstają, jak się przemieszczają i czy są groźne.

Jak się rodzi i rozwija burza pyłowa na Saharze?

Burze  pyłowe zdarzają się, gdy nad ciągnącą się przez całą Afrykę Północną pustynią Sahara wieją silne wiatry i jest sucho. Carlos Perez Garcia Pando, ekspert do spraw piasku i pyłu z Barcelona Supercomputing Center, mówi DW, że pustynne piaski składają się z wielu różnych cząstek.

Niektóre są duże i ciężkie. Są to pierwsze cząstki podrywane przez silne wiatry. Ale to nie one przedostaną się ostatecznie przez Morze Śródziemne  do Europy.

Te większe cząstki muszą bowiem nieuchronnie spaść na ziemię. Uderzają wtedy w ziarnka piasku i rozbijają je na bardzo drobne cząstki, tłumaczy Garcia Pando. I to te mniejsze cząstki ostatecznie pokonują wielkie odległości, ponieważ są tak małe i lekkie.

Aby takie burze mogły się pojawić, musi być sucho, ponieważ w przeciwnym razie cząstki zlepiają się ze sobą i stają się zbyt ciężkie, żeby pokonać wielkie dystanse. Burze piaskowe są zaś najbardziej prawdopodobne tam, gdzie jest mało roślinności, która by mogła osłabiać wiatr i spowalniać burzę.

BdTD | Syrien
Pył z Sahary dociera także do innych krajów, na przykład do Syriinull Aref Watad/AFP/Getty Images

Dlaczego burze przenoszą pył do Europy?

Burze pyłowe zdarzają się na Saharze regularnie. Żeby jednak mogły się przesunąć tysiące kilometrów na północ, musi zapanować też sprzyjająca pogoda, która przyniesie silne wiatry, zdolne je przepchnąć na wielkie odległości.

Pył znad Sahary jest transportowany nad Morzem Śródziemnym do Europy przez układy niżowe. Garcia Pando tłumaczy, że w takich systemach pogodowych nagromadzona jest wielka ilość energii niezbędnej, by wywołać silne wiatry. Na półkuli północnej wieją one w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Zazwyczaj występują na wiosnę.

Cząstki pyłu, które ostatecznie docierają do Europy, mogą pozostawać w powietrzu tak długo, ponieważ są znacznie mniejsze niż piasek, który opada znacznie szybciej, napisał DW Stuart Evans, ekspert do spraw pyłu na Uniwersytecie Buffalo w Nowym Jorku. „To, co dociera do Europy, to burza pyłowa, a nie piaskowa”, podkreślił w nadesłanym do DW e-mailu.

Czy burze pyłowe są problemem?

– To się powtarzało przez całe dzieje, pył jest prawie tak stary jak Ziemia – mówi Garcia Pando. – To nic nowego – dodaje.

Ekspert z Barcelony podkreśla, że celem analizowania burz pyłowych nie jest wzbudzanie strachu. Chodzi raczej o zrozumienie tego zjawiska i jego wpływu na społeczeństwo i klimat. Garcia Pando wyjaśnia, że pył nie zawsze jest czymś złym, jest bowiem na przykład swego rodzaju odżywką dla lasów i oceanów. Dostarcza im żelaza i fosforu.

Ilość pyłu na Ziemi wzrasta od czasów przedindustrialnych, mówi naukowiec. Jest to w dużej mierze spowodowane uprawą ziemi przez człowieka, ale także zmianami klimatycznymi.

Aby zrozumieć, jak to działa, trzeba wyobrazić sobie grudkę zaskorupiałego brudu, mówi Garcia Pando. Jeśli się na nią nadepnie lub przejedzie po niej auto, cząstki brudu oderwą się od tej grudki, a wiatr będzie mógł je łatwiej unieść.

Teraz wiesz: skąd się bierze piasek?

W odniesieniu do zmian klimatu Garcia Pando wskazuje na źródła wody, które wysychają, gdy jest susza. Gdy takie jezioro już wyschnie, „osady, które pozostaną na dnie, będą silniej podlegać erozji i mogą łatwiej trafić do atmosfery”, tłumaczy ekspert od piasku i pyłu.

Ale jak na razie naukowcy wciąż nie mają pewności, czy na Ziemi będzie więcej, czy mniej wiatru w wyniku zmian klimatu. Trudno więc powiedzieć, jak to będzie z burzami pyłowymi w przyszłości.

– Jest to jeden z kluczowych elementów niepewności, z którymi mamy do czynienia w prognozowaniu przyszłości pyłu – mówi Garcia Pando. – Zrozumienie, jak będą ewoluować wiatry w różnych sytuacjach. Nie tylko średnie wiatry, ale także ekstremalne – podkreśla.

Zachowaj bezpieczeństwo podczas burzy pyłowej

Gdy człowiek się znajdzie w burzy pyłowej w Europie, to zdaniem Garcii Pando powinien postępować zgodnie z tymi samymi radami, których udzielają eksperci w dniach, kiedy jakość powietrza jest szczególnie niska. Pył stanowi zagrożenie dla układu oddechowego, dlatego należy nosić maskę i powstrzymywać się od uprawiania sportu na świeżym powietrzu. Dotyczy to zwłaszcza ludzi z chorobami układu oddechowego.

Artykuł ukazał się pierwotnie nad stronach Redakcji Angielskiej DW

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

Gdzie jest 6-letni Arian? Trwa akcja poszukiwawcza

Poszukiwania 6-letniego Ariana z Bremervörde w Dolnej Saksonii zaczęły się tydzień temu. Dziecko wyszło z domu niezauważone w poniedziałek wieczorem, 22 kwietnia. Kamera miejskiego monitoringu zarejestrowała chłopca biegnącego w stronę lasu. Od tego czasu służby ratunkowe przeczesują miasto i okolicę.

Wielka akcja poszukiwawcza

W niedzielę, 28 kwietnia, zaginionego chłopca szukało około 1200 osób. Na razie jednak nie natrafiono na żaden ślad. Arian jest dzieckiem autystycznym i zdaniem specjalistki może nie reagować na nawoływanie.

Akcja poszukiwawcza Ariana
Akcja poszukiwawcza Ariananull Daniel Bockwoldt/dpa/picture alliance

Jak relacjonowała rzeczniczka policji, w niedzielę setki ratowników przeczesały obszar na północ od domu chłopca. Utworzono półtorakilometrowy łańcuch ludzi, ponownie wykorzystano łodzie, drony i psy poszukiwawcze. Po raz pierwszy w akcji wzięli udział także kolarze. – Nigdy wcześniej nie prowadziłem poszukiwań na taką skalę – powiedział Jörg Wesemann, szef operacyjny policji w Rotenburgu. Poszukiwania trwały do zmroku i objęły obszar o powierzchni około 15 kilometrów kwadratowych. W poniedziałek (29.04.2024) są kontynuowane.

Policja jeszcze nie straciła nadziei. – Poddanie się nie wchodzi dla nas w rachubę – powiedziała jej rzeczniczka w niedzielę wieczorem. – Prowadzimy poszukiwania za dnia i w nocy – podkreśliła.

Poszerzenie obszaru poszukiwań

Obszar poszukiwań został poszerzony o bardziej odległe miejsca. Policja nadal wychodzi z założenia, że Arian nie padł ofiarą przestępstwa.

Gdzie jest 6-letni Arian? Trwa akcja poszukiwawcza
Gdzie jest 6-letni Arian? Trwa akcja poszukiwawcza null Daniel Bockwoldt/dpa/picture alliance

Przed weekendem rodzice Ariana wyjaśniali w mediach społecznościowych policji, w jaki sposób można pomóc ich synowi. – Wierzymy, że Arian wyruszył na wielką przygodę – napisali. Ich zdaniem może się przemieszczać i ukrywać nie tylko na terenie samego Bremervörde, ale i w okolicznych gminach. Podziękowali wszystkim za pomoc w poszukiwaniach.

Początkowo służby ratownicze próbowały zwabić autystycznego chłopca piosenkami dla dzieci, balonami i fajerwerkami, ale bez skutku. W weekend zmieniono taktykę. Teraz nakazano ratownikom zachowanie ciszy podczas poszukiwań.

(DPA/pedz)

Chcesz skomentować nasze artykuły? Dołącz do nas na facebooku! >>

Niemcy chcą aktywnego państwa - sondaż

Większość Niemców ma dziś pozytywny stosunek do państwa – wynika z sondażu Instytutu Allensbacha dla dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Tylko 18 procent ankietowanych przyznało, że państwo nie wzbudza w nich „przyjaznych skojarzeń”.

Państwo „przyjazne”

Niemcy oceniają państwo bardziej pozytywnie niż negatywnie. 44 procent respondentów ma pozytywny stosunek do państwa i chce, by przejęło ono więcej zadań. Przed 30 laty odsetek Niemców zadowolonych i niezadowolonych z państwa był podobny – podał Instytut Allensbacha.

Rolę państwa respondenci widzą we wszystkich dziedzinach życia. W skali priorytetów, na pierwsze miejsce wysuwają się zwalczanie przestępczości (94 proc. wskazań), w dziedzinie oświaty i szkolnictwa wyższego (odpowiednio 94 i 82 procent), rozwój gospodarczy (80 procent) oraz za hamulce inflacyjne (79 procent).

Wuppertal Deutschland 2024 | Spezialkräfte Einsatz an Schule nach Verletzung mehrerer Schüler
94% Niemców chce państwa, które dba o ich bezpieczeństwo null Pressefoto Otte/dpa/picture alliance

Państwo „przyjazne” nie jest jednak dla Niemców tożsame z państwem opiekuńczym i przeregulowanym. W odpowiedzi na pytanie: „Czy ma Pan(i) wrażenie, że państwo reguluje coraz więcej i ingeruje coraz mocniej w sferę wolności obywatelskich?”, 61 procent respondentów odpowiedziało twierdząco. Odsetek osób, przekonanych o rosnącym interwencjonizmie państwa wzrósł znacząco na przestrzeni ostatnich lat. Dla porównania: w roku 2012 wyniósł tylko 43 procent.

Regulacje w polityce energetycznej

Deutschland Braunkohlekraftwerk Jänschwalde und Windrad
Regulacje państwa Niemcy akceptują silnie w zakresie energiinull Patrick Pleul/dpa-Zentralbild/picture alliance


W ankiecie szczególnie wysoki poziom regulacji państwowych Niemcy postrzegają w obszarach  polityki mieszkaniowej oraz na rzecz zwiększenia udziału odnawialnych źródeł energii, zarówno w gospodarce narodowej, jak i w prywatnych gospodarstwach. Są to takie działania jak: efektywność energetyczna w domach, tworzenie ustawowych wymagań dla gospodarki i ekspansji odnawialnych źródeł energii.

Sondaż przeprowadził Instytutu Allensbacha w dniach 5-18 kwietnia na reprezentatywnej 1041 Niemców.

(AFP/schw)

Casting na mieszkanie

 

Demonstracja islamistów w Hamburgu. „Trudne do zniesienia”

„Widok tego rodzaju demonstracji islamistów na naszych ulicach jest trudny do zniesienia” – powiedziała niemiecka minister spraw wewnętrznych Nancy Faeser, komentując w rozmowie z dziennikiem „Tagesspiegel” sobotnią (27.04) manifestację w Hamburgu przeciwko rzekomo islamofobicznej polityce i kampanii medialnej w Niemczech.

Demonstracja islamistów w Hamburgu
Demonstracja islamistów w Hamburgunull Axel Heimken/dpa/picture alliance

W wiecu, który odbył się w dzielnicy St. Georg wzięło udział ponad 1000 osób. Według hamburskiego oddziału kontrwywiadu, Urzędu Ochrony Konstytucji, organizator jest blisko związany z grupą Muslim Interaktiv, która jest sklasyfikowana jako ekstremistyczna. Jak relacjonują media, organizatorzy wielokrotnie wzywali demonstrantów do wznoszenia okrzyków „Allahu Akbar” („Allah jest wielki”). Na plakatach widniały m.in. takie hasła, jak: „Niemcy = dyktatura wartości” i „Kalifat jest rozwiązaniem”. Mówcy oskarżali polityków i media o „tanie kłamstwa” i „tchórzliwe relacje”, które mają na celu stygmatyzację wszystkich muzułmanów w Niemczech jako islamistów w związku z wojną w Strefie Gazy.

Grupy islamistyczne w wizjerze służb

 Do incydentów nie doszło. Według minister Faeser dobrze się stało, że hamburska policja, angażując duże siły dla zapewnienia bezpieczeństwa w trakcie demonstracji, przeciwdziałała ewentualnym incydentom.

Minister spraw wewnętrznych Niemiec Nancy Faeser
Minister spraw wewnętrznych Niemiec Nancy Faesernull Britta Pedersen/dpa/picture alliance

Szefowa MSW podkreśliła, że niemieckie organy bezpieczeństwa maja na oku środowisko islamistów. Po objęciu zakazem działalności palestyńskiego Hamasu oraz grupy Samidun, pod obserwacją są również inne ugrupowania. „Inne grupy, które chcą podsycać emocje, radykalizować i werbować nowych islamistów, również są w centum zainteresowania naszych organów bezpieczeństwa” – powiedziała Faeser. Jak dodała, dotyczy to do domniemanego organizatora demonstracji w Hamburgu. Już w październiku ub. roku Muslim Interaktiv zorganizowała demonstrację w Hamburgu, pomimo zakazu. W lutym ubiegłego roku grupa zmobilizowała 3500 osób do udziału w wiecu przeciwko spaleniu Koranu w Szwecji.

DPA, ARD/ widz

Niewykorzystany potencjał. Migranci ratunkiem dla berlińskiej administracji

Dane od dawna są alarmujące. W ciągu najbliższych siedmiu lat w Berlinie na emeryturę przejdzie około 43 tys. osób zatrudnionych w administracji. To co trzeci z obecnych pracowników. Z roku na rok rośnie też liczba osób, które na własne życzenie zwalniają się z pracy i przenoszą do sektora prywatnego. W 2023 roku berlińskim urzędom i instytucjom brakowało ponad siedmiu tysięcy pracowników, szczególnie w takich obszarach, jak: zdrowie, usługi socjalne, edukacja, budownictwo i architektura, geodezja czy IT.

„W 2030 roku z obecnymi strukturami nie będziemy już w stanie w pełni wykonywać swojej pracy” – przyznał Stefan Evers, berliński senator ds. finansów w wywiadzie dla dziennika „Der Tagesspiegel”. Rozwiązanie niedoboru personelu uznał za jedno z najważniejszych politycznych zadań w najbliższych latach.

Wykorzystać potencjał

Żeby rozwiązać problem braku wykwalifikowanych pracowników, Berlin opracował plan zaradczy. Chce m.in. budować mieszkania na wynajem dla personelu oraz podwyższyć urzędnicze pensje, by móc konkurować z lepiej opłacanymi posadami w urzędach federalnych. To jednak nie wystarczy, dlatego berlińska administracja zamierza dotrzeć do grupy, która dotąd nie jest szczególnie licznie reprezentowana w strukturach urzędów: osób ze środowisk migranckich. Wielu z nich ma wyższe wykształcenie zdobyte za granicą, mimo to, nie jest im łatwo zdobyć pracę w instytucjach publicznych. Teraz ma się to zmienić.

– Administracja zorientowana na usługi wymaga perspektyw i doświadczeń wszystkich ludzi żyjących w naszym społeczeństwie migracyjnym. Wzmacnia to zaufanie i identyfikację berlińczyków z instytucjami państwowymi. Przyciągnięcie większej liczby osób ze środowisk migracyjnych do berlińskiej administracji jest również ważną inwestycją w przyszłość ze względu na niedobór personelu w służbie cywilnej spowodowany zmianami demograficznymi – mówi DW Katarzyna Niewiedział, pełnomocniczka Senatu Berlina ds. integracji i migracji.

Potrzebne zmiany

Niewiedział, Polka z pochodzenia, jest zwoleniczką zmian w strukturach administracyjnych i otwarcia się na migrantów. Pełnomocniczka zwraca uwagę, że Berlin jako pierwszy w Niemczech, poprzez tzw. Ustawę otwartych drzwi, zobowiązał się do szczególnego promowania zatrudnienia osób ze środowisk migracyjnym w sektorze publicznym – zgodnie z ich udziałem w populacji Berlina. Według danych Niemieckiego Urzędu Statystycznego, na koniec 2022 roku co czwarty mieszkaniec stolicy Niemiec pochodził z zagranicy.

Katarina Niewiedzial
Katarzyna Niewiedział, pełnomocniczka berlińskiego Senatu ds. integracji i migracjinull Jonas Holthaus

W praktyce jednak otrzymać pracę w administracji migrantom nie jest łatwo. – Na przykład uznawanie kwalifikacji zawodowych i akademickich uzyskanych za granicą nadal nie jest sprawą oczywistą. Zagraniczne doświadczenie zawodowe oraz zdobyte poza administracją również nie są łatwo akceptowane – wymienia Niewiedział. – Ogłoszenia o pracę często nie docierają do potencjalnych kandydatów. Może to wynikać ze sposobu, w jaki są one adresowane, sposobu ich rozpowszechniania czy kryteriów doboru. Tutaj również musimy się poprawić.

Nauka w praktyce

By przyciągnąć potencjalnych kandydatów do pracy w administracji w Berlinie pół roku temu powstał program szkoleniowy „Steps to public service” w ramach programu „IQ - Integracja poprzez kwalifikacje“. Program szkoleniowy jest ofertą Regionalnej Sieci Integracyjnej w Berlinie (RIN Berlin), która jest realizowana przez Berlińską Wyższą Szkołę Ekonomii i Prawa (HWR – Hochschule für Wirtschaft und Recht Berlin). Na uczelni tej kwalifikacje zdobywają m.in. przyszli berlińscy urzędnicy. Od niedawna w seminariach biorą udział także migranci zainteresowani pracą w administracji miasta. 

– Program jest indywidualnie dostosowany do potrzeb każdej osoby – wyjaśnia DW Anna Stahl-Czechowska z Berlińskiej Regionalnej Sieci Integracyjnej. Najpierw oceniane są kwalifikacje, doświadczenie zawodowe i znajomość języka niemieckiego. Następnie kandydaci otrzymują plan podnoszenia kwalifikacji.

Praca w Niemczech. Rekruterzy szukają pracowników za granicą

W praktyce wygląda to tak, że absolwent danego kierunku dokształca się w tych dziedzinach, z którymi nie miał styczności na studiach czy podczas wcześniejszej pracy. Może to być np. prawo administracyjne, informatyka czy cyfryzacja. Szansę na udział w programie mają osoby z wyższym wykształceniem (z tytułem licencjata lub wyższym), w zawodach innych niż techniczne. Mogą to być przykładowo absolwenci administracji, prawa, informatyki, ale też innych kierunków: politologii czy socjologii. Po uzupełnieniu kwalifikacji będą mogli aplikować o pracę w berlińskich instytucjach.

Wiele wakatów, a o pracę trudno

Na pracę w administracji liczy Ganna Malenko, 38-letnia uchodźczyni z Ukrainy. Dwa lata temu, w kwietniu 2022 roku, przyjechała do Berlina z Odessy. W Ukrainie ostatnio pracowała w biurze nieruchomości, ale wcześniej także w administracji miejskiej. Do Niemiec przyjechała bez znajomości języka niemieckiego, dziś mówi już płynnie i uczęszcza na kurs C1. Już wcześniej Malenko próbowała znaleźć pracę w Berlinie. Mimo uznanych kwalifikacji zawodowych – bezskutecznie.

Ganna Malenko
Ganna Malenko liczy, że wkrótce uda jej się znaleźć zatrudnienie w administracjinull Monika Stefanek/DW

– To paradoks – mówi Ukrainka w rozmowie z DW. – Jest wiele wakatów, ale znaleźć pracę wcale nie jest łatwo, zwłaszcza zgodną ze swoimi kwalifikacjami. Większość pracodawców, do których wysyłałam podania o pracę, nawet mi nie odpowiedziała. Nie chcę tracić czasu, dlatego zdecydowałam się na udział w programie. 

W programie „Steps to public service” Ganna uczestniczy od września 2023 roku. Do tej pory wzięła udział w seminariach m.in. z zarządzania konfliktami, wiedzy o finansach, ekonomii, public relations.

– Wiele rzeczy jest podobnych w administracji w Niemczech i w Ukrainie – stwierdza. – Ale są też niuanse.

Ganna liczy, że hospitacje, które także są częścią programu, przybliżą ją do wymarzonej pracy. Na razie pilnie chodzi na zajęcia i zbiera kolejne zaświadczenia.

– W Ukrainie przez całe moje dotychczasowe życie miałam jeden segregator na dokumenty. W Berlinie, w ciągu dwóch lat pobytu, zapełniłam już dwa – śmieje się, przyznając, że wszelkiego rodzaju dokumenty, zaświadczenia i dyplomy mają w Niemczech szczególne znaczenie.

Chcesz skomentować ten artykuł? Dołącz do nas na facebooku! >>

Zdrowie. Coraz więcej zaburzeń odżywiania wśród dziewcząt

Na zaburzenia odżywiania szczególnie często cierpią dziewczęta w wieku od 12 do 17 lat. W latach 2012-22 odnotowano wzrost o ok. 54 procent. Podczas gdy w 2012 r. zarejestrowano 90 przypadków na 10 tysięcy ubezpieczonych, dziesięć lat później było ich już 139. Wyniki przedstawiła Kupiecka Kasa Chorych (KKH).

Według raportu za ten stan rzeczy odpowiedzialne są nie tylko trendy dotyczące urody propagowane w mediach społecznościowych, które mogą mocno obciążać psychikę i prowadzić np. do zaburzenia odżywiania. Prawdopodobne jest, że także pandemia koronawirusa odcisnęła piętno na nastoletnich dziewczętach. Tylko w latach 2019-2022, przypadających w większości na okres pandemii, KKH odnotowała wzrost zaburzeń odżywiania o 38 procent w tej kategorii wiekowej.

Nie tylko media społecznościowe

Jednocześnie odsetek dziewcząt w wieku od 12 do 17 lat cierpiących na zaburzenia odżywiania jest prawie cztery razy wyższy niż w przypadku chłopców w tym samym wieku. U nastolatków płci męskiej odnotowano w analogicznym okresie 38 przypadków na 10 000 ubezpieczonych. KKH ocenia, że w 2022 r. około 455 000 osób w Niemczech było leczonych ambulatoryjnie z powodu anoreksji, bulimii tzw. binge eating, czyli zaburzenia z napadami objadania się.

Analiza kasy chorych wykazała, że im intensywniejsze korzystanie z mediów społecznościowych, tym większe ryzyko niezadowolenia z własnego ciała, zawstydzania i poniżania z powodu wyglądu i związanych z tym zaburzeń odżywiania. Może to również tłumaczyć znaczny wzrost liczby podczas pandemii, ponieważ dzieci i młodzież były w tym czasie bardziej aktywne na kanałach takich, jak Instagram i TikTok.

Chcesz być zdrowy? Jedz jak Wiking!

Sygnały alarmowe

Szczególnie podatna na zaburzenia odżywiania jest młodzież, która już ma problemy ze zdrowiem psychicznym lub niską samoocenę. Sygnałem alarmowym jest sytuacja, w której osoby dotknięte zaburzeniami odżywiania wkładają nieproporcjonalnie dużo wysiłku we własny wygląd, nagle rezygnują z ulubionych hobby i spędzają czas wyłącznie w mediach społecznościowych. Inne sygnały obejmują wycofanie społeczne, wahania wagi ciała i rzucające się w oczy zachowania dotyczące żywienia, w tym ograniczone wybory żywieniowe, wymioty lub stosowanie środków przeczyszczających.

W raporcie przeanalizowano anonimowe dane od posiadaczy ubezpieczenia w KKH z 2012 r. oraz z lat 2019-2022. Anoreksja to zaburzenie, w którym ludzie głodzą się do poziomu zagrażającej życiu niedowagi. W przypadku bulimii osoby cierpiące na to zaburzenie odczuwają silny przymus kontrolowania swojej masy ciała; wymiotują po obfitym jedzeniu i zażywają środki przeczyszczające, aby uniknąć przybrania na wadze. Natomiast tzw. zaburzeniu binge eating towarzyszy nawracające, niekontrolowane objadanie się, co prowadzi do znacznej nadwagi, a nawet otyłości.

(AFP/stef)

Chcesz mieć stały dostęp do naszych treści? Dołącz do nas na Facebooku!

Niemcy. Liczba aborcji najwyższa od lat

Liczba zarejestrowanych zabiegów aborcji w Niemczech wzrosła w roku 2023 w porównaniu z rokiem wcześniejszym, poinformował w środę (24.04.24) niemiecki Federalny Urząd Statystyczny. W 2023 roku przeprowadzono 106 tysięcy aborcji – to o 3,3 proc. więcej niż w roku 2022.

Ostatnio tak wysoki poziom zabiegów przerwania ciąży odnotowano w Niemczech dwanaście lat temu – w roku 2012, kiedy wyniósł 107 tys. W latach 2014 - 2020 liczba zabiegów wahała się w przedziale od 99 tys. do 101 tys. rocznie.

Aborcje. Zagadkowy wzrost 

Urząd Statystyczny nie potrafi wskazać jasnej przyczyny dla wzrostu w ubiegłym roku. Z danych wynika, że siedem z dziesięciu kobiet, które usunęły ciąże w 2023 roku, były w wieku od 18 do 34 lat. 19 procent kobiet było w wieku 34 do 39 lat. Kobiety w wieku powyżej 40 lat stanowią osiem procent. Około trzech procent było młodszych niż 18 lat.

Około 42 procent kobiet, które usunęły ciąże, nie urodziło wcześniej żadnego dziecka.

Zdecydowaną większość (96 procent) aborcji w 2023 roku stanowiły te przeprowadzone po przewidzianej w niemieckim prawie obowiązkowej konsultacji w odpowiedniej poradni. Odbycie konsultacji pozwala na legalną aborcję w pierwszych 12 tygodniach ciąży.

Aborcja ze względu na wskazania medyczne albo na ciąże będącą wynikiem przestępstwa o charakterze seksualnym, stanowiły cztery procent zabiegów.

Wojna rozbija ukraińskie rodziny

(DPA/szym)

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Najnowsze badania: dla kobiety lepsza wizyta u lekarki niż lekarza

Wolisz lekarza czy lekarkę? W przypadku tego pytania szczególnie kobiety decydują się na leczenie przez osobę płci własnej i tłumaczą to, na przykład, na forach internetowych intuicją. Okazuje się, że jest ona niezłym doradcą. Gdyż starsze kobiety, które są leczone przez lekarkę zamiast lekarza w szpitalu,w przypadku niektórych chorób mają nieco niższy wskaźnik śmiertelności. Przynajmniej tak wynika z japońskiego badania opublikowanego w czasopiśmie medycznym „Annals of Internal Medicine”, opartego na danych ponad 700 000 pacjentów.

W swoim badaniu grupa naukowców z Uniwersytetu w Tokio analizowała informacje dotyczące pacjentek i pacjentów w wieku 65 lat i starszych, którzy zostali przyjęci do szpitala między 2016 a 2019 rokiem. Spośród ponad 458 000 pacjentek i niemal 319 000 pacjentów tej grupy około 142 000 kobiet (31,1 procent) i 97 500 mężczyzn (30,6 procent) było leczonych przez lekarki. Okazało się, że wskaźniki śmiertelności po 30 dniach od przyjęcia do szpitala były nieco niższe u kobiet leczonych przez lekarki. Ponadto kobiety te rzadziej były ponownie hospitalizowane w celu leczenia. W przypadku mężczyzn nie stwierdzono znaczących różnic niezależnie od tego czy byli leczeni przez lekarki czy lekarzy.

Niewielkie efekty

Wynik dotyczący kobiet nie dziwi Ute Seeland. Jednak lekarka, która jako pierwsza w Niemczech posiada profesurę w dziedzinie medycyny uwzględniającej płeć i prewencji oraz ambulatoryjnej praktyki na Uniwersytecie w Magdeburgu, zwraca uwagę, że opisane w badaniu efekty są stosunkowo niewielkie. Faktycznie wskaźnik śmiertelności pacjentek wynosił 8,15 procent, jeśli były one leczone przez lekarkę, w porównaniu do 8,38 procent przy leczeniu przez mężczyznę. Według badania różnica ta jest niewielka, ale klinicznie znacząca. Seeland podkreśla, że konieczne jest dokładne przyjrzenie się sytuacji. Różnice między płciami w leczeniu przez lekarzy powinny być rozpatrywane z uwzględnieniem konkretnej choroby. I tak analiza przeprowadzona w ramach badania pokazała, że z leczenia prowadzonego przez kobietę szczególnie skorzystały pacjentki z zaburzeniami układu nerwowego oraz chorobami nerek i układu moczowego.

Według profesor Seeland projekt badania nie może jednak odpowiedzieć na pytanie, dlaczego kobiety odnoszą korzyść z leczenia  przez lekarzy płci żeńskiej. Badanie nie było też w stanie wyjaśnić, czy kobiety faktycznie odnoszą korzyści, czy też może odgrywają tu rolę inne powiązane czynniki.

Konkretnie badanie wymienia trzy możliwe przyczyny zaobserwowanego efektu. Po pierwsze,lekarze mogą być skłonni niedoszacować stopnia ciężkości choroby u pacjentek. Co nie tylko zgadza się z doświadczeniami, którymi kobiety od pewnego czasu dzielą się pod hasztagiem #kobietyulekarza na platformie X (dawniej Twitter), ale także z wynikami wcześniejszych badań.

Pokazały one, że lekarze płci męskiej nie oceniają właściwie poziomu bólu u swoich pacjentek, objawów związanych z układem pokarmowym i sercowo-naczyniowym oraz ryzyka udaru, co może prowadzić do opóźnionej lub niepełnej opieki medycznej.

Normą mężczyzna

W tym kontekście problemem jest to, że w wielu badaniach analizowano przeważnie mężczyzn, co może prowadzić do zabiegów i terapii medycznych, które mogą nie być optymalnie dopasowane do potrzeb kobiet. To może prowadzić do błędnej diagnozy, niewłaściwego leczenia lub nawet poważnych powikłań. Dlatego ważne jest, aby kobiety były uwzględnione w badaniach klinicznych i aby uwzględniono w medycynie także różnice płciowe. Tylko w ten sposób możemy zagwarantować, że opieka zdrowotna dla wszystkich pacjentów będzie równie efektywna.

Kobiety są często niedoreprezentowane w badaniach dotyczących chorób i leków. Ze względu na tę lukę przez długi czas nie wiedziano, że zawał serca może przebiegać inaczej u kobiet niż u mężczyzn. „A zawał serca to tylko jedna z chorób, w której zaobserwowano te różnice” – mówi Ute Seeland. Według niej wyjaśnia to również różnice we wskaźnikach śmiertelności wśród kobiet z chorobami układu nerwowego. „Demencja występuje częściej u kobiet niż u mężczyzn – mając tę wiedzę, lekarki mogłby poważniej traktować takie choroby u swoich pacjentek, ponieważ konsekwencje wyższej średniej długości życia kobiet w porównaniu z mężczyznami oznaczają dłuższy okres cierpienia” – spekuluje Seeland. Ponadto leczenie pacjentów z demencją wymaga cierpliwości i czasu: „A to cechy, które stereotypowo przypisywane są kobietom” – stwierdza lekarka. Faktycznie jedną z hipotez w badaniu jest ta, że leczenie przez lekarki może prowadzić do skuteczniejszej komunikacji i większego skupienia na pacjentach.

Pasowałoby to do badania przeprowadzonego w 2014 roku w Lipsku, zgodnie z którym kobiety lekarze rozmawiają inaczej z pacjentami niż ich koledzy. W badaniu z udziałem osób cierpiących na raka stało się jasne, że są one bardziej zadowolone, gdy komunikacja jest dobra – i właśnie ta satysfakcja była większa wśród kobiet lekarzy.

Wreszcie, obecne badanie zakłada, że pacjentki są bardziej otwarte wobec lekarek, zwłaszcza jeśli chodzi o tematy wstydliwe. Według Ute Seeland jest to bardzo prawdopodobna hipoteza, która może również wyjaśniać większy sukces kobiet lekarzy w leczeniu kobiet z problemami układu moczowego: „Takie choroby dotykają delikatnych obszarów, które często nadal są tabu, zwłaszcza jeśli chodzi o nietrzymanie moczu”. Lekarki mogą być w tym przypadku bardziej uwrażliwione.

Dla autorek i autorów wyniki badań podkreślają konieczność dalszej poprawy różnorodności płciowej w zawodzie lekarza. Są to wnioski, które w pełni popiera Ute Seeland, podobnie jak postulat szerszych badań w tym obszarze, aby lepiej zrozumieć opisane różnice. Według profesor z Marburga dane na ten temat są szczególnie rzadkie w Niemczech. I jak podsumowuje: „Badanie to nie jest kamieniem milowym z punktu widzenia medycyny uwzględniającej płeć, ale jest jednym z rosnącej liczby badań na ten kompleksowy temat”.

(DPA/jar) 

Chcesz mieć stały dostęp do naszych treści? Dołącz do nas na Facebooku!

Niemcy. Młode pokolenie pesymistyczne jak nigdy dotąd

Gdyby wybory parlamentarne w Niemczech odbyły się w najbliższym czasie, to 22 proc. młodych ludzi w wieku od 14 do 29 lat głosowałoby na populistyczno-prawicową Alternatywę dla Niemiec (AfD) – wynika z zaprezentowanego we wtorek (23.04) badania pt. „Młodzież w Niemczech 2024”. Poparcie dla AfD w tej grupie wiekowej wzrosło ponad dwukrotnie w ciągu minionych dwóch lat; jeszcze w 2022 r. wynosiło 9 procent., zaś w ubiegłym roku – 12 procent.

Według badania, które przeprowadzono w styczniu i lutym br. na reprezentatywnej próbie 2000 osób w wieku 14-29 lat, młodzi ludzie w Niemczech są także bardziej niezadowoleni niż w poprzednich latach, przede wszystkim jeżeli chodzi o sytuację społeczno-gospodarczą.

Skutki pandemii koronawirusa

Po trudnym okresie pandemii koronawirusa, na pierwszy plan wysuwają się obecnie obawy o przyszłość związane z sytuacją gospodarczą i polityczną, na przykład z powodu inflacji, wysokich czynszów, wojen w Ukrainie i Bliskim Wschodzie czy podziałów społecznych, piszą zajmujący się badaniem młodzieży naukowcy Simon Schnetzer i Klaus Hurrelmann oraz politolog Kilian Hampel, którzy są autorami badań. „To tak, jakby pandemia koronawirusa pozostawiła po sobie osłabienie zaufania ludzi do ich zdolności radzenia sobie z przyszłością, co znajduje odzwierciedlenie w utrzymującej się głębokiej niepewności” – oceniają.

Wprawdzie nadal lekko przeważają pozytywne oceny, jeżeli chodzi o zadowolenie z własnej sytuacji finansowej, szans zawodowych, stanu zdrowia i akceptacji społecznej, jednak wszędzie widać tendencję spadkową. Już w 2022 i 2023 roku młode pokolenie było „raczej niezadowolone” z sytuacji gospodarczej i społecznej. W tym roku jednak bardzo pogorszyły się oceny sytuacji politycznej. Obawy związane ze zmianami klimatu są nieco mniejsze, rosną za to troski dotyczące inflacji, gospodarki i ubóstwa w starszym wieku.

„Wyraźne przesunięcie w prawo”

Pogorszenie nastrojów idzie w parze ze zwrotem młodych ludzi w stronę radykalnej prawicy. – Możemy mówić o wyraźnym przesunięciu w prawo wśród młodego pokolenia – powiedział Hurrelmann. – Podczas gdy partie koalicji SPD, Zielonych i FDP stale tracą poparcie, AfD ma szczególnie dużą popularność – dodał.  

Według badania 18 proc. młodzieży i młodych dorosłych głosowałaby na Zielonych; w 2022 r. było to jeszcze 27 proc. Liberalna FDP spadła w sondażu z 19 proc. do 8 proc., a SPD – z 14 proc. do 12 proc.

AfD przyciąga coraz więcej młodszych wyborców

Wzrosło z kolei poparcie młodych ludzi dla chadecji CDU/CSU – z 16 proc. w 2022 r. do 20 proc. Z kolei nowa partia Sojusz Sahry Wagenknecht ma 5 proc. Wzrósł także odsetek osób, które nie wie, na kogo chciałoby głosować w wyborach (z 19 proc. dwa lata temu do 25 proc. obecnie).

Według autorów badania na uwagę zasługuje to, że pomimo rosnącego poparcia dla AfD, większość młodych ludzi ma odmienne zdanie niż ta populistyczno-prawicowa partia w jednym z centralnych tematów: Unii Europejskiej. Tylko 13 proc. badanych zgodziło się z twierdzeniem, że „Niemcom wiodłoby się lepiej bez UE”, zaś 56 proc. zaprzeczyło tej opinii.

AfD punktuje na TikToku

W porównaniu z innym badaniem, Shell Jugendstudie z 2019 roku, bardzo zmniejszyła się gotowość młodego pokolenia do przyjęcia dużej liczby uchodźców. Wówczas za było 57 proc. badanych, zaś w tym roku – tylko 26 proc. Według autorów badań wyniki te powinny być sygnałem dla partii rządzących, by prowadząc politykę migracyjną odnosiły się także do obaw z tym związanych.

Innym sygnałem może być wynik badań dotyczący kanałów komunikacji młodego pokolenia. Ten, kto nie jest aktywny w mediach społecznościowych, nie jest zauważany przez młodych ludzi. AfD od dawna jest obecna na TikToku i ma wielu obserwujących. Dzięki temu w dużym stopniu dociera do młodzieży. Pozostałe partie powinny to nadrobić, zalecają autorzy.

Większość (57 procent) nastolatków i młodych dorosłych czerpie wiadomości o polityce z mediów społecznościowych. 92 procent regularnie korzysta z WhatsApp, Instagramu (80 procent) i YouTube (77 procent). TikTok zyskuje na znaczeniu: obecnie regularnie korzysta z niego 51 procent osób w wieku od 14 do 29 lat.

Niemiecki rząd powoli reaguje: minister zdrowia Karl Lauterbach uruchomił niedawno kanał na Tiktoku jako pierwszy niemiecki minister, podobnie postąpił kanclerz Olaf Scholz. A ostatnio pojawił się rządowy kanał na WhatsApp, który informuje o decyzjach i planach niemieckiej koalicji.

(DPA/ widz)

Chcesz mieć stały dostęp do naszych treści? Dołącz do nas na Facebooku!

Niemieckie koleje zakażą marihuany na dworcach

Dorośli w Niemczech mogą od 1 kwietnia legalnie palić marihuanę. Prawo wciąż jednak nakłada na to szereg ograniczeń, m.in. zakazy w konkretnych miejscach, jak place zabaw i szkoły, a wkrótce także dworce kolejowe. Deutsche Bahn dostosuje do tego swój regulamin. 

Legalizacja konopi w Niemczech

„Z uwagi na ustawowy zakaz konsumpcji konopi w strefach dla pieszych lub wokół szkół i placów zabaw pragniemy na naszych dworcach chronić podróżnych, zwłaszcza dzieci i młodzież. Dlatego jak najszybciej dostosujemy do tego nasz regulamin” – powiedziała rzeczniczka Deutsche Bahn gazecie „Bild am Sonntag”.

Zakaz także w strefach dla palących

Nowy regulamin powinien wejść w życie za około cztery tygodnie. Od czerwca br. kolej będzie karać to wykroczenie, wcześniej jej pracownicy mają poprzez „przyjazne pouczenia i instrukcje” namawiać  ludzi do powstrzymywania się od używania marihuany na stacjach i dworcach.

Nowe zasady obejmą również strefy dla palących na stacjach kolejowych, co DB potwierdziła agencji DPA. Na niemieckich stacjach obowiązuje już ogólny zakaz palenia tytoniu, wyłączone z niego są tylko wyznaczone obszary. Zakaz palenia marihuany obejmie również te miejsca.

Jedynym wyjątkiem od zakazu korzystania z marihuany na dworcach pozostaje marihuana medyczna.

(DPA/mar)

Chcesz skomentować ten artykuł? Dołącz do nas na facebooku! >>

Zakaz palenia: Wielka Brytania jako model?

Jeśli projekt ustawy forsowany w Wielkiej Brytanii  przejdzie, to jak twierdzi rząd „po raz pierwszy całe pokolenie może być wolne od dymu”. Wszystkie osoby mające obecnie 15 lub mniej lat nie mogłyby tam przez całe życie legalnie kupować wyrobów tytoniowych.

Taki pokoleniowy zakaz palenia  planowano wcześniej tylko w Nowej Zelandii. Jednak nowy konserwatywny premier Christopher Luxon anulował antynikotynowe przepisy poprzedniego rządu w listopadzie 2023 roku, zanim zdążyły one w ogóle w pełni wejść w życie.

Planowany teraz w Zjednoczonym Królestwie zakaz palenia tytoniu  wywołuje gorące dyskusje nie tylko tam, lecz również na arenie międzynarodowej. O ile dla jednych przeważają korzyści zdrowotne  i zmniejszenie obciążenia społecznego, to inni czują się poddani nadmiernej regulacji i uważają za zagrożoną wolność jednostki.

Ekspert: całkowity zakaz nie wróży szczególnego sukcesu

W Niemczech, gdzie właśnie zalegalizowano konopie indyjskie, pełnomocnik rządu do spraw narkotyków Burkhard Blienert oświadczył, że można brać przykład z innych krajów i trzeba jeszcze bardziej zdecydowanie walczyć z konsumpcją tytoniu. Minister sprawiedliwości Marco Buschmann opowiedział się natomiast przeciwko zakazowi palenia na wzór Wielkiej Brytanii. Wyraził opinię, „że nie wolno tak bardzo ujmować jednostki w karby społeczeństwa, żeby w którymś momencie każda decyzja dotycząca codziennego życia była determinowana przez państwo i polityków”.

Zakaz palenia - zamach na wolność czy troska o zdrowie?

Podobnie zapatruje się na to socjolog Bernd Werse, współzałożyciel i kierownik Centre for Drug Research na Uniwersytecie Goethego we Frankfurcie nad Menem. – Dla mnie to brzmi jak jakaś prohibicja 2.0, taki całkowity zakaz uważam za problematyczny i nie wróżę mu szczególnego sukcesu.

Także w odniesieniu do innych substancji przeważa jego zdaniem opinia, że polityka zakazów jest mało efektywna, a narkotyki konsumuje się niezależnie od tego, czy są legalne, czy nie. –Jeśli w Wielkiej Brytanii nie będzie już można swobodnie kupować tytoniu, może to ewentualnie zniechęcić niektórych ludzi do sięgnięcia po papierosy – przewiduje Werse. – Ale ich nielegalne nabywanie nie będzie zapewne trudne, zwłaszcza jeśli będą one nadal legalne dla osób starszych oraz swobodnie dostępne w krajach sąsiednich – dodaje ekspert.

Papierosy i alkohol to na razie „uprzywilejowane narkotyki”

Werse nie widzi jednak też sprzeczności między bardziej rygorystycznymi przepisami antynikotynowymi a najnowszymi przypadkami liberalizacji w odniesieniu do substancji dotychczas nielegalnych – na przykład konopi indyjskich w kilku krajach czy nawet twardszych narkotyków w Kanadzie. Socjolog zwraca uwagę na odmienną sytuację wyjściową. O ile alkohol i papierosy są obecnie przeważnie wszędzie dostępne i można je konsumować bez żadnych ograniczeń ilościowych, to sfera narkotyków nielegalnych podlega ściganiu karnemu. – Chodzi więc tylko o lekkie upodobnienie statusu bardzo zakazanych i dotychczas bardzo dozwolonych narkotyków – twierdzi Werse.

Ausstellung Körperwelten
Płuco palacza (z lewej) i osoby niepalącej na wystawie Körperwelten w Monachium w 2014 r.null Stephan Jansen/dpa/picture alliance

Bardziej surowe niż dotychczas ograniczenia dotyczące tytoniu jako „bardzo dozwolonego narkotyku” mogą więc być zupełnie racjonalne. Palenie jest ogromnie rozpowszechnione i ogromnie szkodliwe dla zdrowia. Światowa Organizacja Zdrowia WHO mówi nawet o „tytoniowej epidemii”. Wskutek palenia umiera osiem milionów osób rocznie, w tym 1,3 miliona biernych palaczy.

„Z wolną wolą bądź przyjemnością to już nie ma nic wspólnego”

Osobą, która ma wielką wiedzę o ciemnych stronach palenia tytoniu, jest psycholożka Karin Vitzthum, kierowniczka instytutu Vivantes w Berlinie, zajmującego się odzwyczajaniem od tytoniu i profilaktyką palenia. Tłumaczy: – Jeśli weźmiemy 100 palaczy, to 90 z nich jest uzależnionych. Może chcieliby palić tylko na imprezach, ale to tak nie działa, palą 20 papierosów dziennie albo więcej. Z alkoholem jest odwrotnie, tam jakieś 10 osób na 100 jest uzależnionych i nie może z tego wyjść, a 90 daje sobie jakoś radę i tylko od czasu do czasu coś wypije.

Vitzthum dodaje, że nie chce w ten sposób mówić pozytywnie o alkoholu, lecz uzmysłowić wielki potencjał uzależniający tytoniu. – To nie ma już nic wspólnego z wolną wolą bądź przyjemnością, w większości przypadków to uzależnienie – od którego nader trudno się uwolnić.

W sumie palenie to zdaniem Vitzthum tak ogromny, a poza tym kosztowny problem zdrowotny, że przepisy takie jak w wielkiej Brytanii uznaje za zasadne. – Obowiązek zapinania pasów, który w latach siedemdziesiątych, kiedy go wprowadzano, również był odczuwany przez wielu ludzi jako nieuzasadnione żądanie, nie jest dziś serio przez nikogo kwestionowany – wskazuje psycholożka.

Szeroka paleta działań

Poza absolutnym zakazem państwo dysponuje jednak również wieloma innymi środkami pozwalającymi ograniczyć atrakcyjność palenia. W Meksyku na przykład obowiązuje od połowy stycznia 2023 roku surowy zakaz palenia we wszystkich miejscach publicznych, także w parkach, na plażach, w restauracjach i hotelach. 

Kanada próbuje ograniczyć spożycie tytoniu, realizując ogólnokrajową strategię. Obejmuje ona między innymi zwiększenie liczby ofert pomocy dla osób uzależnionych, kampanie uświadamiające specjalnie dla dzieci i młodzieży oraz ściślejsze regulacje dla wyrobów tytoniowych.

Tego rodzaju posunięcia okazały się nader skuteczne – a jednocześnie nie ingerują tak mocno w podstawowe prawo obywateli do swobody działania. Także w Niemczech wśród młodych dorosłych jest wyraźnie mniej palaczy niż w minionych dekadach, co jest skutkiem również takich działań jak podwyżki cen, zakaz sprzedaży papierosów osobom niepełnoletnim i ograniczenia dotyczące reklamy. Ostatnio jednak ten odsetek znów się nieco zwiększył, co może wskazywać na silny wpływ czynników zewnętrznych, takich jak pandemia lub inne kryzysy.

Artykuł ukazał się pierwotnie na stronach Redakcji Niemieckiej DW

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

Niemcy. Kościół przerobiony na blok mieszkalny

W Niemczech już tylko 50 procent ludności przynależy do Kościołów katolickiego lub ewangelickiego. Ma to konsekwencje dla kilkudziesięciu tysięcy budynków sakralnych. Aby je zachować, stosuje się różne rozwiązania. Najstarsza diecezja Niemiec w Trewirze znalazła sposób.

– Jasne, że to już nie jest kościół, nawet jeśli na zewnątrz nadal tak wygląda – mówi deweloper Jan Eitel, który stoi na placu budowy przed dawnym kościołem Matki Boskiej Królowej w zachodniej części Trewiru.

Tej wiosny wprowadzają się tutaj do mieszkań lokatorzy. Trewir, określany jako najstarsze miasto Niemiec, ma zbyt mało mieszkań, a jednocześnie sporo niewykorzystanych kościołów.

– Nie zburzylibyśmy kościoła – podkreśla Jan Eitel. Jak dodaje: „Ubiegamy się o obiekt tylko wtedy, gdy jest na niego jakiś pomysł”. Pomysłem jest wybudowanie 16 mieszkań na pięciu piętrach  o wysokości 22 metrów, aż do sklepienia nowego dachu. Średni czynsz wynosi 10,60 euro za metr kwadratowy, wliczając w to kuchnie.

W obiekcie zostaje równie Kościół: „Pozwalamy parafii bezpłatnie korzystać z dużej sali grupowej przez co najmniej dziesięć lat” – mówi deweloper, który jest członkiem zarządu Fundacji Kulturalnej Trewiru i działa w Niemieckiej Akademii Planowania Miejskiego i Regionalnego.

Dlaczego Niemcy masowo występują z Kościoła?

Miejsce wystawy

Po drugiej stronie przecinającej Trewir rzeki Mozeli w centrum miasta znajduje się kościół św. Pawła, a w nim wystawa o historii starożytnej zatytułowana „Ostatnia bitwa o Rzym”. Miejsce w kościele wynajęła jedna z agencji.

– Po prostu przychodziło zbyt mało wiernych – wspomina Markus Nicolay, proboszcz parafii Matki Bożej. W dłuższej perspektywie budynek ma być sprzedany, ale jak dotąd nie pojawiły się żadne oferty. Po 110 latach, w 2017 roku, kościół św. Pawła zdesakralizowano.

Postępująca desakralizacja

Od 1995 roku w diecezji Trewiru zdesakralizowano 42 kościoły i 11 kaplic. Nowe użytkowanie obiektów jest możliwe, jeśli nie pozostaje w sprzeczności z prestiżem i wartościami Kościoła katolickiego. Jednak nie każdy kościół może być uratowany. Na przykład kościoły w Sankt Wendel, Keuchingen, Ariendorf i Echternacherbrück zostały zburzone.

Pod koniec 2022 roku istniało prawie 1900 kościołów i kaplic, około 275 plebanii i ponad 500 domów parafialnych. Diecezja trewirska finansuje ich użytkowanie i utrzymanie. Od 2023 roku istnieje w diecezji nowa koncepcja. Parafie jako właściciele i podmioty prawne mogą teraz opracowywać nowe perspektywy dla kościołów i przynależących do nich budynków.

Ważne dziedzictwo kulturowe

– Naszym wspólnym celem jest wspieranie nieruchomości, które odpowiadają ofercie duszpasterskiej i mogą być również finansowane przez parafie – wyjaśnia Georg Breitner, dyrektor Urzędu Ochrony Zabytków Kościelnych.  – W końcu musimy wziąć pod uwagę dziedzictwo kulturowe, w które wpisują się  budynki kościelne.

Udało się to w spokojnej wiosce Hentern nad rzeką Ruwer niedaleko Trewiru. Znajduje się tam wiejski kościół św. Jerzego. Z powodów konstrukcyjnych został on zamknięty w 2018 roku. Wielu spodziewało się rychłego końca budynku, ponieważ następny kościół znajduje się dwa kilometry w górę rzeki. Jednak desakralizacja nie doszła do skutku; w ratowanie kościoła zainwestowano około miliona euro. W Niedzielę Palmową mogło do niego powrócić 250 wiernych i gości.

Czasami nawet buduje się nowe kościoły. W 2011 roku w Wellesweiler w Kraju Saary otwarto nową świątynię pod wezwaniem św. Jana, zastępującą kościół z lat 60. W 2022 roku arcybiskup Trewiru, Stephan Ackermann, poświęcił nowy kościół parafialny św. Piotra i Pawła w Urbarze. W swoim przemówieniu wyznał: „Ten, kto w obecnych czasach buduje nowy kościół, dowodzi odwagi”.

(KNA/jar)

Chcesz skomentować ten artykuł? Dołącz do nas na facebooku! >>

Niemcy: Dyskryminacja romskich uchodźców z Ukrainy

Ponad 1,1 mln ludzi uciekło do Niemiec przed wojną w Ukrainie, a pośród nich, jak się szacuje, kilka tysięcy Romów, członków największej europejskiej mniejszości etnicznej. Podczas gdy innych ukraińskich uchodźców otaczano niezbiurokratyzowaną i ciepłą opieką, większość przybyłych Romów doświadczyła zgoła innych Niemiec: nadmiernie sformalizowanych, niepomocnych, podejrzliwych, uwłaczających i rasistowskich. Taki wniosek przedstawiło Centrum Raportowania i Informacji o Antycyganizmie (MIA) w swoim raporcie „Antycyganizm wobec ukraińskich uchodźców romskich w Niemczech”. Antycyganizm jest formą rasizmu skierowaną przeciwko Sinti i Romom bądź osobom, które się za nich uważa.

Dyskryminacja ukraińskich Romów „od pierwszego dnia”

Rodziny romskie uciekające przed rosyjską agresją w Ukrainie mają takie samo prawo do pomocy w Niemczech, jak ich ukraińscy rodacy. – Ale ta przyjazna kultura powitalna jest nie dla Romów – powiedział DW dyrektor zarządzający MIA Guillermo Ruiz. – Od pierwszego dnia obserwowaliśmy, jak ukraińscy Romowie pod każdym względem są dyskryminowani. Do MIA wpłynęło w tej sprawie około 220 doniesień.

Romowie i Sinti. "Kiedy skończy się ta nienawiść"

Romowie doświadczają systematycznej dyskryminacji: w ośrodkach dla uchodźców, ze strony policji kwestionującej ich pochodzenie, ze strony pracowników kolei, którzy zmuszają ich do opuszczenia poczekalni, dworca czy też pociągu, władz szkolnych, które miesiącami pozbawiają romskie dzieci możliwości brania udziału w zajęciach, ze strony pracowników socjalnych bądź wolontariuszy, którzy angażują się w pomoc innym Ukraińcom. – To nas zszokowało – mówi Ruiz. Niektóre rodziny romskie zostały tak źle potraktowane, że wróciły do ​​domu, do strefy działań wojennych. W jego ocenie w Niemczech nadal istnieją przejawy rasistowskiej dyskryminacji.

„Ukraińscy Romowie są potomkami ocalałych z Holokaustu”

Ruiz przypomina stanowisko przedstawicieli lokalnych władz w Bawarii, którzy wyrazili się w ten sposób: „Nadal możemy przyjmować ukraińskich uchodźców, lecz nie Romów”. Jeden ze starostów miał powiedzieć, że „przyjmujemy uchodźców, ale nie psy i Romów”. Ruiz podkreśla, że ​​wypowiedzi te są szczególnie przerażające, ponieważ pochodzą od niemieckich władz. – Niemcy ponoszą historyczną odpowiedzialność za tę mniejszość – dodał.

Ofiarą ludobójstwa dokonanego przez nazistowskie Niemcy padło nawet pół miliona europejskich Sinti i Romów. – Ukraińscy Romowie są potomkami ocalałych z Holokaustu – tłumaczy Ruiz. Szacuje się, że w czasie okupacji niemieckiej wymordowano prawie połowę ukraińskich Romów.

Z okazji Międzynarodowego Dnia Romów, który przypada 8 kwietnia, pełnomocnik rządu federalnego ds. walki z antycyganizmem Mehmet Daimagüler powiedział, że składanie wieńców pomordowanym to za mało. „Szanujemy zmarłych, gardząc ich potomkami”.

Pokłon dla zmarłych: Mehmet Daimagüler, pełnomocnik rządu ds. walki z antycyganizmem, pod pomnikiem upamiętniającym zamordowanych europejskich Sinti i Romów w byłym obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau (2022)
Pokłon dla zmarłych: Mehmet Daimagüler, pełnomocnik rządu ds. walki z antycyganizmem, pod pomnikiem upamiętniającym zamordowanych europejskich Sinti i Romów w byłym obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau (2022)null Privat

Pomoc dla ukraińskich Romów szyta na miarę

Renata Conkova na co dzień pracuje na rzecz potomków prześladowanych. 44-latka pomaga ukraińskim Romom w załatwianiu formalności w urzędach, umawianiu wizyty u lekarza, w sprawach związanych ze szkołą, w znalezieniu mieszkania. Jako Romka żyjąca na Słowacji na własnej skórze doświadczyła dyskryminacji. Od trzech lat pracuje dla oddziału Związku Niemieckich Sinti i Romów RomnoKher w Turyngii, którego celem jest wspieranie Sinti i Romów mieszkających w Niemczech. RomnoKehr na przykład oferuje warsztaty, podczas których romscy uchodźcy dowiadują się, jak wygląda życie w Niemczech. Renata Conkova sprawdza, czy uchodźcy są zdrowi, czy posiadają wymagane szczepienia, jaki jest poziom ich wykształcenia. Organizuje także kursy czytania i pisania dla dzieci i ich rodziców. Podkreśla, że zainteresowanie edukacją jest duże.

Wykluczeni w Ukrainie, wykluczeni w Niemczech

W Ukrainie wielu Romów zostało zepchniętych na margines społeczeństwa, żyjąc w skrajnym ubóstwie na obrzeżach miast, nierzadko bez prądu i kanalizacji. Wiele osób żaliło się, że uniemożliwiano im uczęszczanie do szkoły – podkreśla Conkova. W jej ocenie spowodowało to wielopokoleniowy analfabetyzm. Raport MIA wskazuje na wykluczenie, a nawet przemoc stosowaną wobec Sinti i Romów po 2010 roku.

Czy w Niemczech są ukraińscy uchodźcy pierwszej i drugiej kategorii? Raport dokumentuje antycyganizm wobec ukraińskich Romów
Czy w Niemczech są ukraińscy uchodźcy pierwszej i drugiej kategorii? Raport dokumentuje antycyganizm wobec ukraińskich Romównull Adam Berry/Getty Images

Conkova zauważa, że ​​rasizm jest także częścią codziennego życia uchodźców romskich w Niemczech. W jednej z restauracji powiedziano romskiej rodzinie, że nie ma dla nich miejsca, choć wszystkie stoliki były wolne i żaden nie był zarezerwowany. Albo inna sytuacja. W sklepie odzieżowym kobieta musiała otworzyć torebkę. Usłyszała: „Bardzo lubicie kraść”. Gdy niczego nie znaleziono, nikt jej nie przeprosił. Często zdarza się, że dokumenty składane w urzędach przez romskich uchodźców wojennych gdzieś się zawieruszają, co uniemożliwia otrzymanie finansowego wsparcia.

 „Oni po prostu tu są”

– Do dziś powszechne są prastare antycygańskie stereotypy – mówi Guillermo Ruiz, mając na myśli rzekomą przestępczość, porywanie i handel dziećmi i kobietami. – Niestety antycyganizm jest w Niemczech nadal zjawiskiem normalnym – dodaje. W raporcie MIA znajdują się przykłady fałszywych oskarżeń.

Według Ruiza uprzedzenia szerzą się zarówno poprzez doniesienia medialne, jak również podczas spotkań „zaniepokojonych obywateli”, organizowanych przez ekstremalną prawicę, na przykład AfD. Porusza się na nich „problem romski”. Ruiz zapytał jednego z burmistrzów, dlaczego jego obywatele się niepokoją. „Co robią Romowie, w czym tkwi problem?”. Burmistrz odpowiedział: „Oni po prostu tu są”.

Antycyganizm ukraińskiego społeczeństwa większościowego

Renata Conkova wielokrotnie doświadczyła rasistowskich wypowiedzi ukraińskich tłumaczy. „To tylko Cyganie, oni niczego nie potrafią”. Pod tym obraźliwym określeniem Sinti i Romowie byli prześladowani i mordowani przez nazistów, w Auschwitz tatuowano im na skórze Z (Zigeuner).

Inni uchodźcy ukraińscy nie chcą siedzieć przy jednym stole z Romami. MIA ustaliła, że nie jest to odosobniony przypadek. W Kolonii ukraińscy uchodźcy demonstrowali przeciwko wspólnemu zakwaterowaniu z Romami. Podobne sytuacje zdarzały się także w innych krajach związkowych. W jednym przypadku rodziny romskie zostały tak zastraszone, że nie miały odwagi opuścić swoich pokoi.

„Stańcie po stronie Sinti i Romów”

MIA wzywa do dalszych szkoleń i podnoszenia świadomości na temat antycyganizmu wśród lokalnych urzędników i osób zaangażowanych w pomoc, a także do stanowczej walki z dyskryminacją ukraińskich Romów we wszystkich dziedzinach życia.

Z okazji Międzynarodowego Dnia Romów federalna minister ds. rodziny Lisa Paus wyraźnie potępiła agitację przeciwko mniejszości: „Każdy przypadek to o jeden za dużo”. Wezwała do zgłaszania antycygańskich incydentów: „Stańcie po stronie Sinti i Romów!”.

 Artykuł ukazał się pierwotnie na stronach Redakcji Niemieckiej DW.

Ukraina. Dzieci przezwyciężają traumę wojenną

Kościoły w Niemczech mają problem. Chodzi o zwolenników AfD

To były klarowne słowa. – Przyszłość naszej demokracji zależy od nas wszystkich – stwierdził Stephan Kramer, prezes Urzędu Ochrony Konstytucji w Turyngii. Kramer  był w połowie kwietnia w Berlinie gościem honorowym na przyjęciu Diakonii (ewangelicki odpowiednik Caritasu). Wezwał wtedy wszystkich do "bardziej zdecydowanego zaangażowania" na rzecz liberalnego porządku konstytucyjnego w życiu codziennym, "wśród kolegów, w rodzinie lub na portalach społecznościowych".

Tematem wieczoru była walka z prawicowym ekstremizmem i sposoby radzenia sobie z partią Alternatywa dla Niemiec (AfD), która została sklasyfikowana przez Urząd Ochrony Konstytucji jako ugrupowanie "w części prawicowo-ekstremistyczne". Około 150 gości na przyjęciu w Berlinie dowiedziało się również o pracy "doradców demokracji" ("DemokratieBerater:innen"). Są to osoby przeszkolone przez Diakonię, które wspierają lokalne społeczności w walce z antydemokratycznymi nastrojami.

Podczas dyskusji na przyjęciu stało się jednak jasne, że także wśród pracowników Diakonii są sympatycy skrajnej prawicy. Jeśli sondaże we wschodnich Niemczech pokazują 30-procentowe wsparcie dla AfD, to takie nastawienie ma też swoich popleczników wśród pracowników Diakonii, mówiła nieoficjalnie jedna z osób zajmujących kierownicze stanowisko w Diakonii.  Szef Urzędu Ochrony Konstytucji w Turyngii, Stephan Kramer, również potwierdził, że wie o pojedynczych przypadkach kontaktów między pracownikami Kościoła a prawicowymi ekstremistami.

Stephan Kramer przy mównicy, z tyłu baner z napisem "Diakonie Deutschland"
Stephan Kramer, szef UOK w Turyngii, na przyjęciu Diakonii w Berlinienull Alek Zivanovic/Diakonie

 „Problem pojawił się i u nas"

– Z pewnością mamy w Diakonii kilka osób, które kolportują mizantropijne i prawicowo-ekstremistyczne treści – potwierdza przewodniczący Diakonii Rüdiger Schuch. – To prawda, że ten problem pojawił się i u nas – przyznaje w rozmowie z DW. 

W ten sposób debata między Kościołami a AfD nabiera konkretnego wymiaru. Pod koniec lutego dwa największe kościoły w Niemczech – rzymskokatolicki i ewangelicki – opowiedziały się przeciwko prawicowemu ekstremizmowi i wymieniły AfD z nazwy. "Rozpowszechnianie prawicowych haseł ekstremistycznych – w tym w szczególności rasizmu i antysemityzmu – jest również nie do pogodzenia z pełnoetatową lub społeczną pracą w kościele" – oświadczyli biskupi katoliccy.

Kilka dni później w podobnym duchu wypowiedziała się obecna przewodnicząca Rady Kościoła Ewangelickiego w Niemczech (EKD), bp Kirsten Fehrs. Jak zaznaczyła, volkistowski nacjonalizm i pogarda dla ludzi nie są w żaden sposób zgodne z zasadami wiary chrześcijańskiej. Pod koniec marca sprecyzowała, że jeśli ktoś publicznie popiera idee AfD, to "nie jest to do pogodzenia z piastowaniem ważnego urzędu w Kościele".

Biskupi przy stole prezydialnym
Na sesji Episkopatu w Augsburgu biskupi obradowali m. in. na temat skrajej prawicynull Annette Zöpf/EPD-Bild/picture alliance

 „Jasne zasady"

Jednak żaden z kościołów ostatecznie nie ustanowił ram prawnych ani procedury postępowania z działaczami czy sympatykami skrajnej prawicy we własnych szeregach. Fehrs podkreśliła, że decyzje dotyczące osób pełniących posługę kościelną wymagają dokładnej analizy prawnej, "co nie jest łatwe z prawnego punktu widzenia". Nie ma też jasności co do procedur również po stronie katolickiej. Thomas Arnold, szef Akademii Katolickiej Diecezji Drezdeńsko-Miśnieńskiej w latach 2016-2024, który od kilku tygodni pracuje w saksońskim Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, w artykule na portalu katholisch.de wezwał do ustanowienia "jasnych i egzekwowalnych zasad i procedur", ale także ostrzegł przed "radykalnym działaniem" lub wykluczaniem ze stowarzyszeń i organizacji.

Ekspert w dziedzinie prawa kanonicznego prof. Thomas Schüller przypomina w tym kontekście o "radykalnym dekrecie", zgodnie z którym w latach 70. XX wieku kandydaci do służby publicznej w Republice Federalnej Niemiec byli prześwietlani pod kątem lojalności wobec konstytucji. Zdaniem Schüllera celem nie może być egzaminowanie z poglądów. Potrzebna jest jednak klarowność prawna. Pierwsze diecezje pracują już nad dostosowaniem przepisów.

Oczywiste jest, że istnieje potrzeba wprowadzenia odpowiednich regulacji w obu wyznaniach. Natychmiast po deklaracji katolickich biskupów dotyczącej AfD, głośna stała się sprawa parafii w Neunkirchen w Kraju Saary. Gremia parafialne zwróciły się do diecezji w Trewirze o wykluczenie z rady administracyjnej parafii osoby, która zasiada w parlamencie regionalnym z ramienia AfD. Dochodzenie nadal trwa, jak ogłosiła diecezja prawie sześć tygodni później. W miejscowości Weil am Rhein w południowo-zachodniej części Niemiec katolicka parafia odmówiła kobiecie wolontariatu w przedszkolu, ponieważ kandyduje ona z ramienia AfD w nadchodzących wyborach lokalnych w czerwcu. Po obu stronach, w protestanckiej Diakonii i katolickim Caritasie, są też pierwsze tego typu problematyczne przypadki.

Najgłośniejszym przypadkiem z ostatnich sześciu tygodni jest sposób, w jaki Kościół protestancki w środkowych Niemczech (EKM) postąpił z pastorem Martinem Michaelisem w Saksonii-Anhalt, który w nadchodzących wyborach lokalnych w Quedlinburgu kandyduje jako bezpartyjny kandydat z poparciem AfD. Przeciwko duchownemu toczy się obecnie kościelne postępowanie dyscyplinarne. Do czasu wyjaśnienia sprawy władze kościelne zawiesiły pastora w obowiązkach duszpasterskich. Ks. Michaelis zamierza jednak bronić się przed tą decyzją. Niewykluczone, że jego sprawa ostatecznie trafi do sądu kościelnego.

Pastor Martin Michaelis
Bezpartyjny pastor Martin Michaelis kandyduje z poparciem AfDnull Sebastian Willnow/dpa/picture alliance

 „Odzyskiwanie ludzi"

Obie wielkie kościelne organizacje charytatywne Diakonie i Caritas są po państwie największym pracodawcą w Niemczech. Zatrudniają łącznie prawie 1,5 mln osób i postrzegają siebie jako ważnych graczy we wzmacnianiu tych, którzy prowadzą kampanię przeciwko prawicowemu ekstremizmowi i rasizmowi w terenie. – Musimy prowadzić dialog z niezadowolonymi ludźmi i słuchać, co może ich skusić do oddania głosu na ekstremistyczną partię – mówi szef Diakonii Schuch. Ma on nadzieję, że "uda nam się przekonać wielu ludzi do demokracji".

Organizacje społeczne, podkreśla Schuch, wnoszą znaczący wkład w "zachowanie demokracji", ponieważ wzmacniają spójność społeczną. Dlatego są "prawdziwymi filarami demokracji".

Thomas Arnold, wieloletni szef Akademii Drezdeńskiej, podkreśla, że Kościół powinien mieć odwagę angażować się w fundamentalne debaty polityczne. Ani deklaracja episkopatu, ani kategoryzowanie jakiegoś ugrupowania przez Urząd Ochrony Konstytucji nie powinny wykluczać dyskusji, bo dyskusje na temat rozwiązań politycznych są potrzebne społeczeństwu.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

Sondaż: Większość Niemców popiera legalizację aborcji

Według sondażu przeprowadzonego przez instytut badawczy Forsa i opublikowanego w poniedziałek przez kanały telewizji prywatnej RTL/ntv, 72 procent respondentów popiera legalizację aborcji w pierwszych dwunastu tygodniach ciąży. I jest za tym, by było to dozwolone bez ograniczeń.

Największe poparcie dla legalizacji istnieje wśród wyborców partii Zielonych i wynosi 82 procent, natomiast najmniejsze – 55 procent – wśród zwolenników AfD. W Niemczech Wschodnich za taką formą legalizacji opowiada się 81 procent respondentów, w Niemczech Zachodnich 71 procent.

Mniej więcej co trzeci ankietowany (33 procent) uważa, że liczba aborcji wzrosłaby, gdyby w przyszłości była ona dozwolona bez ograniczeń w ciągu pierwszych dwunastu tygodni. 62 procent nie jest o tym przekonane.

Obecnie aborcja regulowana jest przez kodeks karny i zasadniczo jest zabroniona. Przewidziane są jednak wyjątki. Dotyczą one usunięcia ciąży w ciągu pierwszych dwunastu tygodni ciąży jeśli kobieta skorzystała przedtem z porady w poradni specjalistycznej. Także usunięcie ciąży z powodu określonych przeciwskazań lekarskich lub w przypadku gwałtu nie podlega karze. 

Powołana przez niemiecki rząd komisja zaleciła w poniedziałek (15.04.2024) legalizację aborcji we wczesnym stadium ciąży.

(DPA/jar) 

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

 

Aborcja. Niemiecka komisja zaleca liberalizację

Aborcja jest w Niemczech w zasadzie zabroniona i jest przestępstwem. Określa to paragraf 218 kodeksu karnego. Aborcja nie podlega jednak karze, jeśli dochodzi do niej w pierwszych trzech miesiącach ciąży, a przed zabiegiem kobieta skorzystała z obowiązkowej specjalistycznej porady. Aborcja jest zaś jednoznacznie dozwolona, gdy ciąża jest wynikiem gwałtu, w przypadku zagrożenia dla życia kobiety albo jej zdrowia – fizycznego czy psychicznego.

Przepisy te przyjęto 30 lat temu po długich i burzliwych debatach. Teraz rządząca Niemcami koalicja, złożona z socjaldemokratów, liberałów i zielonych, robi nowe podejście do sprawy i zapowiada liberalizację przepisów.

Penalizacja aborcji: „Stygmatyzowanie kobiet”

Powołana przez rząd komisja wypracowała i właśnie przedstawiła swoje zalecenia. Radzi w nich, aby zrezygnować z zapisów, wedle których aborcja we wczesnej fazie ciąży jest zasadniczo niezgodna z prawem. Eksperci powołują się przy tym na ład konstytucyjny, prawa człowieka i prawo europejskie.

Manifestacja przeciwników aborcji we Frankfurcie nad Menem
Manifestacja przeciwników aborcji we Frankfurcie nad Menem null Bernd Kammerer/dpa/picture alliance

Komisja proponuje, aby granicę legalności aborcji wyznaczał moment zdolności płodu do samodzielnego życia, czyli około 22. tygodnia od początku ostatniej miesiączki u kobiety. Później przerywanie ciąży miałoby pozostać nielegalne, z wyjątkiem przypadków gwałtu albo zagrożenia zdrowia ciężarnej.

Po co ta zmiana? Polityczka socjaldemokratycznej SPD Katja Mast tłumaczy to następująco: „Uważam, że przepisy dotyczące przerywania ciąży nie powinny znajdować się w kodeksie karnym, z mojego punktu widzenie do stygmatyzowanie kobiet” – mówi.

Kościół katolicki ma wątpliwości

Reakcja Kościołów i stowarzyszeń jest różna, co pokazuje, jaka polaryzacja towarzyszy tej sprawie. Katolicki biskup rodzin Heiner Koch najchętniej pozostałby przy obowiązujących przepisach, bo, jak powiedział, szanują one zarówno potrzeby i obawy kobiet, jak i zagadnienie ochrony życia nienarodzonego. Sceptycznie do zmian podchodzi też Episkopat Niemiec, który zarzuca autorom propozycji, że dziecko nabywa pełne prawa do życia dopiero w momencie narodzin.

Centralny Komitet Katolików w Niemczech krytykuje zaś, że proponowane zmiany osłabiłby prawa chroniące embriony we wczesnej fazie ciąży.

Proponowane zmiany z zadowoleniem przyjmuje zaś stowarzyszenie Pro Familia, które opowiada się za całkowitą depenalizacją aborcji i rezygnacją z obowiązkowych porad specjalistycznych przed przerwaniem ciąży.

Chadecy i AfD przeciw rządowi?

Można było się spodziewać, że polityczny sprzeciw pojawi się ze strony sił konserwatywnych. Friedrich Merz, przewodniczący największej partii opozycyjnej – chadeckiej CDU – ostrzegł rząd przed rozpętaniem wielkiego społecznego konfliktu w kraju. Dorothee Baer z siostrzanej bawarskiej partii CSU powiedziała, że zdumiona jest faktem, że ochrona życia nienarodzonych dzieci nie miałby już w przyszłości odgrywać żadnej roli.

Przeciw liberalizacji jest także prawicowo-populistyczna AfD. Ona także podnosi argument obrony życia nienarodzonego. Skrajna partia Lewica domaga się z kolei, aby projekt komisji jak najszybciej stał się projektem ustawy i żeby zajął się nim parlament.

Gdyby koalicja rządowa faktycznie poszła tą drogą, to podczas głosowania w Bundestagu chadecka CDU/CSU prawdopodobnie głosowałaby tak samo jak skrajna AfD. Byłoby to problemem dla CDU/CSU, która zapewnia, że odgradza się od AfD „zaporą ogniową” i nie chce z tą partią współpracować.

CDU miałaby zresztą podobny dylemat, gdyby sprawa liberalizacji aborcji została skierowana do Trybunału Konstytucyjnego. W latach 90. Trybunał już raz zatrzymał przepisy liberalizujące przerywanie ciąży. Wypracowano wówczas, obowiązujący do dziś, kompromis aborcyjny. Także i tym razem skarga do Trybunału może okazać się skuteczna.

Obalono już „zakaz reklamowania”

Rządzącej Niemcami koalicji udało się już za to przeprowadzić inne zmiany w przepisach dotyczących przerywania ciąży albo prace w tym zakresie są już zaawansowane. Zlikwidowano choćby paragraf 219a, nazywany potocznie „zakazem reklamowania” aborcji. Za jego sprawą wielu lekarzy dopuszczało się złamania prawa, gdy tylko informowali publicznie o możliwości przerwania ciąży.

W toku prac parlamentarnych są z kolei rozwiązania, które mają ograniczyć protesty wymierzone w kobiety dokonujące aborcji, czy w gabinety lekarskie czy szpitale, w których przerywa się ciąże. Agreswyne formy protestu i nękanie kobiet szukających możliwości aborcji mają stać się wykroczeniem.

Aborcja polaryzuje

O tym jak trudna jest debata o aborcji, może świadczyć choćby sytuacja w USA. Po wyroku Sądu Najwyższego z 2022 roku teraz to poszczególne stany same decydują o kształcie prawa do aborcji. Niektóre rządzone przez konserwatystów stany mocno ograniczyły już prawo w tym zakresie. Sąd Najwyższy Arizony opowiedział się nawet za przywróceniem ustawy z 1864 roku – z czasów kiedy trwała wojna domowa, a kobiety nie miały nawet prawa głosu. Zgodnie z ustawą przerywanie ciąży w Arizonie może zostać w przyszłości niemal całkowicie zakazane.

Spór o aborcję w Arizonie
Spór o aborcję w Arizonie null Joel Angel Juarez/The Republic/USA TODAY Network/IMAGO

Aborcja to także gorący temat w Polsce, a obietnica liberalizacji przepisów pomogła Koalicji Obywatelskiej Donalda Tuska przejąć władzę po ubiegłorocznych wyborach.

W innym katolickim kraju – Irlandii – zdecydowano się na liberalizację po referendum z 2018 roku, w którym takie rozwiązanie poparło dwie trzecie głosujących. Wiele osób nie spodziewało się, że rezultat głosowania w tym bardzo konserwatywnym niegdyś kraju, będzie tak wyraźny na rzecz liberalizacji.

Bardzo liberalna jest od marca sytuacja prawna we Francji. Całkowita depenalizacja aborcji została tam zapisana w konstytucji. Odtąd mówi się wręcz o „gwarantowanej wolności przerywania ciąży”. Niezwykle krytyczny wobec tego kroku był były arcybiskup Paryża Michel Aupetit, który pisał na portalu X, że Francja stoczyła się na dno i stała się państwem totalitarnym.

Dawstwo komórek jajowych i macierzyństwo zastępcze: niedługo legalne w Niemczech?

Jeśli Niemcy pójdą za radami komisji ekspertów, to kraj także może czekać bardzo gorąca debata w sprawie aborcji.

Artykuł ukazał się pierwotnie nad stronach Redakcji Niemieckiej DW.

Wojna w Gazie. Niemieckie wsparcie dla ocalałych z Holokaustu

Ministerstwo finansów w Berlinie potwierdziło wypłatę 25 milionów euro ocalałym z Holokaustu, która została zainicjowana jako „niebiurokratyczna pomoc nadzwyczajna w tej przerażającej i beznadziejnej sytuacji wojennej". Jak oświadczył rzecznik resortu, płatność ta jest „gestem solidarności i wsparcia ze strony Niemiec  wobec Izraela“.

Izraelczycy narażeni na akty nienawiści

Ciężar, jaki spada na ocalałych z Holokaustu, jest zwiększany poprzez akty antysemityzmu, które można zaobserwować na całym świecie, uznał niemiecki rząd.

Płatności zostały przeprowadzone we współpracy między Jewish Claims Conference (JCC) z izraelską  agencją rządową, która jest odpowiedzialna za wypłatę odszkodowań konkretnym beneficjentom.

Wielu ocalałych z Holokaustu szczególnie mocno ucierpiało w wyniku ataków Hamasu, czy to poprzez utratę domów, czy też utratę wsparcia z systemu opieki społecznej lub innych jego form, jak zaznaczył rzecznik resortu finansów w Berlinie.

Jak poinformowała JCC, około 113 000 ocalałych z Holokaustu mieszkających w Izraelu otrzymało lub otrzyma po 220 euro z niemieckiego funduszu solidarnościowego. Założona w 1951 roku organizacja parasolowa JCC została założona w 1951 r. z siedzibą w Nowym Jorku. Zrzesza organizacje żydowskie z różnych krajów działające na rzecz odszkodowań materialnych od Niemiec dla ocalałych z Holokaustu.

Zrzuty pomocy w Strefie Gazy

„Przesłanie solidarności”

Płatności z niemieckiego funduszu rozpoczęły się w marcu. Dotarcie do wszystkich uprawnionych i wypłacanie pieniędzy potrwać ma jeszcze kilka miesięcy, przewiduje szef JCC ds. roszczeń Gideon Taylor, który z aprobatą mówi o niemieckiej inicjatywie: „Ta dodatkowa symboliczna płatność od Niemiec na rzecz ocalałych z Holokaustu w Izraelu jest przesłaniem solidarności”.

Wojna w Strefie Gazy została wywołana przez bezprecedensową masakrę z ponad 1200 zabitymi, dokonaną przez terrorystów z Hamasu i innych ugrupowań w Izraelu 7 października 2023. Z miast leżących w pobliżu Strefy Gazy oraz z północy Izraela, która zagrożona jest przez ataki szyickiej milicji Hezbollah, ewakuowano dziesiątki tysięcy Izraelczyków, w tym wielu ocalałych z Holokaustu.

(DPA/sier)

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

Niemcy: Brak dziesiątek tysięcy pielęgniarek i lekarzy

Niemiecki związek ustawowych kas chorych GKV (Gesetzliche Krankenversicherung) ostrzega przed poważnym niedoborem personelu w sektorze opieki. Już teraz brakuje w Niemczech  30 tysięcy pełnoetatowych pracowników. Jeśli nie zostaną podjęte zdecydowane środki zaradcze, „za dziesięć lat sytuacja będzie dramatyczna”, powiedział w poniedziałek wiceprzewodniczący GKV Gernot Kiefer gazetom grupy medialnej Funke.

Więcej kompetencji dla pielęgniarek 

Głównym problemem jest to, że zbyt wiele wysoko wykwalifikowanych pielęgniarek i pielęgniarzy zbyt wcześnie odchodzi z zawodu. Dlatego sensowne jest zapewnienie dobrze wyszkolonym specjalistom więcej kompetencji i skierowanie ich na więcej obszarów działania. – Gdyby w ten sposób udało się zatrzymać więcej ludzi w zawodzie, wiele byśmy zyskali – przyznaje minister zdrowia Karl Lauterbach  z SPD.

W przypadku dobrze leczonych pacjentów pielęgniarki powinny mieć zdaniem kas chorych  na przykład możliwość przepisywania leków zaordynowanych im już wcześniej. Kiefer uważa, że w leczeniu przewlekłego nadciśnienia tętniczego nie zawsze jest konieczne, by za każdym razem robił to lekarz.

Kwalifikowanie do opieki

Pielęgniarki i pielęgniarze mogliby również przejąć zadanie kwalifikowania pacjentów do opieki: – Personel pielęgniarski ma dokładnie taką wiedzę specjalistyczną, jaka jest potrzebna do oceny stanu pacjenta i sformułowania zaleceń dla firm ubezpieczeniowych – twierdzi Kiefer. Ważne jest tylko, by nie doszło do konfliktu interesów. – Dostawcy usług opieki nie mogą wykorzystywać swoich uzasadnionych interesów biznesowych do wpływania na proces kwalifikacji – podkreśla wiceprzewodniczący GKV.

Lauterbach ostrzega przed dotkliwym brakiem lekarzy

Z kolei niemiecki minister zdrowia Karl Lauterbach ostrzega przed grożącym dotkliwym brakiem lekarzy. – W ciągu ostatnich dziesięciu lat wyszkoliliśmy o 50 tysięcy lekarek i lekarzy za mało. W rezultacie w nadchodzących latach w całym kraju będzie brakować lekarzy pierwszego kontaktu. Znajdziemy się w bardzo trudnej sytuacji – powiedział minister zdrowia w niedzielę wieczorem w programie ARD „Bericht aus Berlin” („Raport z Berlina”), ostrzegając, że tego nadchodzącego braku lekarzy „nie można sobie jeszcze tak naprawdę wyobrazić”.

Niemiecka służba zdrowia się sypie

Lauterbach wskazał na planowaną przez niego ustawę, która ma zapewnić większe bezpieczeństwo lokalnej opieki zdrowotnej. Zapytany o tak zwane kioski zdrowia, które miałyby być tworzone w regionach z wieloma osobami w niekorzystnej sytuacji społecznej, przyznał jednak, że w projekcie, który jest właśnie omawiany w Bundestagu, nie zostały one uwzględnione.

Chodzi o łatwo dostępne ośrodki doradztwa w zakresie leczenia i profilaktyki, które byłyby zarządzane przez pielęgniarkę lub pielęgniarza. Zapytany o sprzeciw wobec tego rozwiązania, zwłaszcza ze strony FDP, minister powiedział: – W projekcie było kilka rzeczy, które budziły kontrowersje. A ja po prostu dodałem gazu. Nie mogę bowiem czekać w nieskończoność na uzgodnienie tych kiosków na szczeblu rządowym, zwłaszcza, że to tylko bardzo mała część (zamierzonych zmian) – podkreślił. Kioski będą negocjowane później.

Brakuje miejsc dla pięciu tysięcy studentów

Minister wskazał w ARD, że zgodnie z jego planami mają zostać zniesione górne limity wynagrodzeń dla lekarzy pierwszego kontaktu (tak zwane budżety). Jest to według niego ważne, by przyciągnąć młodych lekarzy. Jeśli budżety zostaną zniesione, wówczas zdaniem ministra zawód lekarza pierwszego kontaktu wybierze większy odsetek młodych medyków. – Jednak nawet wtedy braki będą poważne. Dlatego trzeba to zrobić natychmiast – podkreśla Karl Lauterbach.

Finansowaniu dodatkowych miejsc na studiach medycznych sprzeciwiały się między innymi landy, które nie chciały wydawać na to więcej pieniędzy. – Brakuje nam rocznie pięć tysięcy miejsc na studiach. W rezultacie w ciągu najbliższych dziesięciu lat zabraknie nam 50 tysięcy lekarzy. Każdy to odczuje – ostrzega szef niemieckiego resortu zdrowia.

KNA, AFP / pedz

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

 

Prasa o decyzji Sejmu: mały krok do liberalizacji aborcji

O „małym kroku w kierunku liberalizacji” pisze warszawska korespondentka „Sueddeutsche Zeitung” Viktoria Grossmann.

„Protesty dziesiątek tysięcy polskich kobiet okazały się skuteczne. Parlament postanowił zająć się kilkoma projektami ustaw, które, gdyby weszły w życie, oznaczałyby odejście od restrykcyjnego prawa aborcyjnego w Polsce” – oceniła Grossmann.

Decyzja Sejmu jest jej zdaniem „małym krokiem” ale „pierwszym od dziesięcioleci na drodze do ewentualnej liberalizacji”. Grossmann podkreśliła, że jest to zasługa trwającej od lat walki prowadzonej przez wiele Polek, a właściwie także zasługą PiS. „Zaostrzając i tak już surowe prawo, partia skłoniła dziesiątki tysięcy wściekłych kobiet do wyjścia na ulice” – tłumaczy dziennikarka.

Czechy i Słowacja bardziej liberalne niż Polska

Donald Tusk zrozumiał, że nie może pominąć tego tematu, jeśli chce pozyskać wyborców wśród kobiet i młodych ludzi. Projekt Platformy Obywatelskiej przewiduje możliwość przerwania ciąży do 12. tygodnia.

„SZ” przeciwstawia Polskę, gdzie od 1993 r. aborcje są zakazane, Czechom i Słowacji, które zachowały liberalne prawo z czasów komunistycznych.

Restrykcyjne prawo zaostrzone w 2020 r. za rządów PiS, stanowi „zagrożenie życia” dla kobiet, z których kilka zmarło – pisze Grossmann przedstawiając kilka przypadków z ostatnich lat.

Demonstracja w Warszawie przeciwko zakazowi aborcji w czerwcu 2023 r.
Demonstracja w Warszawie przeciwko zakazowi aborcji w czerwcu 2023 r.null Kacper Pempel/REUTERS

Niemiecka dziennikarka zwróciła uwagę, że ofiary gwałtów muszą „przetrwać” śledztwo i czekać na zaświadczenie prokuratora, zanim będą mogły dokonać zabiegu. Było to poważnym problemem dla wielu Ukrainek, które przed agresją Rosji uciekły do Polski.

Sukces koalicji Tuska

Wynik głosowania w parlamencie należy zdaniem Grossmann uznać za sukces, ponieważ cztery partie tworzące koalicję udowodniły, że potrafią ze sobą współpracować. Partnerzy koalicyjni są przynajmniej zgodni co do tego, że należy dyskutować nad wszystkimi propozycjami.  

„Walka na ulicach będzie kontynuowana. Kilka organizacji zapowiedziało na niedzielę marsz za prawem do aborcji” – pisze w konkluzji Viktoria Grossmann.

Koalicja Donalda Tuska spełniła swoją wyborczą obietnicę i opowiedziała się w całości za liberalizacją prawa aborcyjnego – pisze w „Tageszeitung” Gabriele Lesser przypominając, że początkowo zanosiło się na fiasko tego przedsięwzięcia. Powodem był ostry spór między koalicjantami – Koalicją obywatelską, Nową Lewicą i Trzecią Drogą. Wskutek tego do Sejmu trafiły cztery projekty ustaw zamiast jednego wspólnego.

W sondażach Polacy za liberalizacją

Lesser zaznaczyła, że liczba aborcji dokonywanych przez Polki jest znacznie wyższa niż oficjalne dane. Dziennikarka cytuje Annę Marię Żukowską, że „tylko w tym miesiącu w Polsce ciążę przerwało 9 tys. kobiet”.  Lesser odnosi się też do przypadków śmierci ciężarnych kobiet, u których nie przeprowadzono w odpowiednim czasie aborcji.

Dziennikarka „TAZ” opisała szeroko przebieg debaty w Sejmie i zwróciła uwagę, że w sondażach między 50 a 60 proc. ankietowanych oczekuje spełnienia obietnic wyborczych związanych z liberalizacją prawa aborcyjnego. Tylko ok. 30 proc. jest zainteresowanych referendum forsowanym przez Trzecią Drogę.  

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Estonia: Patriarchat Moskiewski organizacją terrorystyczną

Jak informuje portal n-tv, szef estońskiego resortu spraw wewnętrznych Lauri Laanemets chce uznać Patriarchat Moskiewski Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej za organizację terrorystyczną. – Biorąc pod uwagę cały kontekst, jako minister spraw wewnętrznych nie mam innego wyjścia, jak tylko zaproponować parlamentowi, aby Patriarchat Moskiewski został uznany za organizację terrorystyczną – powiedział Lauri Laanemets estońskiemu nadawcy publicznemu Eesti Rahvusringhaaling (ERR).

Odnosząc się do prawosławnych parafii w tym bałtyckim kraju, minister jednocześnie zaznaczył: „To nie ma żadnego wpływu na parafie, nie oznacza też zamknięcia kościołów, ale oznacza zerwanie więzi z Moskwą”. Jak dodał: „Musimy zrozumieć, że dzisiaj Patriarchat Moskiewski podlega Władimirowi Putinowi, który w zasadzie kieruje działaniami terrorystycznymi na świecie”.

„Według Laanemetsa istnieją w Estonii różne gminy, których wewnętrzne funkcjonowanie nie jest bezpośrednio kontrolowane przez Moskwę, ale podporządkowanie się Moskwie stanowi również zagrożenie dla bezpieczeństwa Estoni” – pisze portal n-tv.

Patriarcha Cyryl 

Estoński Kościół Prawosławny Patriarchatu Moskiewskiego liczy ponad 100 tysięcy wyznawców. „Jeśli porównujemy go do terrorystów islamskich, którzy twierdzą, że prowadzą świętą wojnę przeciwko Zachodowi, przeciwko wartościom zachodnim, to patriarcha i patriarchat w Moskwie niczym nie różnią się dziś od tych terrorystów” – cytuje słowa Lauriego Laanemetsa portal n-tv.

Zgodnie z doniesieniem estońskiego nadawcy publicznego ERR jeden z przedstawicieli Estońskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego (MPEOC) wyjaśnił na konferencji prasowej, że MPEOC nie podlega patriarsze moskiewskiemu i nie może być pociągnięty do odpowiedzialności za jego oświadczenia popierające rosyjską wojnę w Ukrainie – pisze dalej n-tv. Tym samym MPEOC odrzucił żądanie Zachodu, aby zrezygnować z podporządkowania się rosyjskiemu patriarsze Cyrylowi.

Rosyjski patriarcha Cyryl wielokrotnie wyrażał poparcie dla inwazji na Ukrainę i mówił wiernym, że rządy Putina są z woli Boga.

(n-tv/dpa/ jar)

Chcesz mieć stały dostęp do naszych treści? Dołącz do nas na Facebooku!

Niemcy. Rośnie poparcie dla wsparcia wojskowego dla Ukrainy

Według sondażu przeprowadzonego na zlecenie telewizji publicznej ZDF społeczeństwo niemieckie coraz częściej opowiada się za większym wsparciem wojskowym dla Ukrainy. Obecnie 42 procent popiera większą pomoc militarną ze strony Zachodu. W lutym odsetek ten wynosił 33 procent. Zgodnie z najnowszymi danymi 31 procent opowiada się za utrzymaniem obecnego poziomu wsparcia, podczas gdy 22 procent chce, aby Zachód zmniejszył pomoc wojskową dla Ukrainy. 

Wzrósł jednak sceptycyzm co do tego, czy Ukraina może wygrać wojnę z pomocą broni dostarczanej przez Zachód. Według badania „Politbarometru” tylko osiem procent pytanych nadal spodziewa się zwycięstwa Ukrainy. W sierpniu 2023 r. liczba ta wynosiła jeszcze 21 procent.

Spacer po mieście i opowieść o wojnie

Sondaż wykazał również, że 55 procent popiera przystąpienie Ukrainy do NATO po zakończeniu wojny, w tym większość zwolenników partii SPD, CDU/CSU, Zielonych, FDP i Partii Lewicy. Natomiast 36 procent jest temu przeciwnych.

Badanie przeprowadzono między 9 a 11 kwietnia przez grupę Wahlen z siedzibą w Mannheim. Wzięło w nim udział 1254 losowo wybranych wyborców uprawnionych do głosowania. Możliwy margines błędu wynosi około dwóch do trzech punktów procentowych.

(AFP/stef)

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

Rosja. Powódź w Orsku – relacje mieszkańców

Topnienie śniegu w górach Ural i ulewne deszcze doprowadziły do powodzi w kilku regionach Federacji Rosyjskiej. Najbardziej ucierpiało miasto Orsk nad rzeką Ural w regionie Orenburga, gdzie przerwany został wał przeciwpowodziowy. W ciągu kilku dni poziom wody osiągnął dwa metry, a zalaniu uległy domy jednorodzinne i pierwsze piętra bloków mieszkalnych. Ponad 6400 osób ewakuowano, co najmniej dwie zginęły. W całym regionie pod wodą znalazło się w sumie ponad 10 tysięcy budynków.

Co mówią ludzie o przerwaniu tamy

Jekaterina z Orska opowiada, że jej rodzice mieszkają w pobliżu wału. Rankiem 5 kwietnia zauważyli nieszczelne miejsca, wieczorem powstała już tam dziura. W ciągu trzech godzin dom znalazł się pod wodą.

Ewakuacja mieszkańców Orska
Ewakuacja mieszkańców Orska po pęknięciu wału przeciwpowodziowego null Russian Ministry of Emergency/Anadolu/picture alliance

Jekaterina z rodziną zdołała znaleźć na jakiś czas schronienie u przyjaciół w pobliżu Orska. Ma nadzieję, że uda jej się uratować część dobytku, kiedy woda się cofnie. Naprawy będą się jednak mogły zacząć zapewne dopiero po ustaleniu przez władze rozmiaru szkód. – Są dziesiątki tysięcy takich domów. Nie wiadomo, kiedy przyjdzie nasza kolej. Ale gdzie mamy mieszkać? Poza tym pomoc finansowa zupełnie nie wystarczy na odbudowę – mówi.

Również dom Jeleny Matwiejewskiej w Orsku został zalany. – Pierwsze piętro znalazło się pod wodą, ale część sprzętów domowych udało się przenieść na drugie – opowiada. Teraz do domu wrócili jej mąż i syn, żeby go pilnować, ponieważ w okolicy widziano rabusiów.

Spontaniczna manifestacja w Orsku

Matwiejewska należy do grupy inicjatywnej, której udało się porozmawiać z gubernatorem regionu Orenburga Denisem Paslerem. – Odłożyć wszystkie telefony! – tymi słowami rozpoczął on spotkanie z ofiarami powodzi. Rozmowa odbyła się 8 kwietnia w gmachu urzędu miasta, przed którym stał w tym czasie tłum kilkuset wzburzonych ludzi. Niektórzy krzyczeli „hańba!”, żądając ustąpienia władz miasta, inni nagrali film, na którym zgodnym chórem wołali „Putinie pomóż!”.

Spontaniczną demonstrację natychmiast otoczyła policja. Funkcjonariusze mówili, że zgromadzenie jest nielegalne. Wzburzony tłum uparcie powtarzał jednak, że służby miejskie nie były przygotowane do powodzi i że już kilka dni przed katastrofą zauważono przecieki w tamie.

Rosyjskie miasto pod wodą. Mieszkańcy protestują

Według Matwiejewskiej jedna z uczestniczek spotkania z gubernatorem wyraziła podejrzenie, że jedną z przyczyn powodzi mogły być machlojki lokalnego kierownictwa: – Jakaś młoda kobieta opowiadała Denisowi Paslerowi, że jej dziadek brał udział w budowie wału i że musiał zawieźć połowę żwiru i materiału budowlanego na prywatną budowę burmistrza. Gubernator twierdził jednak, że przyczyną katastrofy była „nadzwyczajna powódź”. Władze Orska obiecują w tej chwili ludziom pomoc: do 100 tysięcy rubli (około 1000 euro) dla tych, których domy zostały zalane w całości, a w pozostałych przypadkach od 10 000 do 50 000 rubli (około 100–500 euro).

Zarzuty władz wobec mieszkańców

Kreml zareagował raczej powściągliwie na wydarzenia w Orsku. Rzecznik Władimira Putina Dmitrij Pieskow powiedział, że prezydent nie zamierza odwiedzić regionów dotkniętych powodzią, ale cały czas zajmuje się tym tematem.

Na zlecenie Putina do obwodu orenburskiego poleciało już kilku ministrów. Jedna z wypowiedzi ministra ds. sytuacji nadzwyczajnych Aleksandra Kurenkowa wzburzyła jednak ludzi jeszcze bardziej. Powiedział on, że już tydzień przed powodzią zapowiedziano ewakuację. – Zbywano to jednak jako żart – mówił Kurenkow. Utrzymywał, że przez tydzień próbowano przekonać lokalnych mieszkańców, by zgodzili się na ewakuację.

Miasto Orsk najbardziej ucierpiało wskutek powodzi
Miasto Orsk najbardziej ucierpiało wskutek powodzinull Sergei Medvedev/TASS/dpa/picture alliance

Tymczasem urząd miasta zapewniał mieszkańców jeszcze w przeddzień katastrofy, że tama wytrzyma. Burmistrz Wasilij Kozupica pisał 3 kwietnia w swoim kanale na Telegramie, że dokonał inspekcji wału, rozmawiał z mieszkańcami, a ci nie boją się zalania. Rosyjskie federalne władze śledcze wdrożyły jednak postępowanie w sprawie zaniedbania i naruszenia przepisów budowlanych. Przyczyny przerwania wału upatrują w nierealizowaniu niezbędnych prac konserwacyjnych.

Władze federalne nie chcą jednak wziąć odpowiedzialności za usunięcie skutków katastrofy – twierdzi rosyjski politolog Abbas Galjamow. Jego zdaniem w autorytarnej Rosji, gdzie tłumi się wszelkie protesty społeczne, władze coraz bardziej zatracają „ludzkie przymioty”.

– Na najwyższych szczeblach okopali się ludzie, którzy uznają tylko logikę pionowej struktury władzy i zapomnieli, że również społeczeństwo jest podmiotem – wskazuje ekspert. Nie spodziewa się on, że władze podwyższą zapomogi dla ofiar powodzi. Pierwszeństwo ma bowiem finansowanie rosyjskiej wojny z Ukrainą. Lokalne władze szacują obecnie szkody wyrządzone przez powódź w regionie Orenburga na ponad 20 miliardów rubli (około 200 milionów euro).

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

Artykuł ukazał się pierwotnie na stronach Redakcji Niemieckiej DW

Europarlament: wpisać prawo do aborcji do Karty Praw Podstawowych UE

W dniu burzliwej debaty polskiego Sejmu nad projektami ustaw o prawie do aborcji, głos w tej sprawie po raz kolejny zabrał Parlament Europejski, wywierając presję na władze w Warszawie. Europosłowie przyjęli dziś (11.04.2024) w Brukseli rezolucję, wzywającą do wpisania do unijnej Karty Praw Podstawowych (KPP) prawa do dostępu do zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego, w tym do bezpiecznej i legalnej aborcji. Odnoszą się też wprost do sytuacji w Polsce.

„To bardzo ważny głos w debacie, która w tej chwili dzieje się w Sejmie. PE wzywa Polskę do przyjęcia dekryminalizacji aborcji. Lepszego momentu nie będzie. Do przodu!” – napisał na Twitterze europoseł Lewicy Robert Biedroń.

Rezolucja była wspólnym projektem eurodeputowanych z frakcji socjaldemokratów, liberałów, Zielonych i Lewicy. Przeszła 336 głosami, przeciw było 163 europosłów,  a 39 wstrzymało sie od głosu.

PE nie po raz pierwszy domaga się uzupełnienia KPP o prawo do bezpiecznej i legalnej aborcji. Taki postulat eurodeputowani wyrazili już w lipcu 2022 r., a także w listopadzie 2023 r.

Najnowsza rezolucja proponuje konkretną zmianę artykułu 3. Karty Praw Podstawowej, dotyczącego prawa człowieka do integralności. Europosłowie chcą dodać do niego punkt 2a., który miałby stanowić: „Każdy ma prawo do autonomii cielesnej, do swobodnego, świadomego, pełnego i powszechnego dostępu do zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego oraz praw w tym zakresie, a także do wszystkich powiązanych usług opieki zdrowotnej bez dyskryminacji, w tym dostępu do bezpiecznej i legalnej aborcji.” Wzywają Radę Europejską do zwołania Konwentu, który przygotuje projekt zmian traktatowych.

Apel do Polski i Malty

Tekst wzywa również kraje członkowskie do pełnej dekryminalizacji aborcji zgodnie z wytycznymi Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) oraz usunięcia i zwalczania przeszkód dla bezpiecznej i legalnej aborcji oraz dostępu do usług zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego. Europarlament „wzywa Polskę i Maltę do uchylenia przepisów i innych środków dotyczących zakazów i ograniczeń aborcji”. Apeluje też do polskich władz o „priorytetowe potraktowanie wysiłków legislacyjnych w celu jak najszybszego zapewnienia pełnego dostępu do bezpiecznej i legalnej aborcji”.

Rezolucja dotyczy również m.in. zagwarantowania opieki prenatalnej i położniczej, dostępu do antykoncepcji, dobrowolnego planowania rodziny i edukacji seksualnej. Nawiązuje również do tragicznych przypadków śmierci ciężarnych kobiet w Polsce, kiedy to – najpewniej z uwagi na restrykcyjne przepisy – lekarze zbyt długo zwlekali z zakończeniem ciąży. Parlament Europejski „potępia fakt, że w niektórych państwach członkowskich lekarze, a w niektórych przypadkach całe instytucje medyczne, odmawiają aborcji na podstawie klauzuli ‚sumienia'; ubolewa, że klauzula ta jest często stosowana w sytuacjach, w których jakakolwiek zwłoka zagraża życiu lub zdrowiu pacjentki” – czytamy w rezolucji.

Jak głosowali Polacy?

Jeden ze współautorów rezolucji, Chorwat Predrag Fred Matić nie krył satysfakcji, że została ona przegłosowana tak dużą większością. – Jestem bardzo dumny, ponieważ po raz kolejny potwierdziliśmy, że w tej Izbie jest wyraźna, postępowa większość po stronie praw kobiet – oświadczył.  – Nie do przyjęcia jest to, że w XXI wieku niektórzy z naszych kolegów w Parlamencie traktują kobiety jako obywateli drugiej kategorii i aktywnie pracują nad odebraniem im ich praw – dodał.

Głosowanie na sali plenarner Parlamentu Europejskiego w Brukseli
Głosowanie na sali plenarner Parlamentu Europejskiego w Brukselinull Geert Vanden Wijngaert/AP Photo/picture alliance

Jeszcze przed decyzją PE europoseł PO Andrzej Halicki podkreślał, że jest to „ważne głosowanie z punktu widzenia praw kobiet”. – Jeszcze raz podkreślę, że jesteśmy przeciwni rewizji traktatów, ale chcemy i będziemy głosować za równym i jednakowym dostępem do ochrony zdrowia dla kobiet, ale także dostępu do możliwości przerywania ciąży na ich życzenie w sposób ustandaryzowany, jeśli chodzi o Europę – powiedział polityk, który przewodniczy grupie polskich europosłów z PO i PSL we frakcji Europejskiej Partii Ludowej. Większość polskich eurodeputowanych z EPL oraz socjaldemokracji poparła rezolucję. Posłowie PiS byli przeciw.

Biskupi: aborcja nie może być prawem podstawowym

Rezolucja PE nie jest wiążąca i nie należy się spodziewać, że w dającej się przewidzieć przyszłości kraje członkowskie – które jednomyślnie musiałyby wyrazić zgodę na zmiany traktatowe – zrealizują postulat większości eurodeputowanych. Tym bardziej, że sprawy związane z ochroną zdrowia, w tym regulacji dostępu do aborcji leżą w kompetencjach władz krajowych, co podkreślono zresztą w dwóch konkurencyjnych projektach rezolucji autorstwa posła EPL Jeorena Leonersa z Holandii oraz grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR), do której należy PiS. 

Orędownikiem takiej zmiany jest natomiast prezydent Francji Emmanuel Macron, który już w wystąpieniu na forum PE 19 stycznia 2022 roku, na początku francuskiej prezydencji w UE, opowiedział się za zakotwiczeniem prawa do aborcji w unijnej Karcie Praw Podstawowych. Zaś na początku marca br. parlament Francji przegłosował wpisanie prawa kobiet do aborcji do konstytucji tego kraju.

Już na kilka dni przed czwartkowym głosowaniem PE stanowisko w sprawie rezolucji wyrazili europejscy biskupi katoliccy. „Aborcja nigdy nie może być prawem podstawowym” – podkreśla Komisja Konferencji Biskupów Unii Europejskiej (COMECE) w oświadczeniu z 9 kwietnia.  Podkreśla, że podstawowym filarem wszystkich innych praw człowieka, jest prawo do życia, zaś promocja praw kobiet nie polega na na promocji prawa do aborcji. Z kolei aktywiści ruchu pro-life ustawili przed brukselską siedzibą PE bilbord z hasłem: „Zabicie dziecka nie jest prawem podstawowym”.

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >> 

Troje rodziców dziecka? Zaskakujący wyrok niemieckiego TK

Decyzja Federalnego Trybunału Konstytucyjnego ma ogromne znaczenie, ponieważ wpływa na wiele spraw w Niemczech, które są podobne. Może mieć też wpływ na sytuację dzieci polsko-niemieckich par, kiedy na przykład Polka rozstaje się ze swoim niemieckim partnerem i zawiera nowy związek. 

W przypadku rozpatrywanym przez niemiecki TK chodzi o mężczyznę, który po tym, jak został ojcem, rozstał się z matką dziecka. Jego partnerka zawarła nowy związek. Za zgodą matki nowy partner przejął prawne ojcostwo dziecka. Prawne ojcostwo wiąże się z ważnymi uprawnieniami w odniesieniu do dzieci. Na przykład tylko prawny ojciec może sprawować opiekę nad dzieckiem, w tym decydować o jego miejscu pobytu.

Skarżący domagał się prawnego ojcostwa

Skarżący mężczyzna próbował zakwestionować prawne ojcostwo męża jego dawnej partnerki, ponieważ sam chciał zostać prawnym ojcem swojego dziecka. Argumentował między innymi, że od samego początku intensywnie opiekował się synem i starał się o niego dbać, ale jego wniosek został ostatecznie odrzucony przez Wyższy Sąd Krajowy w Naumburgu (Saksonia-Anhalt). Sąd powołał się na przepis niemieckiego kodeksu cywilnego. Zgodnie z sekcją 1600 tego kodeksu biologiczny ojciec nie ma prawa do kwestionowania prawnego ojcostwa, jeśli między prawnym ojcem a dzieckiem rozwinęła się "relacja społeczno-rodzinna", czyli bliższa więź. W takim przypadku podważenie prawnego ojcostwa jest wykluczone. Od tej zasady nie ma wyjątków i właśnie to skrytykował Trybunał w Karlsruhe, uznając przepis niemieckiego kodeksu cywilnego za niezgodny z konstytucją.

Budynek Trybunału Konstytucyjnego w Karslruhe z tablicą z napisem "Bundesverfassungsgericht"
Niemiecki TK nakazał ustawodawcy zmianę prawa rodzinnegonull Uli Deck/dpa/picture alliance

Prawa biologicznych ojców 

Według Stephana Harbartha, prezesa niemieckiego TK i przewodniczącego Pierwszego Senatu, przepis narusza podstawowe prawo rodzicielskie wynikające z art. 6 Ustawy Zasadniczej, na które może powołać się również każdy biologiczny ojciec: "Rodzice w rozumieniu art. 6 ust. 2 zd. 1 Ustawy Zasadniczej muszą co do zasady mieć możliwość utrzymania i sprawowania władzy rodzicielskiej nad swoimi dziećmi". A to, zdaniem Trybunału, dotyczy również biologicznego ojca.

W swoim wyroku sędziowie odnieśli się do faktu, że w tym konkretnym przypadku bliski związek między powodem a jego synem nie został w ogóle prawnie uznany, właśnie dlatego, że obecny stan prawny na to nie pozwala.

Trybunał nakazuje zmianę prawa

Teraz niemiecki ustawodawca musi zmienić stosowne prawo do połowy 2025 roku. Minister sprawiedliwości Niemiec, Marco Buschmann, chce zmienić prawo tak,  by wzmocnić prawa biologicznych ojców.

W przyszłości sądy rodzinne będą musiały rozważyć różne opcje. Mają one decydować w każdym indywidualnym przypadku, czy w interesie dziecka jest podważenie prawnego ojcostwa, czy też utrzymanie status quo. Marco Buschmann obstaje jednak przy tym, by nowo utworzona rodzina była silnie chroniona przez prawo. To z kolei może być ze szkodą dla wielu biologicznych ojców, którzy również chcą walczyć o prawne ojcostwo w sądzie.

Trzech prawnych rodziców

Przy reformie prawa rodzinnego i rodzicielskiego Federalny Trybunał Konstytucyjny dał ustawodawcy dużą swobodę, a nawet zmienił swoje wcześniejsze orzecznictwo. Wcześniej Trybunał utrzymywał, że dla dobra dziecka może mieć ono tylko dwoje rodziców. Zgodnie z aktualnym orzeczeniem ustawodawca może zezwolić zarówno biologicznemu ojcu, jak i nowemu partnerowi matki na przyjęcie prawnego ojcostwa, a więc wówczas razem z matką dziecko będzie mogło mieć troje prawnych rodziców. 

(AFP, ARD/du)

Francja. Fast fashion będzie musiała przyhamować

Pełna zgoda we francuskim Zgromadzeniu Narodowym co do jakiejś konkretnej kwestii należy do rzadkości. Rząd nie ma w parlamencie większości absolutnej i często spotyka się ze zdecydowanym oporem ze strony opozycji. Jednak „ustawę ograniczającą wpływ przemysłu tekstylnego na środowisko” poparły wszystkie frakcje.

Minister środowiska Christophe Béchu mówił o „ważnym kroku naprzód”, który z Francji czyni „pierwszy kraj na świecie ustawowo ograniczający ekscesy fast fashion”. (Fast fashion, czyli szybka moda, to model biznesowy w branży odzieżowej, który pojawił się około 30 lat temu, dotyczy produkcji i sprzedaży tanich, ale modnych ubrań, a polega na szybkiej wymianie kolekcji, zgodnie ze zmieniającymi się trendami mody – przyp.) Ostateczna wersja ustawy nie została jeszcze uzgodniona. Senat będzie ją omawiał od połowy kwietnia.

Nowe zasady mogłyby wejść w życie w ciągu najbliższych kilku miesięcy. Jednak zarówno eksperci od mody, jak i działacze na rzecz ochrony środowiska już się cieszą na myśl o tej ustawie, nawet jeśli nie każdego z nich zadowalają zaplanowane w niej sposoby postępowania.

Nowe zasady mają dotyczyć tych producentów, którzy codziennie wprowadzają na rynek więcej produktów niż ustalony próg. Jego wartość zostanie określona później w drodze rozporządzenia. Ustawa dotknie przede wszystkim gigantów fast fashion, takich jak założona w 2008 roku w Kantonie w Chinach spółka Shein, która kilka lat temu przeniosła się do Singapuru, czy istniejąca od dwóch lat internetowa platforma handlowa Temu z USA, która należy do chińskiej spółki PDD Holdings z siedzibą w Szanghaju.

W przyszłości takie firmy będą musiały umieszczać na swoich stronach internetowych dobrze widoczne informacje o wpływie mody na środowisko i zachęcać do recyklingu. W przeciwnym razie będą grozić im grzywny w wysokości do 15 tysięcy euro.

Aplikacja Shein na telefonie komórkowym
Specjalizujący się w fast fashion (szybkiej modzie) i artykułach sportowych, międzynarodowy sklep internetowy Shein z Singapuru jest największym sprzedawcą ubrań na świecienull Jakub Porzycki/NurPhoto/picture alliance

Dzięki nowemu systemowi ekopunktów źle oceniane firmy będą płacić ekstra daninę, na początek w wysokości do pięciu euro od sprzedawanego artykułu, a od 2030 roku do dziesięciu euro. Od 2025 roku zakazana będzie również reklama przedsiębiorstw fast fashion lub ich produktów. W przeciwnym razie będą im grozić kary w wysokości do stu tysięcy euro.

„Wygraliśmy kulturową batalię”

Dla Julii Faure projekt ustawy to „wspaniała wiadomość”. Jest projektantką mody i współprzewodniczącą ruchu En Mode Climat, który zrzesza około 600 firm produkujących modę zrównoważoną. – Wygraliśmy kulturową batalię – mówi DW. – Fast fashion to katastrofa ekologiczna, społeczna i ekonomiczna, która niczym walec parowy spłaszcza wszystko z wyjątkiem sektora luksusu.

Jest to wyraźny sygnał, że ubrania z wełny produkowane lokalnie otrzymują dobrą ocenę ekologiczną, a z tkanin syntetycznych pochodzące gdzieś z daleka niską. – Niemniej jednak musimy uważać, aby rząd nie ustalił zbyt wysokiej wartości progowej, według której będą definiowane firmy fast fashion – ostrzega.

Filia hiszpańskiej sieci modowej Zara w Warszawie
Filia hiszpańskiej sieci modowej Zara w Warszawienull Beata Zawrzel/NurPhoto/picture alliance

Philippe Moati, profesor ekonomii na Uniwersytecie Paris Cité i założyciel paryskiego instytutu badań rynku ObSoCo, obawia się, że próg ten może być zbyt niski, a tym samym wpłynąć również na francuskie firmy. Ekspert jest również dość sceptycznie nastawiony do ustawy pod innymi względami.

– W ten sposób stygmatyzuje ona nabywców tej mody, którzy według badań, które obecnie prowadzimy, pochodzą z klasy robotniczej i mają stosunkowo niskie dochody – tłumaczy w rozmowie z DW. – Stać ich na coś, co sprawia, że czują się częścią społeczeństwa – dodaje. Moati szacuje, że ultra-fast fashion (moda ultraszybka), jak ją nazywa, stanowi około trzech procent rynku mody we Francji. Dokładnych danych brak.

– To kulminacjatrendu fast fashion, który marki takie jak Zara i H&M wprowadziły w latach 90-tych. Zamiast dwa razy w roku, teraz oferują nowe kolekcje co tydzień, co przyjęło wiele innych firm – wyjaśnia. – Natomiast firma Shein produkująca i sprzedająca ultra-fast fashion, każdego dnia wprowadza na rynek około 7200 produktów.

Logo marki H&M
Logo marki H&Mnull Ints Kalnins/REUTERS

Ekspert uważa, że rząd musi to ograniczyć, ale poprzez egzekwowanie istniejących przepisów. Obejmują one ustawową dwuletnią gwarancję na odzież, zakaz sprzedaży poniżej kosztów i obowiązek ustalenia realistycznej ceny referencyjnej dla rabatów. – Ponadto nie powinniśmy już nakładać ceł importowych od wartości 150 euro, jak do tej pory, ale na cały import odzieży – mówi ekonomista, dodając, że ultra-fast fashion ma również dobre strony. – Firmy te produkują bardzo małe serie i dlatego nie mają prawie żadnych niesprzedanych zapasów – twierdzi profesor Moati.

Ani Shein, ani Temu, ani Zara, ani H&M nie odpowiedziały na skierowane do nich pytania DW.

Francja europejskim pionierem?

Gildas Minvielle, dyrektor „ekonomicznego punktu obserwacyjnego” w paryskiej szkole mody Institut Français de la Mode, uważa, że dopiero okaże się, czy metoda rządu jest właściwa. – Z prawnego punktu widzenia jest to obszar nieznany. Trzeba obserwować, co będzie funkcjonować – mówi DW. – W każdym razie konsumenci powinni być świadomi niszczycielskiego wpływu fast fashion na środowisko – podkreśla.

Dlatego też znamienne jest to, że prawie wszyscy parlamentarzyści stoją za tym tekstem. – Nowe przepisy są reakcją na głęboki kryzys, w jakim znajduje się od 2022 roku odzieżowy sektor prêt-à-porter („gotowej do noszenia”, będący przeciwieństwem sektora haute couture, „wysokiego krawiectwa”, tworzącego na miarę zamawiającego klienta, którego przedstawicielami są na przykład Dior, Yves Saint Laurent czy Jean-Paul Gaultier – przyp.). Wiele marek ogłosiło upadłość. – Fast fashion zaostrzyła kryzys i jeszcze bardziej zintensyfikowała konkurencję – mówi Minvielle. – Francja, kraj mody, wprowadziła pionierskie prawo. Nowe przepisy powinny jednak zostać rozszerzone na całą Europę, w końcu mamy również jeden europejski rynek – twierdzi.

Fabryka ubrań w Bangladeszu
Fabryka ubrań w Bangladeszu null Joy Saha/ZUMA Press Wire/picture alliance

Jednym z nielicznych odmiennych głosów w parlamencie jest Antoine Vermorel-Marques, deputowany z departamentu Loary w środkowej Francji z ramienia konserwatywnych Republikanów. – W moim rodzinnym okręgu firmy tekstylne zatrudniały w latach 80. około 10 tysięcy osób. Następnie wiele firm przeniosło swoją produkcję do Azji, tak że obecnie w sektorze pracują tylko dwa tysiące – mówi DW.

– Firmy te właśnie zaczęły ponownie zatrudniać ludzi, ponieważ istnieje trend w kierunku towarów produkowanych lokalnie. Potem pojawiła się fast fashion i ponownie wywarła presję na branżę. I temu musimy przeciwdziałać – tłumaczy. Zakaz reklamy nie jest jednak jego zdaniem właściwym podejściem. – Utrudnia funkcjonowanie rynku zamiast go regulować. Powinniśmy ograniczyć się do systemu ekopunktów, który pozwala na uwzględnienie w cenie negatywnych efektów zewnętrznych, takich jak zanieczyszczenie środowiska wywołane przez produkty – mówi Vermorel-Marques.

Konieczne działania

Z kolei dla Pierre’a Condamine’a, rzecznika stowarzyszenia Stop Fash Fashion, które obejmuje kilka organizacji pozarządowych prowadzących kampanie na rzecz ochrony środowiska, przepisy nie idą wystarczająco daleko. – Próg dla fast fashion powinien zostać zdefiniowany w prawie tak, żeby obejmował również francuskie marki, takie jak sklep sportowy Decathlon – mówi w rozmowie z DW.

– W wypadku negatywnej oceny ekologicznej firmy powinny płacić minimalną opłatę za produkt, co do tej pory nie miało miejsca. Ponadto firmy z branży fast fashion powinny być zobowiązane do publikowania danych dotyczących sprzedaży we Francji, żebyśmy wreszcie wiedzieli, z czym mamy do czynienia. Pomoże nam to również w przestrzeganiu paryskiego porozumienia klimatycznego. Tak żeby każdy obywatel kupował pięć sztuk odzieży rocznie, a nie 50, jak ma to miejsce dzisiaj – twierdzi Condamine.

Niemcy. Polska projektantka mody z recyklingu

Niemcy. Zatrzymanie Polaka podejrzanego o podwójne morderstwo

W niedzielę, 7 kwietnia, 54-letni Mirosław M. został zatrzymany w Hesji. Jak przekazał DW Rolf Schwarz, rzecznik sądu okręgowego Bad Hersfeld, który zajmuje się sprawą wykonania Europejskiego Nakazu Aresztowania wobec Polaka, w niedzielę polscy robotnicy, pracujący w okolicach centrum logistycznego Niederaula, ok. 10 kilometrów od Bad Hersfeld, na podstawie informacji w mediach społecznościowych rozpoznali samochód Mirosława M. Podejrzany o zabójstwo od kilku dni przebywał na parkingu, śpiąc w swoim aucie. Robotnicy zaalarmowali policję, która zatrzymała całkowicie zaskoczonego mężczyznę. 

Od ubiegłej środy był on poszukiwany przez polskie organa ścigania, w związku z podejrzeniem zamordowania dwóch kobiet, swojej matki i siostry, w podkrakowskich Spytkowicach. Ponieważ istniało podejrzenie, że mężczyzna uciekł za granicę, najprawdopodobniej do Niemiec, w piątek krakowski sąd okręgowy wydał Europejski Nakaz Aresztowania. 

Polskie media i policja początkowo informowały o tym, że Mirosław M. zatrzymany został w Meklemburgii-Pomorzu Przednim, niedaleko polskiej granicy. Kwerenda dziennikarzy Deutsche Welle wykazała jednak, że niemiecka policja zatrzymała Polaka we wschodniej Hesji, niedaleko Bad Hersfeld we wschodniej części tego kraju związkowego – i dlatego przebywa w tamtejszym areszcie. 

W poniedziałek zatrzymany został przesłuchany w sądzie. Jego obrońca podważył tożsamość zatrzymanego jako Mirosława M., w związku z czym Polak przekazany został do aresztu śledczego w pobliskiej Fuldzie. Tam, jak poinformował DW rzecznik Rolf Schwarz, podjęta zostanie decyzja dotycząca wydania Polsce podejrzanego. Rzecznik sądu okręgowego w Krakowie, Janusz Kowalski,  w rozmowie z DW wyraził przekonanie, że procedura nie powinna potrwać dłużej niż tydzień. 

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

Zastrzyki odchudzające działają, ale…

Dla firm takich, jak duńskie przedsiębiorstwo farmaceutyczne Novo Nordisk i amerykański koncern Eli Lilly, zastrzyki odchudzające okazały się wielkim sukcesem. Zyski Novo Nordisk wzrosły w ubiegłym roku o 51 procent, osiągając wysokość netto 83,7 mld koron (11,2 mld euro). Obroty związane z lekami na cukrzycę i otyłość wzrosły o 42 procent do 215,1 mld koron. Novo Nordisk jest obecnie najbardziej wartościową firmą w Europie.

Na fali sukcesu znajduje się również amerykański producent Eli Lilly. Firma zapowiedziała uruchomienie nowych mocy produkcyjnych w Niemczech. Jak podano, kosztem 2,3 mld euro w Alzey (Nadrenia-Palatynat) ma powstać „globalna sieć produkcji leków do iniekcji i związanych z nimi środków pomocniczych”. Rozpoczęcie produkcji planowane jest na rok 2027.

Produkty już dostępne

Novo Nordisk sprzedaje na rynku leki Ozempic i Wegovy, które zawierają substancję czynną semaglutyd. Ozempic jest przepisywany osobom z cukrzycą, podczas gdy Wegovy jest dopuszczony do sprzedaży jako lek odchudzający.

Amerykańska firma Eli Lilly wprowadziła na rynek lek Mounjaro. Zawiera on substancję czynną tirzepatyd i jest dopuszczony w Niemczech zarówno do leczenia cukrzycy, jak i utraty wagi w przypadku otyłości. W USA dostępny jest również zastrzyk odchudzający Zepbound.

 

Jak działają te leki

Leki te imitują glukagonopodobny peptyd 1, w skrócie GLP-1, który zwiększa produkcję insuliny w organizmie i powoduje uczucie sytości, a więc ogranicza głód. Ten rodzaj leku może być stosowany w leczeniu cukrzycy typu 2 oraz pomaga pacjentom z otyłością w utracie wagi.

Ich składniki aktywne są podawane pacjentom w formie cotygodniowych zastrzyków. Firmy farmaceutyczne pracują obecnie nad tabletkami, które można przyjmować codziennie. – Te leki działają. To może zrewolucjonizować leczenie otyłości – twierdzi Johannes Wechsler, prezes Stowarzyszenia Niemieckich Dietetyków. W ciągu roku dzięki nim możliwa jest utrata do 20 procent masy ciała.

Dla kogo są przeznaczone?

Leki te są interesujące nie tylko dla osób cierpiących na otyłość i cukrzycę typu 2. Trafiły na pierwsze strony gazet między innymi ze względu na celebrytów, jak Robbie Williams, Kim Kardashian i Elon Musk, którzy wstrzyknęli sobie ich aktywny składnik w celu szybkiej utraty wagi.

Jednak zarówno Wegovy, jak i Mounjaro są zatwierdzone tylko dla osób o wskaźniku masy ciała wynoszącym co najmniej 30. Jeśli wiadomo, że inne choroby także są związane z otyłością, cierpiący na nią pacjenci też mogą otrzymywać te leki od wskaźnika 27. Inne wymagania dotyczą dzieci i nastolatków powyżej dwunastu lat.

 

Efekty uboczne

Według Europejskiej Agencji Leków najczęstsze skutki uboczne wymienionych produktów obejmują nudności, biegunkę i wymioty. Reakcje te są jednak zazwyczaj łagodne lub umiarkowane i z czasem ustępują.

Mimo to Johannes Wechsler pozostaje sceptyczny: – Nie wiemy jeszcze, które skutki uboczne mogą wystąpić dopiero po pewnym czasie – mówi.

Ubezpieczenie i koszty

Pomimo zatwierdzenia wspomnianych preparatów jako leki na otyłość, firmy ubezpieczeniowe nie pokrywają kosztów zastrzyku odchudzającego. Jest on uważany za tak zwany lek na styl życia.

Lekarze mogą przepisać go pacjentom z poważną nadwagą, ale ci muszą sami za niego zapłacić. W przypadku pacjentów z cukrzycą koszty są jednak pokrywane przez kasy chorych.

Czas stosowania

Leki te nie są cudownym lekarstwem, które prowadzi do uzyskania wymarzonej sylwetki po jednej dawce. Według niektórych ekspertów muszą towarzyszyć im inne środki, jak dieta lub ćwiczenia.

Według Johannesa Wechslera pożądane wyniki można osiągnąć bez ograniczeń dietetycznych. Eksperci ostrzegają również przed ponownym przyrostem masy ciała po odstawieniu lekarstw.

Wąskie gardła w dostawach

Trwają również dyskusje na temat dostępności składników aktywnych, szczególnie w przypadku pacjentów z cukrzycą.

Zdaniem Niemieckiego Stowarzyszenia Farmaceutów (ABDA) w 2024 roku nadal będą występować ograniczenia w dostawach semaglutydu. Nie dotyczy to substancji czynnej leku Mounjaro.

(AFP/jak)

Chcesz mieć stały dostęp do naszych treści? Dołącz do nas na Facebooku!

Śmierć Polaka w Niemczech. 13-latek trafił do zakładu zamkniętego

Po śmiertelnym ataku nożem na bezdomnego Polaka w porcie w Dortmundzie na zachodzie Niemiec 13-letni podejrzany trafił do zakładu zamkniętego. Rzecznik dortmundzkiej prokuratury podał w poniedziałek (08.04.2024), że już w piątek, czyli dzień po tragedii, Urząd ds. Młodzieży umieścił tam podejrzanego. 13-latek – ze względu na swój wiek – jeszcze nie podlega odpowiedzialności karnej.

Atak nożem

Nastolatek jest podejrzany o śmiertelne ugodzenie nożem bezdomnego podczas kłótni. Do tragedii doszło w czwartek, 4 kwietnia, w dortmundzkim porcie. Tam 13-latek z trzema innymi nieletnimi natrafił na 31-letniego bezdomnego Polaka. Po kłótni i obustronnej wymianie obelg miał dźgnąć mężczyznę. Jeden z towarzyszy 13-latka – starszy o rok chłopak – filmował zbrodnię telefonem komórkowym.

Port w Dortmundzie - tam zginął bezdomny Polak
Port w Dortmundzie - tam zginął bezdomny Polaknull Justin Brosch/dpa/picture alliance

W pobliżu miejsca tragedii policja znalazła nóż, który był narzędziem zbrodni. Po ataku ranny mężczyzna wpadł do wody i zdołał się jeszcze z niej wydostać. Zaraz potem jednak zmarł.

Filmował zbrodnię

W czwartek wieczorem policja zatrzymała także trzech towarzyszy podejrzanego 13-latka – mają oni po 13, 14 i 15 lat. Cała czwórka po przesłuchaniu została zwolniona z policyjnego aresztu. Do sprawy włączono miejscowy Urząd ds. Młodzieży.

W przypadku 14- i 15-latka prokuratura ustala, czy ich zachowanie miało znamiona przestępstwa. Według dotychczasowych ustaleń nie byli zaangażowani w samo zabójstwo. Jak powiedział prokurator Henner Kruse, wideo pobrane z telefonu komórkowego 14-latka pokazuje atak nożem dokonany przez jego 13-letniego towarzysza.

(AFP, DPA/dom)

Chcesz skomentować nasze artykuły? Dołącz do nas na facebooku! >>

Niemcy. Debata o wnioskach z pandemii

Było to jedno z największych wyzwań dla polityków po II wojnie światowej, i to nie tylko w Niemczech. Od początku 2020 roku pandemia koronawirusa spowodowała zawieszenie praw podstawowych i wprowadzenie lockdownów na całym świecie.

Szkoły, przedszkola i wiele firm musiało zostać tymczasowo zamkniętych. A po tym, gdy pierwsze szczepionki stały się dostępne w dużych ilościach do połowy 2021 roku, pojawiła się ogromna presja, także ze strony społeczeństwa, aby się zaszczepić.

Czy komisja jest rozwiązaniem?

Teraz, ponad cztery lata później, w Niemczech rozgorzała dyskusja na temat tego, czy i w jakiej formie kraj powinien przeanalizować ten intensywny okres i podjęte wtedy decyzje polityczne. Wielu polityków mówi o ewentualnym powołaniu komisji złożonej z posłów i ekspertów, a wśród nich naukowców, czego mógłby dokonać Bundestag. Po zakończeniu pracy komisja przedstawiłaby raport.

To, że pandemia będzie miała długotrwałe konsekwencje, było już jasne dla ówczesnego ministra zdrowia Jensa Spahna z CDU, gdy powiedział w Bundestagu w kwietniu 2020 roku: „Prawdopodobnie za kilka miesięcy będziemy musieli sobie wiele wybaczyć”.

I rzeczywiście. Do dziś utrzymują się poważne konsekwencje pandemii. Wiele osób nadal cierpi z powodu długotrwałych, poważnych skutków po chorobie COVID-19. Wiele małych firm takich, jak zwłaszcza restauracje, nie przetrwało lockdownu. A ówcześni i dzisiejsi politycy niemal jednogłośnie przyznają, że postępowali zbyt radykalnie, przede wszystkim wobec dzieci i młodzieży.

Lockdown, zamknięte sklepy, puste ulice: centrum Kolonii na początku stycznia 2021 r
Lockdown, zamknięte sklepy, puste ulice: centrum Kolonii na początku stycznia 2021 rnull Rupert Oberhäuser/picture alliance

„Przeszliśmy przez to dobrze”

Jednym z nich jest Janosch Dahmen, lekarz z zawodu i poseł do Bundestagu z ramienia partii Zielonych. W rozmowie z DW powiedział: „Ogólnie rzecz biorąc, Niemcy dobrze poradziły sobie z pandemią, biorąc pod uwagę ich silnie starzejące się społeczeństwo. W szczególności podjęto bardzo konsekwentne działania podczas pierwszej fali koronawirusa, gdy nie było jeszcze szczepionek i mieliśmy do dyspozycji i zbyt mało sprzętu ochronnego. Uratowały wiele istnień ludzkich”.

Janosch Dahmen zwraca również uwagę, że liczne instytucje badawcze, w tym gremia takie, jak Niemiecka Rada Etyki, już dokonały podsumowania pandemii w wielu oświadczeniach. Polityk jest zdania, że kolejny organ powołany przez Bundestag nie miałby większego sensu. – Komisja ankietowa lub nawet komisja śledcza byłyby obecnie niewłaściwym instrumentem i mogłyby zostać nadużyte do poprawienie wizerunku politycznego tej czy innej partii. To nie pomogłoby nikomu. Co więcej taka komisja mogłaby zostać wykorzystana przez prawicowych populistów, dla których każde działanie podjęte przeciwko koronawirusowi było o jednym działaniem za dużo.

Według oficjalnych danych do tej pory prawie 39 milionów obywateli Niemiec zostało zarażonych koronawirusem. Ponadto w Niemczech odnotowano prawie 183 tys. zgonów w związku z pandemią.

Losowa ankieta uliczna DW

Co ludzie myślą dziś o pandemii koronawirusa? Ankieta uliczna DW przeprowadzona w ubiegłym tygodniu wśród losowo wybranych osób w stolicy Niemiec, Berlinie, dotyczyła tego, co wtedy poszło dobrze, a co źle.

Pan Weidinger jest starszym mężczyzną i mówi: „To była trudna sytuacja, więc prawdopodobnie nie było jednego właściwego rozwiązania. Niektóre decyzje musiały zostać podjęte. Uważam jednak, że pełny lockdown i zamknięcie ludzi w mieszkaniu były zbyt surowe.”

Jacquelina szczególnie pamięta brak zgody między przeciwnikami i zwolennikami szczepień: „Zwłaszcza ludzie, którzy się nie zaszczepili, tacy jak ja, musieli wiele znieść ze strony innych i byli przedstawiani jako zwolennicy teorii spiskowych.”

A to, że całkiem sporo osób, w tym politycy, zarobiło grube pieniądze podczas pandemii, na przykład na gorączkowych poszukiwaniach milionów masek ochronnych, nadal denerwuje Neyrana: „Było w tym wiele mętnej gadaniny i zbyt wiele ukrywania różnych posunięć. Wiele osób dużo zarobiło, ale co można teraz z nimi zrobić? Myślę, że znowu przepuściliśmy mnóstwo pieniędzy. I po co?”

Szczepienia odbywały się w nietypowych miejscach. Tutaj - w berlińskim barze w styczniu 2022 roku
Szczepienia odbywały się w nietypowych miejscach. Tutaj - w berlińskim barze w styczniu 2022 rokunull Markus Schreiber/AP/picture alliance

Ponowna ocena pandemii

Minister zdrowia, Karl Lauterbach z SPD, nie chce stać na drodze do ponownej oceny pandemii. Minister gospodarki, Robert Habeck z partii Zielonych, również jest za takim rozwiązaniem. – Nie sądzę, że to niehonorowe przyznać, że pandemia koronawirusa wymaga ponownego przyjrzenia się jej i ponownej oceny – powiedział w Berlinie.

Premier Saksonii, Michael Kretschmer z CDU, pamięta doskonale, że jakakolwiek krytyka surowego kursu rządu kanclerz Angeli Merkel, również członkini CDU, była uważana za niestosowną. – Byłem obrażany przez przedstawicieli innych partii, gdy szukałem dialogu z ludźmi myślącymi krytycznie podczas pandemii. Zdawałem sobie jednak sprawę, że w demokracji nie może być tylko jednej opinii w jakiejś sprawie.

Dla premier Nadrenii-Palatynatu, Malu Dreyer z SPD, szczególnie młodzi i starzy ludzie zbyt mocno ucierpieli z powodu posunięć podjętych przez władze podczas pandemii. – W naszych wysiłkach na rzecz ochrony życia ludzkiego, przy dzisiejszej wiedzy, oczekiwaliśmy zbyt wiele, zwłaszcza od dzieci i młodzieży, a także od tych, którzy nie mogli już pod koniec życia pożegnać się z bliskimi z powodu ograniczenia kontaktów.

Egzamin maturalny w Budziszynie (w kwietniu 2021 r.): Czy traktowanie młodych ludzi było zbyt surowe?
Egzamin maturalny w Budziszynie (w kwietniu 2021 r.): Czy traktowanie młodych ludzi było zbyt surowe?null Sebastian Kahnert/dpa-Zentralbild/dpa/picture alliance

Najbiedniejsze kraje – najwyższa cena

Jeśli Niemcy dogłębnie przeanalizują swoją historię pandemii, będą jednym z pierwszych krajów, które to uczynią. Jedno jest już jednak pewne: problemy spowodowane przez koronawirusa były znacznie większe gdzieś indziej.

Nieco ponad dwa tygodnie temu Program Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju (UNDP) przedstawił w Berlinie raport, który odnosi się także do skutków pandemii, szczególnie dla najbiedniejszych krajów świata. Dyrektor UNDP Achim Steiner powiedział: „Po szoku związanym z COVID-em, który wytrącił z równowagi całe gospodarki i społeczeństwa, można powiedzieć, że znów poczyniliśmy postępy. Jednak ponad połowa najbiedniejszych krajów na świecie wciąż nie odzyskała stabilizacji.

Według Achima Steinera kraje te utknęły na poziomie sprzed kryzysu, a niektóre nawet pozostały jeszcze bardziej w tyle.

Artykuł ukazał się pierwotnie nad stronach Redakcji Niemieckiej DW.

Chcesz komentować nasze artykuły? Dołącz do nas na Facebooku! >>

Czeski rząd: Rosyjscy hakerzy atakują kolej

Władze UE ostrzegały przed takimi atakami już rok temu. Według czeskiego ministra transportu Martina Kupki, Rosja wielokrotnie próbowała ingerować w europejskie sieci kolejowe. Kupka powiedział gazecie "Financial Times", że Moskwa chce zdestabilizować Unię Europejską i dokonuje sabotażu infrastruktury krytycznej.

"Tysiące prób"

Rosja podjęła "tysiące prób osłabienia naszych systemów" od czasu ataku na Ukrainę w lutym 2022 r., powiedział Kupka dziennikarzom "Financial Timesa". Obejmują one ataki cyberbetyczne na systemy sygnalizacji i sieci czeskich kolei (České dráhy). Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow odrzucił te oskarżenia.

Powiedział, że są one "całkowicie bezpodstawne". Jednak według czeskiego ministra transportu, poprzednie ataki paraliżowały m. in. działanie systemów biletowych. Żywe są obawy, że udana ingerencja w sygnalizację kolejową może doprowadzić do poważnych wypadków. "To zdecydowanie newralgiczny punkt" - ocenił Kupka.  Czesi byli jak dotąd w stanie skutecznie chronić się przed poważnymi atakami, jednak spółka kolejowa České Dráhy mówiła o "rosnącej liczbie cyberataków na naszą infrastrukturę cyfrową". Firma ciągle inwestuje w cybernetyczne środki bezpieczeństwa.

Stacja metra w Pradze
Czeskie władze mówią o "tysiącach ataków" cybernetycznych na infrastrukturę kolejową null imago/CTK Photo

Utrudniony dostęp do przetargów

W 2022 r. czeski rząd przyjął ustawę umożliwiającą podjęcie bardziej zdecydowanych działań przeciwko cyberprzestępczości. Ograniczono również możliwość udziału zagranicznych firm w przetargach na budowę szybkiej linii kolejowej między Berlinem, Pragą i Wiedniem. "W kwestii systemów informatycznych i systemów sygnalizacyjnych wprowadziliśmy tu ograniczenia, ponieważ jest to część infrastruktury krytycznej" - powiedział Kupka w "Financial Timesie". Wspomniane połączenie jest częścią serii projektów mających na celu rozbudowę sieci kolei dużych prędkości w Europie.

Unijne ostrzeżenia

Agencja UE ds. Cyberbezpieczeństwa opublikowała swój pierwszy raport na temat zagrożeń dla europejskiej infrastruktury transportowej w marcu 2023 roku. W raporcie tym agencja wskazała, że "ataki na przedsiębiorstwa kolejowe stają się coraz częstsze, głównie z powodu inwazji Rosji na Ukrainę". Poważne cyberataki "prorosyjskich grup hakerów" na przedsiębiorstwa kolejowe odnotowano na Łotwie, Litwie, w Rumunii i Estonii, a czeska agencja ds. cyberbezpieczeństwa, NUKIB, również ostrzegła przed wzrostem liczby cyberataków w ubiegłym roku. "Jednym z najbardziej uderzających trendów minionego roku było rosnące zainteresowanie napastników sektorem energetycznym i transportowym" - czytamy w raporcie opublikowanym w lipcu 2023 roku.

(tagesschau/du)

Armia przyszłości. Bundeswehra przedstawia plany

Powrót zimy w Niemczech. Utrudnienia na drogach

Obfite opady śniegu utrudniają ruch drogowy w niektórych częściach Niemiec. Biegnąca na północ autostrada A7 w Kassel (Hesja) była w niedzielę rano (21.04.2024) całkowicie zablokowana z powodu samochodów, które utknęły na drodze. W regionie były zablokowane także drogi krajowe i landowe z powodu powalonych drzew.

Przełęcz Riedberg
Przełęcz Riedberg null Karl-Josef Hildenbrand/picture alliance/dpa

Służby porządkowe i straż pożarna apelowały do kierowców z powiatu Kassel i Schwalm-Eder o zrezygnowanie z podróży samochodem, a do mieszkańców – o niewchodzenie do lasów ze względu na zagrożenie życia.

Powalone drzewa na drogach

Także w sąsiedniej Nadrenii Północnej-Westfalii powrót zimy utrudniał miejscami ruch na drogach. W powiecie Lippe policja naliczyła w niedzielę do siódmej rano już około 20 incydentów związanych z pogodą. W większości przypadków chodziło o powalone drzewa, które przewróciły się pod ciężarem śniegu i musiały zostać usunięte przez straż pożarną.

Saksonia-Anhalt: zimno i opady śniegu utrudniły akcję sadzenia drzew
Saksonia-Anhalt: zimno i opady śniegu utrudniły akcję sadzenia drzew null Frank Drechsler/IMAGO

Według Niemieckiej Służby Meteorologicznej (DWD), w niedzielę spodziewane są obfite opady śniegu w centralnej i południowej części Niemiec na wysokościach powyżej 400- 600 metrów. Meteorolodzy ostrzegają przed dużymi utrudnieniami w ruchu drogowym i złamaniami drzew lub ich konarów na skutek nadmiernego obciążenia śniegiem. O tej porze roku drzewa są już pokryte liśćmi, co wzmaga ryzyko tzw. śniegołomu. Na drogach może wystąpić ślizgawica.

W górach opady śniegu

Szczególnie w Bawarii mogą wystąpić utrudnienia w ruchu drogowym i niebezpieczeństwo związane z uszkodzeniem drzew.

Bawaria: świeży śnieg
Bawaria: świeży śnieg null Rolf Poss/IMAGO

Także w paśmie górskim na południe od rzeki Men należy spodziewać się opadów śniegu powyżej 600 metrów – ostrzega DWD. W Alpach prognozowano do dziesięciu centymetrów świeżego śniegu, a na niektórych obszarach nawet do 15 centymetrów. Opady śniegu spodziewane są również w Schwarzwaldzie i na Jurze Szwabskiej.

Śnieg i oblodzenie nawet na niższych wysokościach spodziewane są w Badenii-Wirtembergii, Nadrenii Północnej-Westfalii, Hesji, Nadrenii-Palatynacie i Kraju Saary. Podobnie w pasmach górskich Turyngii i Saksonii.

Tam, gdzie nie ma śniegu, mogą wystąpić opady deszczu lub deszczu ze śniegiem i miejscami burze – przestrzegają meteorolodzy.

(AFP, DPA/dom)

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

Zakaz palenia: Wielka Brytania jako model?

Jeśli projekt ustawy forsowany w Wielkiej Brytanii  przejdzie, to jak twierdzi rząd „po raz pierwszy całe pokolenie może być wolne od dymu”. Wszystkie osoby mające obecnie 15 lub mniej lat nie mogłyby tam przez całe życie legalnie kupować wyrobów tytoniowych.

Taki pokoleniowy zakaz palenia  planowano wcześniej tylko w Nowej Zelandii. Jednak nowy konserwatywny premier Christopher Luxon anulował antynikotynowe przepisy poprzedniego rządu w listopadzie 2023 roku, zanim zdążyły one w ogóle w pełni wejść w życie.

Planowany teraz w Zjednoczonym Królestwie zakaz palenia tytoniu  wywołuje gorące dyskusje nie tylko tam, lecz również na arenie międzynarodowej. O ile dla jednych przeważają korzyści zdrowotne  i zmniejszenie obciążenia społecznego, to inni czują się poddani nadmiernej regulacji i uważają za zagrożoną wolność jednostki.

Ekspert: całkowity zakaz nie wróży szczególnego sukcesu

W Niemczech, gdzie właśnie zalegalizowano konopie indyjskie, pełnomocnik rządu do spraw narkotyków Burkhard Blienert oświadczył, że można brać przykład z innych krajów i trzeba jeszcze bardziej zdecydowanie walczyć z konsumpcją tytoniu. Minister sprawiedliwości Marco Buschmann opowiedział się natomiast przeciwko zakazowi palenia na wzór Wielkiej Brytanii. Wyraził opinię, „że nie wolno tak bardzo ujmować jednostki w karby społeczeństwa, żeby w którymś momencie każda decyzja dotycząca codziennego życia była determinowana przez państwo i polityków”.

Zakaz palenia - zamach na wolność czy troska o zdrowie?

Podobnie zapatruje się na to socjolog Bernd Werse, współzałożyciel i kierownik Centre for Drug Research na Uniwersytecie Goethego we Frankfurcie nad Menem. – Dla mnie to brzmi jak jakaś prohibicja 2.0, taki całkowity zakaz uważam za problematyczny i nie wróżę mu szczególnego sukcesu.

Także w odniesieniu do innych substancji przeważa jego zdaniem opinia, że polityka zakazów jest mało efektywna, a narkotyki konsumuje się niezależnie od tego, czy są legalne, czy nie. –Jeśli w Wielkiej Brytanii nie będzie już można swobodnie kupować tytoniu, może to ewentualnie zniechęcić niektórych ludzi do sięgnięcia po papierosy – przewiduje Werse. – Ale ich nielegalne nabywanie nie będzie zapewne trudne, zwłaszcza jeśli będą one nadal legalne dla osób starszych oraz swobodnie dostępne w krajach sąsiednich – dodaje ekspert.

Papierosy i alkohol to na razie „uprzywilejowane narkotyki”

Werse nie widzi jednak też sprzeczności między bardziej rygorystycznymi przepisami antynikotynowymi a najnowszymi przypadkami liberalizacji w odniesieniu do substancji dotychczas nielegalnych – na przykład konopi indyjskich w kilku krajach czy nawet twardszych narkotyków w Kanadzie. Socjolog zwraca uwagę na odmienną sytuację wyjściową. O ile alkohol i papierosy są obecnie przeważnie wszędzie dostępne i można je konsumować bez żadnych ograniczeń ilościowych, to sfera narkotyków nielegalnych podlega ściganiu karnemu. – Chodzi więc tylko o lekkie upodobnienie statusu bardzo zakazanych i dotychczas bardzo dozwolonych narkotyków – twierdzi Werse.

Ausstellung Körperwelten
Płuco palacza (z lewej) i osoby niepalącej na wystawie Körperwelten w Monachium w 2014 r.null Stephan Jansen/dpa/picture alliance

Bardziej surowe niż dotychczas ograniczenia dotyczące tytoniu jako „bardzo dozwolonego narkotyku” mogą więc być zupełnie racjonalne. Palenie jest ogromnie rozpowszechnione i ogromnie szkodliwe dla zdrowia. Światowa Organizacja Zdrowia WHO mówi nawet o „tytoniowej epidemii”. Wskutek palenia umiera osiem milionów osób rocznie, w tym 1,3 miliona biernych palaczy.

„Z wolną wolą bądź przyjemnością to już nie ma nic wspólnego”

Osobą, która ma wielką wiedzę o ciemnych stronach palenia tytoniu, jest psycholożka Karin Vitzthum, kierowniczka instytutu Vivantes w Berlinie, zajmującego się odzwyczajaniem od tytoniu i profilaktyką palenia. Tłumaczy: – Jeśli weźmiemy 100 palaczy, to 90 z nich jest uzależnionych. Może chcieliby palić tylko na imprezach, ale to tak nie działa, palą 20 papierosów dziennie albo więcej. Z alkoholem jest odwrotnie, tam jakieś 10 osób na 100 jest uzależnionych i nie może z tego wyjść, a 90 daje sobie jakoś radę i tylko od czasu do czasu coś wypije.

Vitzthum dodaje, że nie chce w ten sposób mówić pozytywnie o alkoholu, lecz uzmysłowić wielki potencjał uzależniający tytoniu. – To nie ma już nic wspólnego z wolną wolą bądź przyjemnością, w większości przypadków to uzależnienie – od którego nader trudno się uwolnić.

W sumie palenie to zdaniem Vitzthum tak ogromny, a poza tym kosztowny problem zdrowotny, że przepisy takie jak w wielkiej Brytanii uznaje za zasadne. – Obowiązek zapinania pasów, który w latach siedemdziesiątych, kiedy go wprowadzano, również był odczuwany przez wielu ludzi jako nieuzasadnione żądanie, nie jest dziś serio przez nikogo kwestionowany – wskazuje psycholożka.

Szeroka paleta działań

Poza absolutnym zakazem państwo dysponuje jednak również wieloma innymi środkami pozwalającymi ograniczyć atrakcyjność palenia. W Meksyku na przykład obowiązuje od połowy stycznia 2023 roku surowy zakaz palenia we wszystkich miejscach publicznych, także w parkach, na plażach, w restauracjach i hotelach. 

Kanada próbuje ograniczyć spożycie tytoniu, realizując ogólnokrajową strategię. Obejmuje ona między innymi zwiększenie liczby ofert pomocy dla osób uzależnionych, kampanie uświadamiające specjalnie dla dzieci i młodzieży oraz ściślejsze regulacje dla wyrobów tytoniowych.

Tego rodzaju posunięcia okazały się nader skuteczne – a jednocześnie nie ingerują tak mocno w podstawowe prawo obywateli do swobody działania. Także w Niemczech wśród młodych dorosłych jest wyraźnie mniej palaczy niż w minionych dekadach, co jest skutkiem również takich działań jak podwyżki cen, zakaz sprzedaży papierosów osobom niepełnoletnim i ograniczenia dotyczące reklamy. Ostatnio jednak ten odsetek znów się nieco zwiększył, co może wskazywać na silny wpływ czynników zewnętrznych, takich jak pandemia lub inne kryzysy.

Artykuł ukazał się pierwotnie na stronach Redakcji Niemieckiej DW

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>